W internecie pojawiła się relacja z rozmowy pomiędzy Franciszkiem a zdymisjonowanym prefektem Kongregacji Nauki Wiary Gerardem Müllerem. Spotkanie miało miejsce 30 czerwca br., w ostatnim dniu pięcioletniej kadencji Kardynała i trwało pięć minut.
Kardynał Müller oczekiwał, że jest wezwany w celu załatwiania spraw bieżących. W związku z powyższym przyszedł z plikiem dokumentów roboczych. Tymczasem argentyński biskup Rzymu miał zadać mu wyłącznie następujące pytania doktrynalne:
1) Czy jesteś za, czy przeciw diakonatowi dla kobiet?
2) Czy jesteś za, czy przeciw uchyleniu obowiązkowego celibatu?
3) Czy jesteś za, czy przeciw kapłaństwu kobiet?
4) Czy zamierzasz bronić treści adhortacji Amoris Laetitia?
5) Czy podtrzymujesz skargę związaną z usunięciem pod koniec 2016 r. trzech duchownych zatrudnionych w Kongregacji Nauki Wiary (jedynym zarzutem względem duchownych miało być to, że wypowiadali się krytycznie o pomysłach Franciszka – przyp. MnP)
Ponieważ kardynał Müller potwierdził, że jest przeciwny zmianom w Kościele łacińskim (pkt 1 – 3), zauważył, że Amoris Laetitia zawiera niejasności wymagające wyjaśnienia oraz nie odciął się od swoich byłych współpracowników, Bergoglio wypowiedział zdanie „Kardynale Müller, nie przedłużam twojej misji w Kongregacji Nauki Wiary” i opuścił pokój.
Nie wiem, czy tak było. Strona onepeterfive.com nie jest portalem plotkarskim i jakkolwiek zaprezentowana scena pasuje bardziej do serialu „Młody Papież”, to świetnie odzwierciedla klimat panujący aktualnie na Watykanie. Każdy dzień przynosi teraz podobne relacje. Tymczasem tej najważniejszej, najbardziej oczekiwanej dymisji wciąż niestety nie ma.
wtorek, 11 lipca 2017
piątek, 7 lipca 2017
X lat Summorum Pontificum
Dokładnie 10 lat temu Ojciec Święty Benedykt XVI wydał motu proprio liberalizujące dostęp do tradycyjnej formy rytu rzymskiego. W zamyśle Papieża dokument miał spełnić dwa główne zadania. Po pierwsze stanowił akt sprawiedliwości dziejowej względem najważniejszej formy liturgicznej chrześcijaństwa zachodniego, która została zniszczona i wypędzona z kościołów katolickich po II soborze watykańskim. Po drugie zaś miał wpłynąć pozytywnie na posoborową formę liturgii Kościoła Rzymskokatolickiego, będącą w najlepszym razie nieudanym eksperymentem niedouczonych biurokratów. Osobiście uważałbym tę opinię o Mszy posoborowej za nazbyt łagodną, przychylając się do zdania, iż mieliśmy do czynienia z celowym działaniem projektowanym i realizowanym przez wrogów wiary katolickiej.
Polska jest krajem, który - w porównaniu do innych - może stanowić pozytywny przykład oddziaływania Summorum Pontificum. Za niecałe dwa tygodnie rozpoczyna się czwarta edycja warsztatów liturgicznych Ars Celebrandi - największych takich spotkań kapłańskich na świecie! Co roku nasz ryt odkrywa wielu nowych księży i rozpoczyna naukę celebracji tradycyjnej Mszy Świętej. Co roku kilku młodych ludzi jest wyświęcanych na kapłanów celebrujących wyłącznie przedsoborową formę Mszy, a kilku lub kilkunastu innych decyduje się, by równolegle z prymicją posoborową odbyć również "prymicję trydencką". Ufam, że odtąd Msza będzie im stale towarzyszyć przez resztę posługi Bogu i Kościołowi.
Równocześnie jednak tradycyjna forma rytu rzymskiego pozostaje absolutnym marginesem polskiej rzeczywistości parafialnej. Z raportu opublikowanego przez Una Voce Polonia wynika, że liczba miejsc z coniedzielną Mszą trydencką odbywających się za zgodą proboszcza i biskupa wzrosła przez tych 10 lat z 5 do 40. Msza jest więc stale obecna zaledwie w 0,39% parafii, w 3,8% dekanatów oraz 63% diecezji. W całym kraju jest 119 wszystkich miejsc (kościołów, kaplic) z regularnymi, rzadszymi celebracjami, podczas gdy w 2007 r. było ich tylko 9.
Powyższe liczby pokazują niestety skalę fiaska doczesnego motu proprio Summorum Pontificum. Odpowiednie struktury kościelne, a więc kurie, seminaria duchowne, konferencje episkopatów, biskupi, kongregacje rzymskie i .... papieże nie zrobili niemal nic przez tę dekadę dla naprawy liturgii. Kilka miesięcy temu publikowaliśmy zestawienie odnoszące się do partycypacji polskich biskupów w Nadzwyczajnej Formie Rytu Rzymskiego w latach 2007 – 2017. Polskim liderem zestawienia pozostaje JE biskup Tadeusz Pieronek, niereformowalny przedstawiciel katolewicy, co samo w sobie pokazuje, jak przypadkowa jest powyższa klasyfikacja.
Ogromną zasługą Ojca Świętego Benedykta XVI pozostaje więc tak naprawdę tylko jedno: cofnięcie zgody na prześladowanie tradycjonalistów, jakie miało miejsce w mrocznych czasach Pawła VI i Jana Pawła II. Ale nie powiedziałbym niestety, że ogólna sytuacja kościelna jest dziś lepsza niż 10 lat temu. Największą tragedią tej dekady jest zmiana władzy na Watykanie, skutkująca pełnieniem funkcji Biskupa Rzymu przez argentyńskiego kardynała Jerzego Bergoglio, który przyjął imię Franciszka. Bergoglianie narzucają niezgodną z niezmiennym nauczaniem Kościoła interpretację VI przykazania Bożego, dopuszczającą cudzołożników do "legalnego" przyjmowania Komunii Świętej. W różnych Kościołach partykularnych pojawia się presja na kapłanów niegodzących się na to świętokradztwo. Moderniści przesunęli zatem front destrukcji katolicyzmu daleko na polu doktrynalnym.
Zaś o projektowanej przez Benedykta XVI "reformie reformy" liturgicznej jest cicho. Kapłani celebrujący Mszę w tradycyjnej formie rytu rzymskiego również nie są nią zainteresowani. Ostatnim partyzantem na froncie zdaje się być czcigodny kardynał Robert Sarah, udzielający sporadycznie wypowiedzi podkreślających korzyści z celebracji ad orientem. Równocześnie z kręgów progresywnych pojawiają się postulaty stworzenia nowego, jeszcze bardziej "ekumenicznego" rytu liturgicznego, oczywiście pozostające poza wiedzą i kompetencjami wspomnianego wyżej kardynała prefekta kongregacji Kultu Bożego.
Co będzie działo się w Kościele w najbliższych latach? Tradycyjna forma rytu rzymskiego pozostanie domeną - jak to często jesteśmy nazywani - "hobbystów". Ma to tylko taką zaletę, że nie sądzę, by Franciszek przypuścił atak na treść Mszału Jana XXIII, usiłując go "zreformować". Zresztą wątpię, by decyzja idąca w takim kierunku została wprowadzona w życie. U młodego pokolenia kapłanów i wiernych Mszał Jana XXIII nie jest postrzegany za optymalną formę liturgiczną. Coraz częściej - i bardzo dobrze - sięga się po przykurzone Mszały sprzed 1950 r., czyli sprzed początków destrukcyjnej działalności Hannibala Bugniniego. Wszelkie próby manipulacji przy Mszale z 1962 r. jedynie legitymizowałyby korzystanie z wcześniejszych ksiąg liturgicznych.
Polska jest krajem, który - w porównaniu do innych - może stanowić pozytywny przykład oddziaływania Summorum Pontificum. Za niecałe dwa tygodnie rozpoczyna się czwarta edycja warsztatów liturgicznych Ars Celebrandi - największych takich spotkań kapłańskich na świecie! Co roku nasz ryt odkrywa wielu nowych księży i rozpoczyna naukę celebracji tradycyjnej Mszy Świętej. Co roku kilku młodych ludzi jest wyświęcanych na kapłanów celebrujących wyłącznie przedsoborową formę Mszy, a kilku lub kilkunastu innych decyduje się, by równolegle z prymicją posoborową odbyć również "prymicję trydencką". Ufam, że odtąd Msza będzie im stale towarzyszyć przez resztę posługi Bogu i Kościołowi.
Równocześnie jednak tradycyjna forma rytu rzymskiego pozostaje absolutnym marginesem polskiej rzeczywistości parafialnej. Z raportu opublikowanego przez Una Voce Polonia wynika, że liczba miejsc z coniedzielną Mszą trydencką odbywających się za zgodą proboszcza i biskupa wzrosła przez tych 10 lat z 5 do 40. Msza jest więc stale obecna zaledwie w 0,39% parafii, w 3,8% dekanatów oraz 63% diecezji. W całym kraju jest 119 wszystkich miejsc (kościołów, kaplic) z regularnymi, rzadszymi celebracjami, podczas gdy w 2007 r. było ich tylko 9.
Powyższe liczby pokazują niestety skalę fiaska doczesnego motu proprio Summorum Pontificum. Odpowiednie struktury kościelne, a więc kurie, seminaria duchowne, konferencje episkopatów, biskupi, kongregacje rzymskie i .... papieże nie zrobili niemal nic przez tę dekadę dla naprawy liturgii. Kilka miesięcy temu publikowaliśmy zestawienie odnoszące się do partycypacji polskich biskupów w Nadzwyczajnej Formie Rytu Rzymskiego w latach 2007 – 2017. Polskim liderem zestawienia pozostaje JE biskup Tadeusz Pieronek, niereformowalny przedstawiciel katolewicy, co samo w sobie pokazuje, jak przypadkowa jest powyższa klasyfikacja.
Ogromną zasługą Ojca Świętego Benedykta XVI pozostaje więc tak naprawdę tylko jedno: cofnięcie zgody na prześladowanie tradycjonalistów, jakie miało miejsce w mrocznych czasach Pawła VI i Jana Pawła II. Ale nie powiedziałbym niestety, że ogólna sytuacja kościelna jest dziś lepsza niż 10 lat temu. Największą tragedią tej dekady jest zmiana władzy na Watykanie, skutkująca pełnieniem funkcji Biskupa Rzymu przez argentyńskiego kardynała Jerzego Bergoglio, który przyjął imię Franciszka. Bergoglianie narzucają niezgodną z niezmiennym nauczaniem Kościoła interpretację VI przykazania Bożego, dopuszczającą cudzołożników do "legalnego" przyjmowania Komunii Świętej. W różnych Kościołach partykularnych pojawia się presja na kapłanów niegodzących się na to świętokradztwo. Moderniści przesunęli zatem front destrukcji katolicyzmu daleko na polu doktrynalnym.
Zaś o projektowanej przez Benedykta XVI "reformie reformy" liturgicznej jest cicho. Kapłani celebrujący Mszę w tradycyjnej formie rytu rzymskiego również nie są nią zainteresowani. Ostatnim partyzantem na froncie zdaje się być czcigodny kardynał Robert Sarah, udzielający sporadycznie wypowiedzi podkreślających korzyści z celebracji ad orientem. Równocześnie z kręgów progresywnych pojawiają się postulaty stworzenia nowego, jeszcze bardziej "ekumenicznego" rytu liturgicznego, oczywiście pozostające poza wiedzą i kompetencjami wspomnianego wyżej kardynała prefekta kongregacji Kultu Bożego.
Co będzie działo się w Kościele w najbliższych latach? Tradycyjna forma rytu rzymskiego pozostanie domeną - jak to często jesteśmy nazywani - "hobbystów". Ma to tylko taką zaletę, że nie sądzę, by Franciszek przypuścił atak na treść Mszału Jana XXIII, usiłując go "zreformować". Zresztą wątpię, by decyzja idąca w takim kierunku została wprowadzona w życie. U młodego pokolenia kapłanów i wiernych Mszał Jana XXIII nie jest postrzegany za optymalną formę liturgiczną. Coraz częściej - i bardzo dobrze - sięga się po przykurzone Mszały sprzed 1950 r., czyli sprzed początków destrukcyjnej działalności Hannibala Bugniniego. Wszelkie próby manipulacji przy Mszale z 1962 r. jedynie legitymizowałyby korzystanie z wcześniejszych ksiąg liturgicznych.
środa, 5 lipca 2017
ŁAMIĄCA WIADOMOŚĆ ! (ks.) Jacek Międlar ogłasza
... że niebawem założy katolicką i nacjonalistyczną rodzinę.
Trzeba przewinąć filmik do ok. 22 min. 30 sek.
Jakby chciał pozostać katolikiem, to powinien najpierw przejść laicyzację. Choć w jego przypadku można by również rozważać analizę ważności święceń - czy w ogóle ważnie je przyjął, biorąc pod uwagę ogólną niedojrzałość i rozum. Zauważmy, że dla niego najbliższym synonimem kapłaństwa i wypełniania obowiązków stanu duchownego jest … starokawalerstwo.
Zakon oo. misjonarzy powinien zatem rozważyć zbadanie ważności święceń udzielonych Jackowi, na analogicznej zasadzie, jak bada się niedojrzałość skutkującą nieważnością udzielenia i przyjęcia sakramentu małżeństwa.
Międlar zawsze zachowywał się, jakby chciał być głównie działaczem i trybunem, a nie kapłanem. Pobrzmiewa to w jego kazaniach, w mowach publicznych, w oświadczeniu o odejściu z zakonu i w aktualnych pogadankach. Jeśli nigdy nie rozumiał, czym jest kapłaństwo (także z uwagi na słabość formacji seminaryjnej), to czy mógł je skutecznie przyjąć od biskupa? Mam tu bardzo poważne wątpliwości.
Ale zapewne nikt nie pójdzie tą drogą, bo musieliby się przyznać również do własnych błędów, skutkujących dopuszczeniem do święceń osoby zupełnie do tego nie przygotowanej. No i ktoś musiałby odprawić Msze, za które Jacek "skasował" w życiu intencje mszalne.
Post scriptum
Nie przesłuchaliśmy całości jackowych mądrości, ale jako uzasadnienie decyzji o porzuceniu „starokawalerstwa” padają takie słowa:
Jak więc widzimy, Jackowi miesza się dość dokładnie sprawa oskarżeń względem kardynała Jerzego Pella z rewelacjami kojarzonymi z sekretarzem kardynała Franciszka Coccopalmerio, niejakim Alojzym Capozzim. Jacek Międlar nie jest jednak mniej upadłym księdzem od pedofilów, których krytykuje. Co najwyżej ciężar jego grzechów osobistych może być szczęśliwie mniejszy. Ale upadli kapłani są jak dwa pejsy jednego Żyda.
Trzeba przewinąć filmik do ok. 22 min. 30 sek.
Jakby chciał pozostać katolikiem, to powinien najpierw przejść laicyzację. Choć w jego przypadku można by również rozważać analizę ważności święceń - czy w ogóle ważnie je przyjął, biorąc pod uwagę ogólną niedojrzałość i rozum. Zauważmy, że dla niego najbliższym synonimem kapłaństwa i wypełniania obowiązków stanu duchownego jest … starokawalerstwo.
Zakon oo. misjonarzy powinien zatem rozważyć zbadanie ważności święceń udzielonych Jackowi, na analogicznej zasadzie, jak bada się niedojrzałość skutkującą nieważnością udzielenia i przyjęcia sakramentu małżeństwa.
Międlar zawsze zachowywał się, jakby chciał być głównie działaczem i trybunem, a nie kapłanem. Pobrzmiewa to w jego kazaniach, w mowach publicznych, w oświadczeniu o odejściu z zakonu i w aktualnych pogadankach. Jeśli nigdy nie rozumiał, czym jest kapłaństwo (także z uwagi na słabość formacji seminaryjnej), to czy mógł je skutecznie przyjąć od biskupa? Mam tu bardzo poważne wątpliwości.
Ale zapewne nikt nie pójdzie tą drogą, bo musieliby się przyznać również do własnych błędów, skutkujących dopuszczeniem do święceń osoby zupełnie do tego nie przygotowanej. No i ktoś musiałby odprawić Msze, za które Jacek "skasował" w życiu intencje mszalne.
Post scriptum
Nie przesłuchaliśmy całości jackowych mądrości, ale jako uzasadnienie decyzji o porzuceniu „starokawalerstwa” padają takie słowa:
"Skarbnik papieża Franciszka gwałcił małe dzieci w katedrze w Australii, a w jego pokoju znaleziono kokainę, alkohol. Przyznał się, że brał udział w orgiach homoseksualnych."
Jak więc widzimy, Jackowi miesza się dość dokładnie sprawa oskarżeń względem kardynała Jerzego Pella z rewelacjami kojarzonymi z sekretarzem kardynała Franciszka Coccopalmerio, niejakim Alojzym Capozzim. Jacek Międlar nie jest jednak mniej upadłym księdzem od pedofilów, których krytykuje. Co najwyżej ciężar jego grzechów osobistych może być szczęśliwie mniejszy. Ale upadli kapłani są jak dwa pejsy jednego Żyda.