Wiadomością ostatnich dni tradiświatka jest dołączenie x. Konstantyna Najmowicza do Bractwa Świętego Piusa X. Przypomnę, że kapłan ten od połowy 2009 r. współpracował z Instytutem Dobrego Pasterza, posługując w Chile i w Polsce oraz znajdował się w trakcie okresu próbnego w IBP.
Z decyzji tej z pewnością mogą się cieszyć dwie grupy: piusowcy, którzy zyskują znakomitego kapłana oraz … moderniści, według których wszyscy indultowcy, a IBP w szczególności, są formacjami kryptolefebvrystycznemi. Ten wybór potwierdza ich hipotezę. Czy utrudni instalację któregoś z tradycyjnych instytutów w Polsce ? Obawiam się, że i bez tej „zmiany barw” jest ona niemożliwa w obecnej sytuacji kadrowej polskiego episkopatu.
Transfer x. Najmowicza jest dużem osłabieniem polskiego IBP. Dwaj kapłani umiejscowieni we Wrocławiu mogli prowadzić kompleksowe duszpasterstwo oraz uczestniczyć w projektach wyjazdowych. Teraz może być trudniej podtrzymać tę aktywność, choć należy mieć nadzieję, że wyrwę tę zapełni oczekujący na święcenia prezbiterjatu diakon Sergiusz Orzeszko.
Od początku pontyfikatu Ojca Świętego Benedykta XVI zwiększa się liczba kapłanów diecezjalnych celebrujących Mszę trydencką w polskich kościołach. Równocześnie (choć z innych, niezależnych powodów) wzmacniają się krajowe struktury piusowców. Trudno nazywać je gettem, skoro tak istotnie rosną o nowe przeoraty, kaplice i szkoły. Natomiast zdecydowanie najgorzej mają się w naszym kraju instytuty tradycjonalistyczne, które odwołują się do idej promowanych przez Papieża i jego najbliższe otoczenie. Nie chodzi mi oczywiście o ich recepcję ze strony wiernych, ale o postawę hierarchji kościelnej. Polscy biskupi ewidentnie torpedują lub, pisząc oględniej, ignorują idee naprawy liturgji posoborowej, do której mogliby się przyczynić duchowni z instytutów podlegających Ecclesia Dei, gdyby tylko pozwolono im działać.
Nie dziwię się dynamicznemu kapłanowi, że frustrowała go sytuacja, w jakiej się znajdował. Być może Instytut Dobrego Pasterza był dlań koniecznym etapem rozwoju duchowego. Lub doświadczeniem życiowem. Być może na decyzji zaważyły też inne czynniki, wszak różnic doktrynalnych między IBP a FSSPX praktycznie nie ma. Poglądy x. Najmowicza mieściłyby się w spektrum Instytutu, założonego przez bardzo wyrazistych uczniów abp. Lefebvre’a. Choć osobiście żałuję, że Xiądz Konstantyn podjął tę decyzję, szanuję ją i ufam, że pomnoży ona dobro i łaski Boże. Oby było to ostatnie przemieszczenie instytucjonalne sympatycznego wilniuka, kolejnego młodego Polaka związanego z Bractwem Św. Piusa X.
środa, 30 listopada 2011
niedziela, 27 listopada 2011
Co oburza ? A co powinno oburzać ?
Pewnego internautę oburzył clip sygnowany logiem serwisu pyta.pl ...
Jest to rockowy (za słaba perkusja, by rzec: heavymetalowy ;p) cover znanej piosenki oazowej "Idzie mój Pan". Filmik oburza, bo "Pan Jezus jest w tym filmiku przedstawiony w sposób odzierający Go z powagi i majestatu, a za tak by wzbudzał śmiech, w komiczny sposób".
Mam inne odczucia na ten temat. Co do samego wideoclipu, to stanowi on raczej ilustrację infantylnego tekstu tej piosenki: dwóch młodzieńców spędza czas przy piwie i telewizorze i nie jest dla nich alternatywą posoborowa oferta dla młodzieży. Nie rozumieją jej i odrzucają ją. To nie jest szyderstwo, tylko smutne skomentowanie świata.
Znacznie łatwiej byłoby mi zakwalifikować jako szyderstwo ten clip:
Marnie wykonywany chałowy hałas, wykonywany ZAMIAST którejś z pieśni eucharystycznych PODCZAS liturgji Mszy Świętej przy akompaniamencie instrumentu, który nigdy nie był mile widziany w świątyni.
Zastanówmy się na spokojnie, jaka jest treść kanonu "IDZIE MÓJ PAN" ?
Jaką wiarę wyrażają te słowa ? Czy aby na pewno katolicką ? Czy są chociaż wezwaniem do oddania Bogu czci ?
Jeśli nie, to przestańmy się dziwić, że ludzie, którym od 6 do 15 roku życia prezentowano takie treści jako katolicyzm, odrzucili ten banał i płytką religijność. Bo każdy myślący o wierze człowiek uznałby, że urąga toto jego intelektowi oraz samemu Panu Bogu.
Być może ich religijność byłaby lepiej ukształtowana, gdyby od dzieciństwa kojarzyli Komunję Świętą poprzez pieśni takie jak ta:
Jest to rockowy (za słaba perkusja, by rzec: heavymetalowy ;p) cover znanej piosenki oazowej "Idzie mój Pan". Filmik oburza, bo "Pan Jezus jest w tym filmiku przedstawiony w sposób odzierający Go z powagi i majestatu, a za tak by wzbudzał śmiech, w komiczny sposób".
Mam inne odczucia na ten temat. Co do samego wideoclipu, to stanowi on raczej ilustrację infantylnego tekstu tej piosenki: dwóch młodzieńców spędza czas przy piwie i telewizorze i nie jest dla nich alternatywą posoborowa oferta dla młodzieży. Nie rozumieją jej i odrzucają ją. To nie jest szyderstwo, tylko smutne skomentowanie świata.
Znacznie łatwiej byłoby mi zakwalifikować jako szyderstwo ten clip:
Marnie wykonywany chałowy hałas, wykonywany ZAMIAST którejś z pieśni eucharystycznych PODCZAS liturgji Mszy Świętej przy akompaniamencie instrumentu, który nigdy nie był mile widziany w świątyni.
Zastanówmy się na spokojnie, jaka jest treść kanonu "IDZIE MÓJ PAN" ?
Idzie mój Pan,
idzie mój Pan,
On teraz biegnie,
by spotkać mnie.
Mija góry, łąki, lasy,
by komunii stał się cud.
On chce chlebem nas nakarmić,
by nasycić życia głód.
Jaką wiarę wyrażają te słowa ? Czy aby na pewno katolicką ? Czy są chociaż wezwaniem do oddania Bogu czci ?
Jeśli nie, to przestańmy się dziwić, że ludzie, którym od 6 do 15 roku życia prezentowano takie treści jako katolicyzm, odrzucili ten banał i płytką religijność. Bo każdy myślący o wierze człowiek uznałby, że urąga toto jego intelektowi oraz samemu Panu Bogu.
Być może ich religijność byłaby lepiej ukształtowana, gdyby od dzieciństwa kojarzyli Komunję Świętą poprzez pieśni takie jak ta:
1. Jezusa ukrytego mam w Sakramencie czcić,
Wszystko oddać dla Niego,
Jego miłością żyć!
On się nam daje cały, z nami zamieszkał tu:
Dla Jego Boskiej chwały,
życie poświęćmy Mu!
Wiarą ukorzyć trzeba zmysły i rozum swój,
Bo tu już nie ma chleba, ,
To Bóg, to Jezus mój!
2. Tu Mu ciągle Hosanna! śpiewa anielski chór
A ta cześć nieustanna, to dla nas biednych wzór.
Dzielić z nami wygnanie, Jego rozkosze są,
Niechże z Nim przebywanie będzie radością mą!
On wie co udręczenie, On zna, co smutku łzy:
Powiem Mu swe cierpienie,
bo serce z bólu drży.
3. O niebo mojej duszy, Najsłodszy Jezu mój;
Dla mnie wśród ziemskiej suszy,
Tyś szczęścia pełen zdrój.
Tyś w Wieczerniku Siebie raz tylko uczniom dał,
W ołtarzuś się, jak w niebie powszednim
chlebem stał.
Chciałbym tu być Aniołem, co śpiewa ciągle cześć
Z rozpromienionym czołem Tobie swe serce nieść
4. Pozwól jasnym płomieniem błyszczeć tej lampce mej,
Dopóki zimnym tchnieniem śmierć nie zgasi jej.
Niech Ci aż do dnia zgonu miłości pienie brzmi,
Tu u stóp Twego tronu wierność przysięgam Ci.
O cześć Twą ciągle dbały chcę pójść koniecznie tam,
Gdzie wśród niebieskiej chwały Tyś szczęściem wszystkich sam.
środa, 23 listopada 2011
Najlepszy Milcarek !!
Prawdziwym koszmarem recenzenta jest sytuacja, w której … nie ma co skrytykować w omawianej pozycji. Doświadczyłem tego dyskomfortu w trakcie refleksji po lekturze wywiadu – rzeki przeprowadzanego przez Jacka Laskowskiego i Bogusława Kiernickiego z Pawłem Milcarkiem. Książka nosi tytuł „Według Boga czy według świata” i zgodnie z ilustracją zawartą na okładce odnosi się głównie do zagadnień liturgji rzymskokatolickiej. Jako że liturgja zawsze wyraża wiarę, omawiana pozycja jest też refleksją nad stanem wiary współczesnych Polaków i ich duszpasterzy.
Przed lekturą książki znałem jej zarys z innych recenzyj i miałem wątpliwości, czy najszczęśliwszą formą książki będzie dialog. Okazuje się on jednak strzałem w dziesiątkę, ponieważ z jednej strony, przeciwdziała długim, hermetycznym wykładom stawiając na pewną lakoniczność wypowiedzi. A z drugiej strony odsłania nieco bardziej osobowość Autora, którego nie znałem dotąd, mimo lat lektury i polemik, z tak ciętego dowcipu (np. o uczczeniu „minutą ciszy” kazania we Mszy Novus Ordo).
Część pierwsza książki jest zatytułowana „Protokół strat”. Zawiera próbę inwentaryzacji posoborowych deform liturgicznych i ich skutków. Adresatami tych stron powinni być przedewszystkiem duchowni, którzy po lekturze być może zrozumieliby, czem nie jest „posoborowa prostota”, święcąca wciąż tryumfy w naszych świątyniach. Odczuwam pewne zakłopotanie, gdy czytam, jak świecki wyjaśnia poszczególne gesty wykonywane przez księdza podczas Mszy Świętej, bowiem sprawy te powinni poruszać w pierwszym rzędzie kapłani. Ale współczesny kryzys Kościoła obejmuje w szczególności duchowieństwo, więc jeśli zamilkną tacy świeccy jak Paweł Milcarek, może zaistnieć ryzyko, iż tylko kamienie o prawdzie wołać będą.
Druga część wywiadu zawiera próbę odpowiedzi na pytania, jak doszło do spustoszenia winnicy Pańskiej. Te rozdziały uważam za najcenniejsze i zawierające najwięcej nowych myśli i spostrzeżeń w dorobku Pawła Milcarka. Autor nigdy wcześniej nie formułował tak trafnych, wyrazistych i … kontrowersyjnych sądów. Przykład ? „Paradoks polegał na tym, że Pius XII ostrzegał [przed eksperymentami liturgicznemi – Kr.], a jednocześnie ustanawiał członkami swojej komisji liturgicznej ludzi, przed których mentalnością ostrzegał. Pamiętajmy, że ksiądz Hannibale Bugnini zaczął robić karierę w czasach papieża Piusa XII. Zresztą w latach sześćdziesiątych reformatorzy powoływali się na to, że te tendencje zaczynały się już w czasach Piusa XII”.
Część trzecia książki ma tytuł „Dokąd prowadzi droga?”. Główną ideą tych rozdziałów jest reforma Ojca Świętego Benedykta XVI, jej problemy i warunki możliwego sukcesu. Ale Autor, jak przystało na dobrego stratega, kreśli też scenarjusze negatywne, które mogą zaistnieć. Całość przekazu jest bardzo spójna i pozbawiona fałszywego optymizmu. „Optymizm nie zastąpi nam Kościoła” – że sparafrazuję Józefa Mackiewicza.
Z premedytacją nie zdradzam bliższych szczegółów książki Pawła Milcarka. Nie chcę bowiem odbierać czytelnikom przyjemności wynikającej z jej lektury. To nie jest książka wyłącznie dla tradycyjnych katolików, aczkolwiek nie nadaje się za specjalnie do lektury dla letnich katolików, o umiarkowanej wiedzy o Kościele. Czynię to zastrzeżenie dla wszystkich świętych mikołajów, gwiazdorów oraz dziadków mrozów i … dealerów coca coli, którzy w ciągu najbliższych tygodni będą wyszukiwać dobre prezenty w księgarniach realnych i wirtualnych. Miejcie proszę na uwadze książkę „Według Boga czy według świata?”. To najlepsza jak dotąd książka sygnowana nazwiskiem Pawła Milcarka!
Paweł Milcarek – Według Boga czy według świata?
Wydawnictwo Dębogóra, 2011 r. str. 295
p.s. polecam też lekturę tekstu wprowadzającego do książki autorstwa x. proboszcza Marcina Węcławskiego
Przed lekturą książki znałem jej zarys z innych recenzyj i miałem wątpliwości, czy najszczęśliwszą formą książki będzie dialog. Okazuje się on jednak strzałem w dziesiątkę, ponieważ z jednej strony, przeciwdziała długim, hermetycznym wykładom stawiając na pewną lakoniczność wypowiedzi. A z drugiej strony odsłania nieco bardziej osobowość Autora, którego nie znałem dotąd, mimo lat lektury i polemik, z tak ciętego dowcipu (np. o uczczeniu „minutą ciszy” kazania we Mszy Novus Ordo).
Część pierwsza książki jest zatytułowana „Protokół strat”. Zawiera próbę inwentaryzacji posoborowych deform liturgicznych i ich skutków. Adresatami tych stron powinni być przedewszystkiem duchowni, którzy po lekturze być może zrozumieliby, czem nie jest „posoborowa prostota”, święcąca wciąż tryumfy w naszych świątyniach. Odczuwam pewne zakłopotanie, gdy czytam, jak świecki wyjaśnia poszczególne gesty wykonywane przez księdza podczas Mszy Świętej, bowiem sprawy te powinni poruszać w pierwszym rzędzie kapłani. Ale współczesny kryzys Kościoła obejmuje w szczególności duchowieństwo, więc jeśli zamilkną tacy świeccy jak Paweł Milcarek, może zaistnieć ryzyko, iż tylko kamienie o prawdzie wołać będą.
Druga część wywiadu zawiera próbę odpowiedzi na pytania, jak doszło do spustoszenia winnicy Pańskiej. Te rozdziały uważam za najcenniejsze i zawierające najwięcej nowych myśli i spostrzeżeń w dorobku Pawła Milcarka. Autor nigdy wcześniej nie formułował tak trafnych, wyrazistych i … kontrowersyjnych sądów. Przykład ? „Paradoks polegał na tym, że Pius XII ostrzegał [przed eksperymentami liturgicznemi – Kr.], a jednocześnie ustanawiał członkami swojej komisji liturgicznej ludzi, przed których mentalnością ostrzegał. Pamiętajmy, że ksiądz Hannibale Bugnini zaczął robić karierę w czasach papieża Piusa XII. Zresztą w latach sześćdziesiątych reformatorzy powoływali się na to, że te tendencje zaczynały się już w czasach Piusa XII”.
Część trzecia książki ma tytuł „Dokąd prowadzi droga?”. Główną ideą tych rozdziałów jest reforma Ojca Świętego Benedykta XVI, jej problemy i warunki możliwego sukcesu. Ale Autor, jak przystało na dobrego stratega, kreśli też scenarjusze negatywne, które mogą zaistnieć. Całość przekazu jest bardzo spójna i pozbawiona fałszywego optymizmu. „Optymizm nie zastąpi nam Kościoła” – że sparafrazuję Józefa Mackiewicza.
Z premedytacją nie zdradzam bliższych szczegółów książki Pawła Milcarka. Nie chcę bowiem odbierać czytelnikom przyjemności wynikającej z jej lektury. To nie jest książka wyłącznie dla tradycyjnych katolików, aczkolwiek nie nadaje się za specjalnie do lektury dla letnich katolików, o umiarkowanej wiedzy o Kościele. Czynię to zastrzeżenie dla wszystkich świętych mikołajów, gwiazdorów oraz dziadków mrozów i … dealerów coca coli, którzy w ciągu najbliższych tygodni będą wyszukiwać dobre prezenty w księgarniach realnych i wirtualnych. Miejcie proszę na uwadze książkę „Według Boga czy według świata?”. To najlepsza jak dotąd książka sygnowana nazwiskiem Pawła Milcarka!
Paweł Milcarek – Według Boga czy według świata?
Wydawnictwo Dębogóra, 2011 r. str. 295
p.s. polecam też lekturę tekstu wprowadzającego do książki autorstwa x. proboszcza Marcina Węcławskiego
sobota, 19 listopada 2011
O stwierdzanych nieważnościach encore
Właśnie wczoraj dowiedziawszy się z wiarygodnych źródeł, że ponownie została PANNĄ pewna polska ministerka. O orzeknięcie nieważności wnioskował jej nie-mąż, porzucony przez nie-żonę w trakcie poprzedniej kadencji sejmowej. Para jest już po rozwodzie cywilnym; sąd w ramach równouprawnienia przyznał opiekę nad kilkunastoletnimi synami ich ojcu.
Jakby się dobrze zastanowić nad sprawą, to chyba każde małżeństwo zawierane, gdy dziecko jest "w drodze", posoborowcy mogliby uznać za nieważne ?! Przecież współżycie przed ślubem świadczy o pewnej niedojrzałości podejmującej je osoby ;)
Jakby się dobrze zastanowić nad sprawą, to chyba każde małżeństwo zawierane, gdy dziecko jest "w drodze", posoborowcy mogliby uznać za nieważne ?! Przecież współżycie przed ślubem świadczy o pewnej niedojrzałości podejmującej je osoby ;)
wtorek, 15 listopada 2011
Problem rozwodników
Współczesny świat usankcjonował tzw. rozwody i powtórne po nich "małżeństwa" - związki cywilne zawierane przed urzędnikiem stanu cywilnego. Teoretycznie ostoją reakcji pozostał Kościół katolicki broniący nierozerwalności związku małżeńskiego kobiety i mężczyzny. W praktyce, co cwańsi i bardziej zdesperowani "papierowi katolicy" potrafią sobie załatwić w sposób mniej lub bardziej legalny kościelne orzeczenie nieważności małżeństwa i ponownie stawać na ślubnym kobiercu, nierzadko po to, by tuż po zawarciu sakramentu wysłuchać Mszy w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego.
Napisałem owo zastrzeżenie, by wskazać, że mój dystans względem rozwodników nie ma charakteru absolutnego. Wyżej cenię postawę uczciwą, polegającą na staniu w prawdzie o sobie i swojem życiu niż chęć oszukania wszystkich dookoła, w tem - Pana Boga. Temniemniej przypadków unieważnień nie podważa się publicznie, bo zawsze nasza wiedza może być niepełna i nieprecyzyjna. Swoje możemy zaś myśleć, zwłaszcza jeśli nasi gorliwi "papierowcy" przed unieważnieniem doświadczyli związków na kocią łapę.
Kościół [posoborowy], jeśli prowadzi duszpasterstwo dla osób żyjących w związkach niesakramentalnych, [w teorji] czyni to w celu ich nawrócenia, czyli porzucenia przez nich grzechów śmiertelnych, w których się znajdują. Często przypomina to kwadraturę koła, bo trzydziesto- czterdziestolatkowie nie po to biorą "cywila", by tworzyć biały związek bez łączności seksualnej, ale być może uzyskają taką doskonałość przy końcu życia, np. po zakończeniu aktywności seksualnej.
Równocześnie rozwodnicy w ponownych związkach nie są przez Kościół dopuszczani do Sakramentów Świętych, są zachęcani do uczestniczenia biernego w życiu Kościoła. Jestem zdania, że podobnie powinno ich traktować społeczeństwo. Bowiem poza aspektem relacyj międzyludzkich, małżeństwo jest umową, w której obie strony publicznie przysięgają pewne rzeczy czynić, a od pewnych stronić. Jeśli ktoś nie czuje się na siłach, by składać uroczystą przysięgę, niech jej nie składa. Ale gdy złożył, musi ponosić konsekwencje. zauważmy, że kościelna formuła małżeństwa dopuszcza separację osób, w przypadku, gdy jedna z nich rażąco złamie przysięgę. Wystarczy do tego czyn raz popełniony, nie jest konieczna jego stałość. Czem innem jest separacja, a czem innem - jedno- lub dwustronne powtarzalne łamanie przysięgi.
Osoby łamiące notorycznie jakąkolwiek złożoną przysięgę nie mogą być wzorem dla kogokolwiek. Mogą być najpularniejszymi aktorami, sportowcami, pisarzami, celebrytami telewizyjnymi czy innymi gwiazdupciami, ale pozostaje na ich reputacji i honorze skaza, którą to skazę oni sami! notorycznie pogłębiają.
Czy nie powinna nas zawstydzać sytuacja, w której jedynemi instytucjami biorącemi dziś na poważnie ludzkie słowo i przysięgi są ... banki ?
Niestety, jeśli małżonkowie zaciągnęli wspólne zobowiązania finansowe, takie jak kredyt hipoteczny, to nawet po rozwiązaniu małżeństwa oboje są za nie nadal odpowiedzialni. (..) W momencie gdy wyznaczona osoba zaprzestanie spłaty kredytu, drugi współkredytobiorca może zostać wezwany przez bank, do uregulowania zobowiązań. Były współmałżonek będzie musiał w takiej sytuacji zapłacić zaległą sumę, ale może później dochodzić spłaty długu od byłego partnera.
To banki zachowują się normalnie względem rozwodników, a nie reszta świata.
Napisałem owo zastrzeżenie, by wskazać, że mój dystans względem rozwodników nie ma charakteru absolutnego. Wyżej cenię postawę uczciwą, polegającą na staniu w prawdzie o sobie i swojem życiu niż chęć oszukania wszystkich dookoła, w tem - Pana Boga. Temniemniej przypadków unieważnień nie podważa się publicznie, bo zawsze nasza wiedza może być niepełna i nieprecyzyjna. Swoje możemy zaś myśleć, zwłaszcza jeśli nasi gorliwi "papierowcy" przed unieważnieniem doświadczyli związków na kocią łapę.
Kościół [posoborowy], jeśli prowadzi duszpasterstwo dla osób żyjących w związkach niesakramentalnych, [w teorji] czyni to w celu ich nawrócenia, czyli porzucenia przez nich grzechów śmiertelnych, w których się znajdują. Często przypomina to kwadraturę koła, bo trzydziesto- czterdziestolatkowie nie po to biorą "cywila", by tworzyć biały związek bez łączności seksualnej, ale być może uzyskają taką doskonałość przy końcu życia, np. po zakończeniu aktywności seksualnej.
Równocześnie rozwodnicy w ponownych związkach nie są przez Kościół dopuszczani do Sakramentów Świętych, są zachęcani do uczestniczenia biernego w życiu Kościoła. Jestem zdania, że podobnie powinno ich traktować społeczeństwo. Bowiem poza aspektem relacyj międzyludzkich, małżeństwo jest umową, w której obie strony publicznie przysięgają pewne rzeczy czynić, a od pewnych stronić. Jeśli ktoś nie czuje się na siłach, by składać uroczystą przysięgę, niech jej nie składa. Ale gdy złożył, musi ponosić konsekwencje. zauważmy, że kościelna formuła małżeństwa dopuszcza separację osób, w przypadku, gdy jedna z nich rażąco złamie przysięgę. Wystarczy do tego czyn raz popełniony, nie jest konieczna jego stałość. Czem innem jest separacja, a czem innem - jedno- lub dwustronne powtarzalne łamanie przysięgi.
Osoby łamiące notorycznie jakąkolwiek złożoną przysięgę nie mogą być wzorem dla kogokolwiek. Mogą być najpularniejszymi aktorami, sportowcami, pisarzami, celebrytami telewizyjnymi czy innymi gwiazdupciami, ale pozostaje na ich reputacji i honorze skaza, którą to skazę oni sami! notorycznie pogłębiają.
Czy nie powinna nas zawstydzać sytuacja, w której jedynemi instytucjami biorącemi dziś na poważnie ludzkie słowo i przysięgi są ... banki ?
O tym, że kredyt bardziej wiąże niż milość, przekonało się tylko w minionym roku 61,3 tys. par. Małżeństwo się bowiem czasami kończy, kredyt - zawsze pozostaje...
Niestety, jeśli małżonkowie zaciągnęli wspólne zobowiązania finansowe, takie jak kredyt hipoteczny, to nawet po rozwiązaniu małżeństwa oboje są za nie nadal odpowiedzialni. (..) W momencie gdy wyznaczona osoba zaprzestanie spłaty kredytu, drugi współkredytobiorca może zostać wezwany przez bank, do uregulowania zobowiązań. Były współmałżonek będzie musiał w takiej sytuacji zapłacić zaległą sumę, ale może później dochodzić spłaty długu od byłego partnera.
To banki zachowują się normalnie względem rozwodników, a nie reszta świata.
sobota, 12 listopada 2011
W odpowiedzi Szczepanowi Twardochowi
Z ogromnem zdumieniem przeczytałem wypowiedź Szczepana Twardocha na temat nagrody i osoby Józefa Mackiewicza pt. "Mackiewicz jako atrapa".
Czytamy w niej m.in.:
Zaś podsummowaniem są słowa:
Ponieważ nagrody przyznaje Kapituła, uważam te słowa za atak w szczególności na Kapitulę składającą się z wielu zacnych i zasłużonych ludzi. Stanisław Michalkiewicz, Rafał Ziemkiewicz, Jacek Bartyzel, Włodzimierz Odojewski, Jacek Trznadel, Marek Nowakowski oraz pozostali jej członkowie w niczem nie zasłużyli sobie, aby potraktować ich jak grupę pętaków operujących stereotypami. Nie są to ludzie, którzy rozumują wyłącznie na opak Gazecie Wyborczej.
Jakkolwiek można wskazać, że osoba i twórczość tegorocznego laureata jest bardzo niemackiewiczowska, to nie przekreśla ona dekady funkcjonowania Nagrody w życiu literackiem i publicznem. Twardoch tworzy iluzję, jakoby kapitułą kierowało prymitywne niepodległościowe, poakowskie pisiactwo i dzielnie z tą iluzją walczy. Sam wyróżniłbym Nagrodą im. Mackiewicza raczej Twardocha niż Wojciecha Wencla, ale i Wencel, prócz poglądów, swój wysoki poziom zachowuje i reprezentuje.
Pozwolę sobie również nie zgodzić się z pewnemi tezami Twardocha odnoszącemi się do twórczości Józefa Mackiewicza.
1. "W skrajnych rejestrach brzmi publicystyka Mackiewicza z lat siedemdziesiątych, kiedy pisarz komunistów widział już wszędzie od Watykanu po Waszyngton, co kiedy spojrzeć chłodno wydaje się raczej obsesją, niż trzeźwą analizą".
Bynajmniej. Ówczesny świat tak bardzo poszedł w lewo, iż wymagał radykalnej oceny. Publikacje na tematy kościelne (W cieniu krzyża - 1972 oraz Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy - 1975) są bardzo cenne, zwłaszcza że miały charakter pionierski, jeśli chodzi o napisane w języku polskim. Jako wieloletni miłośnik twórczości Józefa Mackiewicza i tradycjonalista katolicki znalazłbym w nich pewną liczbę nieścisłości, błędów i niesprawiedliwych ugólnień, ale przenigdy nie nazwałbym tez tych obsesją. Jeśli Twardoch nie czuje problemów związanych z posoborowemi dziejami
Kościoła w ujęciu Mackiewicza, to powinien zaczerpnąć z innych książek wiedzy na te tematy i wtedy doceniłby pionierski charakter prac Ptasznika z Wilna.
2. "Twórczość Józefa Mackiewicza nie mieści się w panującym dziś modelu polskości etnicznej, na rzecz uhonorowania której maszerował dziś w Warszawie Marsz Niepodległości i który to model panuje na polskiej prawicy niepodzielnie. Nie mieścił się zresztą Mackiewicz w tym nurcie już przed wojną, skoro Wilno uważał za własność wilnian, nie zaś za miasto polskie czy litewskie."
Zawsze byłem i jestem jaknajdalszy od nacjonalizmu, traktując go jako bękarta rewolucji francuskiej i zapewne dzięki temu, jako monarchiście, miłośnikowi i patrjocie Wielkiego Xięstwa Litewskiego, było mi szczególnie blisko do Józefa
Mackiewicza, krajowców, tudzież żubrów wileńskich. Nie rozumiem wszakże, czemu Twardoch próbuje do swojej wizji śląskości przypiąć ... Józefa Mackiewicza: "przede wszystkim jestem Ślązakiem, który próbuje zdefiniować siebie, własną nienarodową tożsamość poza tą fałszywą dychotomią narodowych polskości i niemieckości - i między innymi z tego powodu tak bliski jest mi Mackiewicz, bo wizja Górnego Śląska, która wydaje mi się być słuszna, Górnego Śląska, którego współgospodarzami, a nie tylko niewygodnymi sublokatorami mogliby być Ślązacy, jest bliska wizji Wileńszczyzny przedwojennych krajowców, na których oskarżenia o zdradę padały równie często, jak często dziś zwolenników śląskiej odrębności oskarża się wśród stu innych inwektyw, o bycie "pseudo-volksdeutschami"". Proszę spróbować zrozumieć, że o ile państwo polskie można zorganizować autonomicznie i przyznać Śląskowi autonomję (czemu sprzyjałbym), to i wówczas sytuacja jego będzie nieporównywalna względem Wielkiego Xięstwa Litewskiego - osobnego wielonarodowego społeczeństwa, którego znaczna część się spolonizowała dzięki sile naszej kultury. Zastanówmy się, czy aby śląskość promowana przez Twardocha nie próbowała zerwać z polskością, owym pięknym i atrakcyjnym naskórkiem pojawiającym się na kresach wschodnich na tkance litewskiej, ruskiej, białoruskiej i ukraińskiej.
Wniosek mój jest następujący: Twardoch w jednym tekście dokonuje zupełnie niemackiewiczowskiego ataku na polską prawicę, pragnąc ją utożsamiać z pewnymi strukturami nacjonalistycznemi i "niepodległościowemi" oraz z drugiej strony, przemyca tezę o Józefie Mackiewiczu jako możliwym patronie Ruchu Autonomji Śląska. Niech Czytelnicy sobie sami odpowiedzą, czy to uczciwa postawa intelektualna.
Czytamy w niej m.in.:
Józef Mackiewicz jest dla mnie jednym z najważniejszych pisarzy XX wieku. A jednocześnie, nie znam innego pisarza, na którym dokonano by takiego gwałtu, jak na Mackiewiczu.
Gwałtem tym jest potoczne odczytanie Mackiewicza, chociaż trudno tutaj w zasadzie mówić o czytaniu, bo z powodów, o których napiszę zaraz, pozwalam sobie sądzić, że mało kto w ogóle zmierzył się z lekturą. (..)
Skoro więc środowiska lewicowo-liberalne przekreśliły Mackiewicza za jego bezkompromisowy antykomunizm, to prawica za ten antykomunizm go pokochała, zgodnie z infantylną zasadą, że pokocha każdego antybohatera łamów "Gazety Wyborczej".
Zaś podsummowaniem są słowa:
"I dlatego przekonany jestem, że prawdziwy, z krwi i kości Józef Mackiewicz, gdyby w jakimś wehikule przeniósł się w nasze czasy, nie mógłby otrzymać nagrody swojego imienia, będącej w dużej części emanacją postawy, którą próbowałem tu scharakteryzować."
Ponieważ nagrody przyznaje Kapituła, uważam te słowa za atak w szczególności na Kapitulę składającą się z wielu zacnych i zasłużonych ludzi. Stanisław Michalkiewicz, Rafał Ziemkiewicz, Jacek Bartyzel, Włodzimierz Odojewski, Jacek Trznadel, Marek Nowakowski oraz pozostali jej członkowie w niczem nie zasłużyli sobie, aby potraktować ich jak grupę pętaków operujących stereotypami. Nie są to ludzie, którzy rozumują wyłącznie na opak Gazecie Wyborczej.
Jakkolwiek można wskazać, że osoba i twórczość tegorocznego laureata jest bardzo niemackiewiczowska, to nie przekreśla ona dekady funkcjonowania Nagrody w życiu literackiem i publicznem. Twardoch tworzy iluzję, jakoby kapitułą kierowało prymitywne niepodległościowe, poakowskie pisiactwo i dzielnie z tą iluzją walczy. Sam wyróżniłbym Nagrodą im. Mackiewicza raczej Twardocha niż Wojciecha Wencla, ale i Wencel, prócz poglądów, swój wysoki poziom zachowuje i reprezentuje.
Pozwolę sobie również nie zgodzić się z pewnemi tezami Twardocha odnoszącemi się do twórczości Józefa Mackiewicza.
1. "W skrajnych rejestrach brzmi publicystyka Mackiewicza z lat siedemdziesiątych, kiedy pisarz komunistów widział już wszędzie od Watykanu po Waszyngton, co kiedy spojrzeć chłodno wydaje się raczej obsesją, niż trzeźwą analizą".
Bynajmniej. Ówczesny świat tak bardzo poszedł w lewo, iż wymagał radykalnej oceny. Publikacje na tematy kościelne (W cieniu krzyża - 1972 oraz Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy - 1975) są bardzo cenne, zwłaszcza że miały charakter pionierski, jeśli chodzi o napisane w języku polskim. Jako wieloletni miłośnik twórczości Józefa Mackiewicza i tradycjonalista katolicki znalazłbym w nich pewną liczbę nieścisłości, błędów i niesprawiedliwych ugólnień, ale przenigdy nie nazwałbym tez tych obsesją. Jeśli Twardoch nie czuje problemów związanych z posoborowemi dziejami
Kościoła w ujęciu Mackiewicza, to powinien zaczerpnąć z innych książek wiedzy na te tematy i wtedy doceniłby pionierski charakter prac Ptasznika z Wilna.
2. "Twórczość Józefa Mackiewicza nie mieści się w panującym dziś modelu polskości etnicznej, na rzecz uhonorowania której maszerował dziś w Warszawie Marsz Niepodległości i który to model panuje na polskiej prawicy niepodzielnie. Nie mieścił się zresztą Mackiewicz w tym nurcie już przed wojną, skoro Wilno uważał za własność wilnian, nie zaś za miasto polskie czy litewskie."
Zawsze byłem i jestem jaknajdalszy od nacjonalizmu, traktując go jako bękarta rewolucji francuskiej i zapewne dzięki temu, jako monarchiście, miłośnikowi i patrjocie Wielkiego Xięstwa Litewskiego, było mi szczególnie blisko do Józefa
Mackiewicza, krajowców, tudzież żubrów wileńskich. Nie rozumiem wszakże, czemu Twardoch próbuje do swojej wizji śląskości przypiąć ... Józefa Mackiewicza: "przede wszystkim jestem Ślązakiem, który próbuje zdefiniować siebie, własną nienarodową tożsamość poza tą fałszywą dychotomią narodowych polskości i niemieckości - i między innymi z tego powodu tak bliski jest mi Mackiewicz, bo wizja Górnego Śląska, która wydaje mi się być słuszna, Górnego Śląska, którego współgospodarzami, a nie tylko niewygodnymi sublokatorami mogliby być Ślązacy, jest bliska wizji Wileńszczyzny przedwojennych krajowców, na których oskarżenia o zdradę padały równie często, jak często dziś zwolenników śląskiej odrębności oskarża się wśród stu innych inwektyw, o bycie "pseudo-volksdeutschami"". Proszę spróbować zrozumieć, że o ile państwo polskie można zorganizować autonomicznie i przyznać Śląskowi autonomję (czemu sprzyjałbym), to i wówczas sytuacja jego będzie nieporównywalna względem Wielkiego Xięstwa Litewskiego - osobnego wielonarodowego społeczeństwa, którego znaczna część się spolonizowała dzięki sile naszej kultury. Zastanówmy się, czy aby śląskość promowana przez Twardocha nie próbowała zerwać z polskością, owym pięknym i atrakcyjnym naskórkiem pojawiającym się na kresach wschodnich na tkance litewskiej, ruskiej, białoruskiej i ukraińskiej.
Wniosek mój jest następujący: Twardoch w jednym tekście dokonuje zupełnie niemackiewiczowskiego ataku na polską prawicę, pragnąc ją utożsamiać z pewnymi strukturami nacjonalistycznemi i "niepodległościowemi" oraz z drugiej strony, przemyca tezę o Józefie Mackiewiczu jako możliwym patronie Ruchu Autonomji Śląska. Niech Czytelnicy sobie sami odpowiedzą, czy to uczciwa postawa intelektualna.
wtorek, 8 listopada 2011
Jak żyć ?
Kolejna kadencja prac Sejmu RP rozpoczyna się od sporów o tematy zastępcze, przesłaniające tzw. zwykłemu człowiekowi zagrożenie kryzysem ekonomicznym, który najpewniej pojawi się niebawem także w naszej Ojczyźnie w stopniu porównywalnym z Grecją, Włochami, Hiszpanją i Portugalją. System finansów publicznych zmierza ku przepaści, zaś wojna nazywana umownie "polsko - polską" wkracza na obszary obyczajowe, na których "znają" się wszyscy.
Po niemądrych harcach z zeszłego roku, kiedy to przez tzw. "niepodległościowców" Krzyż Pański był używany jako subsytut pomnika ofiar tragedji smoleńskiej przyszła pora na ofensywę lewactwa. Palikociarnia chce zdjąć nasz najważniejszy symbol wiary z sali sejmowej. Być może jedyne sensowne rozwiązanie problemu polegałoby na ... zamianie miejsc rzeczonego krzyża i członków Ruchu Poparcia.
Skądinąd uważam, że kryzys może być jedyną szansą dla współczesnej Europy; może stać się catharsis dla naszego kontynentu udręczonego etatyzmem, socjalizmem i coraz Bardziej dławiącą nas polityczną poprawnością. Niemożliwe ? Dwie trzecie mojej rodzinie 50 lat temu modliło się o wojnę światową mówiąc: "Panie Boże, spuść ta bania, bo tu nie do wytrzymania" i traktując pax sovieticum jako gorszy od wojny. Obyśmy nie dożyli gorszego zamordyzmu, jeszcze zanim euromoloch runie na dobre. Bo ma tzw. potencjał do eksploatacji.
Żyjmy zatem oszczędnie i nie troskajmy się nadmiernie kryzysem. Jest mniej groźny od wojny kulturowej. Jak zakończyłby swą wypowiedź JE bp Ryszard Williamson, sadźmy jabłonie i ziemniaki w przydomowych ogródkach ;)
Po niemądrych harcach z zeszłego roku, kiedy to przez tzw. "niepodległościowców" Krzyż Pański był używany jako subsytut pomnika ofiar tragedji smoleńskiej przyszła pora na ofensywę lewactwa. Palikociarnia chce zdjąć nasz najważniejszy symbol wiary z sali sejmowej. Być może jedyne sensowne rozwiązanie problemu polegałoby na ... zamianie miejsc rzeczonego krzyża i członków Ruchu Poparcia.
Skądinąd uważam, że kryzys może być jedyną szansą dla współczesnej Europy; może stać się catharsis dla naszego kontynentu udręczonego etatyzmem, socjalizmem i coraz Bardziej dławiącą nas polityczną poprawnością. Niemożliwe ? Dwie trzecie mojej rodzinie 50 lat temu modliło się o wojnę światową mówiąc: "Panie Boże, spuść ta bania, bo tu nie do wytrzymania" i traktując pax sovieticum jako gorszy od wojny. Obyśmy nie dożyli gorszego zamordyzmu, jeszcze zanim euromoloch runie na dobre. Bo ma tzw. potencjał do eksploatacji.
Żyjmy zatem oszczędnie i nie troskajmy się nadmiernie kryzysem. Jest mniej groźny od wojny kulturowej. Jak zakończyłby swą wypowiedź JE bp Ryszard Williamson, sadźmy jabłonie i ziemniaki w przydomowych ogródkach ;)
sobota, 5 listopada 2011
Słabe teksty na tematy religijne w „Uważam Rze”
Nie chciałbym, aby zabrzmiało to generalizowanie, albowiem każdy numer tygodnika rządzi się swojemi prawami. Ale ostatnio nie mam powodów do zachwytów nad tekstami nt. chrześcijaństwa drukowanemi w moim ulubionym „Uważam Rze”. Bieżący numer zawiera aż trzy teksty religijne i chyba najkrótszem podsummowaniem może być zdanie, że najlepszym z nich jest artykół red. Czaczkowskiej.
Ta znana zwolenniczka „kościoła otwartego” napisała tekst o nierozkładających się przez wieki ciałach niektórych świętych. Ciekawie, nie za długo, odwołując się do przykładów osób, które wszyscy przynajmniej „średniozaawansowani” katolicy powinni znać (np. św. o. Pio, św. Jan od Krzyża, św. Andrzej Bobola). Na przeciwległym biegunie artykół x. Roberta Skrzypczaka, o którym wystarczająco dużo mówią pierwsze zdania:
Całość jest typową wojtyljańską agitką, w której pozytywnymi bohaterami są prominentni posoborowcy: Henryk de Lubac czy Franciszek König. Tekst zawiera szczegółową relację z konklawe, podczas którego kard. Wojtyła został wybrany na Jana Pawła II. Niestety, x. Skrzypczak ani nie podaje źródła swoich bardzo szczegółowych rewelacyj: wskazuje na „dziennik pisany przez jednego z elektorów”, ale nie precyzuje, przez którego. Oczywiście nawet nie piśnie słowa, że sekrety konklawe obwarowane są ekskomuniką zaciąganą przez tego z kardynałów, który ujawni konkretne szczegóły głosowania. Zaś cytuje dane podawane już AD 1983 przez dwóch zachodnich pisarzy Thomasa i Morgana-Wittsa w książce pt. ,,The Pontiff”. No i co ja mam myśleć o całości dziełka, a ??
Nie spodobał mi się również tekst Łukasza Adamskiego „Dlaczego musimy bronić Kościoła” Słuszność poglądów autora to za mało, by tekst można było rekomendować. Adamski to oczywiście „nasz człowiek”, szczery konserwatysta i katolik. Tyle, że brak mu jeszcze zdolności do syntezy faktów. Różne ciekawostki, które umieszcza, w nic się nie układają. Są raczej kontrowane przez inne myśli, dla których nie przedstawiono dowodów. Wymieńmy je:
1.Sukces palikotyzmu nie urodził się na pustyni, lecz jest oparty na budowanej w massmediach od wielu lat atmosferze akceptacji i wsparcia dla każdego pojawiającego się bluźnierstwa. Niestety myśl ta jest dyskontowana przez tezę, jakoby istniała korelacja pomiędzy ostatniem uniewinnieniem Nergala a dość powszechnem głosowaniem młodych ludzi na palikotów. Skąd ten wniosek panie redaktorze?
2.Błędy w komunikacji i relacjach pomiędzy wiernymi a klerem są jedną z głównych przyczyn sukcesu palikotów. Prawda. Ale po co pisać, że w Polsce są jacyś savonarole odstraszający młodych od Kościoła ?
3.Passus o niemożności traktowania jako alternatyw: obecności krzyża w życiu publicznem (przyjmijmy je jako: 1) bądź jego nieobecności (0) nie został zdyskontowany dopełnieniem, iż neutralność światopoglądowa zakłada implicite dopisanie i zniwelowanie wartości (-1), a więc ... odwróconego krzyża. Neutralność bez tego nie istnieje ! Jej częścią musi być w Europie postawa antychrześcijańska.
Adamski w irytujący sposób utożsamia Kościół i chrześcijaństwo. To oczywiście jest prawdą z punktu widzenia teologicznego, ale trudno uznać to podejście za poprawne w analizach socjologicznych, w których utożsamia się zbiór 1 mld ludzi ze zbiorem 2 mld ludzi. Tytuł „Dlaczego musimy bronić Kościoła” jest niezbyt odzwierciedlany przez treść, która odnosi się do obrony chrześcijaństwa. Ostatnia myśl wypowiedzi Adamskiego brzmi: „Chrześcijaństwo i tak przetrwa, bowiem jest dziś najszybciej rozwijającą się religią na świecie. Nie oznacza to jednak, że Europa musi pozostać jej skansenem”. Tyle, że może, proszę Szanownego Autora, nawet tym skansenem nie być....
Na szczęście w „Uważam Rze” poruszane są też inne zagadnienia. Polecam znakomity temat numeru, poświęcony zbrodni wołyńskiej. Jeszcze do 6 XI mogą Państwo zakupić ten numer w kioskach!
Ta znana zwolenniczka „kościoła otwartego” napisała tekst o nierozkładających się przez wieki ciałach niektórych świętych. Ciekawie, nie za długo, odwołując się do przykładów osób, które wszyscy przynajmniej „średniozaawansowani” katolicy powinni znać (np. św. o. Pio, św. Jan od Krzyża, św. Andrzej Bobola). Na przeciwległym biegunie artykół x. Roberta Skrzypczaka, o którym wystarczająco dużo mówią pierwsze zdania:
„Habemus Papam. Carolum Sanctae Romanae Ecclesiae Cardinalem Wojtyła!” – to obwieszczenie konklawe stało się jednym z najbardziej znamiennych zdarzeń historii XX w. Jakże trafna okazała się uwaga amerykańskiego kardynała z Chicago Johna Patricka Cody’ego wyrażona wobec dziennikarza „L’Osservatore Romano” w 1978 r.: „To będzie największy papież wszech czasów”.
Całość jest typową wojtyljańską agitką, w której pozytywnymi bohaterami są prominentni posoborowcy: Henryk de Lubac czy Franciszek König. Tekst zawiera szczegółową relację z konklawe, podczas którego kard. Wojtyła został wybrany na Jana Pawła II. Niestety, x. Skrzypczak ani nie podaje źródła swoich bardzo szczegółowych rewelacyj: wskazuje na „dziennik pisany przez jednego z elektorów”, ale nie precyzuje, przez którego. Oczywiście nawet nie piśnie słowa, że sekrety konklawe obwarowane są ekskomuniką zaciąganą przez tego z kardynałów, który ujawni konkretne szczegóły głosowania. Zaś cytuje dane podawane już AD 1983 przez dwóch zachodnich pisarzy Thomasa i Morgana-Wittsa w książce pt. ,,The Pontiff”. No i co ja mam myśleć o całości dziełka, a ??
Nie spodobał mi się również tekst Łukasza Adamskiego „Dlaczego musimy bronić Kościoła” Słuszność poglądów autora to za mało, by tekst można było rekomendować. Adamski to oczywiście „nasz człowiek”, szczery konserwatysta i katolik. Tyle, że brak mu jeszcze zdolności do syntezy faktów. Różne ciekawostki, które umieszcza, w nic się nie układają. Są raczej kontrowane przez inne myśli, dla których nie przedstawiono dowodów. Wymieńmy je:
1.Sukces palikotyzmu nie urodził się na pustyni, lecz jest oparty na budowanej w massmediach od wielu lat atmosferze akceptacji i wsparcia dla każdego pojawiającego się bluźnierstwa. Niestety myśl ta jest dyskontowana przez tezę, jakoby istniała korelacja pomiędzy ostatniem uniewinnieniem Nergala a dość powszechnem głosowaniem młodych ludzi na palikotów. Skąd ten wniosek panie redaktorze?
2.Błędy w komunikacji i relacjach pomiędzy wiernymi a klerem są jedną z głównych przyczyn sukcesu palikotów. Prawda. Ale po co pisać, że w Polsce są jacyś savonarole odstraszający młodych od Kościoła ?
3.Passus o niemożności traktowania jako alternatyw: obecności krzyża w życiu publicznem (przyjmijmy je jako: 1) bądź jego nieobecności (0) nie został zdyskontowany dopełnieniem, iż neutralność światopoglądowa zakłada implicite dopisanie i zniwelowanie wartości (-1), a więc ... odwróconego krzyża. Neutralność bez tego nie istnieje ! Jej częścią musi być w Europie postawa antychrześcijańska.
Adamski w irytujący sposób utożsamia Kościół i chrześcijaństwo. To oczywiście jest prawdą z punktu widzenia teologicznego, ale trudno uznać to podejście za poprawne w analizach socjologicznych, w których utożsamia się zbiór 1 mld ludzi ze zbiorem 2 mld ludzi. Tytuł „Dlaczego musimy bronić Kościoła” jest niezbyt odzwierciedlany przez treść, która odnosi się do obrony chrześcijaństwa. Ostatnia myśl wypowiedzi Adamskiego brzmi: „Chrześcijaństwo i tak przetrwa, bowiem jest dziś najszybciej rozwijającą się religią na świecie. Nie oznacza to jednak, że Europa musi pozostać jej skansenem”. Tyle, że może, proszę Szanownego Autora, nawet tym skansenem nie być....
Na szczęście w „Uważam Rze” poruszane są też inne zagadnienia. Polecam znakomity temat numeru, poświęcony zbrodni wołyńskiej. Jeszcze do 6 XI mogą Państwo zakupić ten numer w kioskach!
czwartek, 3 listopada 2011
Prof. Zoll o prawie aborcyjnem
Całkiem niedawno ukazał się w czasopiśmie „Imago” bardzo ciekawy wywiad z byłym prezesem Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzejem Zollem na temat niezgodności z Konstytucją RP aktualnie obowiązującej ustawy „antyaborcyjnej”.
Profesor Zoll odnosi się po kolei do przesłanek dopuszczających zabicie dziecka z różnych tytułów wymienionych w ustawie i wykazuje, jak mają się one do konstytucyjnej ochrony życia, gwarantowanej każdemu w Rzeczypospolitej Polskiej. Zachęcam do lektury ! Ubolewam wszakże, że w wywiadzie nie zapytano Profesora o najlepszą według niego drogę do wdrożenia w życie łamanych zapisów naszej ustawy zasadniczej.
Profesor Zoll odnosi się po kolei do przesłanek dopuszczających zabicie dziecka z różnych tytułów wymienionych w ustawie i wykazuje, jak mają się one do konstytucyjnej ochrony życia, gwarantowanej każdemu w Rzeczypospolitej Polskiej. Zachęcam do lektury ! Ubolewam wszakże, że w wywiadzie nie zapytano Profesora o najlepszą według niego drogę do wdrożenia w życie łamanych zapisów naszej ustawy zasadniczej.
środa, 2 listopada 2011
[OGŁOSZENIE] Kupujmy ... kalendarze !!
Jest bardzo duża szansa na wydanie kalendarza książkowego na rok 2012, którego zawartość byłaby zgodna z rokiem kościelnym w tradycyjnym rycie rzymskim. Każdemu dniu odpowiada strona na terminarz - jak widać na załączonych obrazkach
Koszt jednostkowy sztuki wraz z przesyłką to zaledwie od 22 do 30 zł (zależnie od liczby zamawianych egzemplarzy). Organizatorzy muszą szybko zgromadzić kwotę wystarczającą na druk, zatem pamiętajmy, iż kto szybko kupuje, ten dwa razy kupuje ;) Inicjatywa ma charakter non profit, a więc osoba projektująca kalendarz, kontaktująca się z drukarnią i - mam nadzieję - rozsyłająca potem kalendarze do nabywców, będzie to robić bezpłatnie.
Projekt obsługuje finansowo związana z Bractwem św. Piotra Fundacja Constitues Eos Na stronie internetowej http://kalendarz.staramsza.pl znajdą Państwo wszelkie podstawowe informacje związane z kalendarzem, w szczególności dane do przelewu.
Fundacja Constitues Eos
ul. Kraszewskiego 32/5 Kraków
33 1540 1115 2111 6011 8561 0001
WAŻNE! W opisie należy podać: „Ofiara na kalendarze książkowe” + imię i nazwisko + adres do wysyłki.
Apeluję do każdego tradycjonalisty o zakup kilku sztuk - będzie w sam raz na prezent dla osób potencjalnie zainteresowanych Tradycją katolicką. Oraz kapłana, który przyjdzie na coroczną kolędę :)
Koszt jednostkowy sztuki wraz z przesyłką to zaledwie od 22 do 30 zł (zależnie od liczby zamawianych egzemplarzy). Organizatorzy muszą szybko zgromadzić kwotę wystarczającą na druk, zatem pamiętajmy, iż kto szybko kupuje, ten dwa razy kupuje ;) Inicjatywa ma charakter non profit, a więc osoba projektująca kalendarz, kontaktująca się z drukarnią i - mam nadzieję - rozsyłająca potem kalendarze do nabywców, będzie to robić bezpłatnie.
Projekt obsługuje finansowo związana z Bractwem św. Piotra Fundacja Constitues Eos Na stronie internetowej http://kalendarz.staramsza.pl znajdą Państwo wszelkie podstawowe informacje związane z kalendarzem, w szczególności dane do przelewu.
Fundacja Constitues Eos
ul. Kraszewskiego 32/5 Kraków
33 1540 1115 2111 6011 8561 0001
WAŻNE! W opisie należy podać: „Ofiara na kalendarze książkowe” + imię i nazwisko + adres do wysyłki.
Apeluję do każdego tradycjonalisty o zakup kilku sztuk - będzie w sam raz na prezent dla osób potencjalnie zainteresowanych Tradycją katolicką. Oraz kapłana, który przyjdzie na coroczną kolędę :)