Wczoraj „wyciekł” do internetu dokument wewnętrzny przygotowany na potrzeby KEP, zawierający wytyczne i sugestie w zakresie aplikacji franciszkowego motu proprio „Traditionis Custodes”. Instrukcja ta pozostaje w posłuszeństwie względem woli Argentyńczyka, ale też bohatersko próbuje zniwelować co większe absurdy przezeń wywoływane. Nie będę się jednak śmiał z tej metodologii, bo doceniam, że podpisany pod opracowaniem JE Ksiądz Arcybiskup Józef Górzyński ewidentnie nie chce nam zaszkodzić. Komentując „Traditionis Custodes” napisałem:
„dajmy szansę naszym biskupom i proboszczom na zachowanie się przyzwoite” i z całą pewnością Sugestie ten postulat wypełniają. Bóg zapłać!
Ujawnione wytyczne należałoby określić dokumentem na przeczekanie Franciszka. Poczytajcie zresztą sami! W wielu wypadkach dawno nikt NAS tak bardzo nie chwalił …
Tam, gdzie wierni tradycyjni nie mogliby się gromadzić tylko ze względu na brak kościoła innego niż parafialny, wypada wielkodusznie udostępnić możliwość starej liturgii w kościele parafialnym przez udzielenie dyspensy, poza godzinami „grafikowymi”.
Wierni tradycyjni, którzy korzystali legalnie ze starej liturgii mogli zaplanować np. sakrament małżeństwa, chrztu czy bierzmowania w starej formie na okres po nowym dokumencie papieskim, i nie wypada im odbierać tego przywileju, a raczej udzielić zezwolenia.
Zgodnie z intencją papieską, działania wobec środowisk skupiających wiernych tradycyjnych powinny uwzględnić ich wrażliwość i ułatwić im powrót do powszechnej formy liturgii. Ich ewentualny powrót do liturgii sprawowanej w formie odnowionej zależeć będzie w bardzo dużym stopniu od tego, czy uzyskają oni realną możliwość udziału w godnych i nie naznaczonych nadużyciami celebracjach.
Nie wypada generalizować i „szufladkować” wiernych tradycyjnych jako zagrożenia dla jedności, ponieważ wielu z nich należy do najlepszych wiernych, zachowujących zdrową doktrynę i będących przykładem miłości do Kościoła i liturgii.
Wierni tradycyjni, którzy wielkim pietyzmem otaczają liturgię i z nabożeństwem w niej uczestniczą, mogą być przykładem dla tych, którzy do współczesnych liturgii wprowadzili liczne nadużycia.
Wierni tradycyjni przodują w zachowywaniu dyscypliny kościelnej, postów, wstrzemięźliwości, modlitwach, zdrowej nauce moralnej oraz ofiarności.
Zdroworozsądkowe myślenie korporacyjne
Badając poszczególne grupy Biskup powinien uwzględnić ewentualnie to, czy były one dotychczas wizytowane przy okazji np. kanonicznych wizytacji parafii w których lub przy których miały one swoją siedzibę. Jeśli dane środowiska od kilkunastu lat nie budziły zastrzeżeń Biskupa trudno, by zaczęły nagle to robić teraz. Z drugiej strony wysunięcie zastrzeżeń wobec większości takich grup może być odebrane jako dowód na to, iż Biskup dotychczas zaniedbywał swój obowiązek duszpasterskiego badania i troski o tych wiernych tolerując ich doktrynalne błędy.
Jeżeli w wyniku badania danej grupy Biskup podejmie decyzję o jej likwidacji, powinien wskazać pobliskie miejsca, w których liturgia w odnowionej formie będzie celebrowana systematycznie w opisany wcześniej sposób wzorcowy. Miejsce to niech będzie otwarte dla chcących zaangażować się dotychczasowych ministrantów, śpiewaków i wiernych.
Liczne materiały ukazują, że powodem unikania celebracji Mszy w formie zreformowanej przez wiernych o tradycyjnej wrażliwości są powtarzające się nadużycia liturgiczne, m. in.:
- samowolnie i bezprawne wprowadzanie zmian w przebiegu celebracji Mszy św.;
- pominięcia i skrócenia w obrzędach (np. pomijanie odmawiania modlitw offertorialnych, puryfikacja paten komunijnych w drodze itp.);
- nadużywanie II Modlitwy Eucharystycznej (np. w niedziele);
- regularne pomijanie I Modlitwy Eucharystycznej, która jest przeznaczona wraz z III ME na niedziele i święta;
- nadużywanie funkcji nadzwyczajnych;
- niska jakość stosowanych w liturgii paramentów.
Zaniedbania w materii użycia języka łacińskiego i śpiewu gregoriańskiego w liturgii oraz tolerowanie nadużyć w celebracji Eucharystii i sakramentów, mogą być powodem zaciągnięcia winy ze strony pasterzy za zgorszenie tych wiernych, którzy mają prawo do swojej liturgii we własnym Kościele.
Zgorszenie może w skrajnych przypadkach powodować migrowanie wiernych do wspólnot schizmatyckich, za co częściowa wina moralna może spaść na pasterzy, którzy nie realizują woli Kościoła.
Oczywiście, NIE WSZYSCY biskupi zachowują się przyzwoicie. Niedawno polemizowaliśmy tu z filozofem z diecezji warszawsko – praskiej, JE Jackiem Grzybowskim. Dziś zaś nadeszły złe wieści z diecezji płockiej o ataku na środowiska tradycjonalistyczne ze strony biskupa Libery. W modlitwie "Ojcze nasz" mówimy: "sed libera nos a malo" - wybaw nas od złego. Złego biskupa Libery i jemu podobnych.
Moje wnioski sprzed półtora miesiąca pozostają aktualne
Po pierwsze, róbmy swoje.
Po drugie, wspierajmy kapłanów, których TC może dotknąć znacznie mocniej niż świeckich.
Po trzecie, dajmy szansę naszym biskupom i proboszczom na zachowanie się przyzwoite.
Po czwarte, pamiętajmy, że nie ma wrogów między tradycjonalistami!
Dodałbym jeszcze jedno:
Po piąte, gdyby nam zakazali, to bez ostentacji dalej róbmy swoje.
środa, 8 września 2021
czwartek, 2 września 2021
Splątania Biskupa Jacka Grzybowskiego
Na łamach „Teologii Politycznej” można przeczytać wywiad p. Aleksandry Boguckiej z pochodzącym z Wołomina biskupem pomocniczym diecezji warszawsko – praskiej Jackiem Grzybowskim, zatrudnionym również na UKSW jako profesor nadzwyczajny na Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej.
Tematami rozmowy są: znaczenie Soboru Watykańskiego II, ryt Mszy Pawła VI oraz nowa sytuacja tzw. Nadzwyczajnej Formy Rytu Rzymskiego po ogłoszeniu przez Franciszka dokumentu „Traditionis custodes” - „Strażnicy tradycji”. Biskup Grzybowski dał się już diecezjanom poznać jako osoba nieprzychylna tradycyjnej Mszy rzymskiej, warto więc przeanalizować tę wypowiedź, by poszukać motywów jego działań. Czytajmy, co ma do powiedzenia nasz Strażnik.
1. Ksiądz Biskup Jacek Grzybowski jest przekonany, jakoby ryt Novus Ordo Missae wynikał z dokumentów Soboru Watykańskiego II. Jest dokładnie odwrotnie. Być może dlatego w rozmowie nigdy nie została wspomniana, ani tym bardziej zacytowana, Konstytucja o Liturgii tegoż Soboru - Sacrosanctum Concilium.
Tymczasem już w jej wstępie można przeczytać:
Słowa Franciszka, powtarzane jak echo przez Biskupa Jacka Grzybowskiego: jedynym lex orandi i lex credendi Kościoła jest ryt Novus Ordo Missae stoją w jawnej sprzeczności z nauczaniem Soboru Watykańskiego II, który szanował i pragnął zachowywania różnorodności i bogactwa liturgii katolickiej. To jest w tej sprawie najbardziej kuriozalne i w zasadzie na tym ustaleniu moglibyśmy polemikę zakończyć. Warto jednak choćby wspomnieć o katolikach wschodnich obrządków, których duchowość i wyrażające ją liturgie są diametralnie różne od naszych. Jak można zupełnie ich pomijać w rozumieniu Kościoła?
Wreszcie, Novus Ordo jest wszystkim, tylko nie jednorodnością, jednolitością i standaryzacją liturgiczną. Mszał nowusowy pozwala celebransowi na olbrzymią elastyczność, do której dodajmy rozwijające się od samego początku istnienia rytu nadużycia liturgiczne. Jakkolwiek Franciszek niekiedy mówi, że należy z nimi walczyć, nikt nie wierzy w możliwość istotnej poprawy jakości celebracji posoborowych. Podczas życia 2-3 pokoleń katolików od 1969 r. do 2021 r. Novus Ordo zmieniła się wizualnie, obrzędowo i treściowo znacznie bardziej niż łacińska Msza rzymska od czasów Karola Wielkiego do dziś.
Gdybym miał znaleźć jakiś uniwersalny, „najmniejszy wspólny mianownik” łączący wszystkie liturgie Novus Ordo, byłby nim antropocentryzm. W opozycji do niego, Msza trydencka jest teocentryczna. Być może słowa Franciszka: „tylko Novus Ordo”, tylko Człowiek można zinterpretować: „tylko nie Msza tradycyjna”, wszystko, tylko nie Bóg.
2. Następnie został poruszony temat rozwoju liturgii tradycyjnej, która gdzieniegdzie w pełni zastępuje nowusy. Cytuję słowa wołomińskiego filozofa:
50 lat eksperymentu z Novus Ordo pokazało, jak straszny jest to błąd. Nowa Msza była i jest najlepszym katalizatorem przyspieszającym laicyzację niegdyś społeczeństw katolickich, redukcją liczebności duchowieństwa, odejścia od znajomości i rozumienia dogmatów przez hierarchię, a prawd wiary przez laikat … Mógłbym tak jeszcze długo wyliczać. Nie trzeba. Wystarczy napisać: to ślepa uliczka współczesnego Kościoła i musimy się z niej jak najszybciej wydostać!
Zaryzykowałbym tezę, iż w każdym środowisku tradycjonalistycznym znaleźlibyśmy osoby, które przed odnalezieniem Mszy tradycyjnej pozostawały poza Kościołem lub były niepraktykujące. Dla nich wojna tradycjonalistów z modernistami jest jakimś odległym absurdem. Świadomie wybrali pewną propozycję duszpasterską, określoną duchowość i z pewnością nie zmienią religii na inną, której nigdy nie zaakceptowali ani nie zrozumieli.
Przed wydaniem dokumentów Ecclesia Dei przez Jana Pawła II w 1988 r. oraz Summorum Pontificum przez Benedykta XVI w 2007 r. tradycyjna liturgia rzymska i jej zwolennicy traktowani byli jak niechroniony, ginący gatunek zwierzęcia. Pierwszy ze wspomnianych motu proprio można uznać za wydanie zakazu kłusowania, a drugi – za stworzenie rezerwatu przyrody. I już warunki te sprawiły odrodzenie gatunku ilościowe i jakościowe, że zaczęto traktować nas jako zagrożenie. Zagrożenie że znów pojawią się kapłani pragnący służyć przede wszystkim Bogu; zagrożenie że Kościół znów ma coś do zaoferowania dla mężczyzn, zwłaszcza młodych; zagrożenie że kościelną teologią i filozofią znów zajmą się inteligentni i logicznie myślący ludzie; zagrożenie że odrodzą się katolickie elity …
Zagrożenie … Dla kogo i czego ZAGROŻENIE?!
3. Biskupa Jacka Grzybowskiego boli „mieszanie rytów”:
Jeśli w dzieciństwie mały Jacuś chodził na nowusa, to najpewniej wyglądał on znacznie bardziej jak tradycyjna Msza rzymska, a na przykład postawa stojąca u komunikujących była zarezerwowana dla osób chorych i starszych. Zaś gdyby wtedy chciał przyjąć Ciało Pańskie na rękę, to do tej pory pamiętałby, jak złośliwych komentarzy i szykan w dolnej części pleców doświadczył.
Warto też dodać, że większość tradycjonalistów pojawia się na Novus Ordo wyłącznie w stanie wyższej konieczności. Gdyby zapewnić nam szeroki dostęp do Mszy trydenckiej, „mieszania rytów” by nie było. Mnie przez dwadzieścia ostatnich lat wręcz bolało uczestnictwo w Nowej Mszy, ale – Biskupie Jacku – domyślam się, że Twój ból jest lepszy niż mój.
4. Kuriozalnie brzmi bp Grzybowski omawiający Sobór Watykański II.
Nie neguję, że dla ludzi uczestniczących w Vaticanum II mogło to być wydarzenie ważne lub nawet najważniejsze w życiu. Warto byłoby jednak być świadomym własnych ograniczeń i możliwości, by projektować wskazówki duszpasterskie na ograniczony, relatywnie krótki czas, adekwatny do dynamicznych zmian następujących w społeczeństwach. Trudno jest choćby wyobrazić sobie, by przeciętny biskup urodzony w okolicach rozpoczęcia pierwszej wojny światowej prawidłowo rozpoznawał potrzeby duszpasterskie ludzi urodzonych choćby sto lat później.
Przyjmując duszpasterski charakter Soboru Watykańskiego II, odkładając nawet na boku przemilczenie przezeń największego zagrożenia tamtych lat, czyli komunizmu, winniśmy oczekiwać aktualizacji owych wytycznych dla każdego pokolenia i dostosowywania ich do potrzeb każdego Kościoła partykularnego. Tymczasem to prakseologiczne podejście do Vaticanum II oraz odnoszenie się do faktycznej treści jego dokumentów jest dziś nazywane „negacją Soboru”.
5. Najbardziej konfundującą częścią wywiadu są wypowiedzi Biskupa odnoszące się do Mszy przedsoborowej. Wprawdzie zniknął z niej passus, który w swej pierwotnej wersji brzmiał:
Ta opinia może być niestety projekcją własnych doświadczeń z uczestnictwa we Mszy w Nadzwyczajnej Formie Rytu Rzymskiego na czasy przedsoborowe. Rzeczywiście, dziś Msze te miewają oprawę, jakiej 60 lat temu próżno szukać w katedrach. Najbliżej im do klasztorów benedyktyńskich i innych ośrodków ruchu liturgicznego. Tymczasem przed Soborem Watykańskim II najczęstszą formą Mszy w Polsce była Missa lecta, której towarzyszył śpiew w języku narodowym. Śpiewane były pieśni odpowiadające poszczególnym głównym częściom liturgii (np.: na introit, na gloria, przed ewangelią, na credo, na offertorium, na sanctus, po podniesieniu, na agnus, na Komunię, na przeżegnanie). Ludzie nie musieli śledzić tekstu liturgii, by wiedzieć o czym ich przedstawiciel rozmawia z Panem Bogiem.
Proponuję sufraganowi diecezji warszawsko - praskiej, by w ramach kontaktów ekumenicznych przeszedł którejś niedzieli 300 metrów dzielących nasze katedry – łacińską i prawosławną. Niech spyta gromadzących się tam wiernych, czy wiedzą w czym uczestniczą, skoro batiuszka celebruje liturgię w języku starocerkiewnosłowiańskim, a nawet przez jej znaczną część przebywa za carskimi wrotami, gdzie jego osoba i gesty są zupełnie niewidoczne dla profanów. Niezależnie od różnic w naszych duchowościach jest szansa, że doświadczy tam tej samej „szczególnej atmosfery”, którą dostrzegł na Mszach łacińskich. Zapewne jest to atmosfera autentycznej pobożności, jakże rzadko już obecna na Novus Ordo Missae.
6. Równie wątpliwy jest kolejny argument użyty przez Biskupa – o wyższości języka narodowego nad łaciną, przekładający się na możliwość mocniejszego, głębszego, bardziej zrozumiałego i otwartego uczestnictwa w świętych obrzędach.
Na przestrzeni ostatnich 500 lat było w chrześcijańskiej Europie wiele prób reform liturgicznych (i doktrynalnych) zbieżnych z deformą posoborową. Tę drogę przeszli m.in. husyci, anglikanie, luteranie, starokatolicy i mariawici. Śledząc historię tych grup religijnych warto zadać sobie pytania: czy upraszczanie obrzędów liturgicznych, zmiana języka na narodowy oraz koncentracja na lekturze Pisma Świętego przyniosła którejkolwiek spośród tych grup trwałą przewagę nad Kościołem katolickim, przekładającą się na konwersje lub choćby wytworzenie wartościowej kultury chrześcijańskiej? Czy gdziekolwiek na świecie na dużą skalę tego typu reformy kościelne przyczyniły się do wytworzenia cywilizacji lub choćby społeczności chrześcijan lepszych niż żyjący wcześniej?
Jak to się stało, że wdrożono „tyle wspaniałych reform”, a nie przełożyło się to pozytywnie ani na zaangażowanie wiernych i ich uczestnictwo w życiu Kościoła, ani na ilość i jakość duchowieństwa? Dlaczego najbardziej popularne ruchy współczesnego posoborowia odwołują się głównie do emocji i poczucia wspólnotowości, co niezwykle spłyca przekaz chrześcijaństwa?
Czy słowo DUSZPASTERSKI znaczy u współczesnych i nowoczesnych duchownych w typie Księdza Biskupa Grzybowskiego:
a) zorientowany na potrzeby wiernych,
b) zorientowany na potrzeby duszpasterzy?
7. Oczywiście Biskup nie jest bezkrytyczny wobec rzeczywistości!
8. Rozmowa kończy się dokładnie tak, jak cała przebiegała: splątaniem myśli, ich chaosem i brakiem precyzji. Czy wiedzą Państwo, jakie elementy liturgii są nienaruszalne i niezmienne? Co jest w niej naprawdę ważne?
Odpowiedź ogólna jest na szczęście poprawna:
Jak można przeczytać w Wykładzie liturgii Kościoła katolickiego autorstwa arcybiskupa Antoniego Nowowiejskiego, Modlitwa Pańska była wspólnie głoszona u Greków, natomiast Kościół łaciński aż do reformy soborowej zachowywał zwyczaj odmawiania jej wyłącznie przez kapłana. Wierni wypowiadali tylko ostatnią prośbę Sed libera nos a malo. Papieski indult na wspólne odmawianie Pater noster pochodzi z 1956 r., więc nie jest aż tak nienaruszalny i niezmienny, jakby się niektórym wydawało. I również za jego wprowadzeniem stoi Hannibal Bugnini.
Wreszcie najważniejsze. Msza Święta nie jest uobecnieniem tego, co się wydarzyło w Wielki Czwartek w Wieczerniku. Msza jest bezkrwawym uobecnieniem tego, co się wydarzyło w Wielki Piątek na Golgocie, czyli ofiary krzyżowej Pana Jezusa Chrystusa. Była ona antycypowana podczas Ostatniej Wieczerzy, ale teologia katolicka wyraźnie rozróżnia ofiarę wieczernikową od ofiary krzyżowej. Równie precyzyjne są w tej kwestii wspólnoty protestanckie, budujące swoją liturgię w wyłącznej referencji do Ostatniej Wieczerzy i odrzucające katolicką naukę o Mszy jako ofierze przebłagalnej.
***
W świetle tych wszystkich cząstkowych komentarzy, główne stanowisko Księdza Biskupa Grzybowskiego, stanowiące lead wywiadu:
Oto bowiem w sytuacji niespotykanego dotąd ataku zewnętrznego na Kościół i wszelką religijność, w obliczu największego kryzysu wewnętrznego Kościoła spowodowanego upadkiem dyscypliny, osoby sprawujące najwyższe urzędy w Kościele rzymskim postanawiają …. zniszczyć życie religijne milionów zaangażowanych katolików na całym świecie. Czyli: atakują urojonego wroga wewnętrznego, zamiast odnieść się do faktycznych problemów organizacji. Zupełnie zapomniany przez Franciszka i jego klakierów został podstawowy cel istnienia Kościoła Chrystusowego, czyli prowadzenie dusz ludzkich do zbawienia, a ocalanie przed potępieniem. Nie pojawia się on również w wypowiedziach sufragana diecezji warszawsko - praskiej. Ani jednym zdaniem…
Tematami rozmowy są: znaczenie Soboru Watykańskiego II, ryt Mszy Pawła VI oraz nowa sytuacja tzw. Nadzwyczajnej Formy Rytu Rzymskiego po ogłoszeniu przez Franciszka dokumentu „Traditionis custodes” - „Strażnicy tradycji”. Biskup Grzybowski dał się już diecezjanom poznać jako osoba nieprzychylna tradycyjnej Mszy rzymskiej, warto więc przeanalizować tę wypowiedź, by poszukać motywów jego działań. Czytajmy, co ma do powiedzenia nasz Strażnik.
1. Ksiądz Biskup Jacek Grzybowski jest przekonany, jakoby ryt Novus Ordo Missae wynikał z dokumentów Soboru Watykańskiego II. Jest dokładnie odwrotnie. Być może dlatego w rozmowie nigdy nie została wspomniana, ani tym bardziej zacytowana, Konstytucja o Liturgii tegoż Soboru - Sacrosanctum Concilium.
Tymczasem już w jej wstępie można przeczytać:
trzymając się wiernie tradycji, Sobór święty oświadcza, że święta Matka Kościół uważa za równe w prawach i godności wszystkie prawnie uznane obrządki i że chce je na przyszłość zachować i zapewnić im wszelki rozwój, pragnie też, aby tam, gdzie zachodzi potrzeba, zostały one roztropnie i gruntownie rozpatrzone w duchu zdrowej tradycji, oraz aby im nadano nową żywotność, stosownie do współczesnych warunków i potrzeb.Mszą Soboru Watykańskiego II był zrewidowany ryt z 1965 r., który w pełni uwzględniał zasady konserwatywnej zasadniczo Konstytucji o Liturgii. My, tradycjonaliści mamy różne zdania na jego temat, ale nigdy nie podnosimy przeciwko tej reformie choćby 10% zastrzeżeń dotyczących Novus Ordo. Wciąż jest to bowiem Msza ze starożytnym kanonem rzymskim jako wyłączną modlitwą eucharystyczną, zachowujący strukturę tradycyjnej Mszy rzymskiej. To jest Msza bezdyskusyjnie katolicka.
Słowa Franciszka, powtarzane jak echo przez Biskupa Jacka Grzybowskiego: jedynym lex orandi i lex credendi Kościoła jest ryt Novus Ordo Missae stoją w jawnej sprzeczności z nauczaniem Soboru Watykańskiego II, który szanował i pragnął zachowywania różnorodności i bogactwa liturgii katolickiej. To jest w tej sprawie najbardziej kuriozalne i w zasadzie na tym ustaleniu moglibyśmy polemikę zakończyć. Warto jednak choćby wspomnieć o katolikach wschodnich obrządków, których duchowość i wyrażające ją liturgie są diametralnie różne od naszych. Jak można zupełnie ich pomijać w rozumieniu Kościoła?
Wreszcie, Novus Ordo jest wszystkim, tylko nie jednorodnością, jednolitością i standaryzacją liturgiczną. Mszał nowusowy pozwala celebransowi na olbrzymią elastyczność, do której dodajmy rozwijające się od samego początku istnienia rytu nadużycia liturgiczne. Jakkolwiek Franciszek niekiedy mówi, że należy z nimi walczyć, nikt nie wierzy w możliwość istotnej poprawy jakości celebracji posoborowych. Podczas życia 2-3 pokoleń katolików od 1969 r. do 2021 r. Novus Ordo zmieniła się wizualnie, obrzędowo i treściowo znacznie bardziej niż łacińska Msza rzymska od czasów Karola Wielkiego do dziś.
Gdybym miał znaleźć jakiś uniwersalny, „najmniejszy wspólny mianownik” łączący wszystkie liturgie Novus Ordo, byłby nim antropocentryzm. W opozycji do niego, Msza trydencka jest teocentryczna. Być może słowa Franciszka: „tylko Novus Ordo”, tylko Człowiek można zinterpretować: „tylko nie Msza tradycyjna”, wszystko, tylko nie Bóg.
2. Następnie został poruszony temat rozwoju liturgii tradycyjnej, która gdzieniegdzie w pełni zastępuje nowusy. Cytuję słowa wołomińskiego filozofa:
Nie jest dla nikogo tajemnicą, że w Stanach Zjednoczonych Ameryki i we Francji były już całe parafie, w których kapłani w ogóle nie sprawowali liturgii według Novus Ordo Missae. Wszystkie sakramenty, msze święte, działania duszpasterskie i liturgiczne były realizowane według mszału rzymskiego z 1962 roku i rytuałów przedsoborowych. Gdy tak jest i wierni Kościoła katolickiego spotykają się z takimi nieustannymi praktykami w parafiach na bardzo szeroką skalę, to pojawia się logiczne pytanie: po co zatem była reforma liturgii zapoczątkowana przez Ojców Soboru i zrealizowana po Soborze? Sprawowanie w parafiach i zakonach tylko liturgii trydenckiej oznacza de facto przekonanie, choć nie wyrażone werbalnie i formalnie, że Ojcowie Soboru, a potem Komisja liturgiczna i św. papież Paweł VI się pomylili.Jako żywo, plutony ostatnich bojców Kościoła Posoborowego przypominają śp. Fidela Castro i jego ponadczasowe hasło Socialismo o muerte! Socjalizm albo śmierć! Zwykli Kubańczycy przerabiali je na twierdzenie: socjalizm to śmierć.
50 lat eksperymentu z Novus Ordo pokazało, jak straszny jest to błąd. Nowa Msza była i jest najlepszym katalizatorem przyspieszającym laicyzację niegdyś społeczeństw katolickich, redukcją liczebności duchowieństwa, odejścia od znajomości i rozumienia dogmatów przez hierarchię, a prawd wiary przez laikat … Mógłbym tak jeszcze długo wyliczać. Nie trzeba. Wystarczy napisać: to ślepa uliczka współczesnego Kościoła i musimy się z niej jak najszybciej wydostać!
Zaryzykowałbym tezę, iż w każdym środowisku tradycjonalistycznym znaleźlibyśmy osoby, które przed odnalezieniem Mszy tradycyjnej pozostawały poza Kościołem lub były niepraktykujące. Dla nich wojna tradycjonalistów z modernistami jest jakimś odległym absurdem. Świadomie wybrali pewną propozycję duszpasterską, określoną duchowość i z pewnością nie zmienią religii na inną, której nigdy nie zaakceptowali ani nie zrozumieli.
Przed wydaniem dokumentów Ecclesia Dei przez Jana Pawła II w 1988 r. oraz Summorum Pontificum przez Benedykta XVI w 2007 r. tradycyjna liturgia rzymska i jej zwolennicy traktowani byli jak niechroniony, ginący gatunek zwierzęcia. Pierwszy ze wspomnianych motu proprio można uznać za wydanie zakazu kłusowania, a drugi – za stworzenie rezerwatu przyrody. I już warunki te sprawiły odrodzenie gatunku ilościowe i jakościowe, że zaczęto traktować nas jako zagrożenie. Zagrożenie że znów pojawią się kapłani pragnący służyć przede wszystkim Bogu; zagrożenie że Kościół znów ma coś do zaoferowania dla mężczyzn, zwłaszcza młodych; zagrożenie że kościelną teologią i filozofią znów zajmą się inteligentni i logicznie myślący ludzie; zagrożenie że odrodzą się katolickie elity …
Zagrożenie … Dla kogo i czego ZAGROŻENIE?!
3. Biskupa Jacka Grzybowskiego boli „mieszanie rytów”:
zdarza się bowiem, że osoby uczestniczące w mszach tradycji (sic! – on tak naprawdę mówi – MnP), gdy są na Eucharystii sprawowanej wedle Novus Ordo Missae, nie zachowują jedności znaku liturgicznego – kiedy lud stoi, oni klęczą, gdy jest procesyjne podchodzenie do komunii świętej, oni ostentacyjnie klękają, kiedy wierni przyjmują komunię świętą na rękę, zdarzają się szykany i złośliwe komentarze. Takie zachowania uważam za niedopuszczalne. Także na ten aspekt rozbijania jedności liturgicznego zgromadzenia wiernych chciał zwrócić uwagę papież Franciszek. Jest jeden ryt w Kościele katolickim: Novus Ordo Missae – powinien on być powszechnie realizowany.Czyżby Ksiądz Biskup nie wiedział, iż elastyczność rytu Novus Ordo dopuszcza przyjmowanie Komunii Świętej zarówno w pozycji stojącej jak i klęczącej? Jest to prawo wiernego wynikające wprost z prawa kanonicznego.
Jeśli w dzieciństwie mały Jacuś chodził na nowusa, to najpewniej wyglądał on znacznie bardziej jak tradycyjna Msza rzymska, a na przykład postawa stojąca u komunikujących była zarezerwowana dla osób chorych i starszych. Zaś gdyby wtedy chciał przyjąć Ciało Pańskie na rękę, to do tej pory pamiętałby, jak złośliwych komentarzy i szykan w dolnej części pleców doświadczył.
Warto też dodać, że większość tradycjonalistów pojawia się na Novus Ordo wyłącznie w stanie wyższej konieczności. Gdyby zapewnić nam szeroki dostęp do Mszy trydenckiej, „mieszania rytów” by nie było. Mnie przez dwadzieścia ostatnich lat wręcz bolało uczestnictwo w Nowej Mszy, ale – Biskupie Jacku – domyślam się, że Twój ból jest lepszy niż mój.
4. Kuriozalnie brzmi bp Grzybowski omawiający Sobór Watykański II.
Sobór w swoim założeniu i przebiegu był przede wszystkim duszpasterski.Jak więc zatem możliwe jest, że Franciszek w dokumencie „Traditionis custodes”, który według trafnej parafrazy autorstwa ojca Wojciecha Gołaskiego OP winien się raczej nazywać „Strażnicy więzienni”, odwołując się do powyższego Soboru ośmiela się grozić odłożoną w czasie anatemą katolikom duchownym i świeckim, którzy korzystając ze swych uprawnień wynikających z odwiecznej natury Kościoła, pragną pozostać przy tradycyjnej liturgice i tradycyjnej, prawowiernej myśli teologicznej Kościoła? Czy w głowie inteligentnego człowieka nie powinien przemknąć jakiś impuls między synapsami, by ostrzec go przed ewidentną sprzecznością?
Jan XXIII od razu zapowiedział, że nie ma to być Sobór anatem – potępień – ale refleksji nad rolą, zaznaczeniem i drogami Kościoła w nowych nie tylko dziesięcioleciach, ale i stuleciach. To była bardzo poważna refleksja nad zrozumieniem roli i wyzwań stojących przed Kościołem, ukazania dróg ewangelizacji, formacji i liturgii dla przyszłych pokoleń.
Nie neguję, że dla ludzi uczestniczących w Vaticanum II mogło to być wydarzenie ważne lub nawet najważniejsze w życiu. Warto byłoby jednak być świadomym własnych ograniczeń i możliwości, by projektować wskazówki duszpasterskie na ograniczony, relatywnie krótki czas, adekwatny do dynamicznych zmian następujących w społeczeństwach. Trudno jest choćby wyobrazić sobie, by przeciętny biskup urodzony w okolicach rozpoczęcia pierwszej wojny światowej prawidłowo rozpoznawał potrzeby duszpasterskie ludzi urodzonych choćby sto lat później.
Przyjmując duszpasterski charakter Soboru Watykańskiego II, odkładając nawet na boku przemilczenie przezeń największego zagrożenia tamtych lat, czyli komunizmu, winniśmy oczekiwać aktualizacji owych wytycznych dla każdego pokolenia i dostosowywania ich do potrzeb każdego Kościoła partykularnego. Tymczasem to prakseologiczne podejście do Vaticanum II oraz odnoszenie się do faktycznej treści jego dokumentów jest dziś nazywane „negacją Soboru”.
5. Najbardziej konfundującą częścią wywiadu są wypowiedzi Biskupa odnoszące się do Mszy przedsoborowej. Wprawdzie zniknął z niej passus, który w swej pierwotnej wersji brzmiał:
Niewiele osób pamięta, że przed Soborem w czasie mszy świętej stół Słowa Bożego był dość ubogi – czytania przedsoborowe to tylko niewielkie fragmenty Starego Testamentu i kilkanaście tekstów Nowego Testamentu.a został skrócony do
Niewiele osób pamięta, że przed Soborem w czasie mszy świętej stół Słowa Bożego był dość ubogi – szczególnie jeśli chodzi o czytania ze Starego Testamentu.ale reszta nie jest szczególnie wyższej jakości. Według wołomińskiego filozofa jeszcze 60 lat temu kościoły zajmował
lud wierny, często nie znający łaciny, nie do końca zdawał sobie sprawę jaki jest moment liturgii i jakie modlitwy są odmawiane, bo po pierwsze ich nie słyszał (ksiądz mówił półgłosem lub szeptem), a po drugie nawet jak słyszał, to musiał znać łacinę by zrozumieć treść. Wiem, że tak jest i dziś na „mszach tradycji” – wiele osób świeckich nie zna łaciny i nie zna struktury mszy, ale uczestniczy w nich z powodu szczególnej atmosfery i formy.Nie wiem, jaką miarą Biskup mierzy, ale uniwersalistyczny charakter Mszy Świętej powoduje, iż przeciętnie świadomy chrześcijanin nie powinien mieć kłopotów z rozpoznaniem struktury Mszy dowolnego obrządku, jeśli uczestniczy od początku nabożeństwa. Bowiem zawsze najpierw są obrzędy wstępne, potem Msza katechumenów (liturgia słowa) zawierająca czytania, a po nich Msza wiernych (liturgia eucharystyczna) połączona z Komunią Świętą. Posiadając tak „głęboką” wiedzę oraz świadomość tajemnicy Mszy Świętej można z pożytkiem duchowym uczestniczyć w liturgii ormiańskiej czy neounickiej.
Ta opinia może być niestety projekcją własnych doświadczeń z uczestnictwa we Mszy w Nadzwyczajnej Formie Rytu Rzymskiego na czasy przedsoborowe. Rzeczywiście, dziś Msze te miewają oprawę, jakiej 60 lat temu próżno szukać w katedrach. Najbliżej im do klasztorów benedyktyńskich i innych ośrodków ruchu liturgicznego. Tymczasem przed Soborem Watykańskim II najczęstszą formą Mszy w Polsce była Missa lecta, której towarzyszył śpiew w języku narodowym. Śpiewane były pieśni odpowiadające poszczególnym głównym częściom liturgii (np.: na introit, na gloria, przed ewangelią, na credo, na offertorium, na sanctus, po podniesieniu, na agnus, na Komunię, na przeżegnanie). Ludzie nie musieli śledzić tekstu liturgii, by wiedzieć o czym ich przedstawiciel rozmawia z Panem Bogiem.
Proponuję sufraganowi diecezji warszawsko - praskiej, by w ramach kontaktów ekumenicznych przeszedł którejś niedzieli 300 metrów dzielących nasze katedry – łacińską i prawosławną. Niech spyta gromadzących się tam wiernych, czy wiedzą w czym uczestniczą, skoro batiuszka celebruje liturgię w języku starocerkiewnosłowiańskim, a nawet przez jej znaczną część przebywa za carskimi wrotami, gdzie jego osoba i gesty są zupełnie niewidoczne dla profanów. Niezależnie od różnic w naszych duchowościach jest szansa, że doświadczy tam tej samej „szczególnej atmosfery”, którą dostrzegł na Mszach łacińskich. Zapewne jest to atmosfera autentycznej pobożności, jakże rzadko już obecna na Novus Ordo Missae.
6. Równie wątpliwy jest kolejny argument użyty przez Biskupa – o wyższości języka narodowego nad łaciną, przekładający się na możliwość mocniejszego, głębszego, bardziej zrozumiałego i otwartego uczestnictwa w świętych obrzędach.
dzięki temu, że reforma bardzo ubogaciła czytania mszalne, w czasie roku liturgicznego i trzyletniego cyklu niedziel czytamy w kościele właściwie prawie całe Pismo Święte, zdecydowaną większość ksiąg Starego Testamentu i wszystkie Nowego (Ewangelie, listy św. Pawła, Dzieje Apostolskie, Apokalipsę św. Jana). Obecnie na mszy można usłyszeć Słowo Boże w swoim języku, modlić się nim, kontemplować je, komentować. Modlitwy odmawiane przez kapłana są słyszane i zrozumiałe. Każdy, kto uważnie słucha kolekty, modlitwy nad darami, prefacji, modlitw eucharystycznych, modlitwy po komunii słyszy i rozumie głęboką teologię – wielbiącą Chrystusa piękną pieśń Kościoła.
Na przestrzeni ostatnich 500 lat było w chrześcijańskiej Europie wiele prób reform liturgicznych (i doktrynalnych) zbieżnych z deformą posoborową. Tę drogę przeszli m.in. husyci, anglikanie, luteranie, starokatolicy i mariawici. Śledząc historię tych grup religijnych warto zadać sobie pytania: czy upraszczanie obrzędów liturgicznych, zmiana języka na narodowy oraz koncentracja na lekturze Pisma Świętego przyniosła którejkolwiek spośród tych grup trwałą przewagę nad Kościołem katolickim, przekładającą się na konwersje lub choćby wytworzenie wartościowej kultury chrześcijańskiej? Czy gdziekolwiek na świecie na dużą skalę tego typu reformy kościelne przyczyniły się do wytworzenia cywilizacji lub choćby społeczności chrześcijan lepszych niż żyjący wcześniej?
Jak to się stało, że wdrożono „tyle wspaniałych reform”, a nie przełożyło się to pozytywnie ani na zaangażowanie wiernych i ich uczestnictwo w życiu Kościoła, ani na ilość i jakość duchowieństwa? Dlaczego najbardziej popularne ruchy współczesnego posoborowia odwołują się głównie do emocji i poczucia wspólnotowości, co niezwykle spłyca przekaz chrześcijaństwa?
Czy słowo DUSZPASTERSKI znaczy u współczesnych i nowoczesnych duchownych w typie Księdza Biskupa Grzybowskiego:
a) zorientowany na potrzeby wiernych,
b) zorientowany na potrzeby duszpasterzy?
7. Oczywiście Biskup nie jest bezkrytyczny wobec rzeczywistości!
Wciąż jeszcze wielu kapłanów sprawuje Eucharystię niechlujnie, bez poszanowania przepisów, nie realizując zaleceń liturgicznych, czyta i mówi niewyraźnie (wierni nie rozumieją tego, co mówi ksiądz) – to wszystko prawda, ale nie można zastosować tu błędnego wnioskowania, że nieroztropność oraz niedbalstwo kapłanów i wiernych przekreśla bądź unieważnia soborową odnowę liturgii. W ten sposób można przekreślić każdą dobrą i słuszną ideę, bo zawsze znajdziemy przykłady głupiego bądź przewrotnego zachowania ludzi.To chyba powinno cieszyć, że zasada odpowiedzialności zbiorowej, jaką usiłuje zastosować Franciszek względem tradycjonalistów katolickich w dokumencie „Traditionis custodes” nie ma zastosowania względem wszystkich innych struktur i członków Kościoła katolickiego. Bądźmy zatem wyrozumiali!
8. Rozmowa kończy się dokładnie tak, jak cała przebiegała: splątaniem myśli, ich chaosem i brakiem precyzji. Czy wiedzą Państwo, jakie elementy liturgii są nienaruszalne i niezmienne? Co jest w niej naprawdę ważne?
Odpowiedź ogólna jest na szczęście poprawna:
W czasie każdej mszy świętej wszyscy wchodzimy w paschę Jezusa, jesteśmy obecni przy Jego krzyżu, przeżywamy Jego męczeńską śmierć i stajemy się świadkami Zmartwychwstania – to jest niezmienne.Gorzej z jej doprecyzowaniem:
Niezmienne i trwałe pozostają natomiast przede wszystkim słowa konsekracji chleba i wina wypowiedziane przez Jezusa Chrystusa, a przekazane przez św. Pawła i teksty Ewangelii, niezmienne jest przekonanie, że Eucharystia może być sprawowana przez mężczyzn – biskupów i ich prezbiterów – w chrześcijańskich wspólnotach, uobecniając w ten sposób to, co wydarzyło się w Wielki Czwartek w Wieczerniku. (..) Natomiast konsekracyjne słowa Jezusa sprawiające, że chleb i wino stają się na ołtarzu Jego Ciałem i Krwią, głoszenie Słowa Bożego, modlitwa eucharystyczna, wspólne odmawianie Ojcze nasz, karmienie się Ciałem Chrystusa – to są elementy nienaruszalne i niezmienne.Wygląda to bardziej jak odpowiedź nieprzygotowanego ucznia, zdającego egzamin dopuszczający do sakramentu bierzmowania, niźli wypowiedź … profesora filozofii. Tu należałoby zadać wiele pytań „pomocniczo – zatapiających”, jak to się mówi podczas wrześniowych sesji egzaminacyjnych. Najchętniej dopytałbym o niezmienność modlitwy eucharystycznej we Mszy, zważywszy na jakże lekkomyślne zastąpienie pradawnego Kanonu rzymskiego (którego prawosławni zwą liturgią św. Piotra Apostoła) kilkoma modlitwami pisanymi choćby i na serwetce w kawiarni przez głównego autora Novus Ordo, arcybiskupa Hannibala Bugniniego.
Jak można przeczytać w Wykładzie liturgii Kościoła katolickiego autorstwa arcybiskupa Antoniego Nowowiejskiego, Modlitwa Pańska była wspólnie głoszona u Greków, natomiast Kościół łaciński aż do reformy soborowej zachowywał zwyczaj odmawiania jej wyłącznie przez kapłana. Wierni wypowiadali tylko ostatnią prośbę Sed libera nos a malo. Papieski indult na wspólne odmawianie Pater noster pochodzi z 1956 r., więc nie jest aż tak nienaruszalny i niezmienny, jakby się niektórym wydawało. I również za jego wprowadzeniem stoi Hannibal Bugnini.
Wreszcie najważniejsze. Msza Święta nie jest uobecnieniem tego, co się wydarzyło w Wielki Czwartek w Wieczerniku. Msza jest bezkrwawym uobecnieniem tego, co się wydarzyło w Wielki Piątek na Golgocie, czyli ofiary krzyżowej Pana Jezusa Chrystusa. Była ona antycypowana podczas Ostatniej Wieczerzy, ale teologia katolicka wyraźnie rozróżnia ofiarę wieczernikową od ofiary krzyżowej. Równie precyzyjne są w tej kwestii wspólnoty protestanckie, budujące swoją liturgię w wyłącznej referencji do Ostatniej Wieczerzy i odrzucające katolicką naukę o Mszy jako ofierze przebłagalnej.
***
W świetle tych wszystkich cząstkowych komentarzy, główne stanowisko Księdza Biskupa Grzybowskiego, stanowiące lead wywiadu:
Nie bez powodu papież zwraca uwagę, że nieroztropne umiłowanie mszy świętej trydenckiej ostatecznie może doprowadzić wiernych i kapłanów do negacji II Soboru Watykańskiego, jego przesłania i reformy liturgicznej, która nastąpiła na kanwie działań posoborowych w Kościele. Wydaje się to być dość istotnym powodem dla którego papież zdecydował się w roztropny sposób ograniczyć ten rytbrzmi jak makabryczny żart.
Oto bowiem w sytuacji niespotykanego dotąd ataku zewnętrznego na Kościół i wszelką religijność, w obliczu największego kryzysu wewnętrznego Kościoła spowodowanego upadkiem dyscypliny, osoby sprawujące najwyższe urzędy w Kościele rzymskim postanawiają …. zniszczyć życie religijne milionów zaangażowanych katolików na całym świecie. Czyli: atakują urojonego wroga wewnętrznego, zamiast odnieść się do faktycznych problemów organizacji. Zupełnie zapomniany przez Franciszka i jego klakierów został podstawowy cel istnienia Kościoła Chrystusowego, czyli prowadzenie dusz ludzkich do zbawienia, a ocalanie przed potępieniem. Nie pojawia się on również w wypowiedziach sufragana diecezji warszawsko - praskiej. Ani jednym zdaniem…
wtorek, 20 lipca 2021
Skąd się wziął atak Franciszka na Tradycyjną Mszę Rzymską?
Rzekomą przyczyną sporządzenia motu proprio „Traditionis Custodes” (dalej: TC) są ankietowe konsultacje biskupów diecezjalnych przeprowadzone w 2020 r., których wyniki miały wskazać, iż grupy uczestniczące w celebracjach Mszy tradycyjnej sprzeciwiają się Soborowi Watykańskiemu II i posoborowej deformie liturgicznej.
Analizując postawione pytania można być niemal pewnym, że Bergoglio mija się z prawdą, bowiem tylko na dwa spośród dziewięciu pytań można było odpowiedzieć negatywnie, rozpisując się o złych aspektach używania Nadzwyczajnej Formy Rytu Rzymskiego. Jednak żadne pytanie nie odnosiło się bezpośrednio do wiernych, ich poglądów i nastawienia do posoborowej rzeczywistości. Ponadto Argentyńczyk nawet nie udaje, że chce wdrożyć jakieś drobne, konkretne korekty. Wręcz przeciwnie: jego celem jest zupełne wyrugowanie rytu tradycyjnego, a obecne sankcje są do tego jedynie preludium. Wniosek ten wynika wprost z listu towarzyszącego dokumentowi, adresowanego do biskupów
O co więc mu chodzi? Czemu stosuje zasadę odpowiedzialności zbiorowej, nakładając sankcje na niewinnych podwładnych, duchownych i świeckich? Czemu ponownie, podobnie jak nieszczęsny Paweł VI chce zniszczyć to, co najpiękniejsze i najbardziej wartościowe w Kościele?
fot. Facebook
Wystarczy spojrzeć na listę współczesnych największych krytyków urzędującego Biskupa Rzymu: kardynał Rajmund Burke, arcybiskup Karol Maria Vigano, biskup Atanazy Schneider, arcybiskup Jan Paweł Lenga – wszyscy oni są równocześnie sympatykami tradycyjnej liturgii rzymskiej (nawet jeśli nie odprawiają jej publicznie).
Wspólnota Kościoła katolickiego opiera się na jedności wiary. Jest czymś wręcz oczekiwanym, iż autentyczni strażnicy tradycji będą odwoływać się do wyrażających ją obrzędów. I równocześnie: ku niej, ku tradycyjnej Mszy rzymskiej będą zmierzać wszyscy katolicy, którzy widzą błędy, sprzeczności, herezje współczesnego posoborowia.
Bergoglio był przez ostatnie lata mocno i skutecznie ostrzeliwany przez tradycjonalizujących hierarchów. Dubia w sprawie „Amoris laetitia”, sprzeciw względem pogańskiego kultu bogini Pachamamy, krytyka nieudolnego zarządzania Kościołem i markowania walki z pedofilią oraz nadużyciami finansowymi muszą boleć kacerza o gigantycznym ego, pragnącego trwać przy swoich błędach.
Nadto głosy te opóźniają realizację celów, które są wciąż stawiane przed Argentyńczykiem. W swoim czasie uznałem go za marionetkę światowych globalistów. Nie chcąc popadać w rozwlekłą dygresję napiszę tylko tyle, że z pewnością lewicowy głos z Watykanu przyczynił się do zwycięstwa p. Ziutka Bidena w wyborach prezydenckich w USA. Siły NWO mają wiele nowych zadań dla Kościoła Posoborowego w związku z tzw. pandemią koronawirusa. Na tym ważnym odcinku również widzimy konflikt z tradycjonalistami katolickimi: to nasi kapłani byli często jedynymi, którzy nie zaprzestali celebracji Mszy, którzy nie poddali się otępieniom ilościowym narzucanym przez niemal wszystkie władze państwowe. Na przestrzeni 2020 r. zyskaliśmy za to dodatkową premię: wielu katolików do nas dołączyło.
Każda podejmowana decyzja ma zawsze przynajmniej kilka desygnatów, takich jak legalność, wykonalność, adekwatność, sprawiedliwość, perspektywa czasowa. Wydaje się, że w świetle naszkicowanych przestrzeni konfliktu, Bergoglio popełnił duży błąd atakując w tym akurat momencie tradycyjną Mszę świętą (vide Ap 12,12). Zapewne liczył, że w ten sposób uzyska wzmocnienie oczekiwanych efektów: zmniejszy dostępność Mszy tradycyjnej, zepchnie wrogów do defensywy i jako tako zabezpieczy się przed jej rozwojem w przyszłości.
Ale skoro nawet opoka przedrukowuje kard. Mullera masakrującego TC, to jest szansa, że polscy biskupi pozostaną z dystansem do regulacyj Franciszka. To zwiększa nasze nadzieje na minimalizację strat w kraju i – jestem tego pewien – przyspiesza nasze ogólnoświatowe zwycięstwo nad modernizmem (które, jak wiemy, przyjdzie przez Maryję, pogromczynię herezyj). Dla przeciętnego katolika jest zupełnie nieczytelne, czemu Franciszek wytoczył aż tak ciężkie działa akurat przeciw naszej skromnej frakcji kościelnej. Narzucenie ewentualnej odpowiedzialności zbiorowej, niesprawiedliwość przedstawionej narracji pasują do znanego, choć niestety wciąż za słabo utrwalonego wizerunku sławetnego lokatora rzymskiego Domu Świętej Marty jako aroganta o minimalnej wiedzy teologicznej i zerowej wrażliwości liturgicznej. Gdzie jest jego autorytet osobisty w porównaniu do Benedykta XVI i Jana Pawła II ?!
Ten atak wygląda na źle przygotowany, słabo uzasadniony. Zauważmy też, że prócz pokrzykiwań nie ma w nim sankcyj. Wraz z erozją autorytetu i hierarchii posoborowej można sądzić, że jeśli ktoś będzie łamał zapisy TC bez robienia „dymu” w stylu sławetnego ks. Woźnickiego, ma pewne szansę na spokój. Wszak niemal wszyscy posoborowcy też będą łamać zapisy tego dokumentu, bo przecież nie zaczną celebrować – o co formalnie prosi (?!) Franciszek „z dochowaniem wierności księgom liturgicznym promulgowanym po Soborze Watykańskim II, bez ekscentryczności, które łatwo przeradzają się w nadużycia”. W bardzo wielkim stopniu zgadzam się z oceną sytuacji sformułowaną przez Księdza Dariusza Olewińskiego.
Zatem, zachowajmy spokój. Franciszek kopnął nas w kostkę, ale tuszę, iż nawet nie zmiażdżył pięty. Dłużej klasztora niż przeora!
Wnioski:
Po pierwsze, róbmy swoje.
Po drugie, wspierajmy kapłanów, których TC może dotknąć znacznie mocniej niż świeckich.
Po trzecie, dajmy szansę naszym biskupom i proboszczom na zachowanie się przyzwoite.
Po czwarte, pamiętajmy, że nie ma wrogów między tradycjonalistami!
Analizując postawione pytania można być niemal pewnym, że Bergoglio mija się z prawdą, bowiem tylko na dwa spośród dziewięciu pytań można było odpowiedzieć negatywnie, rozpisując się o złych aspektach używania Nadzwyczajnej Formy Rytu Rzymskiego. Jednak żadne pytanie nie odnosiło się bezpośrednio do wiernych, ich poglądów i nastawienia do posoborowej rzeczywistości. Ponadto Argentyńczyk nawet nie udaje, że chce wdrożyć jakieś drobne, konkretne korekty. Wręcz przeciwnie: jego celem jest zupełne wyrugowanie rytu tradycyjnego, a obecne sankcje są do tego jedynie preludium. Wniosek ten wynika wprost z listu towarzyszącego dokumentowi, adresowanego do biskupów
O co więc mu chodzi? Czemu stosuje zasadę odpowiedzialności zbiorowej, nakładając sankcje na niewinnych podwładnych, duchownych i świeckich? Czemu ponownie, podobnie jak nieszczęsny Paweł VI chce zniszczyć to, co najpiękniejsze i najbardziej wartościowe w Kościele?
fot. Facebook
Wystarczy spojrzeć na listę współczesnych największych krytyków urzędującego Biskupa Rzymu: kardynał Rajmund Burke, arcybiskup Karol Maria Vigano, biskup Atanazy Schneider, arcybiskup Jan Paweł Lenga – wszyscy oni są równocześnie sympatykami tradycyjnej liturgii rzymskiej (nawet jeśli nie odprawiają jej publicznie).
Wspólnota Kościoła katolickiego opiera się na jedności wiary. Jest czymś wręcz oczekiwanym, iż autentyczni strażnicy tradycji będą odwoływać się do wyrażających ją obrzędów. I równocześnie: ku niej, ku tradycyjnej Mszy rzymskiej będą zmierzać wszyscy katolicy, którzy widzą błędy, sprzeczności, herezje współczesnego posoborowia.
Bergoglio był przez ostatnie lata mocno i skutecznie ostrzeliwany przez tradycjonalizujących hierarchów. Dubia w sprawie „Amoris laetitia”, sprzeciw względem pogańskiego kultu bogini Pachamamy, krytyka nieudolnego zarządzania Kościołem i markowania walki z pedofilią oraz nadużyciami finansowymi muszą boleć kacerza o gigantycznym ego, pragnącego trwać przy swoich błędach.
Nadto głosy te opóźniają realizację celów, które są wciąż stawiane przed Argentyńczykiem. W swoim czasie uznałem go za marionetkę światowych globalistów. Nie chcąc popadać w rozwlekłą dygresję napiszę tylko tyle, że z pewnością lewicowy głos z Watykanu przyczynił się do zwycięstwa p. Ziutka Bidena w wyborach prezydenckich w USA. Siły NWO mają wiele nowych zadań dla Kościoła Posoborowego w związku z tzw. pandemią koronawirusa. Na tym ważnym odcinku również widzimy konflikt z tradycjonalistami katolickimi: to nasi kapłani byli często jedynymi, którzy nie zaprzestali celebracji Mszy, którzy nie poddali się otępieniom ilościowym narzucanym przez niemal wszystkie władze państwowe. Na przestrzeni 2020 r. zyskaliśmy za to dodatkową premię: wielu katolików do nas dołączyło.
Każda podejmowana decyzja ma zawsze przynajmniej kilka desygnatów, takich jak legalność, wykonalność, adekwatność, sprawiedliwość, perspektywa czasowa. Wydaje się, że w świetle naszkicowanych przestrzeni konfliktu, Bergoglio popełnił duży błąd atakując w tym akurat momencie tradycyjną Mszę świętą (vide Ap 12,12). Zapewne liczył, że w ten sposób uzyska wzmocnienie oczekiwanych efektów: zmniejszy dostępność Mszy tradycyjnej, zepchnie wrogów do defensywy i jako tako zabezpieczy się przed jej rozwojem w przyszłości.
Ale skoro nawet opoka przedrukowuje kard. Mullera masakrującego TC, to jest szansa, że polscy biskupi pozostaną z dystansem do regulacyj Franciszka. To zwiększa nasze nadzieje na minimalizację strat w kraju i – jestem tego pewien – przyspiesza nasze ogólnoświatowe zwycięstwo nad modernizmem (które, jak wiemy, przyjdzie przez Maryję, pogromczynię herezyj). Dla przeciętnego katolika jest zupełnie nieczytelne, czemu Franciszek wytoczył aż tak ciężkie działa akurat przeciw naszej skromnej frakcji kościelnej. Narzucenie ewentualnej odpowiedzialności zbiorowej, niesprawiedliwość przedstawionej narracji pasują do znanego, choć niestety wciąż za słabo utrwalonego wizerunku sławetnego lokatora rzymskiego Domu Świętej Marty jako aroganta o minimalnej wiedzy teologicznej i zerowej wrażliwości liturgicznej. Gdzie jest jego autorytet osobisty w porównaniu do Benedykta XVI i Jana Pawła II ?!
Ten atak wygląda na źle przygotowany, słabo uzasadniony. Zauważmy też, że prócz pokrzykiwań nie ma w nim sankcyj. Wraz z erozją autorytetu i hierarchii posoborowej można sądzić, że jeśli ktoś będzie łamał zapisy TC bez robienia „dymu” w stylu sławetnego ks. Woźnickiego, ma pewne szansę na spokój. Wszak niemal wszyscy posoborowcy też będą łamać zapisy tego dokumentu, bo przecież nie zaczną celebrować – o co formalnie prosi (?!) Franciszek „z dochowaniem wierności księgom liturgicznym promulgowanym po Soborze Watykańskim II, bez ekscentryczności, które łatwo przeradzają się w nadużycia”. W bardzo wielkim stopniu zgadzam się z oceną sytuacji sformułowaną przez Księdza Dariusza Olewińskiego.
Zatem, zachowajmy spokój. Franciszek kopnął nas w kostkę, ale tuszę, iż nawet nie zmiażdżył pięty. Dłużej klasztora niż przeora!
Wnioski:
Po pierwsze, róbmy swoje.
Po drugie, wspierajmy kapłanów, których TC może dotknąć znacznie mocniej niż świeckich.
Po trzecie, dajmy szansę naszym biskupom i proboszczom na zachowanie się przyzwoite.
Po czwarte, pamiętajmy, że nie ma wrogów między tradycjonalistami!
piątek, 9 lipca 2021
Ofensywa wydawnicza Wydawnictwa 3DOM
Od lat mamy coraz bogatszą ofertę dostępnych, nowo wydawanych książek. Nawet jeśli znajdą się pieniądze na zakup i kolejna nowa półka na ich ustawienie, to kiedyś jeszcze należałoby je … czytać. A na to czasu chronicznie już brakuje…
Chciałbym Państwu zarekomendować kilka pozycyj z oferty Wydawnictwa 3DOM. Zacznijmy od projektu najambitniejszego! Rozpoczęto wznawianie klasycznej pozycji apologetycznej z XIX wieku, autorstwa francuskiego księdza Jana Józefa Gaume’a pt. „Zasady i całość wiary katolickiej, czyli wykład jej historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny, apologetyczny, filozoficzny i socjalny, od stworzenia świata aż do naszych czasów”. Całość ma objąć komplet ośmiu tomów!
Ksiądz Gaume przedstawienia katolicką wizję powstania świata, rozwoju nauki i cywilizacji. Jest ona w kontrze do myślenia oświeceniowego, które stanowi fundament błędów współczesności, potępionych w Syllabusie Piusa IX. Można zatem przedstawić „Zasady i całość wiary katolickiej” jako pozytywne dopełnienie encykliki „Quanta cura”. Ale księgi te zawierają o wiele więcej: przedstawiając też np. urokliwe opisy przyrody, będącej wszak najdoskonalszym dziełem Stwórcy.
Dziewiętnastowieczne wydania dzieła ks. Gaume miały sporo literówek (zwłaszcza po … łacinie) i niekonsekwencyj ortograficznych. Aktualna edycja stawia sobie za cel ich korektę. Został on częściowo osiągnięty. Z punktu widzenia współczesnego czytelnika największym problemem może być archaiczna składnia oraz maniera tworzenia zdań wielokrotnie złożonych, z wykorzystaniem sporadycznie używanych partykuł. Jako czytelnik oraz miłośnik języka staropolskiego doceniam wykonaną pracę i uzyskany efekt. Na pewno nową edycję czyta się łatwiej niż edycje dziewiętnastowieczne, a wciąż ma się przyjemność obcowania z czymś niedzisiejszym.
By projekt mógł posuwać się dalej, nakłady ponoszone na kolejne tomy muszą się zwracać wydawcy, finansując dalsze etapy dzieła. Zachęcam Państwa do zakupu tomu pierwszego, by pozwoliło to sfinansować wydanie tomu drugiego i trzeciego.
Równocześnie pragnąłbym zwrócić Państwa uwagę na dwie inne książki o Mszy Świętej, adresowane tym razem do początkujących tradycjonalistów. Bardzo dobrze się stało, że wydana została wreszcie w formie papierowej „Katecheza o Mszy Świętej” księdza Tomasza Dawidowskiego, która była dotąd dostępna wyłącznie na portalu sanctus.pl. Dobra cena - 24,90 zł!
Jej ciekawym, bardziej mistycznym dopełnieniem jest „Wykład Ofiary Mszy Świętej” ojca Marcina z Kochem. Jest to kolejna reedycja dobrze znanego już w Polsce dzieła, którego poprzedni nakład jest już wyczerpany. Tu jednak drobna uwaga cenowa – za 36 zł oczekiwałbym książki w twardej okładce. Przy miękkiej oprawie właściwsza dla naszych kieszeni byłaby cena o 10 zł niższa.
Chciałbym Państwu zarekomendować kilka pozycyj z oferty Wydawnictwa 3DOM. Zacznijmy od projektu najambitniejszego! Rozpoczęto wznawianie klasycznej pozycji apologetycznej z XIX wieku, autorstwa francuskiego księdza Jana Józefa Gaume’a pt. „Zasady i całość wiary katolickiej, czyli wykład jej historyczny, dogmatyczny, moralny, liturgiczny, apologetyczny, filozoficzny i socjalny, od stworzenia świata aż do naszych czasów”. Całość ma objąć komplet ośmiu tomów!
Ksiądz Gaume przedstawienia katolicką wizję powstania świata, rozwoju nauki i cywilizacji. Jest ona w kontrze do myślenia oświeceniowego, które stanowi fundament błędów współczesności, potępionych w Syllabusie Piusa IX. Można zatem przedstawić „Zasady i całość wiary katolickiej” jako pozytywne dopełnienie encykliki „Quanta cura”. Ale księgi te zawierają o wiele więcej: przedstawiając też np. urokliwe opisy przyrody, będącej wszak najdoskonalszym dziełem Stwórcy.
Dziewiętnastowieczne wydania dzieła ks. Gaume miały sporo literówek (zwłaszcza po … łacinie) i niekonsekwencyj ortograficznych. Aktualna edycja stawia sobie za cel ich korektę. Został on częściowo osiągnięty. Z punktu widzenia współczesnego czytelnika największym problemem może być archaiczna składnia oraz maniera tworzenia zdań wielokrotnie złożonych, z wykorzystaniem sporadycznie używanych partykuł. Jako czytelnik oraz miłośnik języka staropolskiego doceniam wykonaną pracę i uzyskany efekt. Na pewno nową edycję czyta się łatwiej niż edycje dziewiętnastowieczne, a wciąż ma się przyjemność obcowania z czymś niedzisiejszym.
By projekt mógł posuwać się dalej, nakłady ponoszone na kolejne tomy muszą się zwracać wydawcy, finansując dalsze etapy dzieła. Zachęcam Państwa do zakupu tomu pierwszego, by pozwoliło to sfinansować wydanie tomu drugiego i trzeciego.
Równocześnie pragnąłbym zwrócić Państwa uwagę na dwie inne książki o Mszy Świętej, adresowane tym razem do początkujących tradycjonalistów. Bardzo dobrze się stało, że wydana została wreszcie w formie papierowej „Katecheza o Mszy Świętej” księdza Tomasza Dawidowskiego, która była dotąd dostępna wyłącznie na portalu sanctus.pl. Dobra cena - 24,90 zł!
Jej ciekawym, bardziej mistycznym dopełnieniem jest „Wykład Ofiary Mszy Świętej” ojca Marcina z Kochem. Jest to kolejna reedycja dobrze znanego już w Polsce dzieła, którego poprzedni nakład jest już wyczerpany. Tu jednak drobna uwaga cenowa – za 36 zł oczekiwałbym książki w twardej okładce. Przy miękkiej oprawie właściwsza dla naszych kieszeni byłaby cena o 10 zł niższa.
sobota, 12 czerwca 2021
Juliusz Meotti - Ostatni papież Zachodu (recenzja)
Dorzuciłem tę książeczkę (176 stron) do stosu kupowanych pozycyj, mając nadzieję, że zawierać będzie wywód na tematy sedewakantystyczne. Niestety, tej nadziei dziełko absolutnie nie spełniło. Jego tematykę lepiej ująłby tytuł "Ostatni papież Europy", bowiem p. Meotti przedstawia postać Papieża Benedykta XVI jako ostatniego wojownika Starego Kontynentu, pragnącego obudzić czy też może reanimować niegdyś chrześcijańskie społeczności Francji, Niemiec i Włoch.
Autor przedstawia ks. Ratzingera jako proroka, który od końca lat 60-tych XX wieku przewidywał dziejącą się obecnie nędzną teraźniejszość Kościoła i świata. Jest w tym sporo prawdy, choć z pewnością na tak niewielu stronach wielu wątków nie udało się nawet poruszyć. Książka daje jednak całkiem niezły zarys poglądów kulturowych, cywilizacyjnych i społecznych Ojca Świętego. Nie obywa się bez uproszczeń, choćby w sferze faktów. Na przykład Andrzej Szczypiorski określany jest jako "polski pisarz antykomunistyczny", tylko dlatego, że w latach 80-tych XX wieku nie po drodze było mu z władzami tzw. PRLu. My go pamiętamy jako postać odrażającą, donosiciela bezpieki na członków własnej najbliższej rodziny. Analogicznie, jako uczeń kard. Ratzingera jest wskazany hr. kard. Krzysztof Schönborn, czołowy współczesny modernista.
Najlepsze w tej książce jest ... posłowie autorstwa Pawła Lisickiego. Nie od dziś uważam naczelnego "Do Rzeczy" jako czołowego polskiego intelektualistę i teologa. Także i tutaj potrzebuje on zaledwie kilku akapitów, by wskazać skazy na pancerzu naszego Panzerkardinala. Jakie? Przeczytajcie sami w książce!
Autor przedstawia ks. Ratzingera jako proroka, który od końca lat 60-tych XX wieku przewidywał dziejącą się obecnie nędzną teraźniejszość Kościoła i świata. Jest w tym sporo prawdy, choć z pewnością na tak niewielu stronach wielu wątków nie udało się nawet poruszyć. Książka daje jednak całkiem niezły zarys poglądów kulturowych, cywilizacyjnych i społecznych Ojca Świętego. Nie obywa się bez uproszczeń, choćby w sferze faktów. Na przykład Andrzej Szczypiorski określany jest jako "polski pisarz antykomunistyczny", tylko dlatego, że w latach 80-tych XX wieku nie po drodze było mu z władzami tzw. PRLu. My go pamiętamy jako postać odrażającą, donosiciela bezpieki na członków własnej najbliższej rodziny. Analogicznie, jako uczeń kard. Ratzingera jest wskazany hr. kard. Krzysztof Schönborn, czołowy współczesny modernista.
Najlepsze w tej książce jest ... posłowie autorstwa Pawła Lisickiego. Nie od dziś uważam naczelnego "Do Rzeczy" jako czołowego polskiego intelektualistę i teologa. Także i tutaj potrzebuje on zaledwie kilku akapitów, by wskazać skazy na pancerzu naszego Panzerkardinala. Jakie? Przeczytajcie sami w książce!
środa, 26 maja 2021
Czy Bergoglio zniesie Summorum Pontificum?
W zasadzie od początku działalności biskupa Jerzego Bergoglio jako Biskupa Rzymu Franciszka pojawiają się spekulacje, iż skasuje lub ograniczy on prawa związane z pozycją Tradycyjnej Mszy Rzymskiej w Kościele. Sugestie takie opublikował wczoraj portal Rorate Caeli i ponoć wynikają one z przemówienia Franciszka do Konferencji Episkopatu Włoch. Według tych pogłosek, mielibyśmy się znów cofnąć do indultów zatwierdzanych przez biskupów diecezjalnych lub nawet … Watykan.
Zauważmy, że Summorum Pontificum Ojca Świętego Benedykta XVI daje nam dwa podstawowe sposoby na rozszerzanie dostępu do Tradycyjnej Mszy Rzymskiej. Pierwszym z nich jest Msza prywatna kapłana celebrowana według ksiąg Jana XXIII, w której mogą uczestniczyć wierni. Jakkolwiek Benedykt XVI nie odwoływał się wprost do bulli Quo primum tempore św. Piusa V, to de facto potwierdził ustanowione w niej prawo każdego rzymskokatolickiego kapłana do celebrowania Mszy Świętej w sposób zgodny z ustaleniami dogmatycznymi soboru trydenckiego. Bulla Quo Primum była bowiem umieszczana w każdym Mszale potrydenckim aż do 1962 r.
Czy Franciszek może ograniczyć to prawo? Na szczęście nie byłoby to takie proste, a już zupełnie nie widzę możliwości skutecznego nakładania sankcyj na kapłanów celebrujących Mszę. Tu i ówdzie (np. episkopat niemiecki, a w ślad za nim metodą kopiuj - wklej także KEP) próbowali ograniczać przywilej św. Piusa V poprzez egzaminy z łaciny, lecz ta droga w ogóle nie wystartowała. Na celebrowanie Mszy prywatnych w formie, ale publicznych, bo dostępnych dla wiernych, decydują się kapłani nonkonformistyczni, którzy nie dbają o karierę, ani dobre notowania w kuriach. Tych ludzi się łatwo nie przestraszy ani nie zmusi do uległości. To sól współczesnego Kościoła.
Dodajmy, że o ile tak zwana pandemia koronawirusa osłabiła bardzo Kościół, to my – tradycjonaliści – jesteśmy po niej na pewno wzmocnieni. To tradycjonalistyczni kapłani byli i są najdalsi od zastraszenia urojonymi normami pseudosanitarnymi oraz nielegalnymi nakazami władz państwowych. Gdy na długie tygodnie zamknięto świątynie w wielu krajach, tradycyjna Msza była celebrowana dla wtajemniczonych za zamkniętymi drzwiami kościołów (aż chce się dodać od św. Jana Apostoła: z obawy przed żydami), w warunkach kaplic domowych, a nawet po prywatnych mieszkaniach – słowem w sytuacjach jakże podobnych jak czas walki z posoborowiem od 1969 do 1988. To do naszych kapłanów i do naszych kaplic zgłaszają się nowi wierni, którzy chcą się trzymać z dala od procederu Komunii na rękę; którzy rozumieją, że nakładane przez państwa otępienia nie mają na celu dobra zdrowotnego obywateli, lecz skutki zupełnie inne. W bardzo niewielu miejscach na świecie skutecznie narzucono udzielanie Komunii na rękę podczas liturgii tradycyjnej.
Ewentualne zakazy i ograniczenia Bergoglia mogą przyhamować obserwowany teraz tradycjonalistyczny boom. Mogą utrudniać dalszym kapłanom dołączanie do celebracji. Nie wierzę jednak, by moderniści byli w stanie skutecznie wpłynąć na księży przekonanych już do tradycyjnej Mszy rzymskiej. Oni oraz my, pozostający pod ich opieką wierni, jesteśmy jakby … zaszczepieni na rozmaite groźby i biurokratyczne tricki.
Wracając do Summorum Pontificum. Jest w nim również przewidziana droga dla wiernych, którzy pragną uczestniczyć w tradycyjnej Mszy rzymskiej, ale nie znają kapłana, który zgodziłby się dla nich celebrować taką Mszę. W praktyce wygląda to (nie tylko w Polsce) dość podobnie jak indult celebrowany na podstawie motu proprio Ecclesia Dei Jana Pawła II (1988). Ta droga zawsze była traktowana jako wyboista, rzadko prowadząc do szybkiego rozkwitu duszpasterstwa. Szczerze pisząc, ciężko byłoby popsuć ją jeszcze bardziej.
Jest pewien znaczący czynnik postpandemijny, który nam sprzyja. Przy tak drastycznym spadku liczby praktykujących katolików nie można po prostu lekceważyć rosnących grup związanych z Mszą trydencką. Nie można też pomijać stypendiów za zamawiane Msze ani kolekt pieniężnych, zbieranych od wiernych. Może to powodować, iż nawet niechętni dotąd proboszczowie i biurokraci kurialni staną się bardziej otwarci na potrzeby zgłaszane przez tradycyjnych katolików. Sądzę zatem, że zmiany w populacji praktykujących wiernych będą nam sprzyjać, prowadzić do zmniejszenia biurokratycznych wymogów. Nawet tych stawianych przez posoborowy Kościół.
Zauważcie proszę, jak w ciągu kilku lat naszej ciężkiej pracy zmienia się stosunek do ksiąg liturgicznych. Jeszcze 10 lat temu sam nie byłem gotów, by głosić wyższość rytu pre-55 nad księgami Jana XXIII. A teraz akcja „wyrzućmy Bugniniego z Tygodnia Wielkiego” staje się samograjem! W Polsce i na całym świecie (choć tam postawa ta trwa już od dłuższego czasu) coraz więcej środowisk liturgii tradycyjnej wraca do celebrowania wigilij i oktaw, które Bugnini skasował. Już nie tylko Triduum, nie tylko Niedziela Palmowa są celebrowane po „bardzo staremu”.
Podsumowując wpis: nie wydaje mi się, by Franciszek mógł nam specjalnie zaszkodzić. W dłuższej perspektywie czasu bardziej bolesny może być kij w szprychy, jaki wsadził listem „Authenticum charismatis”, czyli centralizacja zatwierdzania nowych wspólnot zakonnych na szczeblu kurii rzymskiej. Szanse na rodzimy, polski instytut tradycjonalistyczny (lub formalnie tylko „birytualny”) jeszcze bardziej się oddaliły.
Obawiam się, że znacznie bardziej mogą nam przeszkadzać współczesne państwa, zwłaszcza jeśli ideologiczna w 90% (merytoryczna w pozostałych 10%) walka z koronawirusem będzie się nasilać w kolejnych latach. Ale nie o tym jest ten wpis, więc temat kończę, nim się nadmiernie rozgadam!
Zamiast tego napiszę słówko, czego od zawsze najbardziej mi brakuje w Summorum Pontificum. Bardzo żałuję, że Ojciec Święty nie umieścił w nim zapisów nakazujących, by wszyscy klerycy studiujący w katolickich seminariach byli zapoznawani z tzw. Nadzwyczajną Formą Rytu Rzymskiego. Gdyby każdy wyświęcany prezbiter potrafił ją celebrować, już teraz inny byłby nasz świat...
Zauważmy, że Summorum Pontificum Ojca Świętego Benedykta XVI daje nam dwa podstawowe sposoby na rozszerzanie dostępu do Tradycyjnej Mszy Rzymskiej. Pierwszym z nich jest Msza prywatna kapłana celebrowana według ksiąg Jana XXIII, w której mogą uczestniczyć wierni. Jakkolwiek Benedykt XVI nie odwoływał się wprost do bulli Quo primum tempore św. Piusa V, to de facto potwierdził ustanowione w niej prawo każdego rzymskokatolickiego kapłana do celebrowania Mszy Świętej w sposób zgodny z ustaleniami dogmatycznymi soboru trydenckiego. Bulla Quo Primum była bowiem umieszczana w każdym Mszale potrydenckim aż do 1962 r.
Czy Franciszek może ograniczyć to prawo? Na szczęście nie byłoby to takie proste, a już zupełnie nie widzę możliwości skutecznego nakładania sankcyj na kapłanów celebrujących Mszę. Tu i ówdzie (np. episkopat niemiecki, a w ślad za nim metodą kopiuj - wklej także KEP) próbowali ograniczać przywilej św. Piusa V poprzez egzaminy z łaciny, lecz ta droga w ogóle nie wystartowała. Na celebrowanie Mszy prywatnych w formie, ale publicznych, bo dostępnych dla wiernych, decydują się kapłani nonkonformistyczni, którzy nie dbają o karierę, ani dobre notowania w kuriach. Tych ludzi się łatwo nie przestraszy ani nie zmusi do uległości. To sól współczesnego Kościoła.
Dodajmy, że o ile tak zwana pandemia koronawirusa osłabiła bardzo Kościół, to my – tradycjonaliści – jesteśmy po niej na pewno wzmocnieni. To tradycjonalistyczni kapłani byli i są najdalsi od zastraszenia urojonymi normami pseudosanitarnymi oraz nielegalnymi nakazami władz państwowych. Gdy na długie tygodnie zamknięto świątynie w wielu krajach, tradycyjna Msza była celebrowana dla wtajemniczonych za zamkniętymi drzwiami kościołów (aż chce się dodać od św. Jana Apostoła: z obawy przed żydami), w warunkach kaplic domowych, a nawet po prywatnych mieszkaniach – słowem w sytuacjach jakże podobnych jak czas walki z posoborowiem od 1969 do 1988. To do naszych kapłanów i do naszych kaplic zgłaszają się nowi wierni, którzy chcą się trzymać z dala od procederu Komunii na rękę; którzy rozumieją, że nakładane przez państwa otępienia nie mają na celu dobra zdrowotnego obywateli, lecz skutki zupełnie inne. W bardzo niewielu miejscach na świecie skutecznie narzucono udzielanie Komunii na rękę podczas liturgii tradycyjnej.
Ewentualne zakazy i ograniczenia Bergoglia mogą przyhamować obserwowany teraz tradycjonalistyczny boom. Mogą utrudniać dalszym kapłanom dołączanie do celebracji. Nie wierzę jednak, by moderniści byli w stanie skutecznie wpłynąć na księży przekonanych już do tradycyjnej Mszy rzymskiej. Oni oraz my, pozostający pod ich opieką wierni, jesteśmy jakby … zaszczepieni na rozmaite groźby i biurokratyczne tricki.
Wracając do Summorum Pontificum. Jest w nim również przewidziana droga dla wiernych, którzy pragną uczestniczyć w tradycyjnej Mszy rzymskiej, ale nie znają kapłana, który zgodziłby się dla nich celebrować taką Mszę. W praktyce wygląda to (nie tylko w Polsce) dość podobnie jak indult celebrowany na podstawie motu proprio Ecclesia Dei Jana Pawła II (1988). Ta droga zawsze była traktowana jako wyboista, rzadko prowadząc do szybkiego rozkwitu duszpasterstwa. Szczerze pisząc, ciężko byłoby popsuć ją jeszcze bardziej.
Jest pewien znaczący czynnik postpandemijny, który nam sprzyja. Przy tak drastycznym spadku liczby praktykujących katolików nie można po prostu lekceważyć rosnących grup związanych z Mszą trydencką. Nie można też pomijać stypendiów za zamawiane Msze ani kolekt pieniężnych, zbieranych od wiernych. Może to powodować, iż nawet niechętni dotąd proboszczowie i biurokraci kurialni staną się bardziej otwarci na potrzeby zgłaszane przez tradycyjnych katolików. Sądzę zatem, że zmiany w populacji praktykujących wiernych będą nam sprzyjać, prowadzić do zmniejszenia biurokratycznych wymogów. Nawet tych stawianych przez posoborowy Kościół.
Zauważcie proszę, jak w ciągu kilku lat naszej ciężkiej pracy zmienia się stosunek do ksiąg liturgicznych. Jeszcze 10 lat temu sam nie byłem gotów, by głosić wyższość rytu pre-55 nad księgami Jana XXIII. A teraz akcja „wyrzućmy Bugniniego z Tygodnia Wielkiego” staje się samograjem! W Polsce i na całym świecie (choć tam postawa ta trwa już od dłuższego czasu) coraz więcej środowisk liturgii tradycyjnej wraca do celebrowania wigilij i oktaw, które Bugnini skasował. Już nie tylko Triduum, nie tylko Niedziela Palmowa są celebrowane po „bardzo staremu”.
Podsumowując wpis: nie wydaje mi się, by Franciszek mógł nam specjalnie zaszkodzić. W dłuższej perspektywie czasu bardziej bolesny może być kij w szprychy, jaki wsadził listem „Authenticum charismatis”, czyli centralizacja zatwierdzania nowych wspólnot zakonnych na szczeblu kurii rzymskiej. Szanse na rodzimy, polski instytut tradycjonalistyczny (lub formalnie tylko „birytualny”) jeszcze bardziej się oddaliły.
Obawiam się, że znacznie bardziej mogą nam przeszkadzać współczesne państwa, zwłaszcza jeśli ideologiczna w 90% (merytoryczna w pozostałych 10%) walka z koronawirusem będzie się nasilać w kolejnych latach. Ale nie o tym jest ten wpis, więc temat kończę, nim się nadmiernie rozgadam!
Zamiast tego napiszę słówko, czego od zawsze najbardziej mi brakuje w Summorum Pontificum. Bardzo żałuję, że Ojciec Święty nie umieścił w nim zapisów nakazujących, by wszyscy klerycy studiujący w katolickich seminariach byli zapoznawani z tzw. Nadzwyczajną Formą Rytu Rzymskiego. Gdyby każdy wyświęcany prezbiter potrafił ją celebrować, już teraz inny byłby nasz świat...
środa, 12 maja 2021
Nie ze mną te numery, Bruna!
Od przynajmniej półtora roku powtarzają się rozmaite awantury medialne związane z poglądami wyrażanymi w pogadankach umieszczanych na platformie youtube przez osobę określającą się jako „Siostra Brunę od Maryi”.
foto: printscreen z youtube
Sama Bruna zaistniała medialnie jakiś czas wcześniej (Nie potrafię, polegając na swej pamięci, ustalić, w którym roku. Ale bliżej 2018 niż 2015 roku). Zawsze wypowiadała się jednoznacznie przeciwko charyzmatykom, wytykała błędy zawarte w rozmaitych prywatnych objawieniach, krytykowała różne objawy kryzysu współczesnego Kościoła Dostrzegała też problemy typowe dla Polski, a więc brak lustracji oraz nadreprezentacja w populacji, zwłaszcza na stanowiskach decyzyjnych, mężczyzn o orientacji homoseksualnej. Jej stanowisko spokojnie mieści się w nurcie światopoglądu tradycjonalistów katolickich. Do prowadzonej przez nią kaplicy byli zapraszani kapłani, by celebrować Mszę w tradycyjnej formie rytu rzymskiego.
Sporo osób o naszych poglądach uznało zatem, że obecna odsłona konfliktu – tym razem z Archidiecezją Częstochowską i jej ordynariuszem Wacławem Depą – to kolejna runda w walce modernistów z antymodernistami.
A więc jeśli jest wojna, to musimy wspierać NASZĄ oraz atakować WROGA!
Mechanizm ten jakże dobrze znamy ze współczesnej Polski, która od kilkudziesięciu lat jest rozgrywana według tego samego schematu. Jest podział na „naszych” i „onych”. Mogą się zmieniać ich nazwy (PZPR vs Solidarność albo PiS vs PO), ale nieszczęśni ludzie z poczuciem misji i uporem godnym lepszej sprawy uczestniczą w chocholim tańcu. Jego efekt jest tylko jeden: cały czas mają do wyboru WYŁĄCZNIE mniejsze lub większe zło, przy czym co jakiś czas dotychczasowe mniejsze staje się większym i vice versa.
Kierując się mottem Józefa Mackiewicza: „jedynie prawda jest ciekawa” chciałbym naruszyć strefę komfortu niektórych Czytelników i przedstawić swoje zastrzeżenia względem Bruny i jej działalności.
1. Bruna odwołuje się werbalnie do charyzmatu zakonu kartuzów i jego założyciela, św. Brunona. Jednak nie potrafię sobie wyobrazić, jak można realizować te ideały: zasady milczenia, modlitwy, postu, samotności, odcięcia się od świata przebywając w ciągłej interakcji z otoczeniem za pośrednictwem mediów społecznościowych. Bruna była lub jest na facebooku, twitterze, youtube oraz na forach internetowych. A przecież nawet współcześni, posoborowi kartuzi pozostają blisko pierwotnego charyzmatu, co pięknie nam pokazuje film „Wielka cisza”.
Być może zatem w teorii wie ona, jak powinni żyć pustelnicy, ale czy sama w praktyce dnia codziennego żyje tak jak oni?
2. Słowo „pustelnia” kojarzy się nam ze skromnym pomieszczeniem położonym z dala od ludzi, gdzieś „na końcu świata”. Tymczasem Bruna mieszka z mamą w domku znajdującym się na przedmieściach Częstochowy. Więcej osób we wspólnocie nie ma. Wszędzie dokoła mieszkają ludzie, przebiega ulica, są sklepy i przystanek autobusowy. A do Jasnej Góry na piechotę 8 kilometrów.
Odkąd pamiętam, na stronie pustelni widnieje komunikat:
który zawsze robił na mnie bardzo złe wrażenie.
Natomiast NIGDY nie pamiętam, by „eremitki” chciały powiększać wspólnotę. By Bruna umieszczała komunikat zachęcający kobiety do wstąpienia do pustelni, do wspólnej realizacji powołania w formule zakonnej. Z informacyj zamieszczonych na niezawodnym forum krzyż wynika, że na samym początku projektu, jeszcze w innej lokalizacji, zamieszkiwały trzy siostry zakonne. Zdaje się zatem, że nigdy nie było ich więcej.
3. Warto tu dodać, że Fundacja Biskupa Hugona, która jest instytucjonalnym zapleczem Bruny, prowadzi działalność gospodarczą, a nawet w zeszłym roku załapała się na rządowe covidowe tarcze pomocowe. Po szczegóły zapraszam tu.
Uwzględniając dane zawarte w tekście „Mówisz Polakom, jak trafić do nieba. Stajesz się gwiazdą” można założyć, że „model biznesowy” Bruny wygląda tak: 10 000 zł miesięcznie przychodu z youtube i innych mediów wystarcza także na opłacanie np. składek emerytalnych i ubezpieczeniowych dla niej, gdyż w świetle prawa jest osobą świecką, a więc nieobjętą Funduszem Kościelnym.
Patrząc zatem w kontekście powszechnie dostępnych faktów na przywołany wyżej komunikat Archidiecezji Częstochowskiej, nie widzę w nim błędów. Bruna nie jest zakonnicą, nie jest pustelnicą. Jest świecką teolożką – elokwentną, o niemałej wiedzy, która przez parę lat zbudowała dość oryginalny model biznesowy. Pseudonim artystyczny „Bruna” oraz niewielkie koszty: habit ze sklepu z dewocjonaliami, laptop z kamerą – pozwoliły jej osiągnąć całkiem mocną pozycję opartą na iluzji i półprawdach.
Oczywiście doskonale rozumiem, że gdyby Bruna nie atakowała kryzysu współczesnego Kościoła, gdyby była gitarową „allelujką” z pozytywnym przekazem, to całkiem niewykluczone, że kurialiści arcybiskupa Depy patrzyliby nadal przez palce na jej działalność. Ale równocześnie, czy zbierałaby tak dobre pieniądze na swojej działalności? „Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana” - jak mawiają mądrzy Rosjanie.
Konkludując, dzieło naprawy Kościoła należy zaczynać od samego siebie.
Niechże więc Bruna dokona samookreślenia.
Może funkcjonować jako świecka youtuberka i dzielić się swoją wiedzą i przemyśleniami oraz oczekiwać wsparcia finansowego.
Może też spróbować założyć prawdziwy, realny erem lub pustelnię o duchowości kartuzkiej, odciąć od cywilizacji i spędzać życie na modlitwie.
A może jej powołaniem byłby prawdziwy, nie udawany zakon nauczający?
Nie można wybierać w życiu elementów zupełnie ze sobą sprzecznych i tworzyć swoim życiem najwygodniejszy dla siebie kolaż rozwiązań. Casus Bruny jest też przykładem, że znacznie wygodniej jest planować dla siebie karierę generała, a nie sierżanta. Jakże wielu takich samozwańców znamy ...
foto: printscreen z youtube
Sama Bruna zaistniała medialnie jakiś czas wcześniej (Nie potrafię, polegając na swej pamięci, ustalić, w którym roku. Ale bliżej 2018 niż 2015 roku). Zawsze wypowiadała się jednoznacznie przeciwko charyzmatykom, wytykała błędy zawarte w rozmaitych prywatnych objawieniach, krytykowała różne objawy kryzysu współczesnego Kościoła Dostrzegała też problemy typowe dla Polski, a więc brak lustracji oraz nadreprezentacja w populacji, zwłaszcza na stanowiskach decyzyjnych, mężczyzn o orientacji homoseksualnej. Jej stanowisko spokojnie mieści się w nurcie światopoglądu tradycjonalistów katolickich. Do prowadzonej przez nią kaplicy byli zapraszani kapłani, by celebrować Mszę w tradycyjnej formie rytu rzymskiego.
Sporo osób o naszych poglądach uznało zatem, że obecna odsłona konfliktu – tym razem z Archidiecezją Częstochowską i jej ordynariuszem Wacławem Depą – to kolejna runda w walce modernistów z antymodernistami.
W związku z pytaniami o status kanoniczny osoby występującej w mediach jako S. Bruna od Maryi oraz tzw. Pustelni Matki Bożej Jasnogórskiej, znajdującej się w Częstochowie przy ul. Mirowskiej, informujemy, że wspomniana osoba oraz jej rodzona matka (przedstawiająca się jako S. Klara od Jezusa Miłosiernego), które prowadzą życie pustelnicze oraz działalność w tymże miejscu, nie są osobami konsekrowanymi i nie mogą być uważane za pustelnice w rozumieniu prawa kanonicznego (kan. 603 KPK).
Przebywając od kilku lat na terenie Archidiecezji Częstochowskiej zostały objęte troską Arcybiskupa Metropolity Częstochowskiego. Jednak w ostatnim czasie, po okresie próby, zamierzał definitywnie uregulować ich sytuację kanoniczną zgodnie z obowiązującym prawem. Po przedłożeniu im projektu „Statutu pustelników w Archidiecezji Częstochowskiej” odmówiły podjęcia dalszej formacji i złożenia profesji pustelniczych.
Wobec powyższego Arcybiskup Metropolita Częstochowski wycofał uprzednio udzielone zgody na przechowywanie Najświętszego Sakramentu oraz zniósł ustanowione w budynku „Pustelni” kaplice prywatne. Obie kobiety otrzymały także zakaz używania właściwych osobom zakonnym habitów i tytułu „siostra”. Otrzymały również zakaz przyjmowania intencji mszalnych.
Archidiecezja Częstochowska nie bierze odpowiedzialności za działalność obu kobiet, za publikowane treści oraz odcina się od funkcjonowania tzw. Pustelni Matki Bożej Jasnogórskiej w Częstochowie, będącej prywatnym domem.
Ks. Mariusz Bakalarz
rzecznik prasowy Archidiecezji Częstochowskiej
A więc jeśli jest wojna, to musimy wspierać NASZĄ oraz atakować WROGA!
Mechanizm ten jakże dobrze znamy ze współczesnej Polski, która od kilkudziesięciu lat jest rozgrywana według tego samego schematu. Jest podział na „naszych” i „onych”. Mogą się zmieniać ich nazwy (PZPR vs Solidarność albo PiS vs PO), ale nieszczęśni ludzie z poczuciem misji i uporem godnym lepszej sprawy uczestniczą w chocholim tańcu. Jego efekt jest tylko jeden: cały czas mają do wyboru WYŁĄCZNIE mniejsze lub większe zło, przy czym co jakiś czas dotychczasowe mniejsze staje się większym i vice versa.
Kierując się mottem Józefa Mackiewicza: „jedynie prawda jest ciekawa” chciałbym naruszyć strefę komfortu niektórych Czytelników i przedstawić swoje zastrzeżenia względem Bruny i jej działalności.
1. Bruna odwołuje się werbalnie do charyzmatu zakonu kartuzów i jego założyciela, św. Brunona. Jednak nie potrafię sobie wyobrazić, jak można realizować te ideały: zasady milczenia, modlitwy, postu, samotności, odcięcia się od świata przebywając w ciągłej interakcji z otoczeniem za pośrednictwem mediów społecznościowych. Bruna była lub jest na facebooku, twitterze, youtube oraz na forach internetowych. A przecież nawet współcześni, posoborowi kartuzi pozostają blisko pierwotnego charyzmatu, co pięknie nam pokazuje film „Wielka cisza”.
Być może zatem w teorii wie ona, jak powinni żyć pustelnicy, ale czy sama w praktyce dnia codziennego żyje tak jak oni?
2. Słowo „pustelnia” kojarzy się nam ze skromnym pomieszczeniem położonym z dala od ludzi, gdzieś „na końcu świata”. Tymczasem Bruna mieszka z mamą w domku znajdującym się na przedmieściach Częstochowy. Więcej osób we wspólnocie nie ma. Wszędzie dokoła mieszkają ludzie, przebiega ulica, są sklepy i przystanek autobusowy. A do Jasnej Góry na piechotę 8 kilometrów.
Odkąd pamiętam, na stronie pustelni widnieje komunikat:
W pustelni z powodu trwających remontów nie ma możliwości odbycia rekolekcji ani wejścia do kaplic, które mają status kaplic prywatnych (nie można uczestniczyć w modlitwach ani Mszach świętych w nich sprawowanych).
który zawsze robił na mnie bardzo złe wrażenie.
Natomiast NIGDY nie pamiętam, by „eremitki” chciały powiększać wspólnotę. By Bruna umieszczała komunikat zachęcający kobiety do wstąpienia do pustelni, do wspólnej realizacji powołania w formule zakonnej. Z informacyj zamieszczonych na niezawodnym forum krzyż wynika, że na samym początku projektu, jeszcze w innej lokalizacji, zamieszkiwały trzy siostry zakonne. Zdaje się zatem, że nigdy nie było ich więcej.
3. Warto tu dodać, że Fundacja Biskupa Hugona, która jest instytucjonalnym zapleczem Bruny, prowadzi działalność gospodarczą, a nawet w zeszłym roku załapała się na rządowe covidowe tarcze pomocowe. Po szczegóły zapraszam tu.
Uwzględniając dane zawarte w tekście „Mówisz Polakom, jak trafić do nieba. Stajesz się gwiazdą” można założyć, że „model biznesowy” Bruny wygląda tak: 10 000 zł miesięcznie przychodu z youtube i innych mediów wystarcza także na opłacanie np. składek emerytalnych i ubezpieczeniowych dla niej, gdyż w świetle prawa jest osobą świecką, a więc nieobjętą Funduszem Kościelnym.
Patrząc zatem w kontekście powszechnie dostępnych faktów na przywołany wyżej komunikat Archidiecezji Częstochowskiej, nie widzę w nim błędów. Bruna nie jest zakonnicą, nie jest pustelnicą. Jest świecką teolożką – elokwentną, o niemałej wiedzy, która przez parę lat zbudowała dość oryginalny model biznesowy. Pseudonim artystyczny „Bruna” oraz niewielkie koszty: habit ze sklepu z dewocjonaliami, laptop z kamerą – pozwoliły jej osiągnąć całkiem mocną pozycję opartą na iluzji i półprawdach.
Oczywiście doskonale rozumiem, że gdyby Bruna nie atakowała kryzysu współczesnego Kościoła, gdyby była gitarową „allelujką” z pozytywnym przekazem, to całkiem niewykluczone, że kurialiści arcybiskupa Depy patrzyliby nadal przez palce na jej działalność. Ale równocześnie, czy zbierałaby tak dobre pieniądze na swojej działalności? „Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana” - jak mawiają mądrzy Rosjanie.
Konkludując, dzieło naprawy Kościoła należy zaczynać od samego siebie.
Niechże więc Bruna dokona samookreślenia.
Może funkcjonować jako świecka youtuberka i dzielić się swoją wiedzą i przemyśleniami oraz oczekiwać wsparcia finansowego.
Może też spróbować założyć prawdziwy, realny erem lub pustelnię o duchowości kartuzkiej, odciąć od cywilizacji i spędzać życie na modlitwie.
A może jej powołaniem byłby prawdziwy, nie udawany zakon nauczający?
Nie można wybierać w życiu elementów zupełnie ze sobą sprzecznych i tworzyć swoim życiem najwygodniejszy dla siebie kolaż rozwiązań. Casus Bruny jest też przykładem, że znacznie wygodniej jest planować dla siebie karierę generała, a nie sierżanta. Jakże wielu takich samozwańców znamy ...