Dokładnie dziesięć lat temu w bawarskiej wiosce Zaitzkofen, na terenie należącym do kierowanego przez Bractwo Świętego Piusa X Wyższego Seminarjum Duchownego pw. Najświętszego Serca Jezusowego odbyły się święcenia kapłańskie. Tego dnia JE bp Bernard Tissier de Mallerais ordynował diakona FSSPX Leszka Królikowskiego. Miałem przyjemność uczestniczyć w tej uroczystości, zatem chętnie przypomnę ją Państwu i sobie samemu.
Radość była wielka, bowiem x. Królikowski stał się pierwszym polskim klerykiem Bractwa, który został dopuszczony do święceń kapłańskich. FSSPX zorganizowało pielgrzymkę po sanktuarjach Bawarji, której ukoronowaniem był udział we wzmiankowanej uroczystości w Zaitzkofen. Nigdy wcześniej nie uczestniczyłem we Mszy polowej, zatem nie miałem porównania względem "imprez" znanych choćby z telewizji z pielgrzymek Jana Pawła II. Mnie, podówczas młodego stażem tradycjonalistę, uderzyło, że wierni i kapłani nie stosują dla siebie żadnej taryfy ulgowej co do strojów, zachowania, śpiewów itp. Do dziś pamiętam piękne wykonanie chorału przez seminarzystów, zwłaszcza, że po raz pierwszy słyszawszy wówczas części stałe Mszy wykonywane z podziałem na głosy. Biskup Tissier wygłosił w homilji apel o nowe powołania kapłańskie, bowiem tego dnia święcił zaledwie dwu diakonów. Wreszcie, sam obrzęd święceń, a po nim szczególnie widowiskowy obrzęd koncelebry z biskupem, w którym trudno było nie zapamiętać odwijania ornatów neoprezbiterów oraz nakładanie rąk na wyświęconych przez konfratrów. Uderzało, jak długo po zakończeniu Mszy Świętej obaj neoprezbiterzy udzielali błogosławieństwa.
W liturgji uczestniczyło parę tysięcy wiernych, z których część udała się na następny dzień na święcenia do Ecône. Polska grupa miała inne plany. Następnego dnia rano wysłuchaliśmy pierwszej Mszy X. Królikowskiego w kaplicy seminaryjnej. A w następne dnie zwiedzaliśmy Bawarję. Z wyprawy pozostało wiele wspomnień, np. dotyczących zacnego kapłana Bractwa śpiewającego nam w Altötting arię "Santa Lucia" czy niezrównane anegdoty księdza Anzelma Ettelta. Np. „w moich czasach kaplica była na poddaszu. W lato było tam bardzo gorąco. Pewnego razu podczas Mszy zemdlała tam pewna bardzo gruba pani. Wezwaliśmy pogotowie. Sanitarjusz znosząc panią na dół na noszach nie utrzymał jej i stracił równowagę. Cała trójka upadła. Naszej wiernej nic się nie stało, ale ten drugi sanitarjusz złamał nogę”.
Wyprawa była świetnym sposobem na poznanie Bractwa oraz wiernych znajdujących się pod jego opieką. Nie był to żaden mszalistyczny skansen tylko żywa tkanka Kościoła, która nieprzerwanie, mimo działalności Pawła VI i Jana Pawła II, żyła Mszą św. Piusa V i tradycyjną duchowością katolicką. Każdego dnia radowały się serca i dusze, gdyśmy widzieli prywatne Msze kapłanów odprawiane przy ołtarzach w kaplicach na terenie seminarjum. Szczególnie przyciągali wzrok ojcowie z tradycyjnych wspólnot zakonnych współpracujących z FSSPX. Dzięki tem spotkaniom narodziło się pierwsze polskie powołanie do dominikanów tradycyjnej obserwancji.
Tuż po święceniach Xiądz Leszek trafił na rok do Polski. Byłem na odprawianych przezeń Mszach niemal w każdą niedzielę i przyznam, że nigdy później w życiu nie słyszałem tak znakomitej powtarzalnej serji krótkich i treściwych kazań odnoszących się do roku liturgicznego i praktyki życia katolickiego. Ta umiejętność oraz zacny, poczciwy wygląd ukoronowany szelmowskim uśmiechem zjednywały Xiędzu Leszkowi sympatję wiernych.
Niestety, nowego kapłana nie doceniła rodzima diecezja. Prymicja w Gdyni odbywała się w wynajętej sali konferencyjnej, zaś jedna z najbliższych osób Xiędza dostała do wyboru: albo wyrzeknie się syna lefebrysty albo pożegna się z pracą, opinjowaną przez kurję.
Po pięciu latach spędzonych w Bractwie Świętego Piusa X, X. Królikowski stał się współzałożycielem Instytutu Dobrego Pasterza. Obecnie formuje kleryków Instytutu w seminarjum św. Wincentego a Paulo w Courtalain oraz wykłada tam teologję moralną, filozofję i logikę. Nasi chłopcy są w dobrych rękach. A sam Xiądz Leszek Królikowski zajmuje się tem, co lubi i potrafi najlepiej. Z całego serca życzę mu jeszcze wielu okrągłych jubileuszów w zdrowiu i łasce Bożej. A sobie i Kościołowi, aby tacy kapłani jak on dostępowali pełni sakramentu kapłaństwa.
x. Leszek Królikowski po prawicy JEm Dariusza kard. Castrillona Hoyosa podczas udzielania sakramentu święceń w Instytucie Dobrego Pasterza w kościele pw. św. Eligjusza 25 czerwca br.
czwartek, 30 czerwca 2011
piątek, 24 czerwca 2011
Odwidziało się ? Czy może: niedowidziało się ?
W najbliższych dniach w Łódzkiem Wyższem Seminarjum Duchownem odbędą się warsztaty śpiewu chorałowego "Canto gregoriano". Warsztaty poprowadzą ojcowie benedyktyni z Francji - o. Hervé Courau (opat klasztoru w Triors) i o. Jan Pateau (przeor klasztoru w Fontgombault). Na reklamującej spotkanie stronie należącej do archidiecezji łódzkiej została zawieszona następująca zachęta do uczestnictwa ze strony współorganizatora, ks. Grzegorza Kopytowskiego:
"Pragniemy, aby Warsztaty te wprowadziły nas w głębię tradycyjnego śpiewu liturgicznego, który ma wznieść nasze serca ku Bogu. Dlatego będą to swego rodzaju rekolekcje, próba doświadczenia prawdziwej modlitwy śpiewem i zaczerpnięcia z bogactwa Kościoła."
Tenże kapłan w dołączonym do strony filmiku
mówi swoim niepewnym głosem jeszcze dobitniej: goszczący u nas mnisi "pielęgnują tradycje liturgicznego śpiewu. Przekażą nam nie tylko sposób śpiewania chorału, ale także wprowadzą nas w życie liturgiczne, w przestrzeń, w której chorał powinien się znajdować."
Nie wiem, czy zapraszający wiedzieli, kim są zapraszani przez nich goście. Tak się bowiem składa, że Fontgombault i jego młodszy brat Triors to klasztory podlegające papieskiej komisji Ecclesia Dei, używające liturgji tradycyjnej, odkąd formalnie jest to możliwe (Fontgombault od 1984 r.). Jest zatem logiczne, że ojcowie Hervé i Jan powinni poopowiadać w Łódzkiem Wyższem Seminarjum Duchownem o liturgji przedsoborowej. Gdyż innej za dobrze nie znają. Ponadto, nie czarujmy się, nie po to Duch Soboru Watykańskiego II wywiał łacinę z liturgji kościelnej, by tkwiła ona w częściach stałych Mszy. Istotą rytu posoborowego jest dopasowywanie się do mentalności człowieka współczesnego. Chorał gregoriański zaburza, sabotuje wręcz zrozumiałość pojedyńczych słów, która jest kluczową cechą liturgji według epigonów Bugniniego.
Na szczęście rewolucyjna czujność nie do końca opuściła kogo - trzeba. Jak można się dowiedzieć z forum krzyż, gdy znakomity organista łódzki Pan Jacek Rządkowski zaoferował gotowość do pomocy w roli organisty czy ministranta do liturgii w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego, uzyskał w odpowiedzi następującą wypowiedź ks. Grzegorza Kopytowskiego:
"Warsztaty chorałowe – jak nazwa wskazuje – dotyczyć będą nauki śpiewania chorału gregoriańskiego.
Nie mają na celu podejmowania tematów związanych z rytem trydenckim.
Eucharystia przewidziana w programie będzie sprawowana w rycie rzymskim, w języku łacińskim."
Ciekawe, czy wiedzą o tem goście ks. Kopytowskiego ? Wątpię, aby byli zachwyceni, że ktoś wbrew własnym zapowiedziom potraktował ich jak śpiewaków, u których kapłaństwo jest drugorzędnym dodatkiem.
Dodajmy, że Pan Rządkowski po upublicznieniu powyższych informacyj został karnie usunięty z udziału w warsztatach przez ks. Kopytowskiego, bo jego cel udziału w warsztatach był odmienny. Ktoś się chyba bardzo mocno przestraszył, że zaanagażowanie w spotkanie ekumuniczne z duchownymi zarażonymi liturgicznym wirusem lefebryzmu może zrujnować jego świetnie zapowiadającą się karjerę eklezjalną.
Polecam na przyszłość zapraszać wyłącznie akompaniatorów tudzież innych oprawców liturgicznych rytu zairskiego, największego chyba osiągnięcia posoborowej liturgiki. Będzie bezpieczniej, caro Fratello.
"Pragniemy, aby Warsztaty te wprowadziły nas w głębię tradycyjnego śpiewu liturgicznego, który ma wznieść nasze serca ku Bogu. Dlatego będą to swego rodzaju rekolekcje, próba doświadczenia prawdziwej modlitwy śpiewem i zaczerpnięcia z bogactwa Kościoła."
Tenże kapłan w dołączonym do strony filmiku
mówi swoim niepewnym głosem jeszcze dobitniej: goszczący u nas mnisi "pielęgnują tradycje liturgicznego śpiewu. Przekażą nam nie tylko sposób śpiewania chorału, ale także wprowadzą nas w życie liturgiczne, w przestrzeń, w której chorał powinien się znajdować."
Nie wiem, czy zapraszający wiedzieli, kim są zapraszani przez nich goście. Tak się bowiem składa, że Fontgombault i jego młodszy brat Triors to klasztory podlegające papieskiej komisji Ecclesia Dei, używające liturgji tradycyjnej, odkąd formalnie jest to możliwe (Fontgombault od 1984 r.). Jest zatem logiczne, że ojcowie Hervé i Jan powinni poopowiadać w Łódzkiem Wyższem Seminarjum Duchownem o liturgji przedsoborowej. Gdyż innej za dobrze nie znają. Ponadto, nie czarujmy się, nie po to Duch Soboru Watykańskiego II wywiał łacinę z liturgji kościelnej, by tkwiła ona w częściach stałych Mszy. Istotą rytu posoborowego jest dopasowywanie się do mentalności człowieka współczesnego. Chorał gregoriański zaburza, sabotuje wręcz zrozumiałość pojedyńczych słów, która jest kluczową cechą liturgji według epigonów Bugniniego.
Na szczęście rewolucyjna czujność nie do końca opuściła kogo - trzeba. Jak można się dowiedzieć z forum krzyż, gdy znakomity organista łódzki Pan Jacek Rządkowski zaoferował gotowość do pomocy w roli organisty czy ministranta do liturgii w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego, uzyskał w odpowiedzi następującą wypowiedź ks. Grzegorza Kopytowskiego:
"Warsztaty chorałowe – jak nazwa wskazuje – dotyczyć będą nauki śpiewania chorału gregoriańskiego.
Nie mają na celu podejmowania tematów związanych z rytem trydenckim.
Eucharystia przewidziana w programie będzie sprawowana w rycie rzymskim, w języku łacińskim."
Ciekawe, czy wiedzą o tem goście ks. Kopytowskiego ? Wątpię, aby byli zachwyceni, że ktoś wbrew własnym zapowiedziom potraktował ich jak śpiewaków, u których kapłaństwo jest drugorzędnym dodatkiem.
Dodajmy, że Pan Rządkowski po upublicznieniu powyższych informacyj został karnie usunięty z udziału w warsztatach przez ks. Kopytowskiego, bo jego cel udziału w warsztatach był odmienny. Ktoś się chyba bardzo mocno przestraszył, że zaanagażowanie w spotkanie ekumuniczne z duchownymi zarażonymi liturgicznym wirusem lefebryzmu może zrujnować jego świetnie zapowiadającą się karjerę eklezjalną.
Polecam na przyszłość zapraszać wyłącznie akompaniatorów tudzież innych oprawców liturgicznych rytu zairskiego, największego chyba osiągnięcia posoborowej liturgiki. Będzie bezpieczniej, caro Fratello.
środa, 22 czerwca 2011
Jan Pospieszalski naraził się częściom …
Jakim znowu częściom ? Oczywiście częściom rowerowym, pisząc w najnowszym numerze „Uważam Rze” długi i wnikliwy tekst „Platformy jak czołgi”
poświęcony tzw. paradom równości oraz celom ruchu homoseksualnego. Jednym z „lead’ów” tekstu są słowa: „zachodni konserwatyści przegrywają w starciu z organizacjami gejowskimi. W Polsce ten scenariusz może się powtórzyć”. Wydaje się, że poprzez rozmaite tezy zawarte w tekście sam może potwierdzić słuszność zacytowanej powyżej myśli. Pierwszy w kolejce zjawił się Szymon Niemiec, oburzony akapitem:
No i napisał sążniste sprostowanie wykazujące, że posiada święcenia prezbiteriatu poprzez linję posiadającą ważną sukcesję apostolską oraz, że przygotowywał się do owych święceń pod kierunkiem innychpederastów duchownych. Niemiec zapowiedział, że jeśli „Uważam Rze” nie opublikuje sprostowania, sprawa trafi do sądu.
Wydaje się, że nieostrożne sformułowania Pospieszalskiego pozwolą Niemcowi na prestiżowy tryumf, czy to poprzez uzyskanie sprostowania, czy też wyroku sądowego. Formalnie, na papierze, zbieranina, z którą się związał posiada sukcesję wywodzącą się od brazylijskiego biskupa Karola Duarte Costa, który zerwał więź z Kościołem katolickim AD 1945. Pozwolę sobie napisać kilka słów o ww., aby sprawić, że dygresja będzie ciekawsza od wątku tytułowego.
Karjera eklezjalna bpa Karola stanowi smutny przykład przedsoborowego, skutecznego nepotyzmu. Był on promowany przez wuja, biskupa Edwarda Duarte da Silva. Dzięki temu AD 1924, w wieku zaledwie 36 lat, mając w ręku doktorat teologji rzymskiego Gregorianum, został ordynarjuszem diecezji Botucatu. Duarte Costa łączył walkę o zasady chrześcijańskie w życiu społecznem z ciągotami komunistycznemi oraz postulatami daleko idącej reformy Kościoła. Jeśli wierzyć wikipedii, podczas wizyty ad limina w 1936 r. zaprezentował on Papieżowi Piusowi XI postulaty wyprzedzające Ducha Soboru Watykańskiego o kilkadziesiąt lat, m.in. język narodowy Mszy i innych Sakramentów, celebracja Mszy versus populi, zniesienie celibatu, zastąpienie spowiedzi dousznej absolucją generalną, udzielaniem Komunji pod dwoma postaciami, zwiększenie udziału świeckich w pracy ewangelizacyjnej, demokratyzacja zarządzania Kościołem. Wywrotowe poglądy biskupa Duarte Costa zostały spacyfikowane dopiero po śmierci jego możnego protektora Sebastiana kard. da Silveira Cintra w 1942 r. Ekskomunika Piusa XII AD 1945 r. była reakcją na zamiar powołania schizmatyckiego kościoła narodowego, realizującego w praktyce przynajmniej część ww. postulatów. Ekskomunikowany Duarte Costa założył sieć kościołów niezależnych, które zwłaszcza w Ameryce Łacińskiej prześcigały się w nowinkarstwie i otwartości na postulaty lewicy. Z tej linji sukcesyjnej pochodzą dziś setki biskupów na całym świecie i podają się za posiadających ważną sukcesję apostolską.
Tyle dygresji. Natomiast poniższa analiza może przydać się p. Janowi Pospieszalskiemu oraz ewentualnym innym negacjonistom kapłaństwa szymononiemcowego. Jakby co, proszę do woli czerpać z moich kwerend! Oczywiście materiały internetowe nie są w pełni wiarygodnem źródłem badawczym. Ale wizyta na stronie sekty Niemca daje mocne podstawy, by kwestjonować ważność święceń ww. delikwenta. „Zjednoczony Kościół Chrześcijański” twierdzi, że uznaje dwa Sakramenty ustanowione przez Jezusa Chrystusa:
1. Chrzest. Chrzest Święty jest sakramentem, w którym Bóg przyjmuje nas jako swoje dzieci i ustanawia nas członkami Ciała Chrystusa – Kościoła, oraz mieszkańcami Królestwa Bożego.
2. Eucharystia. Święta Eucharystia jest sakramentem przypominającym o życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, czyniącym jego wieczne poświęcenie obecnym ponad czasowo i wszechobecnym, jednocząc nas w Jego samo ofiarowaniu się.
Co do kapłaństwa, rozróżnia się kapłaństwo powszechne świeckich (jak u marjawitów) oraz kapłaństwo ordynowanych. Przyczem "ordynacja jest obrzędem, w którym Bóg daje prawo i łaskę Ducha Świętego tym, którzy zostali wybrani Biskupami, Starszymi i Diakonami poprzez modlitwę i nałożenie rąk przez Biskupów." (..) Kapłaństwo Biskupa polega na reprezentowaniu Chrystusa i Jego Kościoła, przede wszystkim jako apostoła, zwierzchnika Pastorów denominacji w strzeżeniu wiary, jedności i dyscypliny całości Kościoła; głoszenia Słowa Bożego, działania w imieniu Chrystusa w jednoczeniu świata i budowaniu Kościoła; ordynowaniu innych do kontynuacji kapłaństwa Chrystusa.
Nie ma tu zatem kapłaństwa, albowiem postrzegają je jako urząd, a nie Sakrament. Lektura zapisów na temat kapłaństwa, wskazuje że w przeciwieństwie do Kościoła katolickiego i wspólnot mających ważną sukcesję, sekta „ZKCh” nie traktuje kapłana jako ofiarnika, pośrednika między Bogiem a człowiekiem, a Msza nie jest w nim ofjarą przebłagalną. Nabożeństwa zwane „Mszami” są celebrowane w sekcie, zapewne przypominają NOMy (co NOMów dziś nie przypomina ?), np. przy okazji ceremonij ślubnych. Nb. lektura zapowiedzi wskazuje, że aż jedna para na osiem korzystająca z posługi Niemca, jest heteroseksualna.
Kościół katolicki za czasów Leona XIII uznał nieważność święceń anglikańskich przy znacznie mniej dobitnych dowodach niż w przypadku "ZKCh". Ale ogół duchowości sekty Niemca (gdyby traktować ją na poważnie, a nie jako organizację homoseksualistów, którą faktycznie jest), wskazuje jednoznacznie na mentalność protestancką tej denominacji. Tu jest podstawowa różnica między katolikami oraz prawosławnymi a protestantami: jak traktuje się kapłaństwo i ile sakramentów się uznaje. "ZKCh" ma całą teologję, której najbliżej do kalwinizmu, jeśli chodzi o główne odłamy chrześcijaństwa. Tam zaś nie ma sakramentalnego kapłaństwa.
Podsummowując: jakkolwiek sekta „Zjednoczony Kościół Chrześcijański” posługuje się modlitwami konsekracji duchownych, to intencjonalnie nie wyraża ona wiary Kościoła katolickiego co do istoty Sakramentu święceń oraz Najświętszego Sakramentu Ołtarza. Z uwagi na to, nieprawdopodobne jest twierdzenie o ważności sukcesji apostolskiej w tej sekcie. Dla porównania przedstawię cytat z ogłoszonej AD 1889 deklaracji utrechckiej, stanowiącej fundament sekt starokatolickich – bez wątpienia posiadających ważnie święconych kapłanów i biskupów:
"Zważywszy fakt, że Eucharystia św. w Kościele katolickim od dawna stanowi prawdziwy ośrodek służby Bożej, uważamy za swój obowiązek oświadczyć również, że zachowujemy wiernie w nienaruszonej formie starą katolicką wiarę w Najświętszy Sakrament Ołtarza, wierząc, że pod postaciami chleba i wina przyjmujemy Ciało i Krew naszego Pana, Jezusa Chrystusa. Sprawowanie Eucharystii w Kościele nie jest ciągłym powtarzaniem, czy odnawianiem Ofiary pojednania, jaką Chrystus złożył na krzyżu raz na zawsze. Jej ofiarny charakter polega na tym, że stanowi trwałą pamiątkę tej Ofiary i jest dokonującym się tu na ziemi realnym uobecnieniem tej jedynej Ofiary Chrystusa poniesionej dla zbawienia odkupionej ludzkości, która według Hbr 9, 11-12 składana jest nieustannie przez Chrystusa w niebie, gdzie sam Chrystus wstawia się za nami przed obliczem Boga (Hbr 9, 24). Eucharystia, posiadając taki właśnie charakter w odniesieniu do Ofiary Chrystusa, jest jednocześnie uświęconą ucztą ofiarną, podczas której wierni, przyjmując Ciało i Krew Pana, wchodzą ze sobą w społeczność (1 Kor 10,17)."
Dla mnie nie ma wątpliwości. Tak jak szatan jest "małpą Pana Boga", nieudolnie Go imitującą, a poprzez to naśladowanie ośmieszającą, także samo i Szymon Niemiec jest bluźnierczą podróbką kapłana, czy to katolickiego czy to prawosławnego.
poświęcony tzw. paradom równości oraz celom ruchu homoseksualnego. Jednym z „lead’ów” tekstu są słowa: „zachodni konserwatyści przegrywają w starciu z organizacjami gejowskimi. W Polsce ten scenariusz może się powtórzyć”. Wydaje się, że poprzez rozmaite tezy zawarte w tekście sam może potwierdzić słuszność zacytowanej powyżej myśli. Pierwszy w kolejce zjawił się Szymon Niemiec, oburzony akapitem:
„zauważyłem też postulat nowego tłumaczenia Biblii – wolnego od treści homofonicznych. Przez moment w dobrej wierze nawet próbowałem sobie wyobrazić, jak mogłyby wyglądać zmiany. Wkrótce jednak zobaczyłem Szymona Niemca, przebranego za prałata w sutannie z krzyżem na piersi i tęczową stułą. Skoro Niemiec nie potrzebował formacji seminaryjnej, postulatu czy diakonatu i potem święceń z rąk namaszczonego hierarchy, to znaczy, że wystarczy mu falsyfikat kapłaństwa. W takim razie może napisać również swój falsyfikat Biblii.”
No i napisał sążniste sprostowanie wykazujące, że posiada święcenia prezbiteriatu poprzez linję posiadającą ważną sukcesję apostolską oraz, że przygotowywał się do owych święceń pod kierunkiem innych
Wydaje się, że nieostrożne sformułowania Pospieszalskiego pozwolą Niemcowi na prestiżowy tryumf, czy to poprzez uzyskanie sprostowania, czy też wyroku sądowego. Formalnie, na papierze, zbieranina, z którą się związał posiada sukcesję wywodzącą się od brazylijskiego biskupa Karola Duarte Costa, który zerwał więź z Kościołem katolickim AD 1945. Pozwolę sobie napisać kilka słów o ww., aby sprawić, że dygresja będzie ciekawsza od wątku tytułowego.
Karjera eklezjalna bpa Karola stanowi smutny przykład przedsoborowego, skutecznego nepotyzmu. Był on promowany przez wuja, biskupa Edwarda Duarte da Silva. Dzięki temu AD 1924, w wieku zaledwie 36 lat, mając w ręku doktorat teologji rzymskiego Gregorianum, został ordynarjuszem diecezji Botucatu. Duarte Costa łączył walkę o zasady chrześcijańskie w życiu społecznem z ciągotami komunistycznemi oraz postulatami daleko idącej reformy Kościoła. Jeśli wierzyć wikipedii, podczas wizyty ad limina w 1936 r. zaprezentował on Papieżowi Piusowi XI postulaty wyprzedzające Ducha Soboru Watykańskiego o kilkadziesiąt lat, m.in. język narodowy Mszy i innych Sakramentów, celebracja Mszy versus populi, zniesienie celibatu, zastąpienie spowiedzi dousznej absolucją generalną, udzielaniem Komunji pod dwoma postaciami, zwiększenie udziału świeckich w pracy ewangelizacyjnej, demokratyzacja zarządzania Kościołem. Wywrotowe poglądy biskupa Duarte Costa zostały spacyfikowane dopiero po śmierci jego możnego protektora Sebastiana kard. da Silveira Cintra w 1942 r. Ekskomunika Piusa XII AD 1945 r. była reakcją na zamiar powołania schizmatyckiego kościoła narodowego, realizującego w praktyce przynajmniej część ww. postulatów. Ekskomunikowany Duarte Costa założył sieć kościołów niezależnych, które zwłaszcza w Ameryce Łacińskiej prześcigały się w nowinkarstwie i otwartości na postulaty lewicy. Z tej linji sukcesyjnej pochodzą dziś setki biskupów na całym świecie i podają się za posiadających ważną sukcesję apostolską.
Tyle dygresji. Natomiast poniższa analiza może przydać się p. Janowi Pospieszalskiemu oraz ewentualnym innym negacjonistom kapłaństwa szymononiemcowego. Jakby co, proszę do woli czerpać z moich kwerend! Oczywiście materiały internetowe nie są w pełni wiarygodnem źródłem badawczym. Ale wizyta na stronie sekty Niemca daje mocne podstawy, by kwestjonować ważność święceń ww. delikwenta. „Zjednoczony Kościół Chrześcijański” twierdzi, że uznaje dwa Sakramenty ustanowione przez Jezusa Chrystusa:
1. Chrzest. Chrzest Święty jest sakramentem, w którym Bóg przyjmuje nas jako swoje dzieci i ustanawia nas członkami Ciała Chrystusa – Kościoła, oraz mieszkańcami Królestwa Bożego.
2. Eucharystia. Święta Eucharystia jest sakramentem przypominającym o życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, czyniącym jego wieczne poświęcenie obecnym ponad czasowo i wszechobecnym, jednocząc nas w Jego samo ofiarowaniu się.
Co do kapłaństwa, rozróżnia się kapłaństwo powszechne świeckich (jak u marjawitów) oraz kapłaństwo ordynowanych. Przyczem "ordynacja jest obrzędem, w którym Bóg daje prawo i łaskę Ducha Świętego tym, którzy zostali wybrani Biskupami, Starszymi i Diakonami poprzez modlitwę i nałożenie rąk przez Biskupów." (..) Kapłaństwo Biskupa polega na reprezentowaniu Chrystusa i Jego Kościoła, przede wszystkim jako apostoła, zwierzchnika Pastorów denominacji w strzeżeniu wiary, jedności i dyscypliny całości Kościoła; głoszenia Słowa Bożego, działania w imieniu Chrystusa w jednoczeniu świata i budowaniu Kościoła; ordynowaniu innych do kontynuacji kapłaństwa Chrystusa.
Nie ma tu zatem kapłaństwa, albowiem postrzegają je jako urząd, a nie Sakrament. Lektura zapisów na temat kapłaństwa, wskazuje że w przeciwieństwie do Kościoła katolickiego i wspólnot mających ważną sukcesję, sekta „ZKCh” nie traktuje kapłana jako ofiarnika, pośrednika między Bogiem a człowiekiem, a Msza nie jest w nim ofjarą przebłagalną. Nabożeństwa zwane „Mszami” są celebrowane w sekcie, zapewne przypominają NOMy (co NOMów dziś nie przypomina ?), np. przy okazji ceremonij ślubnych. Nb. lektura zapowiedzi wskazuje, że aż jedna para na osiem korzystająca z posługi Niemca, jest heteroseksualna.
Kościół katolicki za czasów Leona XIII uznał nieważność święceń anglikańskich przy znacznie mniej dobitnych dowodach niż w przypadku "ZKCh". Ale ogół duchowości sekty Niemca (gdyby traktować ją na poważnie, a nie jako organizację homoseksualistów, którą faktycznie jest), wskazuje jednoznacznie na mentalność protestancką tej denominacji. Tu jest podstawowa różnica między katolikami oraz prawosławnymi a protestantami: jak traktuje się kapłaństwo i ile sakramentów się uznaje. "ZKCh" ma całą teologję, której najbliżej do kalwinizmu, jeśli chodzi o główne odłamy chrześcijaństwa. Tam zaś nie ma sakramentalnego kapłaństwa.
Podsummowując: jakkolwiek sekta „Zjednoczony Kościół Chrześcijański” posługuje się modlitwami konsekracji duchownych, to intencjonalnie nie wyraża ona wiary Kościoła katolickiego co do istoty Sakramentu święceń oraz Najświętszego Sakramentu Ołtarza. Z uwagi na to, nieprawdopodobne jest twierdzenie o ważności sukcesji apostolskiej w tej sekcie. Dla porównania przedstawię cytat z ogłoszonej AD 1889 deklaracji utrechckiej, stanowiącej fundament sekt starokatolickich – bez wątpienia posiadających ważnie święconych kapłanów i biskupów:
"Zważywszy fakt, że Eucharystia św. w Kościele katolickim od dawna stanowi prawdziwy ośrodek służby Bożej, uważamy za swój obowiązek oświadczyć również, że zachowujemy wiernie w nienaruszonej formie starą katolicką wiarę w Najświętszy Sakrament Ołtarza, wierząc, że pod postaciami chleba i wina przyjmujemy Ciało i Krew naszego Pana, Jezusa Chrystusa. Sprawowanie Eucharystii w Kościele nie jest ciągłym powtarzaniem, czy odnawianiem Ofiary pojednania, jaką Chrystus złożył na krzyżu raz na zawsze. Jej ofiarny charakter polega na tym, że stanowi trwałą pamiątkę tej Ofiary i jest dokonującym się tu na ziemi realnym uobecnieniem tej jedynej Ofiary Chrystusa poniesionej dla zbawienia odkupionej ludzkości, która według Hbr 9, 11-12 składana jest nieustannie przez Chrystusa w niebie, gdzie sam Chrystus wstawia się za nami przed obliczem Boga (Hbr 9, 24). Eucharystia, posiadając taki właśnie charakter w odniesieniu do Ofiary Chrystusa, jest jednocześnie uświęconą ucztą ofiarną, podczas której wierni, przyjmując Ciało i Krew Pana, wchodzą ze sobą w społeczność (1 Kor 10,17)."
Dla mnie nie ma wątpliwości. Tak jak szatan jest "małpą Pana Boga", nieudolnie Go imitującą, a poprzez to naśladowanie ośmieszającą, także samo i Szymon Niemiec jest bluźnierczą podróbką kapłana, czy to katolickiego czy to prawosławnego.
niedziela, 12 czerwca 2011
Czy nastąpi szybkie uregulowanie statusu FSSPX ?
W ostatnich dniach pojawiły się spekulacje o możliwem rychłem uregulowaniu statusu kanonicznego Bractwa Św. Piusa X. Spolszczenie tego wpisu znajdą Państwo na tej stronie internetowej.
Odpowiadając najogólniej na postawione pytanie należałoby napisać: dałby Bóg, aby tak się stało, o ile zapewniono by Bractwu wyłączną podległość Ojcu Świętemu, niezależność od biskupów diecezjalnych oraz możliwość skutecznego prowadzenia apostolatu w Kościele powszechnym.
Równocześnie zdanie to wprowadza mą osobistą wątpliwość, czy Benedykt XVI uzna, że dysponuje wystarczającą władzą papieską względem wpływowych konferencyj episkopatów Francji, Niemiec czy Austrii. Skoro szumnie zapowiadana i mozolnie wprowadzana „reforma reformy” jest przez ww. środowiska posoborowe skutecznie sabotowana i ograniczana w praktyce do Watykanu oraz kilku diecezyj włoskich (np. Genua), to możemy być pewni, że nasi wrogowie ponownie staną na wysokości zadania i uzyskają wsparcie ze strony wszelakich miernot eklezjalnych, zgromadzeń pożyteczny głupców oraz co najważniejsze – Antykościoła powszechnego. Dwa ostatnie lata pontyfikatu Ojca Świętego, właśnie od „sparzenia się” przezeń przy okazji tzw. afery negacjonistycznej biskupa Williamsona, nie rokują najlepiej w tej sprawie. Argument ten jeszcze bardziej potwierdziłaby analiza polityki kadrowej Papieża, wskazująca na jedynie niewielki postęp względem czasów wojtyljańskich: kandydaci konserwatywni wciąż są rzadkością, nie są jednoznacznie promowani na rozmaite stanowiska i funkcje kościelne.
Z punktu widzenia autorytetu decydenta nie ma nic gorszego niż powszechne kontestowanie jego woli przez podwładnych. Ojciec Święty z pewnością nie może pozwolić sobie na powszechną rebelię modernistów po zaproponowaniu porozumienia z Bractwem św. Piusa X, zapewne na warunkach prałatury personalnej. Używam słowa „moderniści” wyłącznie jako etykiety wartościującej, mając świadomość, że dzisiejsze posoborowie nie składa się z biegłych w tej herezji, lecz raczej z jednostek leniwych intelektualnie, których poprawniej nazywałoby się np. minimalistami.
Patrząc na potencjalną drugą stronę porozumienia, należy stwierdzić, że od stycznia 2009 r., tj. momentu zdjęcia ekskomuniki z biskupów FSSPX, wprowadzono w Menzingen mechanizmy samokontroli, która jak dotąd funkcjonuje bardzo skutecznie. Bractwo wyraźnie złagodziło formę krytyki posunięć Ojca Świętego. O ile wcześniej nawet biskupi (zwłaszcza msgr Williamson i msgr Tissier) pozwalali sobie na wypowiedzi przekraczające granice dobrego smaku, to aktualnie posługują się lefebryści dobrze dobranemi narzędziami polityki informacyjnej. Oczywiście pozostali hierarchowie Kościoła nie powinni cieszyć się analogicznym przywilejem jak Ojciec Święty: gdyby Bractwo zamilkło w krytyce ich posunięć, zostałoby sprowadzone do pozycji petrystów – najbardziej nijakiego i amorficznego instytutu w rodzinie Eclessia Dei.
Kościół Novus Ordo słabnie i wymiera. Msza trydencka miała być dla niego lekarstwem ożywiającem pacjenta znajdującego się na oddziale intensywnej terapii. Równocześnie i dozujący lekarstwo Papież, przywiązany do idei reformy liturgicznej jako takiej i jego posoborowi przeciwnicy mają świadomość, że podanie dużej dawki lekarstwa może pacjenta uśmiercić. Przyczyny zgonu mogą być różne: powrót ortodoksyjnego nauczania ale również: schizma modernistyczna episkopatów zachodnich tudzież zbliżenie liczby chrześcijan w Europie Zachodniej do zera spowodowane czynnikami demograficznemi. Jedno jest pewne: normalizacja statusu FSSPX wewnątrz Kościoła może jak mało co innego zaburzyć stan równowagi wewnętrznej pieczołowicie podtrzymywany przez Ojca Świętego Benedykta XVI względem spadku, jaki pozostawił mu polski poprzednik, Jan Paweł II.
Odpowiadając najogólniej na postawione pytanie należałoby napisać: dałby Bóg, aby tak się stało, o ile zapewniono by Bractwu wyłączną podległość Ojcu Świętemu, niezależność od biskupów diecezjalnych oraz możliwość skutecznego prowadzenia apostolatu w Kościele powszechnym.
Równocześnie zdanie to wprowadza mą osobistą wątpliwość, czy Benedykt XVI uzna, że dysponuje wystarczającą władzą papieską względem wpływowych konferencyj episkopatów Francji, Niemiec czy Austrii. Skoro szumnie zapowiadana i mozolnie wprowadzana „reforma reformy” jest przez ww. środowiska posoborowe skutecznie sabotowana i ograniczana w praktyce do Watykanu oraz kilku diecezyj włoskich (np. Genua), to możemy być pewni, że nasi wrogowie ponownie staną na wysokości zadania i uzyskają wsparcie ze strony wszelakich miernot eklezjalnych, zgromadzeń pożyteczny głupców oraz co najważniejsze – Antykościoła powszechnego. Dwa ostatnie lata pontyfikatu Ojca Świętego, właśnie od „sparzenia się” przezeń przy okazji tzw. afery negacjonistycznej biskupa Williamsona, nie rokują najlepiej w tej sprawie. Argument ten jeszcze bardziej potwierdziłaby analiza polityki kadrowej Papieża, wskazująca na jedynie niewielki postęp względem czasów wojtyljańskich: kandydaci konserwatywni wciąż są rzadkością, nie są jednoznacznie promowani na rozmaite stanowiska i funkcje kościelne.
Z punktu widzenia autorytetu decydenta nie ma nic gorszego niż powszechne kontestowanie jego woli przez podwładnych. Ojciec Święty z pewnością nie może pozwolić sobie na powszechną rebelię modernistów po zaproponowaniu porozumienia z Bractwem św. Piusa X, zapewne na warunkach prałatury personalnej. Używam słowa „moderniści” wyłącznie jako etykiety wartościującej, mając świadomość, że dzisiejsze posoborowie nie składa się z biegłych w tej herezji, lecz raczej z jednostek leniwych intelektualnie, których poprawniej nazywałoby się np. minimalistami.
Patrząc na potencjalną drugą stronę porozumienia, należy stwierdzić, że od stycznia 2009 r., tj. momentu zdjęcia ekskomuniki z biskupów FSSPX, wprowadzono w Menzingen mechanizmy samokontroli, która jak dotąd funkcjonuje bardzo skutecznie. Bractwo wyraźnie złagodziło formę krytyki posunięć Ojca Świętego. O ile wcześniej nawet biskupi (zwłaszcza msgr Williamson i msgr Tissier) pozwalali sobie na wypowiedzi przekraczające granice dobrego smaku, to aktualnie posługują się lefebryści dobrze dobranemi narzędziami polityki informacyjnej. Oczywiście pozostali hierarchowie Kościoła nie powinni cieszyć się analogicznym przywilejem jak Ojciec Święty: gdyby Bractwo zamilkło w krytyce ich posunięć, zostałoby sprowadzone do pozycji petrystów – najbardziej nijakiego i amorficznego instytutu w rodzinie Eclessia Dei.
Kościół Novus Ordo słabnie i wymiera. Msza trydencka miała być dla niego lekarstwem ożywiającem pacjenta znajdującego się na oddziale intensywnej terapii. Równocześnie i dozujący lekarstwo Papież, przywiązany do idei reformy liturgicznej jako takiej i jego posoborowi przeciwnicy mają świadomość, że podanie dużej dawki lekarstwa może pacjenta uśmiercić. Przyczyny zgonu mogą być różne: powrót ortodoksyjnego nauczania ale również: schizma modernistyczna episkopatów zachodnich tudzież zbliżenie liczby chrześcijan w Europie Zachodniej do zera spowodowane czynnikami demograficznemi. Jedno jest pewne: normalizacja statusu FSSPX wewnątrz Kościoła może jak mało co innego zaburzyć stan równowagi wewnętrznej pieczołowicie podtrzymywany przez Ojca Świętego Benedykta XVI względem spadku, jaki pozostawił mu polski poprzednik, Jan Paweł II.
środa, 8 czerwca 2011
Pogrzeb Arcybiskupa Teodorowicza
Wszystko odbyło się tak, jak przewidywałem 14 maja:
Słowa te sprawdziły się niestety co do joty. W telewizjach i radiostacjach cisza, a
dzisiejsza, zorientowana przecież na wartości patrjotyczne i politykę historyczną Rzeczpospolita zamieściła o sprawie notkę, którą mogę przytoczyć in extenso:
"Cmentarz Orląt
Pogrzeb hierarchy
Przedwojenny zwierzchnik Kościoła ormiańskiego abp Józef Teodorowicz ponownie spoczął na Cmentarzu Orląt Lwowskich. Starania o to trwały kilkanaście lat.
-eł"
Okazało się, że personą non grata na ceremonji był Xiądz Tadeusz Isakowicz Zaleski, duszpasterz polskich wiernych ormiańskokatolickich oraz środowisk kresowych. Ten oto kapłan będący sumieniem Kościoła w naszej Ojczyźnie na uroczystość nie pojechał
Na stronie Xiędza Tadeusza można znaleźć też relację z pogrzebu, wraz ze zdjęciami. Myślę, że warto przeczytać cały wpis
Do słów x. Isakowicza - Zaleskiego dodam jeszcze jedno. Niezależnie od dobrych zapewne w tej sprawie intencyj kardynała Nycza i arcybiskupa Mokrzyckiego wysoce niewłaściwem jest celebrowanie pogrzebu metropolity ormiańskokatolickiego w rycie tzw. łacińskim. Piszę "tzw.", bowiem mając na uwadze pisma Arcybiskupa Teodorowicza skierowane przeciw modernistom, miałby on uzasadnione wątpliwości co do prawowierności rytu, w którym go pochowano.
Środowiska Ormian przygotowały na 70tą rocznicę śmierci Arcybiskupa ciekawe opracowanie na Jego temat. Znajduje się pod tym linkiem
Ja zaś pozostawię Państwa ze słowami abp. Józefa Teodorowicza wygłoszonemi w archikatedrze lwowskiej na zakończenie roku 1922. Kazanie ma tytuł "Nie takiej Polski myśmy się spodziewali" i pochodzi ze zbioru przemówień "Na przełomie". Wciąż jest aktualne, zwłaszcza w kontekście opisywanej niegodziwości. Sądzę, że to właśnie chciałby nam dziś powiedzieć Arcybiskup, gdyby żył.
Coś w sprawie ponownego pochówku Arcybiskupa Józefa Teodorowicza może głęboko nie grać. Albo, jak napisałem, jest to półprywatna inicjatywa kręgu pasjonatów, albo – czego również nie można wykluczyć – smutny przykład wielowymiarowej „zgody” polegającej na szybkiem załatwieniu „problemu”. Nie oczekujmy wówczas, by za cztery tygodnie ukazała się jakakolwiek większa relacja z pogrzebu. Bo nikt „ważny” nie będzie w nim uczestniczył, jedynie garstka Ormian z III RP.
Słowa te sprawdziły się niestety co do joty. W telewizjach i radiostacjach cisza, a
dzisiejsza, zorientowana przecież na wartości patrjotyczne i politykę historyczną Rzeczpospolita zamieściła o sprawie notkę, którą mogę przytoczyć in extenso:
"Cmentarz Orląt
Pogrzeb hierarchy
Przedwojenny zwierzchnik Kościoła ormiańskiego abp Józef Teodorowicz ponownie spoczął na Cmentarzu Orląt Lwowskich. Starania o to trwały kilkanaście lat.
-eł"
Okazało się, że personą non grata na ceremonji był Xiądz Tadeusz Isakowicz Zaleski, duszpasterz polskich wiernych ormiańskokatolickich oraz środowisk kresowych. Ten oto kapłan będący sumieniem Kościoła w naszej Ojczyźnie na uroczystość nie pojechał
Z zapowiedzianej więc uroczystości na Cmentarzu Obrońców Lwowa cieszyłem sie jednak jak mało kto. Od początku jednak organizatorzy tej uroczystości starali się uniemożliwić mi wyjazd do Lwowa. Czynili to tak za pomocą szeptanej propagandy, jak i przez fakt, że do dnia dzisiejszego ani na mój adres parafialny, ani prywatny nie przysłani nie tylko zaproszenia, ale i nawet informacji, o które prosiłem.
Gdyby minister Andrzej Kunert powiedział mi prosto w oczy, że ze względu na nacisku nacjonalistów ukraińskich jestem "persona non grata", to bym to przyjął dla dobra sprawy. Wybrał jednak inną drogę. A dziś nawet stara się mnie pomawiać na na łamach prasy. Obrzydliwość.
Na stronie Xiędza Tadeusza można znaleźć też relację z pogrzebu, wraz ze zdjęciami. Myślę, że warto przeczytać cały wpis
Do słów x. Isakowicza - Zaleskiego dodam jeszcze jedno. Niezależnie od dobrych zapewne w tej sprawie intencyj kardynała Nycza i arcybiskupa Mokrzyckiego wysoce niewłaściwem jest celebrowanie pogrzebu metropolity ormiańskokatolickiego w rycie tzw. łacińskim. Piszę "tzw.", bowiem mając na uwadze pisma Arcybiskupa Teodorowicza skierowane przeciw modernistom, miałby on uzasadnione wątpliwości co do prawowierności rytu, w którym go pochowano.
Środowiska Ormian przygotowały na 70tą rocznicę śmierci Arcybiskupa ciekawe opracowanie na Jego temat. Znajduje się pod tym linkiem
Ja zaś pozostawię Państwa ze słowami abp. Józefa Teodorowicza wygłoszonemi w archikatedrze lwowskiej na zakończenie roku 1922. Kazanie ma tytuł "Nie takiej Polski myśmy się spodziewali" i pochodzi ze zbioru przemówień "Na przełomie". Wciąż jest aktualne, zwłaszcza w kontekście opisywanej niegodziwości. Sądzę, że to właśnie chciałby nam dziś powiedzieć Arcybiskup, gdyby żył.
poniedziałek, 6 czerwca 2011
Czy zstąpił Duch Boży i odnowił oblicze ziemi ? Tej Ziemi ?
Od wielu lat zastanawiam się, co począć z jednym z najbardziej znanych cytatów z kazań Jana Pawła II, wypowiedzianego podczas Mszy celebrowanej w Warszawie na pl. Zwycięstwa w dniu 2 czerwca AD 1979:
Jest ono powszechnie uważane za motto „transformacji ustrojowej” lat 80-tych XX wieku, która doprowadziła do tzw. „obalenia komunizmu”. Mówi się, że był to początek „Solidarności” i powszechnego zaktywizowania społeczeństwa polskiego ciemiężonego przez polskojęzycznych pachołków sowieckich. Polecam jednak uważną lekturę wyżej wymienionego kazania Jana Pawła II.
Nie znajdziecie w nim modernizmu ani opowieści o kremówkach. Są za to jasne i bezkompromisowe zdania o konieczności ponownego i ciągłego włączania Chrystusa w życie i dzieje narodu polskiego. Jan Paweł II balansuje na krawędzi wierności soborowej konstytucji Dignitatis humanae oraz duchowi Soboru Watykańskiego II wypowiadając myśli przeciwne marxistowsko-leninowskiej wariacji na temat państwa "neutrealnego światopoglądowo".
Widzimy zatem pełny kontekst, w jakim w przededniu święta Zesłania Ducha Świętego Papież ponownie wzywał przybycia Pocieszyciela i prosił o nie dla Polski i dla Polaków. Prosił – w kraju rządzonym przez bolszewików, okupowanym przez Sowietów – aby Polska ponownie oparła swą tożsamość o Chrystusa, aby religja przestała być marginalizowana jako prywatne przekonanie obywatela, dla którego nie ma miejsca w życiu publicznem. W tym kontekście jest to rzeczywiście wezwanie do zrzucenie jarzma sowieckiego. Ale celem samym w sobie nie jest wolność, tylko Polska katolicka. Spojrzenie Jana Pawła II nie ma w sobie nic z endeckiej ciasnoty poglądów, jest tu jagiellońska otwartość na innowierców, którym przecież nie przeszkadzało mieszkanie pomiędzy katolikami.
Jakże blisko jest wreszcie wołaniu Jana Pawła II do myśli przewodniej św. Piusa X: „Odnowić wszystko w Chrystusie”.
Trzeba napisać bardzo dobitnie: wbrew płytkim wojtyljanom oraz stręczycielom solidarnościowej „transformacji ustrojowej”, słowa Papieża nie zostały wypełnione przez jego rodaków. Analizując 22 lata III Rzeczypospolitej nie widać owej duchowej odnowy i błogosławieństwa Bożego zeń wynikającego. Miliony Polaków traktują Jana Pawła II jako najwyższy autorytet moralny, ale równocześnie ci sami ludzie nie wiedzą, czego nauczał, czego od nich oczekiwał. Nie zamierzam wspierać tu mitu dobrego cara, który jest popularny u konserwatywnych wojtyljanistów, a szczegółowa analiza niepowodzenia apelu z dnia 2 czerwca 1979 r. przekracza zakres niniejszego wpisu. Nie chcę też z drugiej strony dowodzić, jak bardzo do owego fiaska przyczyniał się sam Jan Paweł II choćby poprzez dramatycznie złą politykę kadrową w zakresie nominacyj biskupich. Może będzie czas i miejsce, by tem się kiedyś zająć.
Pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II po transformacji ustrojowej i odzyskaniu niepodległości, AD 1991, stanowiła wykład dekalogu. Wiele z tamtych kazań papieża miało bardzo mocne i dobitne odniesienia do życia publicznego, podobnie było zresztą podczas następnej wizyty w Ojczyźnie w 1995 r. Co z nich wynikło dobrego dla państwa, dla miejsca religji w życiu publicznem ? Inaczej pisząc: gdzie Polacy posłuchali słów swojego Papieża ?
Ciśnie się zaledwie kilka haseł: nowy konkordat i możliwość zawierania ślubów uznawanych przez państwo, przyczynienie się do restrykcyjnej jak na warunki europejskie (szkoda, że tylko na papierze) ustawy antyaborcyjnej, nauczanie religji w szkołach. Bardzo tego niewiele, zwłaszcza gdyby zbadać jakość owego nauczania tudzież zweryfikować liczbę osób ukaranych za dokonanie aborcji. Do tego obrazu nędzy i rozpaczy dodajmy, że jedynie część świeckich, tzw. fundamentalistów stara się o konsekwentny zakaz aborcji, a nie ma w życiu publicznem nawet świeckich fundamentalistów wysuwających propozycję zniesienia możliwości państwowych rozwodów dla osób zawierających sakramentalny związek małżeński.
Jeśli ktoś patrząc na Polskę z lat 1989 – 2011 powie, że zstąpił tu Duch Święty i odnowił oblicze naszej ziemi, to mamy do czynienia z jednym z dwu przypadków:
Na koniec pozostawię Państwa z krótkiem ćwiczeniem intelektualnem. Proszę raz jeszcze przeczytać sobie treść omawianego kazania Papieża Jana Pawła II i pomyśleć, jaka byłaby reakcja np. takiej Gazety Wyborczej, gdyby analogiczne treści powiedział dziś:
„Niech zstąpi Duch Twój!
Niech zstąpi Duch Twój!
I odnowi oblicze ziemi.
Tej Ziemi!”
Jest ono powszechnie uważane za motto „transformacji ustrojowej” lat 80-tych XX wieku, która doprowadziła do tzw. „obalenia komunizmu”. Mówi się, że był to początek „Solidarności” i powszechnego zaktywizowania społeczeństwa polskiego ciemiężonego przez polskojęzycznych pachołków sowieckich. Polecam jednak uważną lekturę wyżej wymienionego kazania Jana Pawła II.
Nie znajdziecie w nim modernizmu ani opowieści o kremówkach. Są za to jasne i bezkompromisowe zdania o konieczności ponownego i ciągłego włączania Chrystusa w życie i dzieje narodu polskiego. Jan Paweł II balansuje na krawędzi wierności soborowej konstytucji Dignitatis humanae oraz duchowi Soboru Watykańskiego II wypowiadając myśli przeciwne marxistowsko-leninowskiej wariacji na temat państwa "neutrealnego światopoglądowo".
Widzimy zatem pełny kontekst, w jakim w przededniu święta Zesłania Ducha Świętego Papież ponownie wzywał przybycia Pocieszyciela i prosił o nie dla Polski i dla Polaków. Prosił – w kraju rządzonym przez bolszewików, okupowanym przez Sowietów – aby Polska ponownie oparła swą tożsamość o Chrystusa, aby religja przestała być marginalizowana jako prywatne przekonanie obywatela, dla którego nie ma miejsca w życiu publicznem. W tym kontekście jest to rzeczywiście wezwanie do zrzucenie jarzma sowieckiego. Ale celem samym w sobie nie jest wolność, tylko Polska katolicka. Spojrzenie Jana Pawła II nie ma w sobie nic z endeckiej ciasnoty poglądów, jest tu jagiellońska otwartość na innowierców, którym przecież nie przeszkadzało mieszkanie pomiędzy katolikami.
Jakże blisko jest wreszcie wołaniu Jana Pawła II do myśli przewodniej św. Piusa X: „Odnowić wszystko w Chrystusie”.
Trzeba napisać bardzo dobitnie: wbrew płytkim wojtyljanom oraz stręczycielom solidarnościowej „transformacji ustrojowej”, słowa Papieża nie zostały wypełnione przez jego rodaków. Analizując 22 lata III Rzeczypospolitej nie widać owej duchowej odnowy i błogosławieństwa Bożego zeń wynikającego. Miliony Polaków traktują Jana Pawła II jako najwyższy autorytet moralny, ale równocześnie ci sami ludzie nie wiedzą, czego nauczał, czego od nich oczekiwał. Nie zamierzam wspierać tu mitu dobrego cara, który jest popularny u konserwatywnych wojtyljanistów, a szczegółowa analiza niepowodzenia apelu z dnia 2 czerwca 1979 r. przekracza zakres niniejszego wpisu. Nie chcę też z drugiej strony dowodzić, jak bardzo do owego fiaska przyczyniał się sam Jan Paweł II choćby poprzez dramatycznie złą politykę kadrową w zakresie nominacyj biskupich. Może będzie czas i miejsce, by tem się kiedyś zająć.
Pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II po transformacji ustrojowej i odzyskaniu niepodległości, AD 1991, stanowiła wykład dekalogu. Wiele z tamtych kazań papieża miało bardzo mocne i dobitne odniesienia do życia publicznego, podobnie było zresztą podczas następnej wizyty w Ojczyźnie w 1995 r. Co z nich wynikło dobrego dla państwa, dla miejsca religji w życiu publicznem ? Inaczej pisząc: gdzie Polacy posłuchali słów swojego Papieża ?
Ciśnie się zaledwie kilka haseł: nowy konkordat i możliwość zawierania ślubów uznawanych przez państwo, przyczynienie się do restrykcyjnej jak na warunki europejskie (szkoda, że tylko na papierze) ustawy antyaborcyjnej, nauczanie religji w szkołach. Bardzo tego niewiele, zwłaszcza gdyby zbadać jakość owego nauczania tudzież zweryfikować liczbę osób ukaranych za dokonanie aborcji. Do tego obrazu nędzy i rozpaczy dodajmy, że jedynie część świeckich, tzw. fundamentalistów stara się o konsekwentny zakaz aborcji, a nie ma w życiu publicznem nawet świeckich fundamentalistów wysuwających propozycję zniesienia możliwości państwowych rozwodów dla osób zawierających sakramentalny związek małżeński.
Jeśli ktoś patrząc na Polskę z lat 1989 – 2011 powie, że zstąpił tu Duch Święty i odnowił oblicze naszej ziemi, to mamy do czynienia z jednym z dwu przypadków:
1. człowiek ten nigdy nie czytał Ewangelji i nie wie, jakich zasad naucza Pan Jezus,
2. ów człowiek świadomie popełnia bluźnierstwo, uznając iście szatański rozgardiasz w naszym polskim grajdole za dzieło Boże.
Na koniec pozostawię Państwa z krótkiem ćwiczeniem intelektualnem. Proszę raz jeszcze przeczytać sobie treść omawianego kazania Papieża Jana Pawła II i pomyśleć, jaka byłaby reakcja np. takiej Gazety Wyborczej, gdyby analogiczne treści powiedział dziś:
a) Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Józef Michalik na kazaniu w Częstochowie,
b) w Brukseli Ojciec Święty Benedykt XVI, w odniesieniu do konieczności rechrystianizacji Europy.
czwartek, 2 czerwca 2011
Antykatolicka wizja Polski mocarstwowej
Niedawna wizyta prezydenta USA w Polsce jest dobrym momentem na odniesienie się do głośnej dwa, trzy lata temu książki Jerzego Friedmana „Następne 100 lat”. Zaznaczam z góry, że główne tezy tej pracy nie wydają się dziś brzmieć realistycznie: Polska pod rządami śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego miała przynajmniej aspiracje do prowadzenia dynamicznej polityki zagranicznej, podczas gdy odwaga osobista i górnolotność myśli jego następcy ogranicza się do niezapewniania prezydentom państw ościennych parasoli podczas deszczu. Nic w Polsce AD 2011 nie wskazuje, abyśmy mieli stać się lokalnem mocarstwem za zaledwie 20 – 30 lat i wynika to z nałożenia się na siebie kilku czynników: zanikających instytucyj państwowych; rachitycznego sektora pozarządowego; petryfikacji sceny politycznej w najgorszym możliwym układzie personalnym; rosnącego długu publicznego czy braku wzrostu demograficznego.
Piszę o tem z iście bronisławowskim bólem i bez nadziei na rychłą poprawę obecnego stanu rzeczy. Dla mnie, patrioty Korony Królestwa Polskiego i Wielkiego Xięstwa Litewskiego polskość jest antytezą ciasnego, nacjonalistycznego myślenia ograniczonego do ziem piastowskich. Kocham Polskę Jagiellonów, wielokulturową, wieloreligijną, wypełniającą misję cywilizacyjną względem Europy Wschodniej. Metody naszych przodków były powolne, ale skuteczne; na tyle bezkrwawe, na ile można na sposób pokojowy, kulturowy tworzyć imperium.
Niewątpliwą zaletą książki Friedmana było podniesienie tematu mocarstwowości Polski, co stało się po raz pierwszy w historji niepodległego państwa polskiego, odrodzonego po 1989 r. Ale niemrawa była ta debata. Rozmówcy przechodzili do porządku dziennego nad założeniem, że Amerykanie zainwestują duże środki finansowe oraz nowoczesne technologje, by stworzyć nad Wisłą lokalne mocarstwo. Nie wytykano Friedmanowi błędów rzeczowych i ewidentnej nieznajomości realiów Europy Środkowo-Wschodniej, jak np. założenie o niemożliwości konfederacji krajów bałtyckich, Polski, Słowacji, Węgier i Rumunii a z drugiej strony szkicowanie polsko – węgierskiej rywalizacji o Kijów. Amerykański politolog najwyraźniej nie wiedział, że jeśli coś dobrego geopolitycznie się zdarzy dla Polski i Węgier w najbliższej przyszłości, to będzie to wynikiem sojuszu narodów zaprzyjaźnionych ze sobą od tysiąca lat. W dyskusji nad książki liczyła się raczej pozycja zawodowa autora – szefa wpływowej prywatnej agencji wywiadu Stratfor.
Przejdźmy jednak do sedna niniejszego wpisu. Doświadczenia ostatnich kilku lat wskazują, że zmiana osoby prezydenta USA nie zmodyfikowała w istotny sposób polityki zagranicznej Stanów. Jeśli można mówić o jakiejkolwiek zmianie, to raczej polega ona na umocnieniu się tendencyj do prowadzenia nieformalnych wojen oraz (co oczywiste w przypadku bardziej etatystycznej administracji) do ograniczania swobód obywatelskich. Widoczna jest zatem konwergencja idej lub raczej braku idej u osób formalnie rządzących krajem, tudzież ciągłość w realizacji idej wytyczanych przez osoby nieformalnie rządzące Stanami Zjednoczonemi. Neokonserwatyzm ekipy Jerzego Busha jra przeniósł się bezboleśnie do polityki Partji Demokratycznej, sam nie ulegając modyfikacjom. W kręgu prawicy był zawsze „ideologicznym włóczęgą z ulicy”, jak to zgrabnie ujął Patryk Buchanan. Niczem więcej.
Poglądy Jerzego Friedmana pasują do szkoły neokońskiej, wliczając takie detale (?) jak żydowskie pochodzenie i młodzieńczy flirt z marxizmem. Przeanalizujmy zatem, co pisze on o religji, Bogu, chrześcijaństwie i islamie w omawianej książce. Otóż, niemal nic. Zagadnienia te są prawie nieobecne w „Następnych 100 latach”. Szerzej Friedman opisuje je w jednym rozdziale książki pt. „Ludność, komputery, wojny kulturowe”. Ale sposób, w jaki dotyka problemu, z pewnością nas nie zadowoli. W szczególności, dokonuje on prostego, skrajnie prymitywnego podziału ludności świata na dwie kategorie: tradycjonalistów i progresistów. W ten sposób, my tradycyjni katolicy, trafiamy do jednego wora z fundamentalistami protestanckimi, ortodoksami żydowskimi i … Al Kaidą. Po drugiej stronie barykady są zaś ludzie pragnący przewartościować dotychczasowe pojęcie rodziny, roli kobiet i seksualizmu w życiu społecznem.
Friedman pisze o transformacji instytucjonalnej jako o pewniku. Dostrzega, że przez pewien czas pozycja tradycjonalistów będzie relatywnie silna, bowiem dysponują oni wartościami, które motywują ich do pewnych spójnych i uporządkowanych działań. Czemu przegrają ? Bo technologje zmieniają życie ludzkie, a obecne tendencje występujące w krajach wysoko rozwiniętych zostaną wsparte przez resztę świata. Wszędzie obniży się przyrost demograficzny.
Słabość analiz Friedmana polega jednak w szczególności na analizowaniu geopolityki dla niej samej. Demografja pozostaje jedynie zmienną: „zmniejszy się populacja w krajach wysoko rozwiniętych”. O ile można mu wybaczyć, że nie analizuje odrodzenia chrześcijaństwa jako alternatywy (z uwagi na jej niskie prawdopodobieństwo), to dziwne jest, że zupełnie nie docenia islamu jako religji odnoszącej sukcesy w skali światowej. Tymczasem, w perspektywie przynajmniej 30 lat, można i należy rozważać islamizację Europy Zachodniej oraz innych części świata. Wzrost znaczenia Turcji to jedno, a możliwość powstania kalifatu Al – Paryż, to drugie. Nieobecność analiz odnoszących się do wpływów religij oraz nieocenianie coraz bardziej degenerującej się kultury tzw. „Zachodu” to najpoważniejsze mojem zdaniem braki metodologiczne pracy Friedmana.
Pozwolę sobie zaprezentować wnioski płynące z lektury „Następnych 100 lat”. Dokonam ich samowolnego rozciągnięcia na ogół myśli neokonserwatywnej, stanowiącej podstawę obecnej polityki amerykańskiej. Czemu ? Właśnie z uwagi na wpływ Friedmana jako szefa agencji Stratfor na najwyższą klasę polityczną USA.
1. Zdefiniowanie grup wrogów i sojuszników wskazuje, że władze USA postawione przez Friedmana wśród promotorów przedefiniowania dotychczasowych wartości mogą w podobny sposób zacząć zachowywać się względem różnych wrogich grup. Słowem, tak jak zrobiono z Al Kaidy głównego wroga Zachodu, można nim za lat –naście czy –dziesiąt mianować ogół chrześcijan. Zgodnie z hasłem Voltaire’a – „Nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji”.
2. Należy poważnie zastanowić się, czy i na ile można traktować dziś jeszcze Stany Zjednoczone jako kraj najsilniej chrześcijański na świecie. Płynące stąd wnioski mogą mieć też kluczowe znaczenie geopolityczne, bowiem jeśli wczoraj szukaliśmy wsparcia w USA przeciw „masońskiej” UE, to dziś możemy wiedzieć, że wsparcia tego nie uzyskalibyśmy. Ale oznacza to również, że jutro powinniśmy szukać wsparcia gdzie indziej.
3. Powstaje też pytanie, czy i jak Stany Zjednoczone mogą zrzucić z siebie ideologję i kadry neokonserwatystów ? Z pewnością jest to możliwe na płaszczyźnie politycznej. Łatwo można wyobrazić sobie zwycięstwo za rok prezydenckiego kandydata republikańskiego związanego z fundamentalizmem protestanckim. Ale czy potrafiłby on rządzić obezwładniwszy wcześniej „deep state”, czyli aktualny układ składający się z przedstawicieli finansjery, służb specjalnych, zarabiający mimo kryzysów wielkie pieniądze dzięki wdrażaniu pomysłów neokońskich w życie ?
4. Wszystko to wzmacnia tezę o nonsensowności ewentualnego sojuszu polsko – amerykańskiego jako egzotycznej mrzonki. Jak widzimy bowiem, istnieją nie tylko dramatyczne różnice w sile potencjalnych partnerów ale i sprzeczne interesy między nimi. Polska, chrześcijańska prawica nie ma prawa znajdować się na służbie antychrysta.
5. O ile zdaję sobie sprawę, że powyższe wnioski mogą być przerysowane, to nie sądzę, bym zbłądził co do ogólnej oceny aktualnej od ok. 20 lat polityki Stanów Zjednoczonych. Książka Jerzego Friedmana może zaś być napisana, by stała się samospełniającą przepowiednią: opisując USA jako jedyne mocarstwo światowe XXI wieku i kilka powstających, ewentualnych mocarstw lokalnych, istotnie wzmocniła ona w tych krajach lobbies proamerykańskie, skłonne do wsparcia idej prezentowanych przez Waszyngton.
Odpowiadając na końcu na słynne, leninowskie pytanie „Co robić?”, muszę wskazać na konieczność rozmów o Polsce imperialnej. Jednak lektura książki Friedmana „Następne 100 lat” powinna nam podpowiedzieć, kiedy Polska na pewno mocarstwem nie będzie: jeśli pozostanie trzecioplanowym satelitą Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.
----
George Friedman - "Następne 100 Lat. Prognoza na XXI wiek"
Wydawca: AMF Plus Group, Warszawa 2009, stron 287
Piszę o tem z iście bronisławowskim bólem i bez nadziei na rychłą poprawę obecnego stanu rzeczy. Dla mnie, patrioty Korony Królestwa Polskiego i Wielkiego Xięstwa Litewskiego polskość jest antytezą ciasnego, nacjonalistycznego myślenia ograniczonego do ziem piastowskich. Kocham Polskę Jagiellonów, wielokulturową, wieloreligijną, wypełniającą misję cywilizacyjną względem Europy Wschodniej. Metody naszych przodków były powolne, ale skuteczne; na tyle bezkrwawe, na ile można na sposób pokojowy, kulturowy tworzyć imperium.
Niewątpliwą zaletą książki Friedmana było podniesienie tematu mocarstwowości Polski, co stało się po raz pierwszy w historji niepodległego państwa polskiego, odrodzonego po 1989 r. Ale niemrawa była ta debata. Rozmówcy przechodzili do porządku dziennego nad założeniem, że Amerykanie zainwestują duże środki finansowe oraz nowoczesne technologje, by stworzyć nad Wisłą lokalne mocarstwo. Nie wytykano Friedmanowi błędów rzeczowych i ewidentnej nieznajomości realiów Europy Środkowo-Wschodniej, jak np. założenie o niemożliwości konfederacji krajów bałtyckich, Polski, Słowacji, Węgier i Rumunii a z drugiej strony szkicowanie polsko – węgierskiej rywalizacji o Kijów. Amerykański politolog najwyraźniej nie wiedział, że jeśli coś dobrego geopolitycznie się zdarzy dla Polski i Węgier w najbliższej przyszłości, to będzie to wynikiem sojuszu narodów zaprzyjaźnionych ze sobą od tysiąca lat. W dyskusji nad książki liczyła się raczej pozycja zawodowa autora – szefa wpływowej prywatnej agencji wywiadu Stratfor.
Przejdźmy jednak do sedna niniejszego wpisu. Doświadczenia ostatnich kilku lat wskazują, że zmiana osoby prezydenta USA nie zmodyfikowała w istotny sposób polityki zagranicznej Stanów. Jeśli można mówić o jakiejkolwiek zmianie, to raczej polega ona na umocnieniu się tendencyj do prowadzenia nieformalnych wojen oraz (co oczywiste w przypadku bardziej etatystycznej administracji) do ograniczania swobód obywatelskich. Widoczna jest zatem konwergencja idej lub raczej braku idej u osób formalnie rządzących krajem, tudzież ciągłość w realizacji idej wytyczanych przez osoby nieformalnie rządzące Stanami Zjednoczonemi. Neokonserwatyzm ekipy Jerzego Busha jra przeniósł się bezboleśnie do polityki Partji Demokratycznej, sam nie ulegając modyfikacjom. W kręgu prawicy był zawsze „ideologicznym włóczęgą z ulicy”, jak to zgrabnie ujął Patryk Buchanan. Niczem więcej.
Poglądy Jerzego Friedmana pasują do szkoły neokońskiej, wliczając takie detale (?) jak żydowskie pochodzenie i młodzieńczy flirt z marxizmem. Przeanalizujmy zatem, co pisze on o religji, Bogu, chrześcijaństwie i islamie w omawianej książce. Otóż, niemal nic. Zagadnienia te są prawie nieobecne w „Następnych 100 latach”. Szerzej Friedman opisuje je w jednym rozdziale książki pt. „Ludność, komputery, wojny kulturowe”. Ale sposób, w jaki dotyka problemu, z pewnością nas nie zadowoli. W szczególności, dokonuje on prostego, skrajnie prymitywnego podziału ludności świata na dwie kategorie: tradycjonalistów i progresistów. W ten sposób, my tradycyjni katolicy, trafiamy do jednego wora z fundamentalistami protestanckimi, ortodoksami żydowskimi i … Al Kaidą. Po drugiej stronie barykady są zaś ludzie pragnący przewartościować dotychczasowe pojęcie rodziny, roli kobiet i seksualizmu w życiu społecznem.
Friedman pisze o transformacji instytucjonalnej jako o pewniku. Dostrzega, że przez pewien czas pozycja tradycjonalistów będzie relatywnie silna, bowiem dysponują oni wartościami, które motywują ich do pewnych spójnych i uporządkowanych działań. Czemu przegrają ? Bo technologje zmieniają życie ludzkie, a obecne tendencje występujące w krajach wysoko rozwiniętych zostaną wsparte przez resztę świata. Wszędzie obniży się przyrost demograficzny.
Słabość analiz Friedmana polega jednak w szczególności na analizowaniu geopolityki dla niej samej. Demografja pozostaje jedynie zmienną: „zmniejszy się populacja w krajach wysoko rozwiniętych”. O ile można mu wybaczyć, że nie analizuje odrodzenia chrześcijaństwa jako alternatywy (z uwagi na jej niskie prawdopodobieństwo), to dziwne jest, że zupełnie nie docenia islamu jako religji odnoszącej sukcesy w skali światowej. Tymczasem, w perspektywie przynajmniej 30 lat, można i należy rozważać islamizację Europy Zachodniej oraz innych części świata. Wzrost znaczenia Turcji to jedno, a możliwość powstania kalifatu Al – Paryż, to drugie. Nieobecność analiz odnoszących się do wpływów religij oraz nieocenianie coraz bardziej degenerującej się kultury tzw. „Zachodu” to najpoważniejsze mojem zdaniem braki metodologiczne pracy Friedmana.
Pozwolę sobie zaprezentować wnioski płynące z lektury „Następnych 100 lat”. Dokonam ich samowolnego rozciągnięcia na ogół myśli neokonserwatywnej, stanowiącej podstawę obecnej polityki amerykańskiej. Czemu ? Właśnie z uwagi na wpływ Friedmana jako szefa agencji Stratfor na najwyższą klasę polityczną USA.
1. Zdefiniowanie grup wrogów i sojuszników wskazuje, że władze USA postawione przez Friedmana wśród promotorów przedefiniowania dotychczasowych wartości mogą w podobny sposób zacząć zachowywać się względem różnych wrogich grup. Słowem, tak jak zrobiono z Al Kaidy głównego wroga Zachodu, można nim za lat –naście czy –dziesiąt mianować ogół chrześcijan. Zgodnie z hasłem Voltaire’a – „Nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji”.
2. Należy poważnie zastanowić się, czy i na ile można traktować dziś jeszcze Stany Zjednoczone jako kraj najsilniej chrześcijański na świecie. Płynące stąd wnioski mogą mieć też kluczowe znaczenie geopolityczne, bowiem jeśli wczoraj szukaliśmy wsparcia w USA przeciw „masońskiej” UE, to dziś możemy wiedzieć, że wsparcia tego nie uzyskalibyśmy. Ale oznacza to również, że jutro powinniśmy szukać wsparcia gdzie indziej.
3. Powstaje też pytanie, czy i jak Stany Zjednoczone mogą zrzucić z siebie ideologję i kadry neokonserwatystów ? Z pewnością jest to możliwe na płaszczyźnie politycznej. Łatwo można wyobrazić sobie zwycięstwo za rok prezydenckiego kandydata republikańskiego związanego z fundamentalizmem protestanckim. Ale czy potrafiłby on rządzić obezwładniwszy wcześniej „deep state”, czyli aktualny układ składający się z przedstawicieli finansjery, służb specjalnych, zarabiający mimo kryzysów wielkie pieniądze dzięki wdrażaniu pomysłów neokońskich w życie ?
4. Wszystko to wzmacnia tezę o nonsensowności ewentualnego sojuszu polsko – amerykańskiego jako egzotycznej mrzonki. Jak widzimy bowiem, istnieją nie tylko dramatyczne różnice w sile potencjalnych partnerów ale i sprzeczne interesy między nimi. Polska, chrześcijańska prawica nie ma prawa znajdować się na służbie antychrysta.
5. O ile zdaję sobie sprawę, że powyższe wnioski mogą być przerysowane, to nie sądzę, bym zbłądził co do ogólnej oceny aktualnej od ok. 20 lat polityki Stanów Zjednoczonych. Książka Jerzego Friedmana może zaś być napisana, by stała się samospełniającą przepowiednią: opisując USA jako jedyne mocarstwo światowe XXI wieku i kilka powstających, ewentualnych mocarstw lokalnych, istotnie wzmocniła ona w tych krajach lobbies proamerykańskie, skłonne do wsparcia idej prezentowanych przez Waszyngton.
Odpowiadając na końcu na słynne, leninowskie pytanie „Co robić?”, muszę wskazać na konieczność rozmów o Polsce imperialnej. Jednak lektura książki Friedmana „Następne 100 lat” powinna nam podpowiedzieć, kiedy Polska na pewno mocarstwem nie będzie: jeśli pozostanie trzecioplanowym satelitą Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.
----
George Friedman - "Następne 100 Lat. Prognoza na XXI wiek"
Wydawca: AMF Plus Group, Warszawa 2009, stron 287