Katolicki integryzm trafił do popkultury! Dzieje się to za sprawą głośnego serialu "Młody papież", którego reżyserem jest Paolo Sorrentino, a rolę tytułową gra Jude Law.
Zarys akcji jest następujący. Podczas konklawe dochodzi do pata pomiędzy konserwatystami a liberałami. W ramach kompromisu następnym papieżem zostaje wybrany 47-letni amerykański kardynał Lenny Belardo i przyjmuje imię Piusa XIII. Przed elekcją wprawdzie wszyscy kojarzyli go z opcją konserwatywną, ale niczym szczególnym się nie wyróżniał.
Pius rozpoczyna od zmian wizerunkowych. Zrywa ze współczesnym modelem "papież - superstar", wykreowanym przez Jana Pawła II. Nie pokazuje wiernym twarzy podczas pierwszego błogosławieństwa mówiąc: "Zapomnieliście o Bogu! Nie pokaże wam swojej twarzy dopóki sobie o Nim nie przypomnicie". Równocześnie do łask wracają szaty z czasów przedsoborowych, odkurzone nieco przez Ojca Świętego Benedykta XVI. Z waszyngtońskiej bazyliki Niepokalanego Poczęcia NMP zostaje ściągnięta tiara Pawła VI, a na konsystorz wnoszą Piusa XIII w sedia gestatoria.
Młody papież inicjuje walkę z lobby homoseksualnym wewnątrz duchowieństwa i sięga po XIX wieczne argumenty do walki z nowoczesnością i laicyzmem znane nam najlepiej z nauczania Piusa IX. Ale równocześnie widzimy, że sam ma problem z ... wiarą w Boga. Problemy osobowościowe to bardzo ważny rys Lenny'ego, a ich źródłem jest dzieciństwo w sierocińcu, dokąd został oddany jako małe dziecko przez rodziców hippisów.
Po pierwszych odcinkach serialu obserwowałem prawdziwą euforię u bardzo wielu znajomych tradycjonalistów. Czy można nie pokochać papieża, który na propozycję, by wypił colę zero zamiast cherry coke, odpowiada: "Nie ulegajmy herezji"? Czy można nie pokochać człowieka, który ma różne drobne słabostki ludzkie, które doskonale rozumiemy i które również są naszym udziałem? Wszyscy tęsknimy za prawdziwym papieżem, chyba tak bardzo jak Pius XIII tęskni za rodzicami.
Nie chcę psuć zabawy spoilerami tym spośród Państwa, którzy serialu jeszcze nie zaczęli oglądać. Ale jedno napisać muszę. Pius XIII jest póki co fatalnym papieżem. Obejrzałem dotąd osiem odcinków i dopiero w ostatnim spośród nich pojawia się wątła nadzieja na poprawę. Niewątpliwie najgorzej prowadzi politykę medialną, która była i jest najwartościowszym aktywem współczesnego Kościoła. Jest oczywiście prawdą, że osobista popularność ostatnich papieży w minimalnym stopniu przekłada się na znajomość religii katolickiej, a zwłaszcza na jej pobożne praktykowanie. Ale świadomy tego papież nie może ot tak, z dnia na dzień przenieść się do rzeczywistości "więźnia Watykanu" Piusa IX. Postępowanie takie kiedyś było koniecznością, a nie optymalnym wyborem. Wydaje mi się, że najlepsze, co moglibyśmy kiedyś dostać, to papieża - katechetę, który w przystępny sposób nauczyłby wiernych podstawowych prawd wiary katolickiej.
Druga pięta achillesowa to polityka kadrowa. Nie mówię, że sekretarz stanu, kard. Voiello powinien ładnych kilka razy zostać wysłany na emeryturę, bo bez niego serial byłby znacznie uboższy aktorsko. Ale w tej dziedzinie u Piusa XIII nie dzieje się absolutnie nic nowego, nic czego nie znamy z bieżących pontyfikatów. Tymczasem właśnie ten obszar funkcjonowania Watykanu wymaga największych zmian. Przekonał się o tym Benedykt XVI i myślę, że niejednej bolesnej zdrady doświadczy jeszcze Pius XIII. Dodam, że Pius IX mógł efektywnie i innowacyjnie funkcjonować jako więzień Watykanu właśnie dlatego, że był otoczony ludźmi, na których (w większości) mógł polegać. Nawet jeśli ówcześni kurialiści prowadzili wojenki personalne, wikłali się w jakieś koterie i układy, to ich bezwzględna większość była oddanymi katolikami. Masoni i inni wrogowie Kościoła byli nieliczni w centrum dowodzenia Kościoła i musieli bardzo ostrożnie postępować, by uniknąć zdekonspirowania. Bieżąca sytuacja Watykanu jest zaś diametralnie inna.
Od początku emisji serialu (a nawet wcześniej - jak to u nas bywa) pojawiają się głosy, że będzie to serial antykatolicki, wrogi Kościołowi i wierze. Myślę, że póki co bardzo delikatnie przedstawione są realia Watykanu i skala zepsucia ludzi tam pracujących. Paradoksalnie na dzień dzisiejszy te wady skutkują jednym pozytywem: bardzo mocno paraliżują franciszkowe zapędy deformatorskie. Kurialiści biurokraci myślą o własnych karierach i na nic oraz na nikogo nie zważają. Ale mam nadzieję, że ktoś kiedyś zrobi z nimi porządek i że nie będzie nim dopiero Jezus Chrystus podczas swego powtórnego przyjścia na Ziemię.
"Młody papież" jest póki co bardzo ciekawym i inteligentnym serialem. Ma relatywnie niewiele błędów merytorycznych, a przedstawiony rozwój wydarzeń nie jest aż tak nieprawdopodobny jak się może wydawać. Przystojna twarz i inteligencja Jude'a Lawa w watykańskich i rzymskich sceneriach jest bardzo miłą odskocznią, odtrutką na kamarylę Franciszka Papieża. Ale ten serial nie był pomyślany jako promocja tradycyjnego katolicyzmu i takim narzędziem z pewnością nie jest. Jakbym miał określić pomysł na fabułę "Młodego papieża" jednym zdaniem, to napisałbym: Jean Raspail spotyka Malachiego Martina.
P.S. Jakie bzdury potrafią pisać ludzie w recenzjach. Facet z onetu: Kim jest ów młody papież? To Lenny Belardo, dla którego pierwowzorem jest zmarły w 2009 roku Lucian Pulvermacher - amerykański duchowny, założyciel Prawdziwego Kościoła Katolickiego. Wyznawca doktryny sedewakantyzmu (która - w największym skrócie - mówi o tym, że wszystkie osoby, które zasiadają na tronie papieskim po 1958 roku są antypapieżami. Doktryna powstała w efekcie zanegowania przez część duchownych ustaleń II Soboru Watykańskiego). Zwołano wtedy konklawe i powołano Pulvermachera na papieża. Przyjął imię Piusa XIII, a jego siedzibą stało się Springdale w stanie Waszyngton w USA.
poniedziałek, 21 listopada 2016
wtorek, 8 listopada 2016
O tem, jak posoborowie robi dzieciom watę z mózgów. Cukrową!
Bratnia Redakcja "Kroniki Novus Ordo" aż zaniemówiła na widok ulotki sprokurowanej przez parafję pw. Świętej Rodziny w Szczecinie. Nie zdarza to się często, zatem skorzystajmy z okazji, by wtrącić swoje trzy grosze na ów temat.
1. .Nowocześni duszpasterze nie rozumieją, że zdziecinniałe Nowusy to najlepszy na świecie sposób, by wpoić dzieciom przekonanie, że religja to coś banalnego i naiwnego. Nawet jeśli rzeczywiście zapełniają oni kościoły, to oferują swoim młodym wiernym rozrywkę na poziomie Fasolek i innych smerfów. A z tego się szybko wyrasta. Do jakiego wieku można oglądać bajki rysunkowe? Chyba już w późnych klasach szkoły podstawowej jest to obciachem.
Identycznym obciachem dla tych samych osób będzie przyznawanie się do praktykowania religji. Zwłaszcza, że wstępne lata katechezy nie zapoznają z całem dziedzictwem Kościoła: ani z łaciną, ani z pięknemi pieśniami, ani z głęboką symboliką obrzędów. Trudno, żeby zapoznawały, skoro większość absolwentów współczesnych seminariów (słusznie zwanych przez Dextimusa "zawodówkami") takiej wiedzy nigdy nie posiadło.
Pewną próbą ratowania sytuacji są duszpasterstwa młodzieżowe. Tam wykłada się "ewangelię według świętego zioma":
... i stosuje podobnie żenujące sztuczki, dobre na kilka następnych lat. Góra do pełnoletniości. Potem wszyscy mają już swoje życie i ... swoje grzechy. Następna wizyta w kościele dopiero, jeśli trzeba ochrzcić dziecko i wziąć ślub.
2. Zupełnie nie rozumiem, czemu duszpasterze nie dostrzegają, że małe dzieci bardzo lubią być traktowane jak dorośli. Lubią siedzieć z nami przy stole, słuchać rozmów starszych, wypić kropelkę alkoholu z okazji imienin dziadka. Często nawet zjedzą flaki lub sushi tylko dlatego, że w ten sposób podkreślają swą dojrzałość. Identycznie jest z ich stosunkiem do religijności. Młody człowieczek nie odrzuci Mszy tylko dlatego, że grają organy zamiast gitary. Nikt nie rodzi się z gitarą w ręku, nie są to bynajmniej naturalne dźwięki, z jakiemi się spotykamy wszędzie dookoła.
Dla dziecka iluzja rozumienia treści jest mniej istotna od poczucia piękna. A piękno, coś starannego i dopracowanego, budzi zainteresowanie. Znacznie rzadziej widzę znudzone dziecko na Mszy trydenckiej niż na Nowusie. Nowusy są nieciekawe same w sobie. Rodzice jeszcze jakoś dają sobie na nich radę. Mamie minie ta godzina na zajmowaniu się znudzonem dzieckiem, tata połypie okiem za ładnemi parafjankami. Ale dziecko musi się nudzić, zwłaszcza jeśli nie wypada mu już biegać po kościele lub bawić się resorakami.
3. Grosz trzeci, czyli świadectwo osobiste. Tuż po pierwszej Komunji świętej w mojej parafji zmienił się proboszcz, z konserwatysty na .nowoczesnego. W ślad za tem istotnie zmieniły się nabożeństwa: kapłani rzadziej mówili Kanon, ogłoszenia parafialne powędrowały z końca kazania na pokomunję, weszły scholki i zdziecinniałe Nowusy. Szybko poszło. Tak około szóstej klasy szkoły podstawowej wyznaczono nam na katechetkę starszą zakonnicę, panią około sześćdziesiątki. Bidula targała do sali katechetycznej gitarę i coś nam na niej smęciła. Tyle, że w tamtych latach młodym chłopakom imponował thrash i heavy metal, przy których kiepsko nastrojony "akustyk" mógł budzić co najwyżej politowanie. Nie złapaliśmy więc bakcyla oazowego od siostry zakonnej. Nigdy nie rozumieliśmy jej "wygłupów". Chyba tylko jedna koleżanka z klasy zaangażowała się do wspólnot młodzieżowych.
A dla mnie przykład sędziwego proboszcza zawsze pozostawał punktem odniesienia. Przez dziesięć następnych lat szukałem takiej religijności, jaka go ukształtowała. I na przekór pseudoluzakom to odnalazłem. Bóg zapłać, zacny Księże Prałacie!
1. .Nowocześni duszpasterze nie rozumieją, że zdziecinniałe Nowusy to najlepszy na świecie sposób, by wpoić dzieciom przekonanie, że religja to coś banalnego i naiwnego. Nawet jeśli rzeczywiście zapełniają oni kościoły, to oferują swoim młodym wiernym rozrywkę na poziomie Fasolek i innych smerfów. A z tego się szybko wyrasta. Do jakiego wieku można oglądać bajki rysunkowe? Chyba już w późnych klasach szkoły podstawowej jest to obciachem.
Identycznym obciachem dla tych samych osób będzie przyznawanie się do praktykowania religji. Zwłaszcza, że wstępne lata katechezy nie zapoznają z całem dziedzictwem Kościoła: ani z łaciną, ani z pięknemi pieśniami, ani z głęboką symboliką obrzędów. Trudno, żeby zapoznawały, skoro większość absolwentów współczesnych seminariów (słusznie zwanych przez Dextimusa "zawodówkami") takiej wiedzy nigdy nie posiadło.
Pewną próbą ratowania sytuacji są duszpasterstwa młodzieżowe. Tam wykłada się "ewangelię według świętego zioma":
1. A kiedy Master dostał cynk, że faryzeusze skapnęli się, że ma coraz więcej uczniów i chrzci więcej niż Jan, 2. chociaż w sumie to nie Jezus zanurzał w wodzie, tylko jego ekipa, 3. wyszedł z Judei i wrócił do Galilei. 4. Musiał przebić się przez Samarię. 5. Kiedy dotarł do samarytańskiej wioski (Sychar) blisko działki, którą Jakub odpalił swojemu synowi Józkowi, 6. była tam studnia Jakuba, więc Jezus zmachany podróżą, glebnął se przy niej. To było koło południa. 7. A tu wbija się samarytańska laska, żeby nabrać wody. Jezus zagaił do niej: Dasz mi się napić? 8. Bo jego ekipa poszła do miasta, żeby kupić żarcie. 9. Wtedy ta panna powiedziała mu: Pogięło cię? Jesteś Żydem i prosisz mnie, Samarytankę, o wodę? (bo Żydzi nie zadają się z Samarytanami).
... i stosuje podobnie żenujące sztuczki, dobre na kilka następnych lat. Góra do pełnoletniości. Potem wszyscy mają już swoje życie i ... swoje grzechy. Następna wizyta w kościele dopiero, jeśli trzeba ochrzcić dziecko i wziąć ślub.
2. Zupełnie nie rozumiem, czemu duszpasterze nie dostrzegają, że małe dzieci bardzo lubią być traktowane jak dorośli. Lubią siedzieć z nami przy stole, słuchać rozmów starszych, wypić kropelkę alkoholu z okazji imienin dziadka. Często nawet zjedzą flaki lub sushi tylko dlatego, że w ten sposób podkreślają swą dojrzałość. Identycznie jest z ich stosunkiem do religijności. Młody człowieczek nie odrzuci Mszy tylko dlatego, że grają organy zamiast gitary. Nikt nie rodzi się z gitarą w ręku, nie są to bynajmniej naturalne dźwięki, z jakiemi się spotykamy wszędzie dookoła.
Dla dziecka iluzja rozumienia treści jest mniej istotna od poczucia piękna. A piękno, coś starannego i dopracowanego, budzi zainteresowanie. Znacznie rzadziej widzę znudzone dziecko na Mszy trydenckiej niż na Nowusie. Nowusy są nieciekawe same w sobie. Rodzice jeszcze jakoś dają sobie na nich radę. Mamie minie ta godzina na zajmowaniu się znudzonem dzieckiem, tata połypie okiem za ładnemi parafjankami. Ale dziecko musi się nudzić, zwłaszcza jeśli nie wypada mu już biegać po kościele lub bawić się resorakami.
3. Grosz trzeci, czyli świadectwo osobiste. Tuż po pierwszej Komunji świętej w mojej parafji zmienił się proboszcz, z konserwatysty na .nowoczesnego. W ślad za tem istotnie zmieniły się nabożeństwa: kapłani rzadziej mówili Kanon, ogłoszenia parafialne powędrowały z końca kazania na pokomunję, weszły scholki i zdziecinniałe Nowusy. Szybko poszło. Tak około szóstej klasy szkoły podstawowej wyznaczono nam na katechetkę starszą zakonnicę, panią około sześćdziesiątki. Bidula targała do sali katechetycznej gitarę i coś nam na niej smęciła. Tyle, że w tamtych latach młodym chłopakom imponował thrash i heavy metal, przy których kiepsko nastrojony "akustyk" mógł budzić co najwyżej politowanie. Nie złapaliśmy więc bakcyla oazowego od siostry zakonnej. Nigdy nie rozumieliśmy jej "wygłupów". Chyba tylko jedna koleżanka z klasy zaangażowała się do wspólnot młodzieżowych.
A dla mnie przykład sędziwego proboszcza zawsze pozostawał punktem odniesienia. Przez dziesięć następnych lat szukałem takiej religijności, jaka go ukształtowała. I na przekór pseudoluzakom to odnalazłem. Bóg zapłać, zacny Księże Prałacie!
poniedziałek, 7 listopada 2016
Chamstwo zostało ukarane
Z głębokim niesmakiem przeczytałem o sprawie księdza Józefa, proboszcza parafii w Obrzycku koło Szamotuł.
Do zdarzenia doszło w lutym 2014 r. podczas Mszy Świętej. W trakcie rozdawania Komunii świętej, księdzu upadła na ziemię Hostia. Schylił się po nią 10 letni ministrant i próbował ją podnieść. Został wówczas uderzony w twarz przez duchownego. Rodzice poszkodowanego Kuby zgłosili sprawę do prokuratury w Szamotułach. W sprawie zapadł najpierw wyrok przed sądem rejonowym, a potem podtrzymano go przed Sądem Okręgowym w Poznaniu. Proboszcza skazano na grzywnę w wysokości 5 000 zł za naruszenie nietykalności cielesnej małoletniego. Na karę złożyło się 100 stawek dziennych grzywny, przyjmując wysokość jednej stawki dziennej na kwotę 50 złotych.
Ksiądz utrzymywał, że jedynie odsunął dziecko ręką, by nie doszło do profanacji Najświętszego Sakramentu, który powinien być dotykany wyłącznie przez dłonie osób konsekrowanych. Motywacja brzmi być może ładnie (zwłaszcza dla tradycjonalistów), ale nie jest poparta postawą serca.
Młody ministrant nie musi jeszcze w tym wieku wiedzieć, że również w sytuacji kryzysowej, tj. wypadnięcia Hostii z rąk, wyłącznie kapłan powinien ją podnosić. Mogły również zachodzić dodatkowe okoliczności, w których interwencja świeckiego byłaby nie tylko zrozumiała, ale i w pełni usprawiedliwiona (tak jak było w przypadku zeszłorocznej reakcji Prezydenta Andrzeja Dudy). Katolicyzm jest religią intencyj, a zatem chłopiec zasługiwał raczej na pochwałę niż naganę.
Tak jak chłopiec mógł schylać się po Hostię bez intencji jej sprofanowania, mógł i szafarz wykonać jakiś niekontrolowany gest w jego kierunku. Być może chciał faktycznie tylko odsunąć dziecko, ale trafił je w policzek. Tym niemniej, gdy dowiedział się, że sprawił mu przykrość i ból (Kuba rozpłakał się i wybiegł z kościoła) powinien odwiedzić tę rodzinę i przeprosić. To był obowiązek owego duchownego. Postępek bowiem mógł wywołać w nich uraz do Kościoła i religii, nawet jeśli dotąd byli praktykującymi i zaangażowanymi katolikami.
Rodzice poszkodowanego chłopca powinni zwrócić się najpierw do biskupa, nie do prokuratora. Ale skoro prowadzona równolegle w parafii (przez ich znajomych) akcja zbierania podpisów pod wnioskiem do biskupa o odwołanie proboszcza została zignorowana przez kurię, są w znacznej mierze usprawiedliwieni.
Skazany nie przyznał się do winy. Ponadto (cytuję za "RZ"): jego obrońcy wskazywali w apelacji, że ksiądz uzyskuje miesięczne dochody w wysokości 2 500 zł. Okazało się jednak, że nabył samochód o wartości 120 tys. złotych, a więc pojazd o wyższym niż przeciętny standardzie. To zdaniem Sądu budzi poważne zastrzeżenia co do rzeczywistej wysokości osiąganych przez niego dochodów. Uzupełnię tę myśl: jeśli w jednej sprawie ksiądz Józef mijał się z prawdą, to i w innych jego wiarygodność jest bardzo wątpliwa.
Polska, zwłaszcza od ostatniego roku, nie jest krajem, w którym księży się prześladuje. Jeśli w tej sprawie duchowny został uznany winnym, trudno uznać wyrok za wtrącanie się państwa w kwestię celebrowania liturgii katolickiej. To nie był przypadek typu: ktoś poszedł do sądu, bo dostał za mocny policzek podczas udzielania sakramentu bierzmowania.
Dobrze, że chamstwo zostało ukarane.
Do zdarzenia doszło w lutym 2014 r. podczas Mszy Świętej. W trakcie rozdawania Komunii świętej, księdzu upadła na ziemię Hostia. Schylił się po nią 10 letni ministrant i próbował ją podnieść. Został wówczas uderzony w twarz przez duchownego. Rodzice poszkodowanego Kuby zgłosili sprawę do prokuratury w Szamotułach. W sprawie zapadł najpierw wyrok przed sądem rejonowym, a potem podtrzymano go przed Sądem Okręgowym w Poznaniu. Proboszcza skazano na grzywnę w wysokości 5 000 zł za naruszenie nietykalności cielesnej małoletniego. Na karę złożyło się 100 stawek dziennych grzywny, przyjmując wysokość jednej stawki dziennej na kwotę 50 złotych.
Ksiądz utrzymywał, że jedynie odsunął dziecko ręką, by nie doszło do profanacji Najświętszego Sakramentu, który powinien być dotykany wyłącznie przez dłonie osób konsekrowanych. Motywacja brzmi być może ładnie (zwłaszcza dla tradycjonalistów), ale nie jest poparta postawą serca.
Młody ministrant nie musi jeszcze w tym wieku wiedzieć, że również w sytuacji kryzysowej, tj. wypadnięcia Hostii z rąk, wyłącznie kapłan powinien ją podnosić. Mogły również zachodzić dodatkowe okoliczności, w których interwencja świeckiego byłaby nie tylko zrozumiała, ale i w pełni usprawiedliwiona (tak jak było w przypadku zeszłorocznej reakcji Prezydenta Andrzeja Dudy). Katolicyzm jest religią intencyj, a zatem chłopiec zasługiwał raczej na pochwałę niż naganę.
Tak jak chłopiec mógł schylać się po Hostię bez intencji jej sprofanowania, mógł i szafarz wykonać jakiś niekontrolowany gest w jego kierunku. Być może chciał faktycznie tylko odsunąć dziecko, ale trafił je w policzek. Tym niemniej, gdy dowiedział się, że sprawił mu przykrość i ból (Kuba rozpłakał się i wybiegł z kościoła) powinien odwiedzić tę rodzinę i przeprosić. To był obowiązek owego duchownego. Postępek bowiem mógł wywołać w nich uraz do Kościoła i religii, nawet jeśli dotąd byli praktykującymi i zaangażowanymi katolikami.
Rodzice poszkodowanego chłopca powinni zwrócić się najpierw do biskupa, nie do prokuratora. Ale skoro prowadzona równolegle w parafii (przez ich znajomych) akcja zbierania podpisów pod wnioskiem do biskupa o odwołanie proboszcza została zignorowana przez kurię, są w znacznej mierze usprawiedliwieni.
Skazany nie przyznał się do winy. Ponadto (cytuję za "RZ"): jego obrońcy wskazywali w apelacji, że ksiądz uzyskuje miesięczne dochody w wysokości 2 500 zł. Okazało się jednak, że nabył samochód o wartości 120 tys. złotych, a więc pojazd o wyższym niż przeciętny standardzie. To zdaniem Sądu budzi poważne zastrzeżenia co do rzeczywistej wysokości osiąganych przez niego dochodów. Uzupełnię tę myśl: jeśli w jednej sprawie ksiądz Józef mijał się z prawdą, to i w innych jego wiarygodność jest bardzo wątpliwa.
Polska, zwłaszcza od ostatniego roku, nie jest krajem, w którym księży się prześladuje. Jeśli w tej sprawie duchowny został uznany winnym, trudno uznać wyrok za wtrącanie się państwa w kwestię celebrowania liturgii katolickiej. To nie był przypadek typu: ktoś poszedł do sądu, bo dostał za mocny policzek podczas udzielania sakramentu bierzmowania.
Dobrze, że chamstwo zostało ukarane.