Po raz kolejny głośno jest o wystawie „pro life” przedstawiającej bardzo naturalistyczne zdjęcia ofiar aborcyj. Tradycyjnie już ekspozycja została ustawiona w centrum miasta; tym razem był to Stary Rynek w Bydgoszczy. Stać miała tydzień, ale już po dwóch dniach została zdjęta (i zniszczona) przez służby miejskie.
Wbrew zachętom ze strony „obrońców życia” nie będę protestował przeciwko decyzji prezydenta Bydgoszczy. Wprost przeciwnie, nigdy nie popierałem takich "pokazów". Mam poważne wątpliwości, czy wystawy te kształtują właściwe postawy społeczne. Nie można walcząc z aborcją równocześnie odzierać z godności szczątki zabitych dzieci. W naszej cywilizacji (cokolwiek by nie mówić o jej kondycji etycznej) zwłoki ludzkie cieszą się szczególną ochroną i szacunkiem. Wielokroć postponowano brukowce udostępniające zdjęcia osób zmarłych w wypadkach. Czy słuszne jest wyłączenie z tej ochrony ofiar aborcyj, których bardzo drastyczne kolorowe zdjęcia są publikowane w przestrzeni ogólnodostępnej ?
Nie neguję, ze są jakieś doraźne, pozytywne skutki tych pokazów. Aborcja chirurgiczna jest pokazywana jako czyn niezwykle okrutny i nieestetyczny. Ale czy tłumaczy dostatecznie, że ofiarami aborcyj są LUDZIE ? Ten podstawowy przekaz jest osłabiany przez brak szacunku dla ciała ludzkiego. Nie zapominajmy również, że kampanie kształtowania postaw społecznych są jak kampanje militarne: dezaktualizują się. W sztabie generalnym łatwo wygrywa się poprzednią wojnę, zapominając o tej, która dopiero nastąpi.
I myślę, że dokładnie tak samo jest w tym przypadku. Obecnie coraz bardziej popularna jest aborcja farmakologiczna, której dokonanie nie wiąże się z takiemi obrazkami jak pokazuja w Bydgoszczy. Można ją wykonywać „bezpiecznie” do 9 tygodnia życia płodowego, podczas gdy zwyczajowo morduje się w sposób klasyczny jedynie do 12 tygodnia życia in utero dziecka. Tu nie ma operacji, krwi i bardzo drobnych szczątków, które trafiają do kosza na śmiecie. Zabieg to połknięcie paru pigułek, co jest samo w sobie neutralne. A skutek to zapewne bardziej obfite krwawienie, może kilkudniowe osłabienie organizmu.
Utrzymanka przemysłu aborcyjnego Wanda Nowicka była finansowana przez dwie strony: producenta lub producentów środków antykoncepcyjnych i wczesnoporonnych oraz producenta lub producentów sprzętu używanego do wykonywania zabiegów aborcji. Aborcja farmakologiczna z wielu powodów jest lepszym biznesem niż aborcja chirurgiczna. Można na niej „czyściej” zarobić i osiągać wyższą marżę. Nie zdziwiłbym się, gdyby producenci ww. środków reklamowali się bardzo podobnymi plakatami jak nasi „obrońcy życia”: MASZ PROBLEM ? Wybór należy do Ciebie i po lewej stronie zdjęcia szczątki ofiar aborcji chirurgicznej a po prawej dwie tabletki …. Póki co metoda ta jest w Polsce nielegalna i jej reklama prezentowana jest pod szyldem treści informacyjnych w periodykach takich jak „Gazeta Wyborcza”. „Kompromis aborcyjny” nie obejmuje jedynie tzw. tabletek po stosunku, które z nieznanych dla mnie powodów są traktowane jako środki antykoncepcyjne. Ale prędzej czy później producenci tych „leków” znajdą dojście do kogoś bardziej ustosunkowanego i inteligentniejszego od Wandy Nowickiej i wówczas ryzyko wprowadzenia ich do obrotu w Polsce będzie realne.
I jeszcze jedna niekonsekwencja „obrońców życia”. Z całkiem słusznych powodów promuje się ograniczenia w pokazywaniu niepełnoletnim okrucieństwa. O ile w filmach wszystko jest „na niby” i tylko dewianci oglądają filmy, w których faktycznie zabijani są ludzie (snuff movies), to rośnie też silny sprzeciw wobec epatowania krwią i śmiercią w grach komputerowych, których używa młodzież. Czy to nie ci sami ludzie, którzy walczą z dostępnością pornografji i scen przemocy dla nastolatków, dopuszczają, aby nawet kilkulatkowie spotykali na ulicach swoich miast zdjęcia ofiar aborcji ? Zamach na niewinność wyobraźni dziecka ma różne oblicza.
wtorek, 24 kwietnia 2012
sobota, 14 kwietnia 2012
Słówko o świętowaniu niedzieli
Podstawowym obowiązkiem i przywilejem, jaki katolik ma zrealizować w niedzielę oraz inne święta nakazane, jest wysłuchanie Mszy Świętej. U pewnej części pobożnych katolików zasada ta traktowana jest literalnie: nie zorganizują sobie niedzieli, urlopu, wakacyj, wyjazdu biznesowego etc. etc w taki sposób, by Mszę ominąć. Jest to oczywiście godne wszelkich pochwał, ale warto wiedzieć, że są też inne rozwiązania dopuszczane przez Kościół.
Gdy pojedziemy na wycieczkę do kraju takiego jak Bawarja, w którym przez wieki było mnóstwo powołań kapłańskich, dostrzeżemy, że sieć świątyń jest tam znacznie gęstsza niż gdziekolwiek w Polsce. Niemal każda wioska ma swój kościół parafjalny, a przy nim niewielkie i skromne zazwyczaj probostwo. Budowano je dla wygody wiernych, by mogli nie tylko co niedzielę, ale także w dnie powszednie słuchać Mszy. Droga do świątyni powinna parafjanom zajmować możliwie najkrócej czasu, co zwłaszcza w krajach górzystych, z przedłużoną zimą miało i ma istotne znaczenie. Tradycyjnie przyjmowało się, że trasa do kościoła powinna w jedną stronę zajmować wiernemu nie dłużej niż godzinę – tak, aby realizacja obowiązku niedzielnego nie była jedyną aktywnością człowieka. Jeśli wierny mieszkał o więcej niż godzinę drogi na Mszę, był zwolniony z konieczności pokonania tej trasy. Ale oczywiście nie oznaczało to, że miał spędzić niedzielę tak, jakby to był każdy inny dzień! Poza powstrzymaniem się od pracy należało Boga uczcić szczególniej poprzez modlitwę indywidualną lub zbiorową. Owoce takiej modlitwy są oczywiście nieporównywalnie mniejsze niż pobożne wysłuchanie Mszy Świętej i przyjęcie Komunji Św.
Katolicy nie są zobligowani do przebywania jedynie na tych terenach, na których funkcjonują księża. Oczywiście kapłani stanowią elitę społeczeństwa (a przynajmniej powinni nią być) i ich rola jest nie do przecenienia dla narodu. Wiedzieli o tem niekatoliccy wrogowie i najeźdźcy Polski rugujący wpływy Kościoła katolickiego na Pomorzu czy Kresach wschodnich. Ale dekatolicyzacja nie odbywała się błyskawicznie: po wygnaniu lub zamordowaniu kapłanów miejscowa ludność nie uchodziła, lecz starała się przetrwać trudny czas w oczekiwaniu na powrót duchowych opiekunów. Piękne świadectwo walki religijno – narodowej zostało zamieszczone np. w Nadberezyńscach Florjana Czarnyszewicza. Główni bohaterowie epopei, polska szlachta zaściankowa z początków XX wieku, żyją o, jeśli dobrze pamiętam, pół dnia drogi od Bobrujska i mogą uczestniczyć we Mszy jedynie w największe święta kościelne, parę razy do roku. Jednak w takich warunkach Nadberezyńcy trwają, czekając na powrót umiłowanej, katolickiej Polski.
Zdarzają się również mniej jednoznaczne sytuacje, w których wierny nie zaciąga grzechu śmiertelnego, choć nie uczestniczy we Mszy niedzielnej. Przedsoborowi teolodzy moralni wskazują, że sporadycznie możliwy jest świadomy wybór takiej formy rozrywki i rekreacji, która stanie w kolizji ze spełnieniem naszego obowiązku i przywileju względem Boga, lecz grzechem nie będzie. Na przykład: jedziemy na urlop do Nepalu lub też – całą niedzielę spędzamy w pociągu w drodze na koncert ulubionego artysty. Rozrywka sama w sobie powinna być godziwa, zaś jej realizacja byłaby niemożliwa do wypełnienia w innym terminie. Nie zamierzam zagłębiać się w kazuistykę i w razie wątpliwości zachęcałbym do rozmowy z kapłanem, ale z pewnością nieuprawnionym nadużyciem ww. wyjątku byłoby spędzenie całej niedzieli na łowieniu ryb lub opuszczenie Mszy niedzielnej z uwagi na wyjazd z kibicami na mecz ligowy. Mam równie poważną wątpliwość, czy katolik może zdecydować się w swoim sumieniu np. na uczestnictwo w studiach zaocznych, jeśli wiążą się one z wielomiesięczną koniecznością systematycznego opuszczania Mszy Św.
Zarysowane powyżej zasady ogólne mogą być nieco inaczej aplikowane do katolików żyjących w krajach, w których sieć kościołów jest znacznie rzadsza niż w Polsce, tudzież np. odrzucających w sumieniu uczestnictwo w rycie Novus Ordo. Osoby takie mogą mieć znacznie trudniejszy dostęp do Mszy świątecznej. O ile przeciętny wielkomiejski katolik chodzący na NOMy ma je do dyspozycji przez ponad 24 godziny (od sobotniego popołudnia do niedzielnej nocy), to wierni Tradycji katolickiej rzadko kiedy mają do wyboru więcej niż trzy terminy.
Piszę o tem wszystkiem, gdyż w mem odczuciu brakuje w sieci polskojęzycznych rozważań na te tematy. Dlatego zdecydowałem się wyjść ze „swojego” obszaru apologetyki i dogmatyki i skierować ku teologji moralnej. Nie uzurpuję sobie prawa, by przedstawiać recepty, chciałbym jednak ukierunkować osoby potencjalnie zainteresowane tematem. Porady internetowe księży posoborowych najczęściej sprowadzają sprawę do błahostki. Niejaki x. Rafał Masarczyk twierdzi, że opuszczenie niedzielnej Mszy św. rzadko kiedy stanowi grzech śmiertelny, m.in. dlatego, że „nie do końca rozumie się znaczenie Mszy św., jako uczty miłości Boga do człowieka.” To nawet ma sens: niebywanie na Mszy niedzielnej jest grzechem powszednim wtedy i tylko wtedy, gdy Msza jest ucztą miłości Boga do człowieka.
Gdy pojedziemy na wycieczkę do kraju takiego jak Bawarja, w którym przez wieki było mnóstwo powołań kapłańskich, dostrzeżemy, że sieć świątyń jest tam znacznie gęstsza niż gdziekolwiek w Polsce. Niemal każda wioska ma swój kościół parafjalny, a przy nim niewielkie i skromne zazwyczaj probostwo. Budowano je dla wygody wiernych, by mogli nie tylko co niedzielę, ale także w dnie powszednie słuchać Mszy. Droga do świątyni powinna parafjanom zajmować możliwie najkrócej czasu, co zwłaszcza w krajach górzystych, z przedłużoną zimą miało i ma istotne znaczenie. Tradycyjnie przyjmowało się, że trasa do kościoła powinna w jedną stronę zajmować wiernemu nie dłużej niż godzinę – tak, aby realizacja obowiązku niedzielnego nie była jedyną aktywnością człowieka. Jeśli wierny mieszkał o więcej niż godzinę drogi na Mszę, był zwolniony z konieczności pokonania tej trasy. Ale oczywiście nie oznaczało to, że miał spędzić niedzielę tak, jakby to był każdy inny dzień! Poza powstrzymaniem się od pracy należało Boga uczcić szczególniej poprzez modlitwę indywidualną lub zbiorową. Owoce takiej modlitwy są oczywiście nieporównywalnie mniejsze niż pobożne wysłuchanie Mszy Świętej i przyjęcie Komunji Św.
Katolicy nie są zobligowani do przebywania jedynie na tych terenach, na których funkcjonują księża. Oczywiście kapłani stanowią elitę społeczeństwa (a przynajmniej powinni nią być) i ich rola jest nie do przecenienia dla narodu. Wiedzieli o tem niekatoliccy wrogowie i najeźdźcy Polski rugujący wpływy Kościoła katolickiego na Pomorzu czy Kresach wschodnich. Ale dekatolicyzacja nie odbywała się błyskawicznie: po wygnaniu lub zamordowaniu kapłanów miejscowa ludność nie uchodziła, lecz starała się przetrwać trudny czas w oczekiwaniu na powrót duchowych opiekunów. Piękne świadectwo walki religijno – narodowej zostało zamieszczone np. w Nadberezyńscach Florjana Czarnyszewicza. Główni bohaterowie epopei, polska szlachta zaściankowa z początków XX wieku, żyją o, jeśli dobrze pamiętam, pół dnia drogi od Bobrujska i mogą uczestniczyć we Mszy jedynie w największe święta kościelne, parę razy do roku. Jednak w takich warunkach Nadberezyńcy trwają, czekając na powrót umiłowanej, katolickiej Polski.
Zdarzają się również mniej jednoznaczne sytuacje, w których wierny nie zaciąga grzechu śmiertelnego, choć nie uczestniczy we Mszy niedzielnej. Przedsoborowi teolodzy moralni wskazują, że sporadycznie możliwy jest świadomy wybór takiej formy rozrywki i rekreacji, która stanie w kolizji ze spełnieniem naszego obowiązku i przywileju względem Boga, lecz grzechem nie będzie. Na przykład: jedziemy na urlop do Nepalu lub też – całą niedzielę spędzamy w pociągu w drodze na koncert ulubionego artysty. Rozrywka sama w sobie powinna być godziwa, zaś jej realizacja byłaby niemożliwa do wypełnienia w innym terminie. Nie zamierzam zagłębiać się w kazuistykę i w razie wątpliwości zachęcałbym do rozmowy z kapłanem, ale z pewnością nieuprawnionym nadużyciem ww. wyjątku byłoby spędzenie całej niedzieli na łowieniu ryb lub opuszczenie Mszy niedzielnej z uwagi na wyjazd z kibicami na mecz ligowy. Mam równie poważną wątpliwość, czy katolik może zdecydować się w swoim sumieniu np. na uczestnictwo w studiach zaocznych, jeśli wiążą się one z wielomiesięczną koniecznością systematycznego opuszczania Mszy Św.
Zarysowane powyżej zasady ogólne mogą być nieco inaczej aplikowane do katolików żyjących w krajach, w których sieć kościołów jest znacznie rzadsza niż w Polsce, tudzież np. odrzucających w sumieniu uczestnictwo w rycie Novus Ordo. Osoby takie mogą mieć znacznie trudniejszy dostęp do Mszy świątecznej. O ile przeciętny wielkomiejski katolik chodzący na NOMy ma je do dyspozycji przez ponad 24 godziny (od sobotniego popołudnia do niedzielnej nocy), to wierni Tradycji katolickiej rzadko kiedy mają do wyboru więcej niż trzy terminy.
Piszę o tem wszystkiem, gdyż w mem odczuciu brakuje w sieci polskojęzycznych rozważań na te tematy. Dlatego zdecydowałem się wyjść ze „swojego” obszaru apologetyki i dogmatyki i skierować ku teologji moralnej. Nie uzurpuję sobie prawa, by przedstawiać recepty, chciałbym jednak ukierunkować osoby potencjalnie zainteresowane tematem. Porady internetowe księży posoborowych najczęściej sprowadzają sprawę do błahostki. Niejaki x. Rafał Masarczyk twierdzi, że opuszczenie niedzielnej Mszy św. rzadko kiedy stanowi grzech śmiertelny, m.in. dlatego, że „nie do końca rozumie się znaczenie Mszy św., jako uczty miłości Boga do człowieka.” To nawet ma sens: niebywanie na Mszy niedzielnej jest grzechem powszednim wtedy i tylko wtedy, gdy Msza jest ucztą miłości Boga do człowieka.
czwartek, 5 kwietnia 2012
Ensemble Organum w Warszawie [video]
Niekwestionowaną ozdobą kulturalno – religijną tegorocznego Wielkiego Postu w Warszawie był festiwal pn. „Śmierć unplugged 2012”, zorganizowany przez Centrum Myśli Jana Pawła II (instytucję kultury m.st. Warszawy) przy współpracy z Archidiecezją Warszawską. A perłę festiwalu stanowiło misterium liturgiczne Ensemble Organum. Francuzi kierowani przez p. Marcelego Pérèsa zaprezentowali w dniu 18 marca br. w kościele pw. Wszystkich Świętych śpiewy na Triduum Paschalne według tradycji benewenckiej.
Pierwszą część koncertu obejmowała liturgja adoracji krzyża. Chorał ten sięgał swemi korzeniami późnego antyku; czasów, gdy powstawała liturgja rzymska, a językiem liturgicznym była jeszcze greka. Jak pisze Marceli Pérès: „w śpiewach tych odbija się echo pierwszych liturgii, które z Jerozolimy rozprzestrzeniły się na kraje basenu Morza Śródziemnego.”
Na zakończenie artyści zaprezentowali nam wczesnośredniowieczne czuwanie paschalne i fragment (Kyrie) Mszy Zmartwychwstania Pańskiego.
Serdeczne Bóg zapłać wszystkim, którzy przyczynili się do realizacji festiwalu „Śmierć unplugged 2012” ! Dalsze słowa są zbędne, niech przemówi muzyka. Niech będzie dla nas wprowadzeniem w tajemnice liturgij Triduum, celebracji Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Pana naszego Jezusa Chrystusa.
Pierwszą część koncertu obejmowała liturgja adoracji krzyża. Chorał ten sięgał swemi korzeniami późnego antyku; czasów, gdy powstawała liturgja rzymska, a językiem liturgicznym była jeszcze greka. Jak pisze Marceli Pérès: „w śpiewach tych odbija się echo pierwszych liturgii, które z Jerozolimy rozprzestrzeniły się na kraje basenu Morza Śródziemnego.”
Na zakończenie artyści zaprezentowali nam wczesnośredniowieczne czuwanie paschalne i fragment (Kyrie) Mszy Zmartwychwstania Pańskiego.
Serdeczne Bóg zapłać wszystkim, którzy przyczynili się do realizacji festiwalu „Śmierć unplugged 2012” ! Dalsze słowa są zbędne, niech przemówi muzyka. Niech będzie dla nas wprowadzeniem w tajemnice liturgij Triduum, celebracji Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Pana naszego Jezusa Chrystusa.
wtorek, 3 kwietnia 2012
x. Isakowicz – Zaleski ponownie pod ostrzałem …
Czy słusznie wywiad Tomasza Terlikowskiego z x. Tadeuszem Isakowiczem – Zaleskim stał się najgłośniejszą ksiażką religijną 1 kwartału 2012 r. w Polsce ? Czy trafne są zarzuty stawiane książce przez szereg publicystów ?
Tym razem front wspierających tezy przedstawione przez duszpasterza Ormian i środowisk kresowych nie pokrywa się w prosty sposób z typowym podziałem na katolewicę i „resztę świata”. I ja, jakkolwiek pozostaję przy pełnym szacunku i znaczącej akceptacji, zgodności z poglądami Xiędza Tadeusza, przychylę się do opinii, że jest to książka słaba, wręcz rozczarowująca.
Pierwszym problemem, jaki możemy dostrzedz, jest niski wskaźnik „value for money". Za 30 zł dostajemy 180 stron z ogromnemi marginesami, zadrukowane niemałą czcionką. Jeśli porównamy to z ambicjami książki (m.in. lustracja, homoseksualizm, celibat, polityka, x. Natanek, kresy, fundacja im. Brata Alberta), to popadniemy w dysonans poznawczy: tak wielu rzeczy nie da się solidnie opowiedzieć w tak skrótowej formie. Pogląd ten ugruntowuje lektura książki: pytania (poza nielicznemi wyjątkami) występują pro forma i nie wnoszą istotnej wartości do książki. Dziwią zatem słowa rozmówcy x. Zaleskiego, red. Tomasza Terlikowskiego: „Rozmawiałem z księdzem Tadeuszem wiele godzin pod altanką w Radwanowicach, bo chciałem się dowiedzieć, „o co księdzu tak naprawdę chodzi?”. I dowiedziałem się”. Jako wieloletni sympatyk x. TI-Z bardziej niż „z grubsza” wiem, o co mu chodzi, ale wątpliwości, które miałem, pozostały. O ile recenzując wywiad – rzekę z innym kapłanem niezłomnym, x. Stanisławem Małkowskim stwierdziłem, iż „przeprowadzający wywiad mogliby w wielu wypadkach zadawać bardziej wnikliwe pytania”, w przypadku tej książki jest to wada systemowa, stała. Skoncentruję się na trzech wybranych przypadkach, by recenzja nie była dłuższa od książki.
1. Kapłaństwo. Xiądz Tadeusz definiuje ją jako „służbę Kościołowi” (s.39). Przyznaje się w książce – i słyszałem bądź czytałem to już wcześniej przynajmniej dwa razy, że po wydaniu książki „Księża wobec bezpieki” został tak źle potraktowany przez współbraci (?) w kapłaństwie z kurji krakowskiej, że rozważał odejście ze stanu duchownego (s. 22-23). „Zatrzymali go” w sutannie świeccy i duchowni przyjaciele. Mając na względzie osobisty, by nie rzec intymny (kwestja celibatu) charakter wywiadu, należałoby tu oczekiwać pogłębionej rozmowy na temat istoty kapłaństwa. Wprawdzie x. Zaleski deklaruje się jako uczeń x. Blachnickiego (wiemy, co to znaczy!), to chyba jednak powinien rozumieć i odczuwać relację kapłana z Chrystusem, który poprzez niego działa. Tymczasem jakichkolwiek rezonansów tej podstawowej prawdy o kapłaństwie katolickiem, ofierze przebłagalnej Mszy Świętej etc etc. w książce nie ma. Jest wymiar instytucjonalny Kościoła, jest wymiar ludzki, społeczny, jest nawet wymiar liturgiczny, ale sakralnego – nie ma.
2. Homoseksualizm wśród duchowieństwa, czyli największy „szlagier” książki. Opis problemu jest albo za mało szczegółowy (konkrety: jeśli nie nazwiska, to jednoznaczne identyfikatory „lawendowej diecezji”, o której wspomniał x. TI-Z), albo nazbyt bezpośredni. Dwa słowa mniej, czyli np. „wedle mej wiedzy są w Polsce także biskupi nie zachowujący celibatu z powodów homoseksualnych” – wyglądałyby o wiele lepiej niż zdanie o homodiecezji „od biskupa do kamerdynera”. Osobiście uważałbym za właściwe jedynie drugie rozwiązanie.
3. Kwestje ukraińskie. Jakkolwiek postawa x. Tadeusza Zaleskiego odpowiada w przynajmniej w 95 % moich poglądom na sprawę, to warto byłoby dopytać go o obecny, taktyczny sojusz z weteranami Armii Czerwonej, w jaki wszedł w sprawach UPA. Zabrakło wnikliwych pytań na te trudne tematy, sprawa pozostała w książce opisana jako czarno-biała. Że było nieco inaczej, może orzec każdy, kto przeczyta choćby dwa arcyciekawe wywiady red. Piotra Zychowicza z „Rzeczpospolitej”, przeprowadzone z p. Ewą Siemaszko „UPA to nie partyzanci, to bandyci” oraz z p. Grzegorzem Motyką „UPA naprawdę walczyła z Sowietami”.
Aby wydźwięk recenzji nie był tak negatywny, wskażę na dwa pozytywne aspekty książki. Po pierwsze, nie sądziłem, że tak wielka jest skala działalności charytatywnej Fundacji im. Brata Alberta, której szefuje x. Zaleski. Po drugie, duszpasterz Ormian zachowuje bardzo trzeźwe spojrzenie polityczne na bieżącą sytuację: popierając Prawo i Sprawiedliwość widzi „plusy ujemne” prezydentury Lecha Kaczyńskiego i aktualnych postaw partji jego brata.
Po niespełna dziewięćdziesięciominutowej lekturze tej książki pozostał mi spory niedosyt. Ale nie mam też jakichkolwiek podstaw, by zanegować tytułowe przesłanie x. Tadeusza – „Chodzi mi tylko o prawdę”. Ten aspekt niewątpliwie się obronił. Cała reszta – niekoniecznie. Wypada zatem żałować, że ten zasłużony duchowny wystawił się na ostrzał przeciwników, niekoniecznie prawdy poszukujących, poniekąd na własne życzenie.
Tym razem front wspierających tezy przedstawione przez duszpasterza Ormian i środowisk kresowych nie pokrywa się w prosty sposób z typowym podziałem na katolewicę i „resztę świata”. I ja, jakkolwiek pozostaję przy pełnym szacunku i znaczącej akceptacji, zgodności z poglądami Xiędza Tadeusza, przychylę się do opinii, że jest to książka słaba, wręcz rozczarowująca.
Pierwszym problemem, jaki możemy dostrzedz, jest niski wskaźnik „value for money". Za 30 zł dostajemy 180 stron z ogromnemi marginesami, zadrukowane niemałą czcionką. Jeśli porównamy to z ambicjami książki (m.in. lustracja, homoseksualizm, celibat, polityka, x. Natanek, kresy, fundacja im. Brata Alberta), to popadniemy w dysonans poznawczy: tak wielu rzeczy nie da się solidnie opowiedzieć w tak skrótowej formie. Pogląd ten ugruntowuje lektura książki: pytania (poza nielicznemi wyjątkami) występują pro forma i nie wnoszą istotnej wartości do książki. Dziwią zatem słowa rozmówcy x. Zaleskiego, red. Tomasza Terlikowskiego: „Rozmawiałem z księdzem Tadeuszem wiele godzin pod altanką w Radwanowicach, bo chciałem się dowiedzieć, „o co księdzu tak naprawdę chodzi?”. I dowiedziałem się”. Jako wieloletni sympatyk x. TI-Z bardziej niż „z grubsza” wiem, o co mu chodzi, ale wątpliwości, które miałem, pozostały. O ile recenzując wywiad – rzekę z innym kapłanem niezłomnym, x. Stanisławem Małkowskim stwierdziłem, iż „przeprowadzający wywiad mogliby w wielu wypadkach zadawać bardziej wnikliwe pytania”, w przypadku tej książki jest to wada systemowa, stała. Skoncentruję się na trzech wybranych przypadkach, by recenzja nie była dłuższa od książki.
1. Kapłaństwo. Xiądz Tadeusz definiuje ją jako „służbę Kościołowi” (s.39). Przyznaje się w książce – i słyszałem bądź czytałem to już wcześniej przynajmniej dwa razy, że po wydaniu książki „Księża wobec bezpieki” został tak źle potraktowany przez współbraci (?) w kapłaństwie z kurji krakowskiej, że rozważał odejście ze stanu duchownego (s. 22-23). „Zatrzymali go” w sutannie świeccy i duchowni przyjaciele. Mając na względzie osobisty, by nie rzec intymny (kwestja celibatu) charakter wywiadu, należałoby tu oczekiwać pogłębionej rozmowy na temat istoty kapłaństwa. Wprawdzie x. Zaleski deklaruje się jako uczeń x. Blachnickiego (wiemy, co to znaczy!), to chyba jednak powinien rozumieć i odczuwać relację kapłana z Chrystusem, który poprzez niego działa. Tymczasem jakichkolwiek rezonansów tej podstawowej prawdy o kapłaństwie katolickiem, ofierze przebłagalnej Mszy Świętej etc etc. w książce nie ma. Jest wymiar instytucjonalny Kościoła, jest wymiar ludzki, społeczny, jest nawet wymiar liturgiczny, ale sakralnego – nie ma.
2. Homoseksualizm wśród duchowieństwa, czyli największy „szlagier” książki. Opis problemu jest albo za mało szczegółowy (konkrety: jeśli nie nazwiska, to jednoznaczne identyfikatory „lawendowej diecezji”, o której wspomniał x. TI-Z), albo nazbyt bezpośredni. Dwa słowa mniej, czyli np. „wedle mej wiedzy są w Polsce także biskupi nie zachowujący celibatu z powodów homoseksualnych” – wyglądałyby o wiele lepiej niż zdanie o homodiecezji „od biskupa do kamerdynera”. Osobiście uważałbym za właściwe jedynie drugie rozwiązanie.
3. Kwestje ukraińskie. Jakkolwiek postawa x. Tadeusza Zaleskiego odpowiada w przynajmniej w 95 % moich poglądom na sprawę, to warto byłoby dopytać go o obecny, taktyczny sojusz z weteranami Armii Czerwonej, w jaki wszedł w sprawach UPA. Zabrakło wnikliwych pytań na te trudne tematy, sprawa pozostała w książce opisana jako czarno-biała. Że było nieco inaczej, może orzec każdy, kto przeczyta choćby dwa arcyciekawe wywiady red. Piotra Zychowicza z „Rzeczpospolitej”, przeprowadzone z p. Ewą Siemaszko „UPA to nie partyzanci, to bandyci” oraz z p. Grzegorzem Motyką „UPA naprawdę walczyła z Sowietami”.
Aby wydźwięk recenzji nie był tak negatywny, wskażę na dwa pozytywne aspekty książki. Po pierwsze, nie sądziłem, że tak wielka jest skala działalności charytatywnej Fundacji im. Brata Alberta, której szefuje x. Zaleski. Po drugie, duszpasterz Ormian zachowuje bardzo trzeźwe spojrzenie polityczne na bieżącą sytuację: popierając Prawo i Sprawiedliwość widzi „plusy ujemne” prezydentury Lecha Kaczyńskiego i aktualnych postaw partji jego brata.
Po niespełna dziewięćdziesięciominutowej lekturze tej książki pozostał mi spory niedosyt. Ale nie mam też jakichkolwiek podstaw, by zanegować tytułowe przesłanie x. Tadeusza – „Chodzi mi tylko o prawdę”. Ten aspekt niewątpliwie się obronił. Cała reszta – niekoniecznie. Wypada zatem żałować, że ten zasłużony duchowny wystawił się na ostrzał przeciwników, niekoniecznie prawdy poszukujących, poniekąd na własne życzenie.
niedziela, 1 kwietnia 2012
Kolejne posiedzenie Komisji Wspólnej Przedstawicieli Rządu RP i Konferencji Episkopatu Polski
Wobec fiaska rozmów przeprowadzonych w dniu 15 marca, w dwa tygodnie później - 30 marca br. odbyło się kolejne posiedzenie komisji wspólnej rządu i episkopatu. Gospodarzem spotkania była strona rządowa, a główny temat rozmów stanowiła dyskusja nad dalszą przyszłością funduszu kościelnego.
Minister Michał Boni przeprosił stronę kościelną za niekonsultowane z nią jednostronne wypowiedzi sugerujące likwidację funduszu. W istocie decyzje w tej sprawie nie zostały podjęte i możliwe jest przyjęcie innego rozwiązania, oznaczającego znaczne zwiększenie dofinansowania funduszu. Minister Boni zaprezentował dokument pt. „Dla dobra Polski i Kościoła” stanowiący podstawę projektowanego ogólnopolskiego systemu emerytalnego oraz poprosił przedstawicieli Kościoła o pogłębioną refleksję oraz poparcie propozycji.
Rząd premiera Tuska doceniając sprawność funkcjonowania Kościoła w Polsce postanowił skopiować obowiązujący w nim model zarządzania i dla dobra społeczeństwa upowszechnić go. Zgodnie z kanonami 401 par. 1 oraz 538 par. 3 Kodeksu Prawa Kanonicznego biskupi i proboszczowie rzymskokatoliccy po ukończeniu 75 roku życia proszą swoich przełożonych (odpowiednio: papieża lub biskupa ordynariusza) o przeniesienie do stanu emerytalnego, a zwierzchnik – przyjmuje prośbę lub odwleka ją w czasie o kilka lat. W myśl propozycji min. Boniego systemem tym zostaliby objęci niezależnie od płci i wyznania wszyscy obywatele RP. Po ukończeniu 75 lat pisaliby oni podanie do wojewody o zgodę na przejście na emeryturę. Osoby piastujące stanowiska kierownicze wnioskowałyby o to do Prezydenta RP.
- Porzućmy wiek emerytalny 65 lat, przestańmy kłócić się o 67 lat. Naśladujmy Kościół katolicki, w którym pracuje się przynajmniej do 75 roku życia. Wykorzystajmy doświadczenie naszych rodaków – apelował minister Boni.
Współprzewodniczący komisji ze strony kościelnej arcybiskup Sławoj Leszek Głódź poprosił o oszacowanie wzrostu dopłaty do funduszu kościelnego oraz o doprecyzowanie, czy po wprowadzeniu reformy płatnikiem emerytur pozostałby ZUS, czy obowiązek ten spadłby w całości na kurie biskupie. Minister Boni obiecał przedstawić dokładne wyliczenia podczas kolejnego posiedzenia Komisji, zaplanowanego na 12 kwietnia 2012 r.
Minister Michał Boni przeprosił stronę kościelną za niekonsultowane z nią jednostronne wypowiedzi sugerujące likwidację funduszu. W istocie decyzje w tej sprawie nie zostały podjęte i możliwe jest przyjęcie innego rozwiązania, oznaczającego znaczne zwiększenie dofinansowania funduszu. Minister Boni zaprezentował dokument pt. „Dla dobra Polski i Kościoła” stanowiący podstawę projektowanego ogólnopolskiego systemu emerytalnego oraz poprosił przedstawicieli Kościoła o pogłębioną refleksję oraz poparcie propozycji.
Rząd premiera Tuska doceniając sprawność funkcjonowania Kościoła w Polsce postanowił skopiować obowiązujący w nim model zarządzania i dla dobra społeczeństwa upowszechnić go. Zgodnie z kanonami 401 par. 1 oraz 538 par. 3 Kodeksu Prawa Kanonicznego biskupi i proboszczowie rzymskokatoliccy po ukończeniu 75 roku życia proszą swoich przełożonych (odpowiednio: papieża lub biskupa ordynariusza) o przeniesienie do stanu emerytalnego, a zwierzchnik – przyjmuje prośbę lub odwleka ją w czasie o kilka lat. W myśl propozycji min. Boniego systemem tym zostaliby objęci niezależnie od płci i wyznania wszyscy obywatele RP. Po ukończeniu 75 lat pisaliby oni podanie do wojewody o zgodę na przejście na emeryturę. Osoby piastujące stanowiska kierownicze wnioskowałyby o to do Prezydenta RP.
- Porzućmy wiek emerytalny 65 lat, przestańmy kłócić się o 67 lat. Naśladujmy Kościół katolicki, w którym pracuje się przynajmniej do 75 roku życia. Wykorzystajmy doświadczenie naszych rodaków – apelował minister Boni.
Współprzewodniczący komisji ze strony kościelnej arcybiskup Sławoj Leszek Głódź poprosił o oszacowanie wzrostu dopłaty do funduszu kościelnego oraz o doprecyzowanie, czy po wprowadzeniu reformy płatnikiem emerytur pozostałby ZUS, czy obowiązek ten spadłby w całości na kurie biskupie. Minister Boni obiecał przedstawić dokładne wyliczenia podczas kolejnego posiedzenia Komisji, zaplanowanego na 12 kwietnia 2012 r.