Mamy dziś ostatnią niedzielę roku kościelnego. Warto więc zwrócić uwagę na kilka statystyk i zjawisk. Patrząc na suche dane sprawy nie wyglądają najlepiej: AD 2014 w Polsce jest 28 kościołów i kaplic z regularnie odprawianą coniedzielną Mszą trydencką. Dokładnie tyle samo co rok temu. W około 50 miejscach stara Msza jest celebrowana regularnie, lecz nie w każdą niedzielę. Mamy więc w praktyce "(d)efekt Franciszka": przez sześć lat dynamicznie rosło, by stanąć.
Teoretycznie przez resztę tekstu mógłbym już spokojnie i do woli narzekać na złych biskupów, leniwych kapłanów, zawiedzionych i naiwnych "tradsów" i oczywiście na antypatycznego pana w niechlujnym białym kitlu i czarnych butach.
Ale statystyki to niepełna prawda o świecie. Nie wszystko da się ująć we wskaźnik. Tudzież: oficjalne, dostępne mierniki często reagują po dłuższym czasie, uzewnętrzniając rozwijającą się tendencję. Na pohybel czczemu malkontenctwu! Dostrzeżmy, że nasza szklanka jest wciąż przynajmniej do połowy pełna.
Panie i Panowie, z polskim tradycjonalizmem katolickim nie jest źle. Z roku na rok mamy coraz więcej "prymicyj trydenckich", czyli sytuacyj, w których neoprezbiter decyduje się, by tuż po święceniach rozpocząć odprawianie Mszy w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego. Kapłani ci rozpoczynają posługę duszpasterską w naszych parafiach i od razu mają okazję, by wykazać się, wdrażać w życie postulaty "nowego ruchu liturgicznego". Czy z niej skorzystają, zależy także od nas! W mojej diecezji, warszawsko - praskiej, doświadczamy większego zainteresowania Tradycją katolicką ze strony prezbiterów i kleryków niż zwykłych, świeckich wiernych.
Budzą się zakony, w tem także ten najbardziej chyba zasłużony w historii Kościoła - dominikanie. Ale największy optymizm i radość budzi impreza Ars Celebrandi, której pierwsza edycja odbyła się na przełomie sierpnia i września w klasztorze w Licheniu. Kilkudziesięciu kapłanów oraz stu świeckich, dwa tygodnie pełnej obecności różnych odmian klasycznego rytu rzymskiego w nowem, lecz pięknem miejscu kultu. W ilu krajach świata mogłaby odbyć się podobna tradikonferencja zorganizowana z podobnym rozmachem?! Są już zapowiedzi odnoszące się do przyszłorocznej edycji Ars Celebrandi, które zostały uzgodnione z Księdzem Kustoszem licheńskiego sanktuarium. Dojdzie ona do skutku, o ile Ktoś Zatroskany Pelagjanizmem nie wskaże ojcom marjanom komisarza posoborowego w osobie x. Adama Bonieckiego lub jego medialnego kamrata i imiennika, Adama Nergala Darskiego.
Siłą polskiego tradycyjnego katolicyzmu coraz bardziej jest jego decentralizacja. Tracą na znaczeniu dotychczasowi, nieco zużyci liderzy, a zawodowi działacze znani z wielu "czcigodnych" duszpasterstw i środowisk robią dobrą minę do złej gry. Pojawiają się w ich miejsce nowi ludzie, sprawniejsi, lepiej zorganizowani i faktycznie zorientowani na pracę. Co najważniejsze, wreszcie swoje miejsca środowiskowych liderów zajmują kapłani. Tak powinno być w Kościele hierarchicznym!
Do tych zmian nie można podchodzić bezkrytycznie, bowiem rodzi się również zagrożenie zanieczyszczenia tradycyjnego katolicyzmu np. niezatwierdzonymi przez Kościół prywatnymi objawieniami (np. kiersztynowska Intronizacja Jezusa Króla Polski). Nadreprezentowani są również niemądrzy radykałowie, ale na szczęście specjalnego poklasku nie dostają. Wszystko to pozwala nam patrzeć ze skromnym optymizmem na rozwój wydarzeń w Polsce. Wprawdzie postępuje laicyzacja kraju i degeneracja mainstreamowego Kościoła, ale równocześnie my systematycznie budujemy nasze szańce. I nie odbywa się to na zasadzie: "im gorzej tam, tym lepiej tu".
Bogu dzięki za Summorum Pontificum, dzieło życia naszego drogiego Papieża Seniora Benedykta XVI! Niewątpliwie pozostaje on najważniejszym, choć milczącym, ziemskim protektorem tradycyjnej liturgii katolickiej. Paradoksalnie dobrą robotę dla Tradycji w Polsce robi też Franciszek. Być może jego styl papieżowania znajduje zwolenników wśród katolików w Trzecim Świecie, lecz tu, w ojczyźnie abp. gen. Sławoja Leszka Głódzia, gardłować mu mogą jedynie "ruchacze Palikota". W Polsce nawet biskupi zaczynają rozumieć, w jak wielkim kryzysie znalazł się Kościół. Nostalgja za Janem Pawłem II niektórym nie wystarcza.
Stary rok kościelny kończy się w Warszawie dwoma zacnemi konferencjami, z których każda jest przynajmniej współorganizowana przez TFP:
25go listopada na UW „Synodalne trzęsienie ziemi”
26go listopada na UKSW "Ignis Ardens. W 100-lecie śmierci Św. Piusa X"
Walczmy! Na pohybel czczemu malkontenctwu! I oczywiście modernistom też!!
niedziela, 23 listopada 2014
poniedziałek, 10 listopada 2014
Kardynale Rajmundzie, do dzieła !
Po wielu tygodniach od pojawienia się w mediach przecieku, decyzja się zmaterjalizowała: Franciszek Papież odwołał J.Em. Rajmunda kardynała Burke'a z funkcji prefekta Trybunału Sygnatury Apostolskiej, mianując go jednocześnie patronem Suwerennego Zakonu Maltańskiego. Mówi się, że ta decyzja oznacza trwałą marginalizację konserwatywnego hierarchy. Nie byłbym tego aż taki pewien!
Rzeczywiście, obecne kompetencje i obowiązki Burke'a ograniczają się do protokołu dyplomatycznego. Ale to oznacza, iż Amerykanin powinien mieć teraz sporo wolnego czasu. Może go wykorzystać na dwa sposooby : albo stanie się "maskotką" środowisk konserwatywnych, które po długich umizgach do ordynarjusza uzyskają zgodę na zaproszenie Monsignore'a i przebranie go w cappa magna, albo wykorzysta ten czas na kampanję wyborczą przed kolejnem konklawe.
Kard. Rajmund Burke wyrósł (także dzięki tej degradacji) na lidera opozycji antyfranciszkowej, stanowi więc dla wszystkich purpuratów istotny punkt odniesienia. Ponadto jest jednym z nielicznych wyrazistych liderów współczesnego Kościoła. Jeśli nie będzie przesadzał ze strojami karnawałowymi, lecz zgodnie z charyzmatem zakonu maltańskiego skupi się na pomocy charytatywnej i rozwoju szpitalnictwa w krajach Trzeciego Świata, to ma wszelkie szanse, by rozwinąć kontakty pozwalające wygrać mu następne, oby jaknajrychlejsze, konklawe. Albo wpływać na kolegów elektorów na rzecz wyboru innego wiarygodnego, nie-jankeskiego kandydata.
Latający Cyrk Franciszka ma swoich fanów, ale budzi też przerażenie u coraz większej liczby katolików. Bo klaunowie są tylko pozornie zabawni, lecz po krótkiej refleksji można się zacząć obawiać, co kryją grube warstwy farby naniesionej na twarz i sztucznie przyklejony uśmiech ...
Z informacyj, które znalazłem w internecie wynika, iż Burke nie zna jeszcze dwu ważnych języków współczesnego Kościoła: hiszpańskiego i polskiego. Niech więc kuje mowę Cervantesa na blachę oraz nauczy się podstaw polszczyzny i rozpoczyna kampanję wyborczą!
Rzeczywiście, obecne kompetencje i obowiązki Burke'a ograniczają się do protokołu dyplomatycznego. Ale to oznacza, iż Amerykanin powinien mieć teraz sporo wolnego czasu. Może go wykorzystać na dwa sposooby : albo stanie się "maskotką" środowisk konserwatywnych, które po długich umizgach do ordynarjusza uzyskają zgodę na zaproszenie Monsignore'a i przebranie go w cappa magna, albo wykorzysta ten czas na kampanję wyborczą przed kolejnem konklawe.
Kard. Rajmund Burke wyrósł (także dzięki tej degradacji) na lidera opozycji antyfranciszkowej, stanowi więc dla wszystkich purpuratów istotny punkt odniesienia. Ponadto jest jednym z nielicznych wyrazistych liderów współczesnego Kościoła. Jeśli nie będzie przesadzał ze strojami karnawałowymi, lecz zgodnie z charyzmatem zakonu maltańskiego skupi się na pomocy charytatywnej i rozwoju szpitalnictwa w krajach Trzeciego Świata, to ma wszelkie szanse, by rozwinąć kontakty pozwalające wygrać mu następne, oby jaknajrychlejsze, konklawe. Albo wpływać na kolegów elektorów na rzecz wyboru innego wiarygodnego, nie-jankeskiego kandydata.
Latający Cyrk Franciszka ma swoich fanów, ale budzi też przerażenie u coraz większej liczby katolików. Bo klaunowie są tylko pozornie zabawni, lecz po krótkiej refleksji można się zacząć obawiać, co kryją grube warstwy farby naniesionej na twarz i sztucznie przyklejony uśmiech ...
Z informacyj, które znalazłem w internecie wynika, iż Burke nie zna jeszcze dwu ważnych języków współczesnego Kościoła: hiszpańskiego i polskiego. Niech więc kuje mowę Cervantesa na blachę oraz nauczy się podstaw polszczyzny i rozpoczyna kampanję wyborczą!
wtorek, 4 listopada 2014
Latający Cyrk Franciszka Papieża
Starałem się spokojnie reagować na wieści dochodzące z Synodu Biskupów AD 2014. Bo czy można było się spodziewać czegokolwiek innego niż zamęt i awantury po „Latającym Cyrku Franciszka Papieża” ?! Cyrk ze swej natury przejawia sporą otwartość na rozmaite dziwactwa takie jak karły, klaunowie czy baby z brodami. Aby cyrk był cyrkiem musisz ich tam spotkać! Gdybyś wszedł do tej szlachetnej instytucji i zobaczył orkiestrę symfoniczną odgrywającą dzieła Mahlera, to zaiste, byłoby powodem do zdziwienia. Postawa na Synodzie osób takich jak abp Fisichella, abp Forte, kard. Kasper czy sam Franciszek nikogo zaskakiwać nie powinna.
Należy się raczej cieszyć, że ich oponenci, pragnący zachować katolickie spojrzenie na rodzinę i jej funkcje społeczne „podnieśli raban”, gdy pseudokatolicy próbowali raz jeszcze „otworzyć Kościół na świat”. Stanowisko kardynałów Burke’a czy Pella a także polskich biskupów (stanowiące chyba kolejny „cud św. Jana Pawła II”) pokazuje, że tęczowcom łatwo nie będzie.
Rzekomy sukces "konserwatystów" polegał na niezebraniu przez "libertynów" większości głosów wymaganych do wprowadzenia poprawek do tekstu postanowień końcowych. Jak się to wszystko skończy? Zapewne powtórką z Soboru Watykańskiego II: powstanie dokument synodalny mający 90 % konserwatywnego wsadu, ale nieosadzonego w Tradycji Kościoła oraz okraszony „bombami zegarowymi”, jak napisałby śp. Michał Davies. Te bomby zegarowe będą odtąd służyć współczesnym „libertynom” do uzasadniania wszelkich zmian w postrzeganiu rodziny przez Kościół. Chyba najłatwiej im będzie działać poprzez ułatwianie unieważniania małżeństw. Po pierwsze, dlatego, że opcja ta jest dogodna dla wszystkich; znam niejednego "tradycyjnego" katolika żyjącego w nowym małżeństwie po unieważnieniu poprzedniego, a po drugie - wojtylianiści nie powinni tu pisnąć słówka, biorąc pod uwagę, co w tej dziedzinie spowodował ich autorytet, promulgując Kodeks Prawa Kanonicznego w 1983 r.
Tym niemniej, gdyby franciszkowe rozwolnienie obyczajów postępowało, to w perspektywie kilku lat możliwe jest faktyczne pęknięcie posoborowia na – nazwijmy to roboczo – „przedsynodzie” i „posynodzie”. Spójrzmy na najmocniejszy chyba wywiad przeprowadzony z abp. Gądeckim. Można go streścić w dwu hasłach: 1. Oskarżam Synod! 2. Oni Jego detronizują.
Każde tradycjonalistyczne oczy radują się czytając słowa polskiego biskupa: "Jeśli ustąpimy teraz, w odniesieniu do sprawy sakramentu małżeństwa, to przyjdzie czas, kiedy będziemy musieli ustąpić z nauczania kościelnego w wielu innych sprawach". My dokładnie tak samo myślimy o Kościele od czasu Soboru Watykańskiego II.
Awantury synodalne są fatalne dla aktualnej sytuacji Kościoła. Na nic zda się indultowe zaklinanie rzeczywistości, jakie usłyszeliśmy choćby od kard. Pella na pielgrzymce Summorum Pontificum, a które zostało upowszechnione po polsku, co chyba nikogo nie dziwi, przez Christianitas.
Budowanie jedności musi opierać się na prawdzie, czyli na Ewangelii. W przypadku Franciszka ciężko jest znaleźć drogie nam wartości, których broniłby głośno i skutecznie. Nie bardzo jest miejsce na rozważanie, czy szklanka jest do połowy pełna, czy do połowy pusta. Dyskutować należy raczej nad tym, co robić, skoro w szklance pozostało co najwyżej parę kropel cieczy.
Aktualny stan rzeczy sprzyja rozwojowi protestantyzmu pomiędzy katolikami. Zapewne najliczniejsi przyjmują nowinki wprowadzane przez modernistów. Inni ignorują współczesną hierarchię. Jeszcze inni wybierają z jej wypowiedzi rzeczy ortodoksyjne, a pozostałe przemilczają. Są i tacy, co uznają sprawy jurysdykcyjne za kluczowe dla wiary i dogmatyzują je. Wreszcie, niemało katolików obojętnieje religijnie i traci zainteresowanie wszelką nadprzyrodzonością. Patrząc na to wszystko Luter z Kalwinem z pewnością skaczą z radości na widok tych tłumów kierujących się do ich kotła. Nie potrafię modlić się o zachowanie Kościołowi Franciszka. Usiłuję modlić się o jego nawrócenie lub rychłą emeryturę.
Należy się raczej cieszyć, że ich oponenci, pragnący zachować katolickie spojrzenie na rodzinę i jej funkcje społeczne „podnieśli raban”, gdy pseudokatolicy próbowali raz jeszcze „otworzyć Kościół na świat”. Stanowisko kardynałów Burke’a czy Pella a także polskich biskupów (stanowiące chyba kolejny „cud św. Jana Pawła II”) pokazuje, że tęczowcom łatwo nie będzie.
Rzekomy sukces "konserwatystów" polegał na niezebraniu przez "libertynów" większości głosów wymaganych do wprowadzenia poprawek do tekstu postanowień końcowych. Jak się to wszystko skończy? Zapewne powtórką z Soboru Watykańskiego II: powstanie dokument synodalny mający 90 % konserwatywnego wsadu, ale nieosadzonego w Tradycji Kościoła oraz okraszony „bombami zegarowymi”, jak napisałby śp. Michał Davies. Te bomby zegarowe będą odtąd służyć współczesnym „libertynom” do uzasadniania wszelkich zmian w postrzeganiu rodziny przez Kościół. Chyba najłatwiej im będzie działać poprzez ułatwianie unieważniania małżeństw. Po pierwsze, dlatego, że opcja ta jest dogodna dla wszystkich; znam niejednego "tradycyjnego" katolika żyjącego w nowym małżeństwie po unieważnieniu poprzedniego, a po drugie - wojtylianiści nie powinni tu pisnąć słówka, biorąc pod uwagę, co w tej dziedzinie spowodował ich autorytet, promulgując Kodeks Prawa Kanonicznego w 1983 r.
Tym niemniej, gdyby franciszkowe rozwolnienie obyczajów postępowało, to w perspektywie kilku lat możliwe jest faktyczne pęknięcie posoborowia na – nazwijmy to roboczo – „przedsynodzie” i „posynodzie”. Spójrzmy na najmocniejszy chyba wywiad przeprowadzony z abp. Gądeckim. Można go streścić w dwu hasłach: 1. Oskarżam Synod! 2. Oni Jego detronizują.
Każde tradycjonalistyczne oczy radują się czytając słowa polskiego biskupa: "Jeśli ustąpimy teraz, w odniesieniu do sprawy sakramentu małżeństwa, to przyjdzie czas, kiedy będziemy musieli ustąpić z nauczania kościelnego w wielu innych sprawach". My dokładnie tak samo myślimy o Kościele od czasu Soboru Watykańskiego II.
Awantury synodalne są fatalne dla aktualnej sytuacji Kościoła. Na nic zda się indultowe zaklinanie rzeczywistości, jakie usłyszeliśmy choćby od kard. Pella na pielgrzymce Summorum Pontificum, a które zostało upowszechnione po polsku, co chyba nikogo nie dziwi, przez Christianitas.
Nasi wrogowie często lepiej niż my rozpoznają znaczenie papiestwa. W każdym kraju, w którym zdobyli władzę, komuniści próbowali oddzielić miejscowych katolików od Papieża, tworząc kościoły „narodowe” zwane też „patriotycznymi”. Z nieformalnych rozmów przy stole Hitlera wiemy, że po zwycięskiej wojnie chciał ustanawiać osobnego papieża w każdym katolickim kraju. Napoleon uwięził dwóch papież, z których jeden zmarł w więzieniu.
Historia papieży przerasta wyobraźnię, ale dziedzictwo wielu dobrych papieży dalece przeważa nad grzechami i pomyłkami mniejszości.
Dziś mamy jednego z najbardziej niezwykłych papieży w historii, cieszącego się niemal bezprecedensową popularnością. Wielkie znaczenie ma jego wsparcie dla reform finansowych.
Wszyscy mamy do wykonania ważne zadanie w ciągu następnych dwunastu miesięcy. Musimy tłumaczyć i z obecnych podziałów budować jednomyślność i zgodę. Będziemy przeciw skuteczni żywiąc w sercach gniew i nienawiść, wdając się w jałowe polemiki przeciw zaskakująco niewielkiej liczbie katolickich oponentów. Naszym zadaniem jest tłumaczenie konieczności nawrócenia, istoty Mszy Świętej, czystości serca, której Pismo wymaga dla przyjęcia Komunii Świętej. Wszyscy, a zwłaszcza wy młodzi, musicie żyć w miłości, dając świadectwo waszej nadziei. To wyjątkowa sposobność, którą trzeba podjąć w imię Boże. Zakończę modlitwą, której nauczono mnie w dzieciństwie, „Niech Bóg ochrania Ojca Świętego, Papieża Franciszka, niech go darzy życiem, zachowa w bezpieczeństwie na ziemi i niech go nie wydaje w ręce jego nieprzyjaciół.”
Budowanie jedności musi opierać się na prawdzie, czyli na Ewangelii. W przypadku Franciszka ciężko jest znaleźć drogie nam wartości, których broniłby głośno i skutecznie. Nie bardzo jest miejsce na rozważanie, czy szklanka jest do połowy pełna, czy do połowy pusta. Dyskutować należy raczej nad tym, co robić, skoro w szklance pozostało co najwyżej parę kropel cieczy.
Aktualny stan rzeczy sprzyja rozwojowi protestantyzmu pomiędzy katolikami. Zapewne najliczniejsi przyjmują nowinki wprowadzane przez modernistów. Inni ignorują współczesną hierarchię. Jeszcze inni wybierają z jej wypowiedzi rzeczy ortodoksyjne, a pozostałe przemilczają. Są i tacy, co uznają sprawy jurysdykcyjne za kluczowe dla wiary i dogmatyzują je. Wreszcie, niemało katolików obojętnieje religijnie i traci zainteresowanie wszelką nadprzyrodzonością. Patrząc na to wszystko Luter z Kalwinem z pewnością skaczą z radości na widok tych tłumów kierujących się do ich kotła. Nie potrafię modlić się o zachowanie Kościołowi Franciszka. Usiłuję modlić się o jego nawrócenie lub rychłą emeryturę.