Pozostańmy w podobnych klimatach, jak przy dwu ostatnich wpisach. Oto 16 grudnia br. zmarł Tomasz Dziubiński, zwany też niekiedy "Dziubą" lub "Tomaszem Dz.", wieloletni "manager" m.in. Kata; założyciel i właściciel wytwórni Metal Mind Records, zajmującej się dystrybucją muzyki metalowej i organizacją koncertów.
Polska poznała Dziubę w lutym 2004 r. przy okazji skandalu z koncertem satanistycznej norweskiej grupy Gorgoroth. Na scenie poza pomalowanymi na dziko pedałami (to nie żadna obraza, tylko stwierdzenie faktu odnoszącego się do niejakiego Gaahla) i feerją symboli satanistycznych mieliśmy jeszcze nagie "modelki" na krzyżach, poużynane świńskie i owcze łby oraz sztuczną krew. Dziuba nagrywał to całe widowisko na potrzeby DVD, które ukazało się pod tytułem "Black Mass Krakow 2004". Filmujący imprezę operatorzy kamer okazali się nieeuropejscy i pozwali Dziubę o obrazę uczuć religijnych. Typ nie przyznał się do winy, ale w 3 lata później został skazany przez sąd na karę 10 000 zł grzywny i obciążony kosztami sądowemi. Twierdził, że ostateczny projekt scenografji otrzymał od zespołu i nie miał możliwości jego zmiany. Ale przecież nikt mu nie przykładał pistoletu do głowy nakazując organizować ten "koncert". Poza tem, połowa sceny black metalowej ma identyczne pomysły i nie trzeba specjalnie bystrego intelektu, by przewidzieć, co będzie tłem występu. W rzeczy samej, każdy koncert grup black metalowych mógłby być odwoływany z uwagi na analogiczne przepisy prawa.
Tymczasem, W kilka dni po śmierci Tomasza Dz. można było przeczytać na stronie Metal Mind:
http://metalmind.pl/index.php?dzial=newsy&more=3026
Ceremonia pogrzebowa Ś.P. Tomasza Dziubińskiego
Uroczystości pogrzebowe odbędą się w najbliższy czwartek, 23 grudnia. O godz. 11.00 ma miejsce msza święta w Katedrze Chrystusa Króla przy ul. Powstańców w Katowicach. Pogrzeb rozpocznie się o godz. 12.00 na cmentarzu przy ul. Francuskiej.
Czytałem ten wpis z niedowierzaniem. Sam na wieść o śmierci Dziuby pomodliłem się za jego duszę i o to samo proszę czytelników niniejszego wpisu. Nie wszystko, co Dziubiński organizował i promował było chłamem czy dziełem wychwalającym szatana. Wręcz przeciwnie, znalazłoby się sporo dobrej i godziwej rozrywki, jaką dostarczył na polską pustynię kulturalną.
Ale oto umiera bez znaku publicznej skruchy facet, który jest jedną z maksymalnie 5 osób w Polsce skazanych za obrazę uczuć chrześcijan i żadnemu urzedasowi się nie chce w kurji katowickiej czterech liter z krzesła ruszyć, by wyjaśnić to i owo oraz nie ośmieszyć instytucji, dla której pracuje. Jeśli Dziuba nawrócił się przed śmiercią, to pięknie, ale powinno się to powiązać z publicznie dostępnem oświadczeniem z przeprosinami choćby za koncert Gorgoroth i wycofaniem się Metal Mindu z dystrybucji produktów antychrześcijańskich.
Zgoda na katolicki pogrzeb takiej osoby jak Zmarły nie jest niestety tryumfem krzyża - znaku, który Tomasz Dz. wielokroć pozwalał znieważać, by mieć z tego swoje 3 grosze.
Wasza Ekscelencjo,
Xięże Arcybiskupie Damianie,
chyba najwyższa pora podnieść się z tego pięknego krzesła i przejść po najbliższej okolicy katedry. Kanony 1184 i 1185 KPK 1983 powinny obowiązywać także w archidiecezji katowickiej.
środa, 29 grudnia 2010
niedziela, 26 grudnia 2010
"Oddech wymarłych światów"
Na tydzień przed Bożem Narodzeniem poszła po Polsce informacja, że w podwarszawskim Otwocku prezydent miasta zabronił występu zespołowi byłego wokalisty Kata pn. "Kat i Roman Kostrzewski". Weterani sceny thrashmetalowej mieli zagrać w miejscowym domu kultury. Czy słusznie im tego zakazano ?
Nie znam bardzo istotnego aspektu koncertu - czy Kaci mieli wynajmować salę na zasadach komercyjnych czy też odwrotnie, mieli być sprowadzeni do ośrodka jako gwiazda i dostać za to wynagrodzenie i zwrot kosztów podróży. Jeśli zaistniała druga alternatywa, to sprawa jest teoretycznie jasna: prezydent Otwocka Zbigniew Szczepaniak odpowiada za wydawanie grosza publicznego i ma prawo nie wydawać go na bzdury. Oczywiście byłoby dobrze, żeby postępował konsekwentnie i zgodnie z tą zasadą redukował wszystkie niekonieczne wydatki miejsce. Zebrałoby się tego przynajmniej z pół budżetu ... A skoro tak nie czyni, to traci nieco prawa do banowania Kostrzewskiego z przyczyn finansowych. Powinien więc raczej pojechać po premji dyrektorowi domu kultury, obniżając ją o koszt koncertu Katów. Jestem przekonany, że pracownik zapamiętałby tę nauczkę na długi czas.
Jeśli zaś mieliśmy do czynienia z próbą cenzury z uwagi na satanistyczne inklinacje Kata, to sprawa też nie jest dla mnie tak jasna. Nie dlatego, że brzydzę się cenzurą. Nic z tych rzeczy; uważam ją za uprawnione narzędzie, które może być stosowane przez władze z przyczyn światopoglądowych, obyczajowych czy politycznych. Jednak do Katów zastosowałbym je dopiero wtedy, gdybym miał racjonalne przekonanie, że będzie to narzędzie skuteczne.
Na ile znam polską scenę metalową (a poznaję ją od ... ok. 20 lat) nowy Kat Romka Kostrzewskiego stanowi bardzo niewielkie zagrożenie dla kogokolwiek. Dlaczego ? Bo jest niezbyt popularny i niezbyt kreatywny. Jest dziś "Oddechem wymarłych światów", że nawiążę do tytułu klasycznej płyty Kostrzewskiego i jego ówczesnych kolegów z kapeli. Zliczając ze strony zespołu znalazłem informację, że grupa daje rocznie nie więcej niż 20 koncertów odbywających się w przedewszystkiem w niewielkich klubach i salach. Na tle innych, aktualnie bardziej popularnych zespołów z tej niszy (Behemoth, Vader) zespół ten raczej nie szokuje, zaś jego teksty są raczej antyklerykalne niż stricte bluźniercze (inaczej niż u wyżej wymienionych). Są też czystą grafomanją, której nikt nie bierze na poważnie! Słowem, Kat & Kostrzewski jest przeciwnikiem bardzo słabym - nie bardzo można mu zaszkodzić. Nie bardzo warto mu zaszkodzić.
Ale to równocześnie oznacza, że łatwo można mu pomódz poprzez nieodpowiedzialne protesty !! Tak się składa, że ów Kat wydaje właśnie "debiutancką" płytę i będzie wdzięczny za każdą formę promocji. Póki zakazy występowania są jedynie lokalne (a zakaz ogólnokrajowy mógłby być wprowadzony jedynie poprzez ustawę dopuszczającą cenzurę), taki Kat powinien całować po rękach prezydentów miast zakazujących mu koncertów. Bowiem z każdego zakazu wychodzi kilka tekstów i innych materjałów prasowych, dzięki którym zapomniane słusznie i powszechnie ramole stają się znane młodszym pokoleniom spijaczy antykościelnych pożywek.
Zauważmy też drugą stronę sprzeczności. Prezydent miasta myśli lokalnie. Dla niego sprawa ryzyka ogólnokrajowego wzrostu popularności Katów jest nieistotna, bowiem podejmując decyzję o zakazaniu koncertu kieruje się w znacznie większym stopniu jej przełożeniem na własne relacje z rozmaitymi interesarjuszami ze swojego miasta. Bierzmy raczej przykład z naszych przeciwników. W takiej "Gazecie Wyborczej" części książek, artykółów czy innych dzieł po prostu się nie omawia. Nie krytykuje się ich, bowiem to byłoby już pewną formą reklamy. "Przemilczanie rzeczy ważnych to hołd dla ich ważności" - powiedział kiedyś nie bez racji śp. Stefan Kisielewski.
Środowiska katolickie rozważające poparcie inicjatywy p. Szczepaniaka powinny to wszystko przemyśleć. Bowiem o ile rewolucja może działać w sposób chaotyczny (czy może działać w sposób uporządkowany ? - nie jestem przekonany), to kontrrewolucja nie powinna. Przywitałbym ze znacznie większem zadowoleniem np. wystosowanie postulatu do tak dużej sieci jak Empik, by wycofała się ze sprzedaży bluźnierczych pseudoartystów. Taka akcja mogłaby mieć jakieś przełożenie finansowe, ewentualnie mogłaby zaowocować powołaniem jakiejś konkurencyjnej sieci sprzedaży mediów i rozrywki. W przypadku awantury o Kata, zyskać na niej mogą tylko 2 podmioty: prezydent Szczepaniak osobiście i ... zespół Romana Kostrzewskiego.
Jeśli za 2-3 lata ten Kat będzie zbierał choćby po 500 osób na swoich koncertach, to w podziękowaniach na następnym albumie powinien umieścić na 1. miejscu p. Szczepaniaka i jego ewentualnych naśladowców. Mam nadzieję, że przekonałem Państwa do swego zdania. Jeśli nie, zapraszam do dyskusji.
Nie znam bardzo istotnego aspektu koncertu - czy Kaci mieli wynajmować salę na zasadach komercyjnych czy też odwrotnie, mieli być sprowadzeni do ośrodka jako gwiazda i dostać za to wynagrodzenie i zwrot kosztów podróży. Jeśli zaistniała druga alternatywa, to sprawa jest teoretycznie jasna: prezydent Otwocka Zbigniew Szczepaniak odpowiada za wydawanie grosza publicznego i ma prawo nie wydawać go na bzdury. Oczywiście byłoby dobrze, żeby postępował konsekwentnie i zgodnie z tą zasadą redukował wszystkie niekonieczne wydatki miejsce. Zebrałoby się tego przynajmniej z pół budżetu ... A skoro tak nie czyni, to traci nieco prawa do banowania Kostrzewskiego z przyczyn finansowych. Powinien więc raczej pojechać po premji dyrektorowi domu kultury, obniżając ją o koszt koncertu Katów. Jestem przekonany, że pracownik zapamiętałby tę nauczkę na długi czas.
Jeśli zaś mieliśmy do czynienia z próbą cenzury z uwagi na satanistyczne inklinacje Kata, to sprawa też nie jest dla mnie tak jasna. Nie dlatego, że brzydzę się cenzurą. Nic z tych rzeczy; uważam ją za uprawnione narzędzie, które może być stosowane przez władze z przyczyn światopoglądowych, obyczajowych czy politycznych. Jednak do Katów zastosowałbym je dopiero wtedy, gdybym miał racjonalne przekonanie, że będzie to narzędzie skuteczne.
Na ile znam polską scenę metalową (a poznaję ją od ... ok. 20 lat) nowy Kat Romka Kostrzewskiego stanowi bardzo niewielkie zagrożenie dla kogokolwiek. Dlaczego ? Bo jest niezbyt popularny i niezbyt kreatywny. Jest dziś "Oddechem wymarłych światów", że nawiążę do tytułu klasycznej płyty Kostrzewskiego i jego ówczesnych kolegów z kapeli. Zliczając ze strony zespołu znalazłem informację, że grupa daje rocznie nie więcej niż 20 koncertów odbywających się w przedewszystkiem w niewielkich klubach i salach. Na tle innych, aktualnie bardziej popularnych zespołów z tej niszy (Behemoth, Vader) zespół ten raczej nie szokuje, zaś jego teksty są raczej antyklerykalne niż stricte bluźniercze (inaczej niż u wyżej wymienionych). Są też czystą grafomanją, której nikt nie bierze na poważnie! Słowem, Kat & Kostrzewski jest przeciwnikiem bardzo słabym - nie bardzo można mu zaszkodzić. Nie bardzo warto mu zaszkodzić.
Ale to równocześnie oznacza, że łatwo można mu pomódz poprzez nieodpowiedzialne protesty !! Tak się składa, że ów Kat wydaje właśnie "debiutancką" płytę i będzie wdzięczny za każdą formę promocji. Póki zakazy występowania są jedynie lokalne (a zakaz ogólnokrajowy mógłby być wprowadzony jedynie poprzez ustawę dopuszczającą cenzurę), taki Kat powinien całować po rękach prezydentów miast zakazujących mu koncertów. Bowiem z każdego zakazu wychodzi kilka tekstów i innych materjałów prasowych, dzięki którym zapomniane słusznie i powszechnie ramole stają się znane młodszym pokoleniom spijaczy antykościelnych pożywek.
Zauważmy też drugą stronę sprzeczności. Prezydent miasta myśli lokalnie. Dla niego sprawa ryzyka ogólnokrajowego wzrostu popularności Katów jest nieistotna, bowiem podejmując decyzję o zakazaniu koncertu kieruje się w znacznie większym stopniu jej przełożeniem na własne relacje z rozmaitymi interesarjuszami ze swojego miasta. Bierzmy raczej przykład z naszych przeciwników. W takiej "Gazecie Wyborczej" części książek, artykółów czy innych dzieł po prostu się nie omawia. Nie krytykuje się ich, bowiem to byłoby już pewną formą reklamy. "Przemilczanie rzeczy ważnych to hołd dla ich ważności" - powiedział kiedyś nie bez racji śp. Stefan Kisielewski.
Środowiska katolickie rozważające poparcie inicjatywy p. Szczepaniaka powinny to wszystko przemyśleć. Bowiem o ile rewolucja może działać w sposób chaotyczny (czy może działać w sposób uporządkowany ? - nie jestem przekonany), to kontrrewolucja nie powinna. Przywitałbym ze znacznie większem zadowoleniem np. wystosowanie postulatu do tak dużej sieci jak Empik, by wycofała się ze sprzedaży bluźnierczych pseudoartystów. Taka akcja mogłaby mieć jakieś przełożenie finansowe, ewentualnie mogłaby zaowocować powołaniem jakiejś konkurencyjnej sieci sprzedaży mediów i rozrywki. W przypadku awantury o Kata, zyskać na niej mogą tylko 2 podmioty: prezydent Szczepaniak osobiście i ... zespół Romana Kostrzewskiego.
Jeśli za 2-3 lata ten Kat będzie zbierał choćby po 500 osób na swoich koncertach, to w podziękowaniach na następnym albumie powinien umieścić na 1. miejscu p. Szczepaniaka i jego ewentualnych naśladowców. Mam nadzieję, że przekonałem Państwa do swego zdania. Jeśli nie, zapraszam do dyskusji.
sobota, 25 grudnia 2010
Kardynał Nycz - pierwsza próba
W liście Jego Eminencji Kazimierza kardynała Nycza skierowanym z okazji Bożego Narodzenia 2010 do wiernych z archidiecezji warszawskiej możemy przeczytać m.in. :
Jestem świadom nałożonej na mnie odpowiedzialności. Przypominam mi o niej czerwony kolor kardynalskich szat, który w Kościele wyraża także gotowość poniesienia ofiary w obronie Chrystusowej Prawdy tak, jak dał tego przykład błogosławiony ksiądz Jerzy. Z głębi serca proszę o modlitwę za cały Kościół warszawski. Proszę Was również o modlitwę za mnie, abym potrafił dawać świadectwo aż do męczeństwa, gdyby zaszła taka potrzeba.
Słysząc te piękne i mądre słowa nie mogłem nie skonfrontować ich z informacją o zapowiadanym na 27 XII koncercie Chicka Corea, który ma się odbyć w Archikatedrze Warszawskiej. W tej samej świątyni, w której dziś miało miejsce dziękczynienie za kardynalską nominację Metropolity Nycza jest organizowana komercyjna impreza, za udział w której trzeba zapłacić 50 zł. Występ ten będzie miał świecki charakter i nawet jeśli muzyk wykona jedną lub dwie improwizacje na kanwie kolęd, impreza złamie Instrukcję Kongregacji Kultu Bożego (1987) „O koncertach w kościołach” choćby w pkt 10c. Winnymi tego stanu rzeczy będą: proboszcz parafji katedralnej x. Bogdan Bartołd oraz kardynał Nycz, którego rzecznik popisał się w tej sprawie skandalicznem i aroganckiem oświadczeniem:
W związku z planowanym na 27 grudnia br. koncertem w Archikatedrze Warszawskiej wybitnego pianisty jazzowego Chicka Corea pragniemy poinformować, że program koncertu będzie dostosowany do treści okresu liturgicznego Bożego Narodzenia i muzyka nie naruszy sacrum miejsca jakim jest archikatedra.
Istotą muzyki jazzowej jest improwizacja, która umożliwi muzykowi wykorzystanie motywów zaczerpniętych z muzyki polskiej, w tym szczególnie kolęd polskich.
Wszystkim uczestnikom życzymy wielu dobrych przeżyć związanych z koncertem.
Ks. prałat Rafał Markowski
Rzecznik Archidiecezji Warszawskiej
Pozostały jeszcze dwa dnie. Wciąż mam nadzieję, że słowa wyrażone w zacytowanym powyżej liście Xiędza Kardynała Nycza nie okażą się pustosłowiem i odważy się on w tej drobnej sprawie dać świadectwo katolickiej wiary i stanąć w obronie Chrystusowej Prawdy. Czego jemu i nam wszystkim życzę na tegoroczne Boże Narodzenie. Amen.
Jestem świadom nałożonej na mnie odpowiedzialności. Przypominam mi o niej czerwony kolor kardynalskich szat, który w Kościele wyraża także gotowość poniesienia ofiary w obronie Chrystusowej Prawdy tak, jak dał tego przykład błogosławiony ksiądz Jerzy. Z głębi serca proszę o modlitwę za cały Kościół warszawski. Proszę Was również o modlitwę za mnie, abym potrafił dawać świadectwo aż do męczeństwa, gdyby zaszła taka potrzeba.
Słysząc te piękne i mądre słowa nie mogłem nie skonfrontować ich z informacją o zapowiadanym na 27 XII koncercie Chicka Corea, który ma się odbyć w Archikatedrze Warszawskiej. W tej samej świątyni, w której dziś miało miejsce dziękczynienie za kardynalską nominację Metropolity Nycza jest organizowana komercyjna impreza, za udział w której trzeba zapłacić 50 zł. Występ ten będzie miał świecki charakter i nawet jeśli muzyk wykona jedną lub dwie improwizacje na kanwie kolęd, impreza złamie Instrukcję Kongregacji Kultu Bożego (1987) „O koncertach w kościołach” choćby w pkt 10c. Winnymi tego stanu rzeczy będą: proboszcz parafji katedralnej x. Bogdan Bartołd oraz kardynał Nycz, którego rzecznik popisał się w tej sprawie skandalicznem i aroganckiem oświadczeniem:
W związku z planowanym na 27 grudnia br. koncertem w Archikatedrze Warszawskiej wybitnego pianisty jazzowego Chicka Corea pragniemy poinformować, że program koncertu będzie dostosowany do treści okresu liturgicznego Bożego Narodzenia i muzyka nie naruszy sacrum miejsca jakim jest archikatedra.
Istotą muzyki jazzowej jest improwizacja, która umożliwi muzykowi wykorzystanie motywów zaczerpniętych z muzyki polskiej, w tym szczególnie kolęd polskich.
Wszystkim uczestnikom życzymy wielu dobrych przeżyć związanych z koncertem.
Ks. prałat Rafał Markowski
Rzecznik Archidiecezji Warszawskiej
Pozostały jeszcze dwa dnie. Wciąż mam nadzieję, że słowa wyrażone w zacytowanym powyżej liście Xiędza Kardynała Nycza nie okażą się pustosłowiem i odważy się on w tej drobnej sprawie dać świadectwo katolickiej wiary i stanąć w obronie Chrystusowej Prawdy. Czego jemu i nam wszystkim życzę na tegoroczne Boże Narodzenie. Amen.
poniedziałek, 13 grudnia 2010
Julian Green nt kryzysu posoborowia (1974 - 1975)
19 stycznia 1974 - Kłopocze mnie dziś od rana list tyleż długi co cierpki, który napisał do mnie pewien integrysta. Lawina zarzutów, na niektóre z nich zasłużyłem, ale nie na wszystkie. Napisałem, że liturgia to nie rzecz zasadnicza. To jedna z moich głównych nieścisłości, lecz inne teksty ukazują jasno to , że chodziło mi o język liturgii: o francuszczyznę, która zajęła miejsce łaciny. Mea culpa. Autor listu wytycza proces nowej mszy nazywając ją dwuznaczną, to znaczy tak skomponowaną, że potrafi zadowolić katolików nie drażniąc protestantów. Przykłady są tu niepokojące: Najświętsza Dziewica jest na modłę protestancką nazywana Maryją Dziewicą, a nie błogosławioną Maryją zawsze Dziewicą, nazwa, którą uświęciły stulecia. Teksty francuskie modlitw nie wskazują jak teksty łacińskie na boskość Chrystusa. Masoni powiedzieliby: "Mamy naszą mszę i naszego papieża, pierwsza obali drugiego". Oto, co pisze ktoś do mnie, relata refero. Przyszły mi na myśl słowa matki Johna Brodericka, którą również dręczy nowa liturgia: "Może to nie jest msza, jaką lubimy, ale mimo wszystko to msza".
8 lutego 1974 - Zdumiewające decyzje Rzymu pogłębią jeszcze, obawiam się, rów, który oddziela Kościół posoborowy od integrystów. Kapłan będzie miał ponoć prawo pytać spowiadającego się penitenta, czy płaci podatki. Jest w tym ingerencja, którą należałoby zakwestionować, nie sądzę jednak, żeby te decyzje wprowadzono w życie. Kościół skłania się coraz wyraźniej ku zagadnieniom socjalnym. Zgadzam się absolutnie z tym, żeby interesował się sprawami socjalnymi, ale nie w konfesjonałach. A zresztą i konfesjonałowi grozi niebezpieczeństwo. W kościele będzie mogła odbywać się spowiedź publiczna i kolektywna zarazem (jakże więc mglista...) Rozgrzeszenie będą dawać za jednym zamachem, wszystkim i każdemu z osobna. Otóż, zważywszy na istotę natury ludzkiej, u wielu katolików położy to kres spowiedzi indywidualnej. Będzie się wraz z tłumem przystępowało do komunii, łudząc się, że otrzymało się rozgrzeszenie formalne i wystarczające - jak u anglikanów. Ale to tylko jeden z aspektów wielkiego ześlizgu Kościoła w stronę protestantyzmu. Gdzie się znajdziemy za dziesięć lat?
25 lutego 1974 - Księża nowego Kościoła dają dyrektywy w odniesieniu do spowiedzi takiej, jaką pojmuje się w przypadku spowiedzi indywidualnej. Oto kilka próbek, które znajduję w Esperance et vie. W momencie "wielkiego prania", penitent ma się zastanowić: "Czy jestem... indywidualistą? Jak ustosunkowuję się... do ekonomiki podziału? Czy interesuję się zagadnieniami politycznymi? Czy zgadzam się angażować w reformy strukturalne? Czy słucham interpelacji Ewangelii?"
7 marca 1974 - Myli się jakaś pani pisząc do mnie z pretensjami, że jestem przeciwny Kościołowi obecnemu. Kościół, jak trwał, tak trwa. Jestem przeciwny aberracjom zbzikowanych klechów - precz z gitarami i jazzem u stóp ołtarzy. Niech mi nie wmawiają, że wariackie innowacje kleru, który stracił głowę i nie słucha już papieża, to działalność Ducha Świętego. Jasne czy nie?
23 stycznia 1975 - Dowiaduję się z jakiegoś periodyku, ze mnisi tradycjonaliści z opactwa benedyktynów z Fontgombault skapitulowali i porzucają dawną liturgię, która była dla nich "racją bytu", jak powiada autor. Dalej mówi o Dziewicy nigdzie nie nazywanej świętą, przymiotnik, który odróżnia katolików od protestantów, a jest jeszcze zdanko niby to neutralne: "Każde zebranie winno rozpoczynać sie modlitwą cichą, wspierana przez Ojcze Nasz. Można dorzucić, jeśli kto chce, Zdrowaś Maryjo". Jeśli kto chce, ale nie za głośno! Chodzi o zebrania grupy Wierność i Tolerancja. Bez komentarzy.
25 stycznia 1975 - We wczorajszym "Le Figaro" ojciec Bruckberger wystapił z ostra reprymenda przeciw episkopatowi oskarżając go, ze faworyzuje wszystko co pochodzi od świata polityki, i prześladuje tradycjonalistów. Są tam zdania, które nie pozostaną bez echa. Napyskował im z furia. Chce, żeby za wszelką cenę zachować mszę św. Piusa V, której Paweł VI nigdy nie obłożył interdyktem, interdykt to wymysł episkopatu.
29 stycznia 1975 - Jean Denoel opowiada mi o księżach katolickich, co w niektórych kościołach obyczajem anglikańskim wkładają na siebie tylko albę i stułę, piękne to, lecz protestanckie. Dlaczego? Widziałem to przed wojną 1914 roku w kościele amerykańskim przy avenue George V. Na te dziecięce naśladownictwa protestanci mogą tylko wzruszyć ramionami.
30 marca 1975 - W telewizji benedyktyn pyta dominikanina: "Czy brat wierzy w Boga?" Odpowiedź: "Nie odpowiadam na pytania, które są workami na wszelkie szpargały". Słowa te wywoła wymiana poglądów na temat osoby Chrystusa. Ojciec Bruckberger był w białym habicie, co dało efekt znacznie silniejszy od wielu frazesów, ale Bruckberger zasługuje zawsze na to, żeby go wysłuchać. Rabin powiedział, że to prymitywny błąd brać Jezusa za rewolucjonistę, ponieważ nie sądził On, żeby ład ustalony za Jego czasów miał przetrwać, miał zniknąć prawie niebawem, jeśli więc był rewolucjonistą, to duchowo. Było kilka drżących wyznań wiary. Skoro ktoś ma odwagę powiedzieć: "Jezus jest Bogiem", ryzykuje, że okrzyczą go fanatykiem lub integrystą. Pytam ojca Dodin: "Gdzie jest Kościół?" Nie mogłem bowiem przypuszczać, żeby istniały dwa Kościoły i żeby pozostawiono nam wybór między nimi: między Kościołem soborowym a tradycjonalistycznym. Albo może mamy już schizmę? Spojrzawszy na mnie z powagą, wyszeptał, że obecny stan kościoła zobowiązuje nas do skupienia się w sobie i że będzie nam to policzone. Wierzy w schizmę de facto.
14 kwietnia 1975 - Odwiedziła mnie pewna panna wirtuozka, bardzo wierząca. Rozpacza nad strasznymi kłopotami Kościoła. W parafii zobaczyła na stole koszyczek wypełniony hostiami, a przy nim napis: "Jeśli chcesz przystąpić do komunii, weź hostię!" Bierze się hostię (nie konsekrowaną), trzyma się ją w palcach i podnosi w momencie konsekracji, a kiedy hostia zostanie tak na odległość konsekrowana, pożywa się ją.
20 kwietnia 1975 - Co do mszy francuskiej powiedział mi ojciec Dodin: "Nie może usiedzieć na miejscu: Nigdy jeszcze nie nadano jej formy, która pod każdym względem byłaby definitywna.
23 kwietna 1975 - Wróciwszy z mszy u klarysek, przy avenue de Segur, Denoel opowiada mi, co widział: w momencie komunii puszczano między obecnych koszyczek z konsekrowanymi hostiami. Każdy obsługuje się sam. Zobaczył, jak chłopiec mniej więcej szesnastoletni wziął ich garść i wsypał do kieszeni. "Zrobiło mi się słabo" - dodaje. Jeden z przyjaciół opowiada mi o biskupie Lefebvre, który w Szwajcarii prowadzi seminarium dla tradycjonalistów. Podobno wielu tam młodych.
4 maja 1975 - W "Le Figaro" wyjątek z książki Michela Mohrt „Les moyens du bord”, skąd przepisuję następujące słowa: "Haniebne kantyczki, jakie słyszę dziś w kościele, jeśli przypadkiem tam wstąpię, dają o religii pojęcie ogłupiające i wulgarne..." Otóż to. Nad tym co słyszałem dziś rano, można było zapłakać ze wstydu, chociaż uraczono wiernych bojowym Kyrie, tym razem gregoriańskim.
9 maja 975 - Seminarium integrystyczne biskupa Lefebvre zostało kanonicznie skasowane przez biskupa Lozanny, Genewy i Fryburga. Biskup Lefebvre, dawny biskup Tulle, protestuje przeciw neomodernizmowi i neoprotestantyzmowi w Kościele posoborowym.
19 maja 1975 - Eryk powiedział mi dziś, że wczoraj widział i słyszał w telewizji księży katolickich, pastorów protestanckich i ludzi świeckich rozprawiających o Duchu Świętym, duchowni coś tam bełkotali, a z wiarą, ogniem i bardzo dobrze przemawiał tylko człowiek świecki: był to Guitton.
21 maja 1975 - Dzisiejszy "Le Monde: przynosi z Rzymu wiadomość, od której ćmi się w oczach: charyzmatycy wyjednali dla siebie u papieża aprobatę i zachętę. To furtka otwarta dla wszelkich przejawów histerii kolektywnej lub indywidualnej. Na trzy dni przedtem - pisze Robert Sole, autor artykułu - jakiś biskup z Gwatemali, w czarnej sutannie i fioletowej piusce, w katakumbach św. Kaliksta "wciągnął kilki współbraci w szaleńczy taniec". Taka jest tonacja. Osobliwie to przypomina protestanckie reviwals, jakie przed wojną jeszcze widywano w Stanach wśród Czarnych. Religia jest gdzie indziej.
10 czerwca 1975 - Połowa katedry w Uppsali jest w remoncie. Ale widzieliśmy tę część dzięki przepustce. Za swoimi rusztowaniami i wielkimi jamami cienia przypomina las, gdzie śpią brodaci królowie w koronach statecznie leżąc na plecach, w długich futrzanych szatach, obok nich zaś małżonki - nareszcie milczące. Eryk chciał obejrzeć relikwiarz swojego świętego patrona; zazwyczaj tu jest, ale zabezpieczono go na czas robót. I to gdzie? W banku. Zdeponowali św. Eryka w banku.
10 sierpnia 1975 - Pewien duchowny przekazał mi deklarację księdza Coache, proboszcza Montjavoult (Oise), zdjętego ze swojej parafii za tradycjonalizm: "Pogodnie przyjmuję krzyż, który mi został ofiarowany, (ale) będziemy walczyć nadal o honor Pana naszego Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła świętego i niepokalanego... i nigdy nie pomylimy go z nową religią, która głosi szczęście ziemskie, uciechy, rewolucję i wolność wszelkich uczynków, która obala mszę, kapłaństwo, katechizm i wszystko, co nadprzyrodzone: to antyteza chrześcijaństwa". Takim tonem mówić trzeba o tych sprawach tak poważnych i tak niepokojących.
---
raz jeszcze dziękuję rebelyantom za przepisanie tych fragmentów. (Kr.)
poniedziałek, 6 grudnia 2010
Boh z nami
A dziś mam dla Państwa ciekawostkę - zarazem religijną, cywilizacyjną i lingwistyczną. Zaprezentuję Państwu wybór tekstów z modlitewnika rzymskokatolickiego z czasów I wojny światowej spisanego łacinką w języku białoruskim. Język białoruski wywodzi się z języka ruskiego, oficjalnego we Wielkiem Xięstwie Litewskiem aż do roku Pańskiego 1699. Już w tamtych czasach na polonizującej się Litwie próbowano zastąpić cyrylicę alfabetem łaciński, by podkreślić związki tych ludzi i ziem z cywilizacją zachodnioeuropejską. Gdy powstał nowożytny język białoruski, zapisywano go oboma alfabetami, choć oczywiście w miarę russyfikacji ziem WXL przewagę zyskiwały wschodnie bukwy.
Jednak aż do XX wieku stosowano też łacinkę. Znam dwa modlitewniki rzymskie, w których była ona używana. Oba wydano we Wilnie, co dobrze świadczy o aktywności ówczesnych krajowców. Dla mnie, wielkiego miłośnika Wielkiego Xięstwa wydaje się ta kombinacja najwłaściwszą: katolicyzm rzymski, alfabet łaciński, język - "tutejszy" - przy tolerancji dla rozwiązań innych.
By dopełnić informacyj językowych, dodam, że w sowieckiej części Białorusi dokonano AD 1933 reformy ortografji i grammatyki. Jest ona podstawą współcześnie (nie)używanego języka białoruskiego w kraju rządzonym przez p. Łukaszenkę. Deforma 1933 zbliżyła białoruski do rossyjskiego, odebrała mu melodyjność wymowy. Zupełnie jak sanacyjna deforma języka polskiego z roku 1935 ... Co ciekawe, część środowisk opozycyjnych Białorusi używa do dziś języka klasycznego; Moi Przyjaciele z Ligi Monarchistycznej Wielkiego Xięstwa Litewskiego w obu wersjach - bukwowej i łaciną spisanej.
Chyba najwyższy czas przerwać te dygresje i wrócić do gomułkowskiego adremu. Obrazki z modlitewnika BOH Z NAMI nie wymagają komentarza. Myślę, że wszyscy polscy czytelnicy bez najmniejszych problemów rozumieją te teksty. Możemy zatem wpisać sobie w życiorys dobrą znajomość języka białoruskiego w formie klasycznej ;)
Pacierz
Ordo Missae
Różaniec
A oto link do pełnej galerji skanów z modlitewnika.
Gdyby ktoś miał życzenie zapoznać się z Ligą Monarchistyczną WXL, niech kliknie TUTAJ
Jednak aż do XX wieku stosowano też łacinkę. Znam dwa modlitewniki rzymskie, w których była ona używana. Oba wydano we Wilnie, co dobrze świadczy o aktywności ówczesnych krajowców. Dla mnie, wielkiego miłośnika Wielkiego Xięstwa wydaje się ta kombinacja najwłaściwszą: katolicyzm rzymski, alfabet łaciński, język - "tutejszy" - przy tolerancji dla rozwiązań innych.
By dopełnić informacyj językowych, dodam, że w sowieckiej części Białorusi dokonano AD 1933 reformy ortografji i grammatyki. Jest ona podstawą współcześnie (nie)używanego języka białoruskiego w kraju rządzonym przez p. Łukaszenkę. Deforma 1933 zbliżyła białoruski do rossyjskiego, odebrała mu melodyjność wymowy. Zupełnie jak sanacyjna deforma języka polskiego z roku 1935 ... Co ciekawe, część środowisk opozycyjnych Białorusi używa do dziś języka klasycznego; Moi Przyjaciele z Ligi Monarchistycznej Wielkiego Xięstwa Litewskiego w obu wersjach - bukwowej i łaciną spisanej.
Chyba najwyższy czas przerwać te dygresje i wrócić do gomułkowskiego adremu. Obrazki z modlitewnika BOH Z NAMI nie wymagają komentarza. Myślę, że wszyscy polscy czytelnicy bez najmniejszych problemów rozumieją te teksty. Możemy zatem wpisać sobie w życiorys dobrą znajomość języka białoruskiego w formie klasycznej ;)
Pacierz
Ordo Missae
Różaniec
A oto link do pełnej galerji skanów z modlitewnika.
Gdyby ktoś miał życzenie zapoznać się z Ligą Monarchistyczną WXL, niech kliknie TUTAJ
sobota, 4 grudnia 2010
Recenzja książki: x. Alojzy Villa - Paweł VI - błogosławiony ?
Zebrany w książce materjał faktograficzny został podzielony na 8 rozdziałów odnoszących się do kluczowych idej pontyfikatu Jana Chrzciciela Montiniego (kult człowieka, otwarcie na świat, reforma Kościoła) oraz relacyj kierowanej przez niego wspólnoty z fałszywemi religjami, komunizmem i masonerją.
Pomijając drobiazgi o drugorzędnem znaczeniu, książka wiarygodnie przedstawia fakty. Podaje cytaty za źródłami, a więc wystąpieniami i oficjalnemi dokumentami podpisanemi przez Pawła VI. Opinję tę mogę odnieść do wszystkich rozdziałów za wyjątkiem traktującego o masonerji. X. Alojzy Villa opiera się tu na wielu zebranych osobiście świadectwach i artykułach gazetowych. Nie czuję się kompetentny w ocenianiu informacyj świadczących o masoństwie hierarchów takich jak Villot, Casaroli, Poletti, Baggio, Suenens, Koenig, Lienart, Bugnini czy Marcinkus. Nie potrafię ocenić sugestji, jakoby sam Montini został do wolnomularstwa przyjęty. Jednak w świetle pozostałych informacyj umieszczonych w tej książce i w innych źródłach, można z całą pewnością przyjmować, że ww. wdrażali w praktyce idee masońskie. Niczym innym nie jest "kult człowieka" proklamowany przez Pawła VI w dniu 7 XII AD 1965 w przemówieniu wygłoszonym na zakończenie Soboru Watykańskiego II.
Niewątpliwą wadą książki jest pewien chaos w przeprowadzaniu wywodu: niektóre cytaty i argumenty są kilkukrotnie powtarzane, a narracja nie jest prowadzona chronologicznie w omawianych obszarach. Oczywiście książka nie aspiruje do miana biografji Montiniego, Autor naświetla w niej niemal wyłącznie fakty świadczące na niekorzyść Montiniego, wywiązując się z konsekwentnie z przyjętej roli "adwokata diabła" w procesie beatyfikacyjnym. Pomija zatem np. relacjonowane przez innych tradycjonalistycznych autorów cierpienie Pawła VI z 2 połowy lat 70-tych i jego świadomość, że doprowadził Kościół na skraj upadku. Nie wiemy, czy był to czysto ludzki żal Judasza czy żal św. Piotra połączony z nawróceniem i zadośćuczynieniem. Ostatniego z wymienionych u Pawła VI nigdy się nie doczekaliśmy.
Polski wydawca dzieła, zacny Pan Marcin Dybowski, reklamuje tę książkę jako argument, który zatrzymał proces beatyfikacyjny Pawła VI. Jak wynika ze wstępu, w takim celu została ona napisana przez x. Alojzego Villę, b. współpracownika kardynała Ottavianiego a obecnie - konserwatywnego kapłana z włoskiej diecezji Brescia i wydawcę magazynu "Chiesa viva". Nie wydaje się jednak, by w czasach posoborowych jakiekolwiek argumenty rozumowe mogły być uznawane za decydujące.
Odpowiedź na pytanie, czy Paweł VI powinien być ogłoszony błogosławionym, nie jest chyba potrzebna w niniejszej recenzji. Już dziesiąta część argumentów przedstawionych przez x. Villę powinna być uznana za wystarczającą. Ciekawsze wydają się zatem inne pytania, jakie mogą wynikać dla czytelników dzieła, np. analiza porównawcza Pawła VI i jego duchowego syna Jana Pawła II. Szkicując odpowiedź wskazałbym na pobożność osobistą Jana Pawła II i zupełnie laickie myślenie Montiniego. Wskazałbym na wielką różnicę w charakterach: polski papież był osobą o wielkiej charyzmie osobistej, podczas gdy Pawła VI często i słusznie nazywano współczesnym Hamletem. Papież Montini miał świadomość klęski posoborowej wizji Kościoła już w 10 lat po Soborze Watykańskim II, podczas gdy Jan Paweł II do końca swojego pontyfikatu wypierał świadomość kryzysu Kościoła i wysławiał "Nową wiosnę Kościoła". Wreszcie, Jan Paweł II rozwijał wszelkie szkodliwe idee Pawła VI służące do zastąpienia katolicyzmu posoborowym "kultem człowieka" oraz kontynuował jego fatalną politykę kadrową, której jednym z głównych celów miało być wyrugowanie z urzędów kościelnych wszelkich hierarchów o poglądach tradycjonalistycznych.
Na koniec godzi się wspomnieć o błedach książki. Oto w Aneksie 1 przedstawiona jest papieska przysięga koronacyjna, jaką miał rzekomo złożyć Jan Chrzciciel Montini w dniu 30 czerwca 1963 r. Według mojej najlepszej wiedzy akt ten, zwany przysięgą św. Agatona nie jest składany przez papieży rzymskich przynajmniej od końca średniowiecza, nie ma żadnych śladów po niej np. w obrzędach koronacji Leona XIII AD 1878. Jest to typowy błąd części środowisk tradycjonalistycznych. Analogicznym jest powoływanie się na krytykujące "Kościół posoborowy" słowa, jakie miał wypowiedzieć kard. Wyszyński w homilji z dnia 9 kwietnia 1974 r. Instytut Prymasowski podaje inną wersję tego kazania, wskazującą, że według Kardynała pojawiają się interpretacje posoborowości, w których przeciwstawia się ją wcześniejszej postawie i dorobkowi Kościoła. Błędna, nieudokumentowana wersja cytatu pojawia się jedynie w polskiem wydaniu książki x. Villi, zatem obciąża ona wyłącznie Wydawnictwo "Antyk" i Marcina Dybowskiego.
p.s. wklejam ten archiwalny tekst, bo pasuje do tematyki innych wpisów na blogu. Oryginalnie pojawił się na Frondzie w kwietniu br.
Pomijając drobiazgi o drugorzędnem znaczeniu, książka wiarygodnie przedstawia fakty. Podaje cytaty za źródłami, a więc wystąpieniami i oficjalnemi dokumentami podpisanemi przez Pawła VI. Opinję tę mogę odnieść do wszystkich rozdziałów za wyjątkiem traktującego o masonerji. X. Alojzy Villa opiera się tu na wielu zebranych osobiście świadectwach i artykułach gazetowych. Nie czuję się kompetentny w ocenianiu informacyj świadczących o masoństwie hierarchów takich jak Villot, Casaroli, Poletti, Baggio, Suenens, Koenig, Lienart, Bugnini czy Marcinkus. Nie potrafię ocenić sugestji, jakoby sam Montini został do wolnomularstwa przyjęty. Jednak w świetle pozostałych informacyj umieszczonych w tej książce i w innych źródłach, można z całą pewnością przyjmować, że ww. wdrażali w praktyce idee masońskie. Niczym innym nie jest "kult człowieka" proklamowany przez Pawła VI w dniu 7 XII AD 1965 w przemówieniu wygłoszonym na zakończenie Soboru Watykańskiego II.
Niewątpliwą wadą książki jest pewien chaos w przeprowadzaniu wywodu: niektóre cytaty i argumenty są kilkukrotnie powtarzane, a narracja nie jest prowadzona chronologicznie w omawianych obszarach. Oczywiście książka nie aspiruje do miana biografji Montiniego, Autor naświetla w niej niemal wyłącznie fakty świadczące na niekorzyść Montiniego, wywiązując się z konsekwentnie z przyjętej roli "adwokata diabła" w procesie beatyfikacyjnym. Pomija zatem np. relacjonowane przez innych tradycjonalistycznych autorów cierpienie Pawła VI z 2 połowy lat 70-tych i jego świadomość, że doprowadził Kościół na skraj upadku. Nie wiemy, czy był to czysto ludzki żal Judasza czy żal św. Piotra połączony z nawróceniem i zadośćuczynieniem. Ostatniego z wymienionych u Pawła VI nigdy się nie doczekaliśmy.
Polski wydawca dzieła, zacny Pan Marcin Dybowski, reklamuje tę książkę jako argument, który zatrzymał proces beatyfikacyjny Pawła VI. Jak wynika ze wstępu, w takim celu została ona napisana przez x. Alojzego Villę, b. współpracownika kardynała Ottavianiego a obecnie - konserwatywnego kapłana z włoskiej diecezji Brescia i wydawcę magazynu "Chiesa viva". Nie wydaje się jednak, by w czasach posoborowych jakiekolwiek argumenty rozumowe mogły być uznawane za decydujące.
Odpowiedź na pytanie, czy Paweł VI powinien być ogłoszony błogosławionym, nie jest chyba potrzebna w niniejszej recenzji. Już dziesiąta część argumentów przedstawionych przez x. Villę powinna być uznana za wystarczającą. Ciekawsze wydają się zatem inne pytania, jakie mogą wynikać dla czytelników dzieła, np. analiza porównawcza Pawła VI i jego duchowego syna Jana Pawła II. Szkicując odpowiedź wskazałbym na pobożność osobistą Jana Pawła II i zupełnie laickie myślenie Montiniego. Wskazałbym na wielką różnicę w charakterach: polski papież był osobą o wielkiej charyzmie osobistej, podczas gdy Pawła VI często i słusznie nazywano współczesnym Hamletem. Papież Montini miał świadomość klęski posoborowej wizji Kościoła już w 10 lat po Soborze Watykańskim II, podczas gdy Jan Paweł II do końca swojego pontyfikatu wypierał świadomość kryzysu Kościoła i wysławiał "Nową wiosnę Kościoła". Wreszcie, Jan Paweł II rozwijał wszelkie szkodliwe idee Pawła VI służące do zastąpienia katolicyzmu posoborowym "kultem człowieka" oraz kontynuował jego fatalną politykę kadrową, której jednym z głównych celów miało być wyrugowanie z urzędów kościelnych wszelkich hierarchów o poglądach tradycjonalistycznych.
Na koniec godzi się wspomnieć o błedach książki. Oto w Aneksie 1 przedstawiona jest papieska przysięga koronacyjna, jaką miał rzekomo złożyć Jan Chrzciciel Montini w dniu 30 czerwca 1963 r. Według mojej najlepszej wiedzy akt ten, zwany przysięgą św. Agatona nie jest składany przez papieży rzymskich przynajmniej od końca średniowiecza, nie ma żadnych śladów po niej np. w obrzędach koronacji Leona XIII AD 1878. Jest to typowy błąd części środowisk tradycjonalistycznych. Analogicznym jest powoływanie się na krytykujące "Kościół posoborowy" słowa, jakie miał wypowiedzieć kard. Wyszyński w homilji z dnia 9 kwietnia 1974 r. Instytut Prymasowski podaje inną wersję tego kazania, wskazującą, że według Kardynała pojawiają się interpretacje posoborowości, w których przeciwstawia się ją wcześniejszej postawie i dorobkowi Kościoła. Błędna, nieudokumentowana wersja cytatu pojawia się jedynie w polskiem wydaniu książki x. Villi, zatem obciąża ona wyłącznie Wydawnictwo "Antyk" i Marcina Dybowskiego.
p.s. wklejam ten archiwalny tekst, bo pasuje do tematyki innych wpisów na blogu. Oryginalnie pojawił się na Frondzie w kwietniu br.
czwartek, 2 grudnia 2010
Malachi Martin - The Final Conclave
Niedawno wydane po polsku „Klucze królestwa” o. Malachiasza Martina opisują pontyfikat Jana Pawła II. Zanim jednak zajmę się tą książką, postaram się przybliżyć Państwu inną publikację tego samego autora - The Final Conclave z 1978 r. Wpisuje się ona w nurt „clerical fiction” łącząc aspekt dokumentalny z fabularnym.
Pierwsza część Ostatniego konklawe to opis Kościoła czasów Pawła VI, układu sił pomiędzy poszczególnemi frakcjami oraz kilkuletnich przygotowań do konklawe mającego na celu wybór następcy Montiniego. X. Martin wyróżnia następujące grupy ścierające się w ówczesnym Kościele:
1) postępową, wśród której należy wskazać:
1.1) marxistów chrześcijańskich, optujących za sojuszem sierpa i młota z posoborowym stołem liturgicznym,
1.2) radykalnych teologów, pragnących zmian w praktycznie każdym obszarze nauczania Kościoła, począwszy od prymatu papieskiego i przyjmowania faktu Zmartwychwstania po nauczanie moralne nt. homoseksualizmu i aborcji,
1.3) charyzmatyków, polegających na osobistem doświadczeniu Ducha Świętego, komunikującego się bezpośrednio z każdym wiernym osobiście;
2) tradycjonalistyczną, pragnącą przywrócenia ładu kościelnego sprzed października 1958 r.;
3) konserwatywną, pragnącą zmian i modyfikacyj w Kościele, ale nie tak szybkich, jak wprowadzał Paweł VI;
4) radykalną – pragnącą odrzucenia wszelkiej doczesnej władzy przez papiestwo, oddzielenia się od dóbr materialnych instytucji na rzecz duchowości.
Na takiej mapie Kościoła Posoborowego samego Pawła VI należałoby zakwalifikować do … konserwatystów. Umiarkowanych. Miejmy to na uwadze.
Szkicując sylwetkę Montiniego x. Martin proroczo nazywa go pierwszym z papieży – pielgrzymów. Wskazuje, że poczynione przezeń innowacje w zakresie obecności głowy Kościoła w świecie, w mediach będą naśladowane przez jego następców i przyczynią się do wzrostu popularności katolicyzmu na świecie. Paweł VI był pielgrzymem, aby w inny niż dotąd sposób zainteresować religijnością ludzi na całym świecie. Skąd wynikała ta odmienność ? Z integralnego humanizmu, który przejął od swego przyjaciela Jakuba Maritaina. Wprawdzie w Ostatniem konklawe nie rozwinięto tego pojęcia, ale warto zauważyć, że idea ta była co do zasad tożsama z koncepcją „dobrego dzikusa” Jana Jakuba Rousseau, a więc zakładała, iż człowiek jest dobry z natury i będzie wybierał dobro oraz odrzucał zło, jeśli wskaże mu się różnice między nimi. W modelu tym Kościół miał więc skoncentrować się na czynieniu dobra i świadczeniu o prawdzie. To miało wystarczać do tryumfu Prawdy. Godzi się w tem miejscu zauważyć, że „humanizm integralny” ignoruje wpływ grzechu pierworodnego na duszę ludzką i na naturę człowieka. Rany te powodują skłonność do zła. Podsummowując tę postawę intelektualną należy stwierdzić, że ogół poglądów i działań papieża Montiniego wynikał z pobudek sprzecznych z misją papiestwa i Kościoła nauczającego, którą można w skrócie przedstawić dwoma zdaniami z Ewangelii: „Tyś jest Piotr, paś baranki moje” oraz „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody udzielając im chrztu w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen”.
Kluczowym problemem pontyfikatu Pawła VI była sprawa finansów watykańskich. AD 1969 zostały one powierzone przyjacielowi papieża z czasów mediolańskich Michałowi Sindonie. Drugą ważną na tym odcinku osobą był biskup Paweł Marcinkus. Panowie mieli za zadanie przetransferować aktywa Stolicy Apostolskiej z Włoch do USA i zarabiać na nich. Jak się to skończyło? Wprawdzie Montini aspirował do przywrócenia "kościoła ubogich" z pierwszych wieków katolicyzmu, ale wątpliwe jest, by spodziewał się, że sprawny dotąd w dziedzinie finansów Sindona tak bardzo przybliży go do tego ideału. X. Martin podaje, że łączne straty Watykanu mogły wynieść w tych aferach ok. miliarda dolarów. Afera Banku Ambrosiano, zasygnalizowana jedynie w książce, miała swoją kulminację w cztery lata po jej ukończeniu. Dodajmy dla porządku, że sam Sindona w 1979 r. zlecił zabójstwo prawnego likwidatora swoich banków a w marcu 1986 r. został otruty w więzieniu, w którym odsiadywał wyrok dożywocia. Nie od rzeczy jest wspomnieć, że duet Sindona - Marcinkus miał związki zarówno z włoską mafją jak i masonerią (słynną lożą P2). Czy wypłynęło z tej sprawy jakieś dobro? Niewykluczone. O. Martin podaje, że Paweł VI mógł rozważać rezygnację ze swej funkcji zgodnie z zasadami określonymi dla innych biskupów, to jest w wieku 75 lub 80 lat. Pierwotnym terminem zdarzenia wypadał zatem na rok 1972, a najpóźniej na rok 1977. Idea ta jednak nie mogła być zrealizowana z kilku powodów:
- po pierwsze, mimo tricku z cenzusem wiekowym, mającego na celu wyeliminowanie najstarszych i tradycjonalistycznych kardynałów, wciąż stanowili oni znaczącą frakcję, której przedstawiciel mógł osiągnąć większość podczas kolejnego konklawe;
- po drugie, już od 1972 r. rozwijała się afera Sindony;
- po trzecie, co łączy się ściśle z myślą pierwszą, rozwijał się na świecie ruch Tradycji katolickiej organizowany przez Arcybiskupa Lefebvre’a. Wypowiadał on to, co myśleli starzy kardynałowie, dostarczał nowych pokoleń wiernych podzielających poglądy uważane przez Montiniego za przestarzałe.
Nas jako tradycjonalistów szczególnie zainteresuje rys osoby Arcybiskupa Lefebvre’a Jawi się on w książce jako silny człowiek na trudne czasy. Sympatja Autora wydaje się być po jego stronie, choć stara się ją ukrywać za maską obiektywizmu. Uproszczenia teologiczne stosowane przez o. Martina są dopuszczalne i nie wypaczają obrazu rzeczywistości, podczas gdy szczegóły zanudziłyby 90 % czytelników. Możemy jednak wyczytać, że abp Lefebvre uznał 21 listopada 1974 r.” Sobór Watykański za fałszywy, Mszę Pawła VI za nielegalną a nauczanie posoborowych biskupów za obarczone błędami”. Wskazuję na tę konwencję, by uczulić potencjalnych czytelników i tłumaczy Ostatniego konklawe.
x. Malachiasz Martin streszcza począwszy od 1970 każdy kolejny rok przybliżający nas do konklawe. Opisuje je poprzez aktywności Pawła VI, jego najbliższych współpracowników oraz oponentów. Dowiadujemy się więc np. że AD 1973 sondował plan zmiany formy wyboru swego następcy poprzez z jednej strony: większą demokratyzację partycypacji przedstawicieli Kościoła Posoborowego – udział przedstawicieli Rad Stałych Episkopatów, z drugiej strony – udział w konklawe elektorów niekatolickich wywodzących się z kościołów prawosławnych. Propozycje te szczęśliwie nie spotkały się z niczyjem uznaniem, nie mogły też być dopracowywane i narzucone, bo wcześniej wywołane skandale angażowały dużo sił i uwagi Montiniego.
Zajmijmy się teraz nieco rozważaniami o układzie sił w kolegium kardynalskiem. Jednym z silniejszych sojuszy był pakt kardynałów z Europy Wschodniej i Ameryki Łacińskiej. Nie mamy wyjaśnienia, jak powstał, można tylko sądzić, że jego podstawą była akceptacja dla marxizmu; zatem tworzyli go z jednej strony latynoscy lewacy a z drugiej – sowiecka agentura. Układ ten został rozbity przez obawiających się marxizmu kardynałów amerykańskich, wśród których był Jan kard. Krol, abp Filadelfji. W naturalny sposób nawiązał on kontakt z rodakami, polskimi kardynałami i stworzył nowy ośrodek – Europy Środkowej . Polscy kardynałowie, w tem szczególnie wpływowy Wyszyński (nazywany złośliwie przez modernistów „papieżem Europy Centralnej”) i Wojtyła ciekawie uzupełniali się posiadając wpływy w innych grupach (odpowiednio: bardziej i mniej konserwatywnej) kardynałów z krajów sąsiednich. Amerykanie w oczywisty sposób nie wpływali natomiast na dobre relacje przedstawicieli Europy Środkowej z Afrykanami i Azjatami. Te głosy mogły się liczyć. Pakt ten wymierzony był przeciw kandydatowi włoskiemu. Dostrzeżemy tu pozorną sprzeczność, bowiem wśród Włochów było najwięcej tradycjonalistów, a animatorzy porozumienia - Krol i Wyszyński sami mieli podobne poglądy. Pakt ten był motywowany do działania przez samego Pawła VI, którego faworyt, kard. Pigdenoli rozwijał plan „otwierania” Kościoła na tak zwane: sprawiedliwość społeczną i prawa człowieka, które miały stać się integralną częścią Ewangelii.
We wrześniu 1977 r. odbył się w Rzymie synod, grupujący kardynałów, biskupów, prałatów oraz stanowiący również swoiste preludium do konklawe. Dominanta prezentowanych opinij uświadomiła kardynałom z krajów romańskich, jak poważnem zagrożeniem jest komunizm i jak wielu kościelnych VIPów jest jego paputczikami. Na niższych szczeblach hierarchji ludzi zarażonych tą chorobą było jeszcze więcej niż w kolegium kardynalskiem.
Na początku 1978 r. siły poszczególnych frakcyj przedstawiały się następująco:
- tradycjonaliści – 50,
- konserwatyści – 35,
- postępowcy – 26,
- radykałowie – 9,
co łącznie dawało liczbę 118 hierarchów posiadających czynne i bierne prawo wyborcze. O ile x. Martin trafnie ocenił, że tego roku Paweł VI umrze, to dodajmy, że podczas każdej z elekcyj papieskich owego roku głosowało 111 elektorów (kard. Jan Wright głosował jedynie w październiku).
W książce wskazano następujących papabili: Perykles Felici (tradycjonalista), Sergiusz Pigdenoli, Paweł Bertoli, Sebastjan Baggio (konserwatyści), Jan Willebrands (kandydat paneuropejski); frakcje postępowców i radykałów nie miały zatem jednoznacznych liderów, którzy mogliby aspirować do wyboru na Stolicę Świętą.
Druga, dłuższa część książki zawiera opis samego konklawe. Występują w niej kardynałowie ukryci pod fikcyjnemi nazwiskami, mający rysy charakterologiczne i poglądy rzeczywistych postaci. Nie bawiłem się w tworzenie kompletnej listy ułatwiającej odczytywanie książki, bowiem wiemy, że dialogi te są fikcyjne. Powstały przed sierpniowem konklawe. Napiszmy jednak, że część nazwisk łatwo jest dopasować, nawet jeśli nie jest się specjalistą od Kościoła lat 70-tych: Riccioni oraz Vasari to duet – Siri i Felici; Bonkowski – Wyszyński; Karewsky – Wojtyła; Franzus – König; Angelico – Chappi. Występujący bardzo często kard. Thule dobrze pasuje mi do Villota, ale z drugiej strony Villot powinien być utożsamiany z Kamerlingiem, który pełni w książce jedynie funkcję techniczną, nie ma własnych poglądów, choć cały czas rozmawia z wszystkimi na boku.
Części tej nie ma sensu streszczać, opisywane tu są rozmaite tricki, rozmowy i szantaże, które mogą być elementem każdego konklawe. Relacja x. Martina powinna być traktowana jako wiarygodna, bowiem on sam uczestniczył w dwu konklawe(1958-1963) jako tłumacz. Problemy, o których dyskutują kardynałowie, są bliskie tradycjonalistom, bowiem dotyczą spraw, o które walczymy (misja Kościoła, relacje z fałszywemi religjami, etyka chrześcijańska, doktryna społeczna, stosunek do komunizmu). Jednak dla przeciętnego współczesnego posoborowego katolika byłaby to dość niewdzięczna lektura. Nie rozumiałby reakcyjności kardynałów i ich zainteresowania „marginalnemi” problemami, np. Mszą trydencką. Pokazuje to również, jak zmienił się Kościół na przestrzeni tych trzydziestu kilku lat. Doświadczamy zatem, że Kościół nie poszedł w kierunku naszkicowanym przez x. Martina w Ostatniem konklawe. A jak skończyło się według niego to konklawe ? Nie chcę ujawniać szczegółów książki, ale zdradzę, że lepiej niż każde z konklawe roku Pańskiego 1978 …
Pierwsza część Ostatniego konklawe to opis Kościoła czasów Pawła VI, układu sił pomiędzy poszczególnemi frakcjami oraz kilkuletnich przygotowań do konklawe mającego na celu wybór następcy Montiniego. X. Martin wyróżnia następujące grupy ścierające się w ówczesnym Kościele:
1) postępową, wśród której należy wskazać:
1.1) marxistów chrześcijańskich, optujących za sojuszem sierpa i młota z posoborowym stołem liturgicznym,
1.2) radykalnych teologów, pragnących zmian w praktycznie każdym obszarze nauczania Kościoła, począwszy od prymatu papieskiego i przyjmowania faktu Zmartwychwstania po nauczanie moralne nt. homoseksualizmu i aborcji,
1.3) charyzmatyków, polegających na osobistem doświadczeniu Ducha Świętego, komunikującego się bezpośrednio z każdym wiernym osobiście;
2) tradycjonalistyczną, pragnącą przywrócenia ładu kościelnego sprzed października 1958 r.;
3) konserwatywną, pragnącą zmian i modyfikacyj w Kościele, ale nie tak szybkich, jak wprowadzał Paweł VI;
4) radykalną – pragnącą odrzucenia wszelkiej doczesnej władzy przez papiestwo, oddzielenia się od dóbr materialnych instytucji na rzecz duchowości.
Na takiej mapie Kościoła Posoborowego samego Pawła VI należałoby zakwalifikować do … konserwatystów. Umiarkowanych. Miejmy to na uwadze.
Szkicując sylwetkę Montiniego x. Martin proroczo nazywa go pierwszym z papieży – pielgrzymów. Wskazuje, że poczynione przezeń innowacje w zakresie obecności głowy Kościoła w świecie, w mediach będą naśladowane przez jego następców i przyczynią się do wzrostu popularności katolicyzmu na świecie. Paweł VI był pielgrzymem, aby w inny niż dotąd sposób zainteresować religijnością ludzi na całym świecie. Skąd wynikała ta odmienność ? Z integralnego humanizmu, który przejął od swego przyjaciela Jakuba Maritaina. Wprawdzie w Ostatniem konklawe nie rozwinięto tego pojęcia, ale warto zauważyć, że idea ta była co do zasad tożsama z koncepcją „dobrego dzikusa” Jana Jakuba Rousseau, a więc zakładała, iż człowiek jest dobry z natury i będzie wybierał dobro oraz odrzucał zło, jeśli wskaże mu się różnice między nimi. W modelu tym Kościół miał więc skoncentrować się na czynieniu dobra i świadczeniu o prawdzie. To miało wystarczać do tryumfu Prawdy. Godzi się w tem miejscu zauważyć, że „humanizm integralny” ignoruje wpływ grzechu pierworodnego na duszę ludzką i na naturę człowieka. Rany te powodują skłonność do zła. Podsummowując tę postawę intelektualną należy stwierdzić, że ogół poglądów i działań papieża Montiniego wynikał z pobudek sprzecznych z misją papiestwa i Kościoła nauczającego, którą można w skrócie przedstawić dwoma zdaniami z Ewangelii: „Tyś jest Piotr, paś baranki moje” oraz „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody udzielając im chrztu w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen”.
Kluczowym problemem pontyfikatu Pawła VI była sprawa finansów watykańskich. AD 1969 zostały one powierzone przyjacielowi papieża z czasów mediolańskich Michałowi Sindonie. Drugą ważną na tym odcinku osobą był biskup Paweł Marcinkus. Panowie mieli za zadanie przetransferować aktywa Stolicy Apostolskiej z Włoch do USA i zarabiać na nich. Jak się to skończyło? Wprawdzie Montini aspirował do przywrócenia "kościoła ubogich" z pierwszych wieków katolicyzmu, ale wątpliwe jest, by spodziewał się, że sprawny dotąd w dziedzinie finansów Sindona tak bardzo przybliży go do tego ideału. X. Martin podaje, że łączne straty Watykanu mogły wynieść w tych aferach ok. miliarda dolarów. Afera Banku Ambrosiano, zasygnalizowana jedynie w książce, miała swoją kulminację w cztery lata po jej ukończeniu. Dodajmy dla porządku, że sam Sindona w 1979 r. zlecił zabójstwo prawnego likwidatora swoich banków a w marcu 1986 r. został otruty w więzieniu, w którym odsiadywał wyrok dożywocia. Nie od rzeczy jest wspomnieć, że duet Sindona - Marcinkus miał związki zarówno z włoską mafją jak i masonerią (słynną lożą P2). Czy wypłynęło z tej sprawy jakieś dobro? Niewykluczone. O. Martin podaje, że Paweł VI mógł rozważać rezygnację ze swej funkcji zgodnie z zasadami określonymi dla innych biskupów, to jest w wieku 75 lub 80 lat. Pierwotnym terminem zdarzenia wypadał zatem na rok 1972, a najpóźniej na rok 1977. Idea ta jednak nie mogła być zrealizowana z kilku powodów:
- po pierwsze, mimo tricku z cenzusem wiekowym, mającego na celu wyeliminowanie najstarszych i tradycjonalistycznych kardynałów, wciąż stanowili oni znaczącą frakcję, której przedstawiciel mógł osiągnąć większość podczas kolejnego konklawe;
- po drugie, już od 1972 r. rozwijała się afera Sindony;
- po trzecie, co łączy się ściśle z myślą pierwszą, rozwijał się na świecie ruch Tradycji katolickiej organizowany przez Arcybiskupa Lefebvre’a. Wypowiadał on to, co myśleli starzy kardynałowie, dostarczał nowych pokoleń wiernych podzielających poglądy uważane przez Montiniego za przestarzałe.
Nas jako tradycjonalistów szczególnie zainteresuje rys osoby Arcybiskupa Lefebvre’a Jawi się on w książce jako silny człowiek na trudne czasy. Sympatja Autora wydaje się być po jego stronie, choć stara się ją ukrywać za maską obiektywizmu. Uproszczenia teologiczne stosowane przez o. Martina są dopuszczalne i nie wypaczają obrazu rzeczywistości, podczas gdy szczegóły zanudziłyby 90 % czytelników. Możemy jednak wyczytać, że abp Lefebvre uznał 21 listopada 1974 r.” Sobór Watykański za fałszywy, Mszę Pawła VI za nielegalną a nauczanie posoborowych biskupów za obarczone błędami”. Wskazuję na tę konwencję, by uczulić potencjalnych czytelników i tłumaczy Ostatniego konklawe.
x. Malachiasz Martin streszcza począwszy od 1970 każdy kolejny rok przybliżający nas do konklawe. Opisuje je poprzez aktywności Pawła VI, jego najbliższych współpracowników oraz oponentów. Dowiadujemy się więc np. że AD 1973 sondował plan zmiany formy wyboru swego następcy poprzez z jednej strony: większą demokratyzację partycypacji przedstawicieli Kościoła Posoborowego – udział przedstawicieli Rad Stałych Episkopatów, z drugiej strony – udział w konklawe elektorów niekatolickich wywodzących się z kościołów prawosławnych. Propozycje te szczęśliwie nie spotkały się z niczyjem uznaniem, nie mogły też być dopracowywane i narzucone, bo wcześniej wywołane skandale angażowały dużo sił i uwagi Montiniego.
Zajmijmy się teraz nieco rozważaniami o układzie sił w kolegium kardynalskiem. Jednym z silniejszych sojuszy był pakt kardynałów z Europy Wschodniej i Ameryki Łacińskiej. Nie mamy wyjaśnienia, jak powstał, można tylko sądzić, że jego podstawą była akceptacja dla marxizmu; zatem tworzyli go z jednej strony latynoscy lewacy a z drugiej – sowiecka agentura. Układ ten został rozbity przez obawiających się marxizmu kardynałów amerykańskich, wśród których był Jan kard. Krol, abp Filadelfji. W naturalny sposób nawiązał on kontakt z rodakami, polskimi kardynałami i stworzył nowy ośrodek – Europy Środkowej . Polscy kardynałowie, w tem szczególnie wpływowy Wyszyński (nazywany złośliwie przez modernistów „papieżem Europy Centralnej”) i Wojtyła ciekawie uzupełniali się posiadając wpływy w innych grupach (odpowiednio: bardziej i mniej konserwatywnej) kardynałów z krajów sąsiednich. Amerykanie w oczywisty sposób nie wpływali natomiast na dobre relacje przedstawicieli Europy Środkowej z Afrykanami i Azjatami. Te głosy mogły się liczyć. Pakt ten wymierzony był przeciw kandydatowi włoskiemu. Dostrzeżemy tu pozorną sprzeczność, bowiem wśród Włochów było najwięcej tradycjonalistów, a animatorzy porozumienia - Krol i Wyszyński sami mieli podobne poglądy. Pakt ten był motywowany do działania przez samego Pawła VI, którego faworyt, kard. Pigdenoli rozwijał plan „otwierania” Kościoła na tak zwane: sprawiedliwość społeczną i prawa człowieka, które miały stać się integralną częścią Ewangelii.
We wrześniu 1977 r. odbył się w Rzymie synod, grupujący kardynałów, biskupów, prałatów oraz stanowiący również swoiste preludium do konklawe. Dominanta prezentowanych opinij uświadomiła kardynałom z krajów romańskich, jak poważnem zagrożeniem jest komunizm i jak wielu kościelnych VIPów jest jego paputczikami. Na niższych szczeblach hierarchji ludzi zarażonych tą chorobą było jeszcze więcej niż w kolegium kardynalskiem.
Na początku 1978 r. siły poszczególnych frakcyj przedstawiały się następująco:
- tradycjonaliści – 50,
- konserwatyści – 35,
- postępowcy – 26,
- radykałowie – 9,
co łącznie dawało liczbę 118 hierarchów posiadających czynne i bierne prawo wyborcze. O ile x. Martin trafnie ocenił, że tego roku Paweł VI umrze, to dodajmy, że podczas każdej z elekcyj papieskich owego roku głosowało 111 elektorów (kard. Jan Wright głosował jedynie w październiku).
W książce wskazano następujących papabili: Perykles Felici (tradycjonalista), Sergiusz Pigdenoli, Paweł Bertoli, Sebastjan Baggio (konserwatyści), Jan Willebrands (kandydat paneuropejski); frakcje postępowców i radykałów nie miały zatem jednoznacznych liderów, którzy mogliby aspirować do wyboru na Stolicę Świętą.
Druga, dłuższa część książki zawiera opis samego konklawe. Występują w niej kardynałowie ukryci pod fikcyjnemi nazwiskami, mający rysy charakterologiczne i poglądy rzeczywistych postaci. Nie bawiłem się w tworzenie kompletnej listy ułatwiającej odczytywanie książki, bowiem wiemy, że dialogi te są fikcyjne. Powstały przed sierpniowem konklawe. Napiszmy jednak, że część nazwisk łatwo jest dopasować, nawet jeśli nie jest się specjalistą od Kościoła lat 70-tych: Riccioni oraz Vasari to duet – Siri i Felici; Bonkowski – Wyszyński; Karewsky – Wojtyła; Franzus – König; Angelico – Chappi. Występujący bardzo często kard. Thule dobrze pasuje mi do Villota, ale z drugiej strony Villot powinien być utożsamiany z Kamerlingiem, który pełni w książce jedynie funkcję techniczną, nie ma własnych poglądów, choć cały czas rozmawia z wszystkimi na boku.
Części tej nie ma sensu streszczać, opisywane tu są rozmaite tricki, rozmowy i szantaże, które mogą być elementem każdego konklawe. Relacja x. Martina powinna być traktowana jako wiarygodna, bowiem on sam uczestniczył w dwu konklawe(1958-1963) jako tłumacz. Problemy, o których dyskutują kardynałowie, są bliskie tradycjonalistom, bowiem dotyczą spraw, o które walczymy (misja Kościoła, relacje z fałszywemi religjami, etyka chrześcijańska, doktryna społeczna, stosunek do komunizmu). Jednak dla przeciętnego współczesnego posoborowego katolika byłaby to dość niewdzięczna lektura. Nie rozumiałby reakcyjności kardynałów i ich zainteresowania „marginalnemi” problemami, np. Mszą trydencką. Pokazuje to również, jak zmienił się Kościół na przestrzeni tych trzydziestu kilku lat. Doświadczamy zatem, że Kościół nie poszedł w kierunku naszkicowanym przez x. Martina w Ostatniem konklawe. A jak skończyło się według niego to konklawe ? Nie chcę ujawniać szczegółów książki, ale zdradzę, że lepiej niż każde z konklawe roku Pańskiego 1978 …