Jednym z absolutnie żelaznych punktów sporów wewnątrztradycjonalistycznych była i jest sprawa tzw. III confiteor. Modlitwa ta, przekładając z naszego na polski, to spowiedź powszechna odmawiana podczas Mszy Świętej. W rycie klasycznym wypowiada ją na samym początku Mszy Katechumenów najpierw celebrans, a chwilę potem ministrant. W Mszałach potrydenckich aż po 1960 r. istniał też tzw. III confiteor, czyli ponowne wypowiadanie spowiedzi powszechnej przez wiernych tuż przed przyjęciem Komunji Świętej. W ostatnim Mszale potrydenckim, Mszale Jana XXIII obrzęd ten zdawał się być zniesiony (poza Mszą uroczystą, z diakonem i subdiakonem). Tyle, że rzeczywistość kościelna rządzi się tu swojemi prawami: zasadniczo cały Mszał trydencki został odesłany w próżnię tuż po objęciu Watykanu przez Pawła VI, zaś środowiska wierne Tradycji traktowały zniesienie III confiteor jako początek destrukcji liturgicznej. W praktyce więc opisywany obrzęd miał historję jak św. Józef w Kanonie: pojawił się w Mszałach i na papierze, a w parafjach - już nie.
Gdy po 1988 r. ruch Tradycji katolickiej ponownie podzielił się, tym razem na grupy tzw. indultowców i lefebrystów, pierwsi z wymienionych podchodzili do przepisów kościelnych na sposób, stwórzmy sobie taki neologizm, lewostronnie otwarty. Tzn. najważniejsza jest litera prawa, ale możliwe są również jej bardziej progresywne interpretacje. Jeśli był zatem zwyczaj powszechnie przyjmowany w danej świątyni niezgodny z literą prawa, to należało się do niej dostosować. Jeśli były niezgodne z literą prawa interpretacje komisji Ecclesia Dei odnoszące się do liturgji tradycyjnej, to można się było do nich dostosować, nawet jeśli byłyby one sprzeczne z duchem liturgji i przepisami z 1962 r. (np. użycie posoborowego lekcjonarza, posoborowego układu czytań). Mówiąc krótko: stosowanie III confiteor świadczyło o lefebrystowskich ciągotach i poglądach stosującego. Z tem walczono z uporem godnym lepszej sprawy.
Wyjaśnię tu, że III confiteor sam w sobie nie przynależy do istoty liturgji. Został włączony do Mszału raczej jako element rytu udzialania Komunji Świętej poza Mszą Świętą. Tam ma w pełni swoją logikę: wierny najpierw jest oczyszczany z grzechów powszednich, a dopiero potem przyjmuje Najświętszy Sakrament. Była to niegdyś znacznie częstsza praktyka niż obecnie: w czasach przedsoborowych było zwyczajem w wielu miejscach, w wielu wiekach, że podczas Mszy komunikował jedynie celebrans, a wszyscy inni, w niewielkiej dodajmy liczbie - w opisanym powyżej trybie, po "Ite, missa est". Znaczna część wiernych pozostających bez grzechu śmiertelnego na duszy poprzestawała na Komunji Św. duchowej. Jak wiemy, zalecał odchodzenie od tego tak naprawdę dopiero św. Pius X.
III confiteor ma szczególny sens we Mszy śpiewanej, w czasie której wierni nie wypowiadają modlitw wraz z ministrantem (jak może to mieć miejsce we Mszy recytowanej), lecz w tym czasie liturgji śpiewają (słuchają) pieśni na wejście lub Kyrie. Podobnie we Mszy cichej, wierni nie wypowiadają tych modlitw i raczej nie słyszą, jak szepczą je osoby w prezbiterjum. W takich przypadkach, z punktu widzenia tzw. aktywnego uczestnictwa, wierni nie mają kontaktu z rytem spowiedzi powszechnej, co należy ocenić raczej negatywnie niż pozytywnie.
Drugi praktyczny aspekt III confiteor związany jest z możliwością popełnienia przez wiernych grzechów powszednich podczas samej Mszy i oczywiście też jest dobrze, jeśli przed przyjęciem Najświętszego Sakramentu się z nich oczyszczą.
Piszę o tem wszystkiem dlatego, że uzyskawszy dziś radosną informację, którą podaję za forum krzyż. Ks. Konstantyn Najmowicz z Instytutu Dobrego Pastrza wystosował w dniu 24 sierpnia br. zapytanie do Komisji Ecclesia Dei, czy dopuszczalne jest użycie w Mszach śpiewanych i recytowanych Confiteor przed obrzędem Komunii wiernych? Uzyskał na nie odpowiedź pozytywną Stolicy Apostolskiej, co powinno zamknąć usta zwolennikom "lewostronności otwartej" i oswajać ich (Motyla noga ! powinni to już wiedzieć i rozumieć od pięciu lat!) z rzeczywistością "prawostronności otwartej".
Co do mnie samego, nie traktuję tego oświadczenia jako rewolucji. Sprawa jest, z punktu widzenia doktryny, podobnie marginalna jak równie legendarne niewieście mantylki. Komisja Ecclesia Dei od wielu lat udziela sprzecznych wyjaśnień i zapewne jeszcze nie raz zaskoczy nas negatywnie (jak mówią złośliwi: wiele w niej zależy od tego, kto stempluje i podpisuje list). Nie pełni zatem poprawnie funkcji wyspecjalizowanej komórki liturgicznej Stolicy Apostolskiej, podobnie jak wszystkie kongregacje rzymskie. Nienormalność jest normą w czasie kryzysu. Ale cieszy fakt, że możemy zamknąć tem orzeczeniem spór z lewostronnie otwartymi braćmi tradycjonalistami.
wtorek, 30 listopada 2010
poniedziałek, 29 listopada 2010
Zapiski Juliana Greena (1970 - 1973)
A oto fragmenty "Dziennika" Juliena Greena odnoszące się do lat 1970 - 1973
6 grudnia 1970 - Oto słowa, które wyczytałem w nowym mszale w nagłówku drugiej niedzieli Adwentu: "W pragmatyzmie materialistycznym społeczeństwa dotkniętego bezwładem swoich struktur, decydujące mutacje mogą wyjść tylko z percepcji quasi profetycznej umysłów dociekliwych, zestrojone bardziej z przyszłością aniżeli z przeszłością, w której krystalizują się ukryte aspiracje całości". Ciekaw jestem, dla kogo przeznaczony jest ten abstrakcyjny żargon, i co może zeń zrozumieć ktoś o skromnym wykształceniu. Do kogo zwraca sie mszał? Do tak zwanych intelektualistów czy do maluczkich? Czy to język Ewangelii? Ale nie chcę zajmować się dłużej tymi okropnościami.
10 listopada 1970 - W Wersalu sześć tysięcy "milczących" manifestowało przeciw wyskokom niektórych księży, odśpiewując Credo po łacinie. Jacques Petit powiedział mi, że biorą mnie za integrystę; opinia sumaryczna, a więc nieścisła, lecz interesują mnie "milczący".
14 listopada 1970 - "La France catholique" opublikowała artykuł o knowaniach przeciw Kościołowi wewnątrz samego Kościoła. Jak zaprzeczyć, że Kościół dzisiejszy, we Francji przynajmniej, nie potwierdza już podczas mszy, iż Chrystus jest współistotny z Ojcem? Kościół mówił to i głosił w ciągu długich stuleci, a dziś spostrzegł się, że wierni nie rozumieją przymiotnika "współistotny". A czy rozumieją lepiej tajemnicę Świętej Trójcy albo tajemnicę Obecności Rzeczywistej? Ale mówi się coraz mniej o bóstwie Chrystusa i cudach, które czynił, aby swoją boskość potwierdzić. Ariusz dogląda swojej nauki katechizmu.
17 grudnia 1970 - Pięciu znakomitych teologów francuskich wystosowało do biskupów list - przed ich plenarną konferencją w Lourdes - prosząc, żeby w Credo nie zastępowali słowa "powszechny" słowem "katolicki". Bo i rzeczywiście, słowo "katolicki" to rodzaj granicy między Kościołem założonym przez Chrystusa a innymi Kościołami chrześcijańskimi, ale gdyby tę granicę zatrzeć, utworzyłyby już tylko jeden Kościół, w którym Kościół katolicki utraciłby swoje cechy odrębne. Tę powolną pracę wykonuje pewien odłam kleru, żeby Kościół rozszerzał się i rozpływał wśród mas.
22 grudnia 1970 - Dziś rano w "Le Figaro" notatka o liście zbiorowym - wspomnianym wyżej - na temat słowa "katolicki". Obawiają się, że nowy Kościół przyjmie słowo "powszechny". Zgadzając się wciąż na nowe ustępstwa, Kościół traci coś ze swojego autorytetu i zaciera się jego oblicze. Będzie to jedna z klęsk naszej epoki. Ta wędrówka ku protestantyzmowi, który nie żądał odeń aż tyle, skończy się rozdarciem świata katolickiego. Widzę, jak ono już się dokonuje, spoglądam z rosnącym niepokojem jak rozszerza się to zaślepienie.
19 lutego 1971 - Wczoraj w wielkiej księgarni. Książki poświęcone dzisiejszej religii. Unosi się z tych dziełek pisanych językiem chwiejnym i często nader pretensjonalnym zapach - mógłbym powiedzieć - odór niemal zwątpienia. Wszystko poddane wątpliwościom: Obecność Rzeczywista, bóstwo Chrystusa, nieomylność papieża. Nie widzę już dla siebie miejsca na tym świecie brutalnym i nudnym zarazem.
18 marca 1971 - Dziś rano rozmowa z ojcem Guissard, z gazety "La Croix". Usiłowałem określić dokładnie swoją obecną sytuację. Nie istnieją dwa Kościoły katolickie, istnieje tylko jeden, ten który nazywają nowym Kościołem, będącym jednak mimo wszystko Kościołem odwiecznym, tyle że ma nowe oblicze, w którym jeszcze rozeznać się trudno.
20 marca 1971 - Młody katolik powiedział mi, że przystąpił do komunii nie wyspowiadawszy się przedtem, chociaż miał grzechy na sumieniu; staje się to coraz częstsze. Dodaje, że utracił już poczucie grzechu...
26 marca 1971 - Ojciec Guissard przesłał mi tekst naszej rozmowy o Kościele. Nic dodać, nic ująć. Gdyby istniały dwa Kościoły, wybrałbym ten, którego głową jest papież. Nie chcę umrzeć jako schizmatyk.
13 sierpnia 1971 - Wczoraj około piątej po południu, w cudownej kaplicy przy rue du Bac, Anna wysłuchała mszy odprawianej przez azjatyckiego księdza w jakimś nie znanym jej języku. Czy ktokolwiek mógł tę mszę zrozumieć? Łacina dziś odrzucona, byłaby tu ogromnie pożyteczna. Wczoraj po południu, zakonnice od Świętego Wincentego a Paulo - była ich setka - zaintonowały głosami prześlicznie czystymi Adoro te, pieśń, która zawsze była mi droga. Następnie Tantum ergo, po czym błogosławieństwo Przenajświętszego Sakramentu. Z czułością słuchałem tych łacińskich hymnów, które przywróciły mi nagle Kościół mojej młodości...
21 października 1971 - Dziś rano u Świętego Tomasza z Akwinu, msza bliska tak jak to tylko możliwe dawnej mszy łacińskiej, a chór i organy powyżej przeciętności. Doznałem ogromnej radości, odnajdując wielkie fragmenty tej mszy tak mi drogiej, z ową zaś radością chwycił mnie nowy poryw. Powiedzą mi zapewne, że jestem sentymentalny, sądzę jednak, iż osiągając w ten sposób to, co zowią afektem, dotykamy czegoś głębszego.
10 grudnia 1971 - Jeśli chodzi o Kościół wstrząśnięty burzą, po której nie łatwo odzyskuje grunt pod nogami, powiem kiedyś - ale dlaczego nie miałbym powiedzieć nie czekając - że pozostanę mu wierny, dopóki papież będzie nauczał tego, w co wierzyliśmy zawsze.
17 grudnia 1971 - Rozmawiałem wczoraj z pewnym duchownym na temat dawnego Kościoła. "Kocham go i nikt mi tego nie wyperswaduje - powiedziałem. - Mnie też nie" - odparł. Dawny Kościół był piękny, surowy i miał wielki autorytet; nie wchodził w parantelę z żadnym innym Kościołem. Nowy nie ma jeszcze oblicz, wielkiego autorytetu nie zyskał jeszcze, jego siła przyciągania wydaje się wciąż słaba w porównaniu z tą jaką odznaczał się Kościół wczorajszy, możliwe jednak, iż to wszystko zmodyfikuje się z czasem.
Nowy Kościół... Nie kocha się dwa razy w życiu, tak jak ja kochałem Kościół dawny, o którym nie mówi się już nawet, gdyż milczy się w jego kwestii, i uważam to za przykre. Zupełnie jak gdyby się go wstydzono i chciano utopić w zapomnieniu.
24 grudnia 1971 - Ktoś powiada mi, że w jednym z największych kościołów paryskich jakiś ksiądz oznajmił, że Ewangelie nie są historyczne. Renan miałby skromniejsze wymagania. A wierni słuchali grzecznie. Mój informator, który doniósł mi o tym ważnym fakciku po prostu opuścił kościół (przez małe k). Mam wrażenie, że kler igra czasami z naszą wiarą.
31 stycznia 1972 - Przed kilkoma miesiącami wraz z setką pisarzy, artystów, muzyków, uczonych, duchownych protestanckich i katolickich (angielskich niemal bez wyjątku) podpisałem list do Ojca Świętego z prośbą, by nie dopuścił, żeby łacińska msza św. Piusa V zniknęła z naszego chrześcijańskiego patrimonium. Wśród sygnatariuszy był Henry de Montherland. Przed paroma dniami nadeszła odpowiedź na ręce, o ile wiem, arcybiskupa Westminsteru, pozwalająca na "okazjonalne" odprawianie rzeczonej mszy. Jeśli o mnie idzie, cieszę się mniemając, że za wszelką cenę należy zachować tę mszę zarówno piękną, jak szacowną.
12 lutego 1972 - Odwiedził mnie wczoraj pewien profesor, katolik, któremu zadałem pytanie tak często nasuwające mi się na myśl: "Co pan sądzi o tym, co dzieje się w Kościele?" Zasępił się i w odpowiedzi padły dobrze znane mi słowa: niepewność zamęt, smutek. Chyba spośród wszystkich katolików zapytanych o to, dwoje tylko wydało mi się całkowitymi zwolennikami dzisiejszego Kościoła.
6 marca 1972 - Byłby we mnie bogaty materiał na integrystę. Mam książkę dziś arcyrzadką, dawny mszał, Paroissien romain, a strzegę jej niczym smok strzegący skarbu. Szukam, i mam do tego prawo, kościołów, gdzie niektóre partie mszy odśpiewuje się jeszcze po łacinie, gdzie nie sroży się "muzyka" nowoczesna i gdzie odnajduję trochę owego Kościoła, ku któremu z miłością zdążałem za młodu, kiedy porzuciłem protestantyzm. Kościół, który stał się Kościołem wczorajszym, zapewne, pozostał żywy w najlepszej części mojej jaźni, składam więc hołd wiernego serca tej opuszczonej wielkości, to wszystko jednak, co uczynić mogę i nie posunę się dalej. Mogę powoływać się jedynie na Kościół, którego głową widzialną jest papież, bo tego właśnie nauczał mnie Kościół mojej młodości. Ale choćby najmocniejsze było moje przywiązanie do przeszłości, pokładam wielką ufność w Kościele dzisiejszym, gdyż jest dziedzicem obietnic Chrystusa. Niemniej, protestuję ze wszech sił przeciw machinacjom, jakich dopuszcza sie pewna część kleru, którą uważam, za nieodpowiedzialną: pragnę jej odejścia, bluźnierstwa tych ludzi budzą grozę. Moim przekonaniem jest, iż Kościół oswobodziwszy się od tych podejrzanych elementów, w których nie sposób rozpoznać katolicyzmu, odzyska pewnego dnia swój autorytet i swoje prawdziwe oblicze będące niekłamanym obliczem Chrystusa, wzniesie się ponad światem, skąd ja już zapewne odejdę.
6 kwietnia 1972 - Nie ma mowy, żebym oddalił się od Kośćioła, który Kościołem pozostaje, ale drogi, jakimi dziś podąża, dają mi do myślenia. Chcą rozdzielić Kościół i Ewangelię, Skoro Ewangelia wystarczy, po co właściwie Kościół? Tak rozumują ci, którzy chcą go zniszczyć. Nie uda im się, groźne jednak jest to, że wróg uderza na Kościół nie z zewnątrz, ale właśnie od wewnątrz. Istnieje w Kościele drugi Kościół będący kościołem Szatana.
1 maja 1972 - "La France Catholique" (koniec kwietnia 1972) cytuje słowa, jakie do uczniów klasy filozofii wypowiedział pewien ksiądz, który odprawiał dla nich mszę: "Święta Dziewica i święty Józef zdolni byli zrobić dziecko". Oto dlaczego rozsypuje się w gruzy i rozsypać się musi część Kościoła. Przetrwa Kościół prawdziwy lecz uszczuplony.
8 maja 1972 - Podobno Kościół usiłuje swoją liturgię zrekonstruować na wzór liturgii Kościoła pierwotnego, jak gdyby odtwarzając skutki miał nadzieję wskrzesić przyczynę: wiarę pierwszych czasów. A skądinąd tanio sprzedał bogactwa duchowe, jakie liturgia rozwijając się wnosiła w świat katolicki. Nie chciano Kościoła statycznego, zmumifikowanego, Kościoła z XIX wieku. Niebezpieczeństwem byłoby zastąpić go Kościołem statycznym z III wieku.
15 sierpnia 1972 - Poszedłem na mszę do Świętego Tomasza z Akwinu, odprawia się ją tam teraz po francusku. Celebrował młody ksiądz, Murzyn; o twarzy i głosie dziecka. Zagubił się w ogromnym mszale i nie mógł znaleźć Credo, przewracał kartki to w jedną, to w drugą stronę, trafił w końcu na właściwą i pojechał dalej. Co do muzyki wtórującej śpiewom wiernych, jest płaksiwa, brzydka, smutna.
22 października 1973 - Tej niedzieli na mszy w kaplicy cesarskiej Hofburgu. Mieliśmy na szczęście bilety, gdyż na paradnym dziedzińcu Fischera von Erlacha czekał bardzo długi ogonek. Dla mnóstwa wiedeńczyków bez względu na przekonania polityczne religią jest Mozart, Beethoven bądź Schubert. Kaplica jest spora i nader gotycka, lecz nazbyt odrestaurowana, jak mi się wydało. Wiele złoceń, wiele figur świętych. Jesteśmy o pięć, może sześć rzędów od ołtarza, a ścisk tu niebywały. Księża nadchodzą z głębi, bracia zakonni w czarnych sutannach i białych komżach. Celebrans ma na sobie prześliczny ornat gęsto haftowany w róże, ogród na piersi i na plecach; diakoni - zielone dalmatyki z zielonymi wstęgami u rękawów. Mszę odprawia się w całości po łacinie (z wyjątkiem modlitw za nasze czasy). Na lewo od ołtarza ze dwunastu młodzieńców w komżach intonuje śpiew gregoriański. Na chórze - dzieci i muzykanci. Gloria, Credo, etc. buchają wspaniałym wołaniem: to Msza koronacyjna Mozarta. Sopran w Glorii przypominał mi kosa z "schubertiady". Chóry, niemal nadludzko piękne, wydają się odsuwać grzeszników i wzywać jedynie sprawiedliwych, nie mają - zauważył Eryk - owej miłości dla grzeszników, jaką napotykamy u Schuberta. Wysłuchał mszy nieruchomo, nadzwyczaj uważnie, bo to taka msza, jaką lubi, msza kościoła "tryumfującego", z kwiatami i kadzidłem, i owym wzniosłym gromem śpiewu, który bije w stropy.
Jakże ja odnajduje w tym wszystkim moją młodość i jej wzloty! Ale przecież to zawsze msza. Nie można powiedzieć, że msza w języku potocznym zamiera na stopniach tego ołtarza, ona nie wchodzi tu nawet. Msza niemiecka stoi pod drzwiami, gdy tymczasem msza łacińska włada u Habsburgów.
25 listopada 1973 - Credo w Missa solemnins Bacha. Eksplozja Resurrexit, ten wybuch radości, który przyprawia o drżenie, wiara tryumfująca, uniesiona radością, jaką znaliśmy, a która jest dziś tak tragicznie zagrożona. Bronimy się wśród zmierzchu.
2 grudnia 1973 - Ojciec Dodin opowiada mi, jak pewien młody ksiądz z nowego Kościoła, ksiądz w golfie, pojawił się u komunistów i oznajmił, że chce wstąpić do partii. Odpowiedzieli, że nie chcą go, gdyż nie nosi ani krzyża, ani żadnej innej odznaki, po której dałby się rozpoznać. "My nie wstydzimy się naszej partii, przeciwnie."
6 grudnia 1970 - Oto słowa, które wyczytałem w nowym mszale w nagłówku drugiej niedzieli Adwentu: "W pragmatyzmie materialistycznym społeczeństwa dotkniętego bezwładem swoich struktur, decydujące mutacje mogą wyjść tylko z percepcji quasi profetycznej umysłów dociekliwych, zestrojone bardziej z przyszłością aniżeli z przeszłością, w której krystalizują się ukryte aspiracje całości". Ciekaw jestem, dla kogo przeznaczony jest ten abstrakcyjny żargon, i co może zeń zrozumieć ktoś o skromnym wykształceniu. Do kogo zwraca sie mszał? Do tak zwanych intelektualistów czy do maluczkich? Czy to język Ewangelii? Ale nie chcę zajmować się dłużej tymi okropnościami.
10 listopada 1970 - W Wersalu sześć tysięcy "milczących" manifestowało przeciw wyskokom niektórych księży, odśpiewując Credo po łacinie. Jacques Petit powiedział mi, że biorą mnie za integrystę; opinia sumaryczna, a więc nieścisła, lecz interesują mnie "milczący".
14 listopada 1970 - "La France catholique" opublikowała artykuł o knowaniach przeciw Kościołowi wewnątrz samego Kościoła. Jak zaprzeczyć, że Kościół dzisiejszy, we Francji przynajmniej, nie potwierdza już podczas mszy, iż Chrystus jest współistotny z Ojcem? Kościół mówił to i głosił w ciągu długich stuleci, a dziś spostrzegł się, że wierni nie rozumieją przymiotnika "współistotny". A czy rozumieją lepiej tajemnicę Świętej Trójcy albo tajemnicę Obecności Rzeczywistej? Ale mówi się coraz mniej o bóstwie Chrystusa i cudach, które czynił, aby swoją boskość potwierdzić. Ariusz dogląda swojej nauki katechizmu.
17 grudnia 1970 - Pięciu znakomitych teologów francuskich wystosowało do biskupów list - przed ich plenarną konferencją w Lourdes - prosząc, żeby w Credo nie zastępowali słowa "powszechny" słowem "katolicki". Bo i rzeczywiście, słowo "katolicki" to rodzaj granicy między Kościołem założonym przez Chrystusa a innymi Kościołami chrześcijańskimi, ale gdyby tę granicę zatrzeć, utworzyłyby już tylko jeden Kościół, w którym Kościół katolicki utraciłby swoje cechy odrębne. Tę powolną pracę wykonuje pewien odłam kleru, żeby Kościół rozszerzał się i rozpływał wśród mas.
22 grudnia 1970 - Dziś rano w "Le Figaro" notatka o liście zbiorowym - wspomnianym wyżej - na temat słowa "katolicki". Obawiają się, że nowy Kościół przyjmie słowo "powszechny". Zgadzając się wciąż na nowe ustępstwa, Kościół traci coś ze swojego autorytetu i zaciera się jego oblicze. Będzie to jedna z klęsk naszej epoki. Ta wędrówka ku protestantyzmowi, który nie żądał odeń aż tyle, skończy się rozdarciem świata katolickiego. Widzę, jak ono już się dokonuje, spoglądam z rosnącym niepokojem jak rozszerza się to zaślepienie.
19 lutego 1971 - Wczoraj w wielkiej księgarni. Książki poświęcone dzisiejszej religii. Unosi się z tych dziełek pisanych językiem chwiejnym i często nader pretensjonalnym zapach - mógłbym powiedzieć - odór niemal zwątpienia. Wszystko poddane wątpliwościom: Obecność Rzeczywista, bóstwo Chrystusa, nieomylność papieża. Nie widzę już dla siebie miejsca na tym świecie brutalnym i nudnym zarazem.
18 marca 1971 - Dziś rano rozmowa z ojcem Guissard, z gazety "La Croix". Usiłowałem określić dokładnie swoją obecną sytuację. Nie istnieją dwa Kościoły katolickie, istnieje tylko jeden, ten który nazywają nowym Kościołem, będącym jednak mimo wszystko Kościołem odwiecznym, tyle że ma nowe oblicze, w którym jeszcze rozeznać się trudno.
20 marca 1971 - Młody katolik powiedział mi, że przystąpił do komunii nie wyspowiadawszy się przedtem, chociaż miał grzechy na sumieniu; staje się to coraz częstsze. Dodaje, że utracił już poczucie grzechu...
26 marca 1971 - Ojciec Guissard przesłał mi tekst naszej rozmowy o Kościele. Nic dodać, nic ująć. Gdyby istniały dwa Kościoły, wybrałbym ten, którego głową jest papież. Nie chcę umrzeć jako schizmatyk.
13 sierpnia 1971 - Wczoraj około piątej po południu, w cudownej kaplicy przy rue du Bac, Anna wysłuchała mszy odprawianej przez azjatyckiego księdza w jakimś nie znanym jej języku. Czy ktokolwiek mógł tę mszę zrozumieć? Łacina dziś odrzucona, byłaby tu ogromnie pożyteczna. Wczoraj po południu, zakonnice od Świętego Wincentego a Paulo - była ich setka - zaintonowały głosami prześlicznie czystymi Adoro te, pieśń, która zawsze była mi droga. Następnie Tantum ergo, po czym błogosławieństwo Przenajświętszego Sakramentu. Z czułością słuchałem tych łacińskich hymnów, które przywróciły mi nagle Kościół mojej młodości...
21 października 1971 - Dziś rano u Świętego Tomasza z Akwinu, msza bliska tak jak to tylko możliwe dawnej mszy łacińskiej, a chór i organy powyżej przeciętności. Doznałem ogromnej radości, odnajdując wielkie fragmenty tej mszy tak mi drogiej, z ową zaś radością chwycił mnie nowy poryw. Powiedzą mi zapewne, że jestem sentymentalny, sądzę jednak, iż osiągając w ten sposób to, co zowią afektem, dotykamy czegoś głębszego.
10 grudnia 1971 - Jeśli chodzi o Kościół wstrząśnięty burzą, po której nie łatwo odzyskuje grunt pod nogami, powiem kiedyś - ale dlaczego nie miałbym powiedzieć nie czekając - że pozostanę mu wierny, dopóki papież będzie nauczał tego, w co wierzyliśmy zawsze.
17 grudnia 1971 - Rozmawiałem wczoraj z pewnym duchownym na temat dawnego Kościoła. "Kocham go i nikt mi tego nie wyperswaduje - powiedziałem. - Mnie też nie" - odparł. Dawny Kościół był piękny, surowy i miał wielki autorytet; nie wchodził w parantelę z żadnym innym Kościołem. Nowy nie ma jeszcze oblicz, wielkiego autorytetu nie zyskał jeszcze, jego siła przyciągania wydaje się wciąż słaba w porównaniu z tą jaką odznaczał się Kościół wczorajszy, możliwe jednak, iż to wszystko zmodyfikuje się z czasem.
Nowy Kościół... Nie kocha się dwa razy w życiu, tak jak ja kochałem Kościół dawny, o którym nie mówi się już nawet, gdyż milczy się w jego kwestii, i uważam to za przykre. Zupełnie jak gdyby się go wstydzono i chciano utopić w zapomnieniu.
24 grudnia 1971 - Ktoś powiada mi, że w jednym z największych kościołów paryskich jakiś ksiądz oznajmił, że Ewangelie nie są historyczne. Renan miałby skromniejsze wymagania. A wierni słuchali grzecznie. Mój informator, który doniósł mi o tym ważnym fakciku po prostu opuścił kościół (przez małe k). Mam wrażenie, że kler igra czasami z naszą wiarą.
31 stycznia 1972 - Przed kilkoma miesiącami wraz z setką pisarzy, artystów, muzyków, uczonych, duchownych protestanckich i katolickich (angielskich niemal bez wyjątku) podpisałem list do Ojca Świętego z prośbą, by nie dopuścił, żeby łacińska msza św. Piusa V zniknęła z naszego chrześcijańskiego patrimonium. Wśród sygnatariuszy był Henry de Montherland. Przed paroma dniami nadeszła odpowiedź na ręce, o ile wiem, arcybiskupa Westminsteru, pozwalająca na "okazjonalne" odprawianie rzeczonej mszy. Jeśli o mnie idzie, cieszę się mniemając, że za wszelką cenę należy zachować tę mszę zarówno piękną, jak szacowną.
12 lutego 1972 - Odwiedził mnie wczoraj pewien profesor, katolik, któremu zadałem pytanie tak często nasuwające mi się na myśl: "Co pan sądzi o tym, co dzieje się w Kościele?" Zasępił się i w odpowiedzi padły dobrze znane mi słowa: niepewność zamęt, smutek. Chyba spośród wszystkich katolików zapytanych o to, dwoje tylko wydało mi się całkowitymi zwolennikami dzisiejszego Kościoła.
6 marca 1972 - Byłby we mnie bogaty materiał na integrystę. Mam książkę dziś arcyrzadką, dawny mszał, Paroissien romain, a strzegę jej niczym smok strzegący skarbu. Szukam, i mam do tego prawo, kościołów, gdzie niektóre partie mszy odśpiewuje się jeszcze po łacinie, gdzie nie sroży się "muzyka" nowoczesna i gdzie odnajduję trochę owego Kościoła, ku któremu z miłością zdążałem za młodu, kiedy porzuciłem protestantyzm. Kościół, który stał się Kościołem wczorajszym, zapewne, pozostał żywy w najlepszej części mojej jaźni, składam więc hołd wiernego serca tej opuszczonej wielkości, to wszystko jednak, co uczynić mogę i nie posunę się dalej. Mogę powoływać się jedynie na Kościół, którego głową widzialną jest papież, bo tego właśnie nauczał mnie Kościół mojej młodości. Ale choćby najmocniejsze było moje przywiązanie do przeszłości, pokładam wielką ufność w Kościele dzisiejszym, gdyż jest dziedzicem obietnic Chrystusa. Niemniej, protestuję ze wszech sił przeciw machinacjom, jakich dopuszcza sie pewna część kleru, którą uważam, za nieodpowiedzialną: pragnę jej odejścia, bluźnierstwa tych ludzi budzą grozę. Moim przekonaniem jest, iż Kościół oswobodziwszy się od tych podejrzanych elementów, w których nie sposób rozpoznać katolicyzmu, odzyska pewnego dnia swój autorytet i swoje prawdziwe oblicze będące niekłamanym obliczem Chrystusa, wzniesie się ponad światem, skąd ja już zapewne odejdę.
6 kwietnia 1972 - Nie ma mowy, żebym oddalił się od Kośćioła, który Kościołem pozostaje, ale drogi, jakimi dziś podąża, dają mi do myślenia. Chcą rozdzielić Kościół i Ewangelię, Skoro Ewangelia wystarczy, po co właściwie Kościół? Tak rozumują ci, którzy chcą go zniszczyć. Nie uda im się, groźne jednak jest to, że wróg uderza na Kościół nie z zewnątrz, ale właśnie od wewnątrz. Istnieje w Kościele drugi Kościół będący kościołem Szatana.
1 maja 1972 - "La France Catholique" (koniec kwietnia 1972) cytuje słowa, jakie do uczniów klasy filozofii wypowiedział pewien ksiądz, który odprawiał dla nich mszę: "Święta Dziewica i święty Józef zdolni byli zrobić dziecko". Oto dlaczego rozsypuje się w gruzy i rozsypać się musi część Kościoła. Przetrwa Kościół prawdziwy lecz uszczuplony.
8 maja 1972 - Podobno Kościół usiłuje swoją liturgię zrekonstruować na wzór liturgii Kościoła pierwotnego, jak gdyby odtwarzając skutki miał nadzieję wskrzesić przyczynę: wiarę pierwszych czasów. A skądinąd tanio sprzedał bogactwa duchowe, jakie liturgia rozwijając się wnosiła w świat katolicki. Nie chciano Kościoła statycznego, zmumifikowanego, Kościoła z XIX wieku. Niebezpieczeństwem byłoby zastąpić go Kościołem statycznym z III wieku.
15 sierpnia 1972 - Poszedłem na mszę do Świętego Tomasza z Akwinu, odprawia się ją tam teraz po francusku. Celebrował młody ksiądz, Murzyn; o twarzy i głosie dziecka. Zagubił się w ogromnym mszale i nie mógł znaleźć Credo, przewracał kartki to w jedną, to w drugą stronę, trafił w końcu na właściwą i pojechał dalej. Co do muzyki wtórującej śpiewom wiernych, jest płaksiwa, brzydka, smutna.
22 października 1973 - Tej niedzieli na mszy w kaplicy cesarskiej Hofburgu. Mieliśmy na szczęście bilety, gdyż na paradnym dziedzińcu Fischera von Erlacha czekał bardzo długi ogonek. Dla mnóstwa wiedeńczyków bez względu na przekonania polityczne religią jest Mozart, Beethoven bądź Schubert. Kaplica jest spora i nader gotycka, lecz nazbyt odrestaurowana, jak mi się wydało. Wiele złoceń, wiele figur świętych. Jesteśmy o pięć, może sześć rzędów od ołtarza, a ścisk tu niebywały. Księża nadchodzą z głębi, bracia zakonni w czarnych sutannach i białych komżach. Celebrans ma na sobie prześliczny ornat gęsto haftowany w róże, ogród na piersi i na plecach; diakoni - zielone dalmatyki z zielonymi wstęgami u rękawów. Mszę odprawia się w całości po łacinie (z wyjątkiem modlitw za nasze czasy). Na lewo od ołtarza ze dwunastu młodzieńców w komżach intonuje śpiew gregoriański. Na chórze - dzieci i muzykanci. Gloria, Credo, etc. buchają wspaniałym wołaniem: to Msza koronacyjna Mozarta. Sopran w Glorii przypominał mi kosa z "schubertiady". Chóry, niemal nadludzko piękne, wydają się odsuwać grzeszników i wzywać jedynie sprawiedliwych, nie mają - zauważył Eryk - owej miłości dla grzeszników, jaką napotykamy u Schuberta. Wysłuchał mszy nieruchomo, nadzwyczaj uważnie, bo to taka msza, jaką lubi, msza kościoła "tryumfującego", z kwiatami i kadzidłem, i owym wzniosłym gromem śpiewu, który bije w stropy.
Jakże ja odnajduje w tym wszystkim moją młodość i jej wzloty! Ale przecież to zawsze msza. Nie można powiedzieć, że msza w języku potocznym zamiera na stopniach tego ołtarza, ona nie wchodzi tu nawet. Msza niemiecka stoi pod drzwiami, gdy tymczasem msza łacińska włada u Habsburgów.
25 listopada 1973 - Credo w Missa solemnins Bacha. Eksplozja Resurrexit, ten wybuch radości, który przyprawia o drżenie, wiara tryumfująca, uniesiona radością, jaką znaliśmy, a która jest dziś tak tragicznie zagrożona. Bronimy się wśród zmierzchu.
2 grudnia 1973 - Ojciec Dodin opowiada mi, jak pewien młody ksiądz z nowego Kościoła, ksiądz w golfie, pojawił się u komunistów i oznajmił, że chce wstąpić do partii. Odpowiedzieli, że nie chcą go, gdyż nie nosi ani krzyża, ani żadnej innej odznaki, po której dałby się rozpoznać. "My nie wstydzimy się naszej partii, przeciwnie."
wtorek, 23 listopada 2010
pamiętamy o Generale Franco
Organizacja Monarchistów Polskich i ich przyjaciele pamiętają o przypadającej na 20 listopada br. 35 rocznicy śmierci Regenta Królestwa Hiszpanji Generała Franciszka Franco. Męża niezłomnego, obrońcy cywilizacji chrześcijańskiej, jednego z ostatnich katolickich przywódców państw w Europie.
W ramach prywatnego hołdu, jaki chciałbym złożyć Caudillo, zamieszczam tu linka do niewielkiej galerji zdjęć przedstawiających główne miasto Wysp Kanaryjskich - Santa Cruz de Tenerife. Wprawdzie AD 2007 zapateryści za zgodą zdrajcy Jana Karola de Borbón przeforsowali ustawę nakazują usunięcie wszelkich publicznych symboli związanych z postacią Generała, ale leniwa atmosfera Canarias nie sprzyja błyskawicznemu wprowadzaniu przepisów prawa w życie. Będąc w Santa Cruz możemy zatem i dziś cieszyć oczy tabliczkami z innej, lepszej epoki oraz monumentalnym pomnikiem Franco przybywającego Hiszpanji z pomocą na skrzydłach anioła.
Jak wiemy z historji, w lutym 1936 r. gen. Franciszek Franco, dotychczasowy szef sztabu generalnego, został przesunięty na podrzędne stanowisko komendanta wojskowego Wysp Kanaryjskich. Rezydował w Santa Cruz, zatem w miejscowem muzeum wojska znajdującem się na tyłach pomnika możemy obejrzeć pamiątki z tamtego okresu, m.in. biurko Generała:
Muzeum stanowi do dziś piękny przykład polityki historycznej frankizmu, w tem wychowania patriotycznego
requiem aeternam dona eis domine et lux perpetua luceat eis
link do galerji zdjęć: KLIKNIJ TU
Post scriptum: klasyczny portret Caudillo zdobiący ścianę mojego gabinetu:
W ramach prywatnego hołdu, jaki chciałbym złożyć Caudillo, zamieszczam tu linka do niewielkiej galerji zdjęć przedstawiających główne miasto Wysp Kanaryjskich - Santa Cruz de Tenerife. Wprawdzie AD 2007 zapateryści za zgodą zdrajcy Jana Karola de Borbón przeforsowali ustawę nakazują usunięcie wszelkich publicznych symboli związanych z postacią Generała, ale leniwa atmosfera Canarias nie sprzyja błyskawicznemu wprowadzaniu przepisów prawa w życie. Będąc w Santa Cruz możemy zatem i dziś cieszyć oczy tabliczkami z innej, lepszej epoki oraz monumentalnym pomnikiem Franco przybywającego Hiszpanji z pomocą na skrzydłach anioła.
Jak wiemy z historji, w lutym 1936 r. gen. Franciszek Franco, dotychczasowy szef sztabu generalnego, został przesunięty na podrzędne stanowisko komendanta wojskowego Wysp Kanaryjskich. Rezydował w Santa Cruz, zatem w miejscowem muzeum wojska znajdującem się na tyłach pomnika możemy obejrzeć pamiątki z tamtego okresu, m.in. biurko Generała:
Muzeum stanowi do dziś piękny przykład polityki historycznej frankizmu, w tem wychowania patriotycznego
requiem aeternam dona eis domine et lux perpetua luceat eis
link do galerji zdjęć: KLIKNIJ TU
Post scriptum: klasyczny portret Caudillo zdobiący ścianę mojego gabinetu:
piątek, 19 listopada 2010
Z memuarów Juliana Greena (1964-69)
Dzięki uprzejmości bardzo zacnego Rebelya-nta Pana Antoniego i za jego ZGODĄ umieszczam tu szereg cytatów zaczerpanych z „Dziennika” znanego amerykańskiego pisarza i poety tworzącego w języku francuskim Juliena Greena (1900 – 1998). Twórca ten w wieku 16 lat nawrócił się na katolicyzm, był bardzo świadomy zarówno wyznawanej wiary jak i swoich ludzkich ułomności. Wiedział, jak bardzo jest mu potrzebne sacrum do utrzymania łaski uświęcającej i nie mógł pogodzić się z jego redukcją w tworzącym się na jego oczach Kościele Posoborowym.
Oto, co widział w Kościele francuskim (część pierwsza wyboru, lata 1964 - 1969; dalsze części doprowadzą nad do 1975 r.):
8 lutego 1964 - Kleryk zapytany przez mnie (dlaczego? Ależ musiałem coś powiedzieć, rozmowa się rwała) o lekturę mistyków, odpowiada bez namysłu: "Nie czytuję ich. Czytuję Rousseau". Jacy księża wyrosną z tych oszalałych romantyków?
6 czerwca 1964 - "Zajmij się konfesjonałem - powiedział Ariusz do Pelagiusza - a ja zajmę się katechizmem." W świecie roku 1964 mówią nam o moralności, energii, woli, odsuwając na bok nadprzyrodzone. Analizuje się teksty Ewangelii, by zbadać, jakim człowiekiem był Chrystus. Jego boskością interesują się mniej, interesują się mało. Nie mówię, że to objaw ogólny - ale często spotykany, to atak. "Odbóstwiają Boga" - powiedział mi Fumet. W tym tkwi istota prześladowań. Nie w tym rzecz, by wypowiedzieć katolikom wojnę. Nieprzyjaciel wetknął nogę (co najmniej) w drzwi i rozsiewa dywersję. Katolicyzm jest atakowany od wewnątrz. Nie trzeba obozów zagłady. Inaczej się do nas dobrano. Jad fałszywej ideologii wsącza nam się, kropla po kropli, do ucha - jak ojcu Hamleta wsączano truciznę, kiedy stary król drzemał.
12 kwietnia 1965 - Moja siostra powiedziała mi wczoraj, że w głowie jej się mąci od nowinek, które lęgną się w Kościele francuskim i że traci w nich rozeznanie. Odparłem, że chwilami trawi mnie taki sam niepokój i że nie jesteśmy w tym odosobnieni. Ciekaw jestem, czy to do tego właśnie Kościoła przystąpiłem jako konwertyta w 1916. Bernanos twierdził, że to błąd wpuszczać wszystkich tak łatwo do fortecy Kościoła, bo ryzykuje się wpuszczeniem piątej kolumny, i to niebezpiecznej.
6 maja 1965 - Jeden z przyjaciół mówi mi o zmianach posoborowych w Kościele i pośpiechu z jakim ich dokonano. "To - powiada - wynik czterech wieków skostnienia, rewolucja, która nastąpiła, obaliła zbyt wiele rzeczy, podobnie jak w roku 1789 ancien regime runął ze swoimi wadami i zaletami." Nie wydaje mi się, by msza w dwóch językach zdołała długo przetrwać…
19 października 1965 - Katoliczka spowiada się księdzu, że opuściła mszę. Odpowiedź: "To nie ma znaczenia". Powiedziała później, iż uczuła, jak chwieje się jej wiara.
17 czerwca 1966 - Odwiedził mnie młody zakonnik amerykański, po krótkim pobycie w Maastricht w Holandii. W tamtejszym klasztorze eksperymenty z mszą nowego stylu. Zaczyna się od ofiarowania. Do słów "To jest ciało moje" dorzuca się: "Dla tych, którzy w to wierzą" - a to jest już czysty kalwinizm. Skasowali spowiedź indywidualną. Wystarczy spowiedź powszechna, po niej przystępuje się do komunii jak u protestantów. Mój gość oświadcza, że niepokoi go przyszłość wiary - przynajmniej w Holandii.
16 lipca 1966 - Oto, co powiedział mi pewien ksiądz holenderski. Niedawno, pod koniec mszy, w jakimś mieście w Holandii, ksiądz ujrzawszy hostie pozostałe w cyborium rozkazał ministrantowi: "Wyrzuć je". Istotnie, według owego księdza obecność rzeczywista zanikła, skoro nie było już więcej przystępujących do komunii.
21 stycznia 1968 - Myślałem o dzisiejszym Kościele tak nagim, tak ubogim w porównaniu z dawnymi świetnościami. Przypomina coraz bardziej Kościół protestancki, taki jaki znalem za mojego dzieciństwa.
14 kwietnia 1968 - Antykwariaty w Nogent zapełnione przedmiotami pochodzącymi z kościołów - których nasi nowocześni proboszcze nie chcą już: stare jedwabne kapy, rzeźbione tabernakula z XVIII wieku, gipsowi święci, św. Antoni Padewski, św. Roch. Smutek tych przedmiotów wyrzuconych jak i wierzenia, których były symbolami, do lamusa.
21 września 1968 – Wspomniany wyżej benedyktyn, mówił mi, że od czasu Soboru protestanci nie postąpili ku nam ani kroku, ale śmieją się i powiadają: „Trzeba wam było czterech stuleci na przeprowadzenie tej waszej reformy, no, ale macie ją wreszcie!” Mówi mi także, iż w Holandii niektórzy katolicy żądają od swojego proboszcza formalnej deklaracji na piśmie, że wierzy w Obecność Rzeczywistą.
4 października 1968 - Wczoraj znajomy dominikanin pokazał mi w amerykańskim periodyku zdumiewającą fotografię. Dziewczyna przebrana za bajaderę, w powiewnych szarawarach i muślinowych szalach jak Loie Fuller, tańczy jak szalona, z głową odrzuconą do tylu i nogą zadarta pod sufit. Za nią długa ława, siedzą na niej księża w ornatach i przypatrują sie tancerce. Tańczy podczas Ofiarowania, tańczy Ofiarowanie. Jest zakonnica, nazywa sie sister Tina. Rzecz sie dzieje, jak należało sie spodziewać, w Ameryce, w Chicago, powiada mi zakonnik. I dorzuca łagodnie: "Powariowali".
8 listopada 1968 – Dziś rano w kościele ksiądz porównał mszę do auta: karoserię tworzy całość liturgiczna, a Kanon to silnik. Oto jak się dziś mówi.
29 grudnia 1968 – Dziś rano we wsi między Megeve a Sallanches msza jazzowa. Z pięciu młodych ludzi gra i odśpiewuje msze w rytmie tanecznym. Kołyszą się w biodrach i strzelają z palców śpiewają „Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu”. Mniejsza z tym, ci chłopcy na pewni mają wiarę i wierzą, że jej służą. Ale jak z odpowiedzialnością młodego proboszcza, który wygłaszając kazanie o nieszczęściach tego świata (Biafra etc.) ani razu nie wymienia Boga? Ograniczył się do dyskretnej aluzji na temat Przewodnika (skoro jesteśmy w górach) i zagadka ta oznacza Chrystusa. Podobnej muzyki słuchałem niegdyś w Waszyngtonie przechodząc – było to w letnie noce – obok kościołów, gdzie gromadzili się i śpiewali Czarni.
5 kwietnia 1969 - Trzy dni temu papież powiedział, ze istnieje w Kościele "ferment praktycznie schizmatycki". Słowa te szeptano, ale nikt nie ośmielał się wypowiedzieć ich głośno, on powiedział je wreszcie. Schizma jest tym, czego obawiam sie od lat. Zarzucano mi, ze nie powiedziałem nic osobliwego na temat otwarcia Vaticanum II, ale nie miałem podówczas natchnienia, by wyśpiewać alleluja, przewidując jakiś - nie wiedziałem jaki - nieład.
29 czerwca 1969 - Odwiedził nas Maritain, niebyt zadowolony z mszy odprawianej po francusku; modli się przez ten czas, powiada nam. Tak zresztą czyniono w średniowiecznej Francji. Powiada mi, ze tylko benedyktyni w Solesmes i Fontgombault pozostali wierni tradycji i ze powołania są tam nader liczne.
20 lipca 1969 - W książce Renaudina o Benedykcie z Canfeld relacja nader szczegółowa o jego nawróceniu i wizjach wyjątkowo enigmatycznych. Mówię o nim dlatego głównie, że Kościół przyciągnął go tym co dzisiaj próbują unicestwić: "Kiedy ujrzałem uroczysty ceremoniał sumy... Kiedy widziałem ołtarz starannie przystrojony i bogato ozdobiony, kiedy widziałem mnóstwo świec na ołtarzu... liczne i uroczyste procesje, nie mogłem nie zobaczyć niby w zwierciadle, ze szczególnym nabożeństwem, piękna, wspaniałości i majestatu waszego Kościoła świętego..." Mówi to protestant, protestant anglikański nawrócony za Elżbiety (...) Przybywszy do Francji w roku 1586, mieszkał w Douai, w Reims i w Paryżu, gdzie wywarł znaczny wpływ. O muzyce religijnej powiada tak: "Kiedy słyszałem jak brzmi niezrównana i boska harmonia dobrze nastrojonych organów i melodyjne głosy wyśpiewujące w kościele hymny i kantyki waszych aktów dziękczynnych, moje serce drżało z radości... Dzięki nim prawda rozlewała się w moim sercu." Renaudin wspomina, że św. Augustyn płakał słuchając śpiewania hymnów liturgicznych. Dziś płakałby może również, ale z innego powodu... Wyrzucono za płot ogromny skarb piękna muzycznego, piękna skłaniającego do nawróceń, piękna wciągającego i zastąpiono je melodiami haniebnie płaskimi.
15 września 1969 – Znajomy ksiądz powiada mi, że w Saint-Germain-des-Pres odbyła się prywatka, po której znaleziono w tabernakulum butelki od schweppesa.
22 listopada 1969 - Papież zachęca nas, żebyśmy "nowy rytuał przyjęli z radosną ciekawością... "Czytam w artykule Jeana Prasteau ("Le Figaro Litteraire"): "Wielu wiernych zżyma się na wygnanie dawnych ołtarzy.. A jednak wydaje się, iż większość katolików zaaprobowała te puste stoły z krzyżem i świecami jedynie..." Ja nie.
Pisze do mnie pewien zakonnik: "Tracimy właśnie młodzież, podobnie jak mówi sie, że w zeszłym stuleciu Kościół utracił klasę robotniczą. Młodzież, jako całość, odstępuje od Chrystusa... Jakie przed nami jutro? Dusza bowiem, która porzuci Chrystusa, nie ma już nic, co powstrzymałoby ją od rozpaczy".
28 listopada 1969 - Ojciec Cognet zaniemógł na serce, martwi mnie to. Śmieje się z rzadka, on niegdyś przecież taki wesoły, mówi wiele, sądzi, że w nowej mszy są momenty uzasadnione tym, że znajdujemy je w nabożeństwach luterańskich. "Ależ ja nie jestem luteraninem!" - Żachnąłem się na to. Nastąpiło uciążliwe milczenie. Zmienili religie.
2 grudnia 1969 - Czytam "La France catholique" z 28 listopada. Gerard Soulages pisze tam coś, co oddaje klimat naszych czasów. "Chrześcijaństwo jest mitem, a msza celebrowaniem mitu, nauczał pewien kapelan, d u s z p a s t e r z s t u d e n t ó w (podkreślenie moje). Pewien zakonnik zainaugurował rekolekcje słowami: "Moje siostry, jak widzicie, nie pokłoniłem się Przenajświętszemu Sakramentowi. To już należy do przeszłości". Przeorysza stuka kosturem, przerywając mówcy: rekolekcje skończone. Dalej wyjątek z listu: "Wyrzuca się dziś wiele balastu z łodzi św. Piotra, to zaś wywołuje wielki zamęt."
Oto, co widział w Kościele francuskim (część pierwsza wyboru, lata 1964 - 1969; dalsze części doprowadzą nad do 1975 r.):
8 lutego 1964 - Kleryk zapytany przez mnie (dlaczego? Ależ musiałem coś powiedzieć, rozmowa się rwała) o lekturę mistyków, odpowiada bez namysłu: "Nie czytuję ich. Czytuję Rousseau". Jacy księża wyrosną z tych oszalałych romantyków?
6 czerwca 1964 - "Zajmij się konfesjonałem - powiedział Ariusz do Pelagiusza - a ja zajmę się katechizmem." W świecie roku 1964 mówią nam o moralności, energii, woli, odsuwając na bok nadprzyrodzone. Analizuje się teksty Ewangelii, by zbadać, jakim człowiekiem był Chrystus. Jego boskością interesują się mniej, interesują się mało. Nie mówię, że to objaw ogólny - ale często spotykany, to atak. "Odbóstwiają Boga" - powiedział mi Fumet. W tym tkwi istota prześladowań. Nie w tym rzecz, by wypowiedzieć katolikom wojnę. Nieprzyjaciel wetknął nogę (co najmniej) w drzwi i rozsiewa dywersję. Katolicyzm jest atakowany od wewnątrz. Nie trzeba obozów zagłady. Inaczej się do nas dobrano. Jad fałszywej ideologii wsącza nam się, kropla po kropli, do ucha - jak ojcu Hamleta wsączano truciznę, kiedy stary król drzemał.
12 kwietnia 1965 - Moja siostra powiedziała mi wczoraj, że w głowie jej się mąci od nowinek, które lęgną się w Kościele francuskim i że traci w nich rozeznanie. Odparłem, że chwilami trawi mnie taki sam niepokój i że nie jesteśmy w tym odosobnieni. Ciekaw jestem, czy to do tego właśnie Kościoła przystąpiłem jako konwertyta w 1916. Bernanos twierdził, że to błąd wpuszczać wszystkich tak łatwo do fortecy Kościoła, bo ryzykuje się wpuszczeniem piątej kolumny, i to niebezpiecznej.
6 maja 1965 - Jeden z przyjaciół mówi mi o zmianach posoborowych w Kościele i pośpiechu z jakim ich dokonano. "To - powiada - wynik czterech wieków skostnienia, rewolucja, która nastąpiła, obaliła zbyt wiele rzeczy, podobnie jak w roku 1789 ancien regime runął ze swoimi wadami i zaletami." Nie wydaje mi się, by msza w dwóch językach zdołała długo przetrwać…
19 października 1965 - Katoliczka spowiada się księdzu, że opuściła mszę. Odpowiedź: "To nie ma znaczenia". Powiedziała później, iż uczuła, jak chwieje się jej wiara.
17 czerwca 1966 - Odwiedził mnie młody zakonnik amerykański, po krótkim pobycie w Maastricht w Holandii. W tamtejszym klasztorze eksperymenty z mszą nowego stylu. Zaczyna się od ofiarowania. Do słów "To jest ciało moje" dorzuca się: "Dla tych, którzy w to wierzą" - a to jest już czysty kalwinizm. Skasowali spowiedź indywidualną. Wystarczy spowiedź powszechna, po niej przystępuje się do komunii jak u protestantów. Mój gość oświadcza, że niepokoi go przyszłość wiary - przynajmniej w Holandii.
16 lipca 1966 - Oto, co powiedział mi pewien ksiądz holenderski. Niedawno, pod koniec mszy, w jakimś mieście w Holandii, ksiądz ujrzawszy hostie pozostałe w cyborium rozkazał ministrantowi: "Wyrzuć je". Istotnie, według owego księdza obecność rzeczywista zanikła, skoro nie było już więcej przystępujących do komunii.
21 stycznia 1968 - Myślałem o dzisiejszym Kościele tak nagim, tak ubogim w porównaniu z dawnymi świetnościami. Przypomina coraz bardziej Kościół protestancki, taki jaki znalem za mojego dzieciństwa.
14 kwietnia 1968 - Antykwariaty w Nogent zapełnione przedmiotami pochodzącymi z kościołów - których nasi nowocześni proboszcze nie chcą już: stare jedwabne kapy, rzeźbione tabernakula z XVIII wieku, gipsowi święci, św. Antoni Padewski, św. Roch. Smutek tych przedmiotów wyrzuconych jak i wierzenia, których były symbolami, do lamusa.
21 września 1968 – Wspomniany wyżej benedyktyn, mówił mi, że od czasu Soboru protestanci nie postąpili ku nam ani kroku, ale śmieją się i powiadają: „Trzeba wam było czterech stuleci na przeprowadzenie tej waszej reformy, no, ale macie ją wreszcie!” Mówi mi także, iż w Holandii niektórzy katolicy żądają od swojego proboszcza formalnej deklaracji na piśmie, że wierzy w Obecność Rzeczywistą.
4 października 1968 - Wczoraj znajomy dominikanin pokazał mi w amerykańskim periodyku zdumiewającą fotografię. Dziewczyna przebrana za bajaderę, w powiewnych szarawarach i muślinowych szalach jak Loie Fuller, tańczy jak szalona, z głową odrzuconą do tylu i nogą zadarta pod sufit. Za nią długa ława, siedzą na niej księża w ornatach i przypatrują sie tancerce. Tańczy podczas Ofiarowania, tańczy Ofiarowanie. Jest zakonnica, nazywa sie sister Tina. Rzecz sie dzieje, jak należało sie spodziewać, w Ameryce, w Chicago, powiada mi zakonnik. I dorzuca łagodnie: "Powariowali".
8 listopada 1968 – Dziś rano w kościele ksiądz porównał mszę do auta: karoserię tworzy całość liturgiczna, a Kanon to silnik. Oto jak się dziś mówi.
29 grudnia 1968 – Dziś rano we wsi między Megeve a Sallanches msza jazzowa. Z pięciu młodych ludzi gra i odśpiewuje msze w rytmie tanecznym. Kołyszą się w biodrach i strzelają z palców śpiewają „Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu”. Mniejsza z tym, ci chłopcy na pewni mają wiarę i wierzą, że jej służą. Ale jak z odpowiedzialnością młodego proboszcza, który wygłaszając kazanie o nieszczęściach tego świata (Biafra etc.) ani razu nie wymienia Boga? Ograniczył się do dyskretnej aluzji na temat Przewodnika (skoro jesteśmy w górach) i zagadka ta oznacza Chrystusa. Podobnej muzyki słuchałem niegdyś w Waszyngtonie przechodząc – było to w letnie noce – obok kościołów, gdzie gromadzili się i śpiewali Czarni.
5 kwietnia 1969 - Trzy dni temu papież powiedział, ze istnieje w Kościele "ferment praktycznie schizmatycki". Słowa te szeptano, ale nikt nie ośmielał się wypowiedzieć ich głośno, on powiedział je wreszcie. Schizma jest tym, czego obawiam sie od lat. Zarzucano mi, ze nie powiedziałem nic osobliwego na temat otwarcia Vaticanum II, ale nie miałem podówczas natchnienia, by wyśpiewać alleluja, przewidując jakiś - nie wiedziałem jaki - nieład.
29 czerwca 1969 - Odwiedził nas Maritain, niebyt zadowolony z mszy odprawianej po francusku; modli się przez ten czas, powiada nam. Tak zresztą czyniono w średniowiecznej Francji. Powiada mi, ze tylko benedyktyni w Solesmes i Fontgombault pozostali wierni tradycji i ze powołania są tam nader liczne.
20 lipca 1969 - W książce Renaudina o Benedykcie z Canfeld relacja nader szczegółowa o jego nawróceniu i wizjach wyjątkowo enigmatycznych. Mówię o nim dlatego głównie, że Kościół przyciągnął go tym co dzisiaj próbują unicestwić: "Kiedy ujrzałem uroczysty ceremoniał sumy... Kiedy widziałem ołtarz starannie przystrojony i bogato ozdobiony, kiedy widziałem mnóstwo świec na ołtarzu... liczne i uroczyste procesje, nie mogłem nie zobaczyć niby w zwierciadle, ze szczególnym nabożeństwem, piękna, wspaniałości i majestatu waszego Kościoła świętego..." Mówi to protestant, protestant anglikański nawrócony za Elżbiety (...) Przybywszy do Francji w roku 1586, mieszkał w Douai, w Reims i w Paryżu, gdzie wywarł znaczny wpływ. O muzyce religijnej powiada tak: "Kiedy słyszałem jak brzmi niezrównana i boska harmonia dobrze nastrojonych organów i melodyjne głosy wyśpiewujące w kościele hymny i kantyki waszych aktów dziękczynnych, moje serce drżało z radości... Dzięki nim prawda rozlewała się w moim sercu." Renaudin wspomina, że św. Augustyn płakał słuchając śpiewania hymnów liturgicznych. Dziś płakałby może również, ale z innego powodu... Wyrzucono za płot ogromny skarb piękna muzycznego, piękna skłaniającego do nawróceń, piękna wciągającego i zastąpiono je melodiami haniebnie płaskimi.
15 września 1969 – Znajomy ksiądz powiada mi, że w Saint-Germain-des-Pres odbyła się prywatka, po której znaleziono w tabernakulum butelki od schweppesa.
22 listopada 1969 - Papież zachęca nas, żebyśmy "nowy rytuał przyjęli z radosną ciekawością... "Czytam w artykule Jeana Prasteau ("Le Figaro Litteraire"): "Wielu wiernych zżyma się na wygnanie dawnych ołtarzy.. A jednak wydaje się, iż większość katolików zaaprobowała te puste stoły z krzyżem i świecami jedynie..." Ja nie.
Pisze do mnie pewien zakonnik: "Tracimy właśnie młodzież, podobnie jak mówi sie, że w zeszłym stuleciu Kościół utracił klasę robotniczą. Młodzież, jako całość, odstępuje od Chrystusa... Jakie przed nami jutro? Dusza bowiem, która porzuci Chrystusa, nie ma już nic, co powstrzymałoby ją od rozpaczy".
28 listopada 1969 - Ojciec Cognet zaniemógł na serce, martwi mnie to. Śmieje się z rzadka, on niegdyś przecież taki wesoły, mówi wiele, sądzi, że w nowej mszy są momenty uzasadnione tym, że znajdujemy je w nabożeństwach luterańskich. "Ależ ja nie jestem luteraninem!" - Żachnąłem się na to. Nastąpiło uciążliwe milczenie. Zmienili religie.
2 grudnia 1969 - Czytam "La France catholique" z 28 listopada. Gerard Soulages pisze tam coś, co oddaje klimat naszych czasów. "Chrześcijaństwo jest mitem, a msza celebrowaniem mitu, nauczał pewien kapelan, d u s z p a s t e r z s t u d e n t ó w (podkreślenie moje). Pewien zakonnik zainaugurował rekolekcje słowami: "Moje siostry, jak widzicie, nie pokłoniłem się Przenajświętszemu Sakramentowi. To już należy do przeszłości". Przeorysza stuka kosturem, przerywając mówcy: rekolekcje skończone. Dalej wyjątek z listu: "Wyrzuca się dziś wiele balastu z łodzi św. Piotra, to zaś wywołuje wielki zamęt."
czwartek, 18 listopada 2010
ADIDAS jest podejrzany ;)
Na zaprzyjaźnionej stronie tradycjonalistów z Piaseczna pojawiło się zdjęcie liderki wspólnoty neokatechumenalnej p. Carmen Hernandez z audiencji u Ojca Świętego Benedykta XVI. Również stojący po lewej stronie Papieża neoński capo di tutti capi p. Franio Argüello nie wygląda, jakby przechodził przypadkiem z tragarzami koło Watykanu i wstąpił przypadkiem, tylko raczej - jakby właśnie był tragarzem.
Nie będę komentował niechlujności ubioru ww. osób. Ale zwracam uwagę na kolejną konotację negatywną firmy Adidas ...
uważajmy na Adidasa ;)
Nie będę komentował niechlujności ubioru ww. osób. Ale zwracam uwagę na kolejną konotację negatywną firmy Adidas ...
uważajmy na Adidasa ;)
czwartek, 11 listopada 2010
o. Malachiasz Martin - "Klucze królestwa" - refleksja wstępna
Szef Wydawnictwa ANTYK, pan Marcin Dybowski powinien się spalić ze wstydu w związku z jakością wydania książki o. Malachiasza Martina "Klucze królestwa".
Pierwszą sprawą są ewidentne koszmarne bronki merytoryczne o. Martina, które powinny być przez edytora prostowane. Przykład: w książce można przeczytać przy okazji pierwszej wizyty Jana Pawła II w Polsce, że:
- wierni mogli podróżować tylko do miast znajdujących się w "ćwiartce" kraju najbliżej ich miejsca zamieszkania. Bzdura ! Władze PRLu nie mogły tego nawet proponować, bo w PRLu nie było "paszportów wewnętrznych" i po Polsce każdy jeździł jak chciał;
- kiedy Jan Paweł II skrytykował marxizm na Jasnej Górze, klasztor został otoczony przez czołgi (s. 130),
- o. Martin sugeruje, że gazety w PRLu nazywały Jana Pawła II "Panem Karolem Wojtyłą" (s. 126),
Drugą sprawą jest skrajna nieudolność tłomacza, niejakiego Jerzego Brzezińskiego. Człowiek ten, o ile w ogóle istnieje (niektórzy sądzą, że to xywa samego p. Marcina Dybowskiego), korzystał z automatycznego tłomacza google czy czegoś w tym rodzaju, bowiem nazywa Henryka Jabłońskiego "Prezydentem Polskiej Republiki Ludowej". Analogicznie pisze o jego "pałacu prezydenckim" itp.
Nie wiem, komu - o. Martinowi czy tłumaczowi - przypisać bronka ze strony 116, według którego św. Stanisław ze Szczepanowa został zamordowany przez Bolesława Krzywoustego. Boję się czytać dalej tę książkę, bo nic nie wskazuje, że jakość tłomaczenia i korekty jakkolwiek się poprawi.
Ostatnią sprawą, jaką tu poruszę, jest plagiat okładki polskiego wydania. Pan Dybowski przypisuje sobie jej autorstwo, podczas gdy bez trudu możemy to porównać względem anglojęzycznego oryginału:
Wydanie ksiażki w tej formie, bez komentarza odredakcyjnego i przypisów, kompromituje Wydawnictwo Antyk. Chciałem polecić przeczytanie "Kluczy królestwa" rozlicznym znajomym. Czyniąc to, skompromitowałbym się co najwyżej na podobieństwo p. Marcina Dybowskiego.
Pierwszą sprawą są ewidentne koszmarne bronki merytoryczne o. Martina, które powinny być przez edytora prostowane. Przykład: w książce można przeczytać przy okazji pierwszej wizyty Jana Pawła II w Polsce, że:
- wierni mogli podróżować tylko do miast znajdujących się w "ćwiartce" kraju najbliżej ich miejsca zamieszkania. Bzdura ! Władze PRLu nie mogły tego nawet proponować, bo w PRLu nie było "paszportów wewnętrznych" i po Polsce każdy jeździł jak chciał;
- kiedy Jan Paweł II skrytykował marxizm na Jasnej Górze, klasztor został otoczony przez czołgi (s. 130),
- o. Martin sugeruje, że gazety w PRLu nazywały Jana Pawła II "Panem Karolem Wojtyłą" (s. 126),
Drugą sprawą jest skrajna nieudolność tłomacza, niejakiego Jerzego Brzezińskiego. Człowiek ten, o ile w ogóle istnieje (niektórzy sądzą, że to xywa samego p. Marcina Dybowskiego), korzystał z automatycznego tłomacza google czy czegoś w tym rodzaju, bowiem nazywa Henryka Jabłońskiego "Prezydentem Polskiej Republiki Ludowej". Analogicznie pisze o jego "pałacu prezydenckim" itp.
Nie wiem, komu - o. Martinowi czy tłumaczowi - przypisać bronka ze strony 116, według którego św. Stanisław ze Szczepanowa został zamordowany przez Bolesława Krzywoustego. Boję się czytać dalej tę książkę, bo nic nie wskazuje, że jakość tłomaczenia i korekty jakkolwiek się poprawi.
Ostatnią sprawą, jaką tu poruszę, jest plagiat okładki polskiego wydania. Pan Dybowski przypisuje sobie jej autorstwo, podczas gdy bez trudu możemy to porównać względem anglojęzycznego oryginału:
Wydanie ksiażki w tej formie, bez komentarza odredakcyjnego i przypisów, kompromituje Wydawnictwo Antyk. Chciałem polecić przeczytanie "Kluczy królestwa" rozlicznym znajomym. Czyniąc to, skompromitowałbym się co najwyżej na podobieństwo p. Marcina Dybowskiego.
wtorek, 9 listopada 2010
KPK 1917 vs KPK 1983 - istotna różnica
Tym razem nie mam zamiaru przedkładać argumentów świadczących za wyższością KPK 1917 nad KPK 1983. Zajmę się jedynie szczegółowem rozwiązaniem - oceną przez kodeksy konsekracyj dokonywanych przez biskupa bez mandatu papieskiego.
W pierwotnej wersji CIC 1917 przestępstwo to było zagrożone suspensą. Jednak pod wpływem schizmy "kościoła patriotycznego" w Chinach Ludowych Stolica Apostolska AD 1951 zaostrzyła ten przepis wprowadzając karę ekskomuniki.
Jak można przeczytać w Podręczniku do Prawa kanonicznego x. Bączkowicza CM, wydanie: Wydawnictwo Diecezjalne Św. Krzyża w Opolu, rok 1958, tom III, str. 570-571:
Biskup, który udziela sakry biskupiej komuś, kto nie został przez Stolicę Apostolską biskupem mianowany ani wyraźnie zatwierdzony jak również ten, który przyjmuje sakrę biskupią, chociażby działali pod wpływem ciężkiej bojaźni, popadają w ekskomunikę zastrzeżoną Stolicy Apostolskiej w najspecjalniejszy sposób. Argument o ciężkiej bojaźni nie może być stosowany z uwagi na wzgardę władzy kościelnej.
Jest tu istotna różnica względem zapisów Kodeksu z 1983 r. Jak wiemy, działanie w bojaźni jest jednym z argumentów używanych przez JE abpa Lefebvre'a i jego zwolenników, uzasadniających przeprowadzenie konsekracyj biskupich AD 1988 bez mandatu Jana Pawła II, uznawanego przez nich za prawowitego papieża. Podstawowym argumentem jest zaś stan wyższej konieczności. Również i ten punkt jest nieco inaczej interpretowany przez KPK 1917. Jak stoi u x. Bączkowicza (s. 368, tom III), "wyższa konieczność to położenie, w którym człowiek nie może inaczej uchylić niebezpieczeństwa dobru własnemu lub cudzemu, jak tylko przez naruszenie prawa osoby trzeciej". Zagrażające niebezpieczeństwo nie zostało zaś wywołane przez ową osobę trzecią.
Wskazując na tę różnicę pragnę podkreślić, że pozostając na bazie KPK 1917 byłoby znacznie trudniej usprawidliwić nieposłuszeństwo Arcybiskupa Lefebvre'a Janowi Pawłowi II. O ile jest to łatwe i oczywiste w przypadku prawa posoborowego (por. choćby: http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/542) , sytuacja prawna sprzed 1983 r. wymagałaby odwołania się do konstrukcyj logicznych nieopisanych wprost przez przepisy, takich jak dbanie o dobro dusz powierzonych etc.
Zauważmy też, że łagodniejsze zapisy KPK 1983 dają się stosować również względem czynów podejmowanych przez postępowców. Są zatem wyrazem mentalności, którą krytykujemy, analizując zapisy odnoszące się do łatwości orzeczeń o nieważności małżeństw czy możliwości udzielania sakramentów niekatolikom. Posoborowe prawo składa się z przepisów i furtek służących do ich omijania.
Poświęcam ten wpis ku pamięci osób bezrefleksyjnie krytykujących tę niewielką część katolików odmawiającą jurysdykcji posoborowym papieżom. Nie twierdzę, że sedeprywacjoniści lub sedewakantyści mają rację. Ale być może na bazie KPK 1917 przyjęli oni jedyne spójne stanowisko umożliwiające im przetrwanie, wegetację w katolickiej rzeczywistości.
W pierwotnej wersji CIC 1917 przestępstwo to było zagrożone suspensą. Jednak pod wpływem schizmy "kościoła patriotycznego" w Chinach Ludowych Stolica Apostolska AD 1951 zaostrzyła ten przepis wprowadzając karę ekskomuniki.
Jak można przeczytać w Podręczniku do Prawa kanonicznego x. Bączkowicza CM, wydanie: Wydawnictwo Diecezjalne Św. Krzyża w Opolu, rok 1958, tom III, str. 570-571:
Biskup, który udziela sakry biskupiej komuś, kto nie został przez Stolicę Apostolską biskupem mianowany ani wyraźnie zatwierdzony jak również ten, który przyjmuje sakrę biskupią, chociażby działali pod wpływem ciężkiej bojaźni, popadają w ekskomunikę zastrzeżoną Stolicy Apostolskiej w najspecjalniejszy sposób. Argument o ciężkiej bojaźni nie może być stosowany z uwagi na wzgardę władzy kościelnej.
Jest tu istotna różnica względem zapisów Kodeksu z 1983 r. Jak wiemy, działanie w bojaźni jest jednym z argumentów używanych przez JE abpa Lefebvre'a i jego zwolenników, uzasadniających przeprowadzenie konsekracyj biskupich AD 1988 bez mandatu Jana Pawła II, uznawanego przez nich za prawowitego papieża. Podstawowym argumentem jest zaś stan wyższej konieczności. Również i ten punkt jest nieco inaczej interpretowany przez KPK 1917. Jak stoi u x. Bączkowicza (s. 368, tom III), "wyższa konieczność to położenie, w którym człowiek nie może inaczej uchylić niebezpieczeństwa dobru własnemu lub cudzemu, jak tylko przez naruszenie prawa osoby trzeciej". Zagrażające niebezpieczeństwo nie zostało zaś wywołane przez ową osobę trzecią.
Wskazując na tę różnicę pragnę podkreślić, że pozostając na bazie KPK 1917 byłoby znacznie trudniej usprawidliwić nieposłuszeństwo Arcybiskupa Lefebvre'a Janowi Pawłowi II. O ile jest to łatwe i oczywiste w przypadku prawa posoborowego (por. choćby: http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/542) , sytuacja prawna sprzed 1983 r. wymagałaby odwołania się do konstrukcyj logicznych nieopisanych wprost przez przepisy, takich jak dbanie o dobro dusz powierzonych etc.
Zauważmy też, że łagodniejsze zapisy KPK 1983 dają się stosować również względem czynów podejmowanych przez postępowców. Są zatem wyrazem mentalności, którą krytykujemy, analizując zapisy odnoszące się do łatwości orzeczeń o nieważności małżeństw czy możliwości udzielania sakramentów niekatolikom. Posoborowe prawo składa się z przepisów i furtek służących do ich omijania.
Poświęcam ten wpis ku pamięci osób bezrefleksyjnie krytykujących tę niewielką część katolików odmawiającą jurysdykcji posoborowym papieżom. Nie twierdzę, że sedeprywacjoniści lub sedewakantyści mają rację. Ale być może na bazie KPK 1917 przyjęli oni jedyne spójne stanowisko umożliwiające im przetrwanie, wegetację w katolickiej rzeczywistości.