Piękny, znakomity marketingowo i bardzo frapujący tytuł !! Autor dzieła, włoski prałat, profesor liturgiki i sakramentologji oraz współpracownik i, jak mówią, przyjaciel Ojca Świętego, już na samym wstępie pokazuje, czem powinna być tzw. „Nowa ewangelizacja”. Jeśli jeszcze nie wiecie, to odpowiem i ja na to pytanie: nowa ewangelizacja powinna być po prostu ewangelizacją.
Oprócz tytułu, książka nie jest skandalizująca. Stanowi dość przystępny wykład obrzędów obu form rytu rzymskiego. Nie skreśla się bynajmniej tej „zwyczajnej”, ale pokazuje, jak może i powinna być ona ponownie ubogacona przez formę nadzwyczajną. Widać to w każdym przedstawianym aspekcie: architekturze, szatach liturgicznych, muzyce oraz w tem, co najważniejsze – obrzędach Mszy Świętej.
Nie jestem biegłym liturgikiem. Pozostanę przy wizji liturgji, jaką ukształtowałem sobie w oparciu o współczesną praktykę polskiego tradycjonalizmu, z preferencją do Mszy cichej oraz podbudową teoretyczną w klasycznych pozycjach takich jak Liturgja rzymska x. prof. Antoniego Nojszewskiego, którą nb dobrzy ludzie zdigitalizowali i udostępniają.
Nie będę więc ukrywał, że przez te pryzmaty patrzę na nowoczesne ustalenia prezentowane przez prałata Buxa: wiem, że dzięki kolejnemu przeczytaniu pozycji dowiem się bardzo wiele. To nie jest książka do jednorazowej lektury!
Omawiane dzieło powinno trafić do kanonu „Nowego Ruchu Liturgicznego”. My, Polacy, możemy postawić je koło tak wartościowych pozycyj jak najnowsze książki Pawła Milcarka czy Mity o Mszy Trydenckiej rozwiewane przez x. Grzegorza Śniadocha .
I jakkolwiek na najwyższych szczytach polskiej hierarchji wciąż leży posoborowy, szary śnieg i błoto, zwracajcie uwagę na swoich najmłodszych wikarych oraz na kleryków, pracujcie nad nimi i zapoznawajcie ich z takimi pracami jak ta. Coś się zaczyna zmieniać, przychodzi odwilż, wraca stare. Coraz częściej słychać Kanon na Nowych Mszach, coraz częściej widać dbałość w gestach liturgicznych, staranność. Liturgja jest istotna dla tych młodych kapłanów. W sposób świadomy odrzucają oni bylejakość poprzedniego pokolenia i czerpią ze skarbca Kościoła, dokładnie tak, jak życzy sobie Ojciec Święty Benedykt XVI. Oni potrzebują naszego wsparcia !
Wskazałbym na jedną słabość omawianej książki. Wydaje się, że zbyt mało konkretny jest rozdział odnoszący się do poprawnego uczestnictwa we Mszy Świętej. Nie mówię tu o rozstrzyganiu „odwiecznego” sporu pt. Czy przychodzić na Mszę z Mszalikiem czy z różańcem ?!, ale x. Bux nie wspomina o żadnej formie przeżywania Mszy. Objaśnia funkcję ciszy, zajmuje się uniwersalnością łaciny, postawami liturgicznemi. Ktoś, kto po lekturze jego książki trafi na Mszę cichą, nadal będzie nieprzygotowany do jej przeżywania.
Nicola Bux - Jak chodzić na Mszę i nie stracić wiary
tł. Marcin Masny
środa, 29 lutego 2012
poniedziałek, 20 lutego 2012
"Krzyż. In hoc signo vinces!" - wywiad rzeka z x. Stanisławem Małkowskim, czyli błędy nt. Intronizacji
Napisanie niniejszego tekstu jest dla mnie szczególnie trudne. Odkąd pamiętam, niezwykle cenię Xiędza Stanisława. Nie zmieni tego faktu istotnie różna ocena aktualnej sytuacji politycznej w Polsce ani rysujące się coraz mocniej różnice teologiczne. Ufam, iż należy zwracać uwagę na nieścisłości i błędy pojawiające się u x. Małkowskiego właśnie dlatego, że jest on jedną z ostatnich osób w Polsce, które mogą aspirować do miana autorytetu. Amicus Plato, sed magis amica veritas.
Zacznę od oceny poziomu edytorskiego książki. O ile funkcjonarjuszom bezpieki, którzy nagrywali x. Małkowskiego w latach 80-tych XX wieku, zależało zapewne na maksymalnej wierności przekazu, to redaktorzy Tomasz Sommer i Rafał Pazio powinni zadbać o czytelność i poprawność stylistyczną tekstu. Tak jednak niestety nie jest: odniosłem wrażenie, że czytam roboczą wersję stenogramu, tekst zasadniczo nieautoryzowany, pozbawiony wielu koniecznych znaków interpunkcyjnych, z dość słabą korektą ortograficzną. Przykładowo: sojusznik x. Małkowskiego z modlitw na Krakowskiem Przedmieściu to w książce o. Bałęba (a nie: Bałemba), a JE abp Henryk Hoser jest "świętobliwy". Razi również brak wyczucia korektorów co do pisania słowa "kościół" wielką bądź małą literą oraz niekonsekwencja w pisaniu wielką lub małą literą słów takich jak "Msza św." / "Komunia św.". Sporą zaletą książki są natomiast ciekawe i unikalne zdjęcia, pochodzące zazwyczaj z prywatnego archiwum x. Małkowskiego. Wywiad jest podzielony na tematyczne rozdziały. Przeprowadzający wywiad mogliby w wielu wypadkach zadawać bardziej wnikliwe pytania. Nie rozstrzygnę, czy przyczyną była ich niekompetencja co do poruszanych szczegółów, czy też przekonanie, że bohaterem książki jest x. Małkowski, który zapewni podczas „one man show” wystarczająco dużo kontrowersyj. Obiektywnie rzecz biorąc – zapewnia, ale jest to rozmówca na tyle wysokiej klasy, że warto byłoby zmusić go do odrobiny wysiłku intelektualnego. Dość, że panowie Sommer i Pazio wprawdzie nie stoją przed rozmówcą przedsoborowo, na kolanach, jak bracia Karnowscy przed o. Rydzykiem w „Uważam Rze”, ale znajdują się w posoborowym „przykucu” klęczenie zastępującym.
Xiądz Małkowski opowiada w książce o całem swojem życiu, przeszłości i teraźniejszości. Przeszłość to pochodzenie x. Stanisława, jego młodość, droga do kapłaństwa, przyjaźń z x. Popiełuszką, relacje z „opozycją demokratyczną PRLu” oraz kurją. Tę część czyta się świetnie, bo życiorys bohatera opowieści idealnie nadaje się na film sensacyjny. Natomiast współczesność to lustracja duchowieństwa, katastrofa smoleńska i obrona krzyża na Krakowskiem Przedmieściu oraz intronizacja Jezusa Chrystusa na Króla Polski. Nie będę ukrywał, iż podzielam z grubsza poglądy x. Małkowskiego jedynie co do pierwszej z wymienionych kwestyj. Czas zatem spisywać protokół rozbieżności.
O sprawie „krzyża smoleńskiego” pisałem już na samym początku funkcjonowania bloga i zdania nie zmieniłem: z perspektywy czasu widzimy, jak bardzo ta awantura posłużyła do integracji kanalij palikotowych, zaś naszej stronie sceny politycznej i religijnej nie dała kompletnie nic. „Obrona krzyża” teoretycznie była ruchem oddolnym, ale już choćby przez to miała jedną podstawową wadę: nikt za nią nie odpowiadał, a poszczególne decyzje „podejmowały się same”. Dość, że przynajmniej połowa krążących tam osób musiała być prowokatorami. Nie trzeba być komandorem brytyjskiego MI6 czy SWW, by patrzeć bardzo krytycznie na „biografje” takie jak ta:
Innymi „obrońcami” byli wynajęci bezdomni i bezrobotni oraz „koncern medialny” Telewizji Narodowej, znany chyba wszystkim z serwisu YouTube. Najbardziej optymistyczna interpretacja tych wydarzeń, na jaką mogę się zdobyć, jest następująca: była to skrajnie nieudolna forma wywierania nacisku na władze w celu doprowadzenie do upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej pomnikiem usytuowanym przy Krakowskiem Przedmieściu w Warszawie.
W niemal dwa lata po tragedji zamawiane na 10 dnia każdego miesiąca o 8 rano Msze w warszawskim kościele seminaryjnym w intencji ofiar gromadzą co najwyżej piątą część ludzi, względem liczby uczestników półtora roku wcześniej. Większość spośród nich stanowią dziś posłowie i aktywiści PiSu. Nie istnieje autonomiczny ruch społeczny zainteresowany tą sprawą. To jest porażka całej patriotycznej Polski: najpierw oddaliśmy pole dość nieokreślonym i niepewnym ludziom, a teraz jest owo pole pozostało puste. W praktyce nie istnieje, nie działa medialnie, również stowarzyszenie „Solidarni 2010”; o tem, co tam się stało, można poczytać m.in. na forum portalu Rebelya.pl. Szkoda, że prowadzący wywiad nie zadali tu kilku pogłębionych pytań x. Małkowskiemu. Jego jedna odpowiedź: „nie pytałem [obrońców krzyża], kim są” to zdecydowanie zbyt mało. Zadziwiająca postawa jak na osobę, która przez kilkadziesiąt lat dzień w dzień spotykała najrozmaitszych prowokatorów i powinna być na nich uczulona!
Przejdźmy do intronizacji. Xiądz Małkowski nie kryje, że pozostaje pod wpływem myśli teologicznej głoszonej przez x. Tadeusza Kiersztyna. Jednak w całej książce nie pada ani słowo na temat statusu kanonicznego ww. kapłana. Do 1999 r. był on członkiem zakonu jezuitów i w jego ramach działał na rzecz beatyfikacji Rozalji Celakówny. Wtedy jednak został z zakonu karnie wydalony i odtąd ma status kapłana tułacza: nie znalazł biskupa, który inkardynowałby go do swojej diecezji. Zgodnie z prawem kanonicznem Kiersztyn nie może zatem sprawować Sakramentów świętych ani nauczać w Kościele katolickim. Ponieważ łamie ów zakaz z premedytacją, szafowane przezeń Sakramenty są niegodne (i nieważne – spowiedź), a kapłan podlega automatycznie wymierzonej karze suspensy.
Sam x. Kiersztyn oczywiście przedstawia własną interpretację prawa kanonicznego, świadczącą na jego korzyść. Podmioty powiązane z x. Kiersztynem to „Wspólnota św. Klaudiusza” ze Szczyglic pod Krakowem, Fundacja Serca Jezusa oraz najbardziej zapewne znane Stowarzyszenie Róża. Teoretycznie przedstawiać one mają idee wynikające z prywatnych objawień, jakie w latach 30tych XX wieku miała Rozalja Celakówna, w praktyce promują idee Intronizacji Jezusa Króla Polski wynikającą ze współczesnych prywatnych objawień, które nigdy nie zostały zbadane i autoryzowane przez Kościół katolicki. Jednym z czczonych przez te grupy obrazów jest „Matka Boska Szczyglicka”, która zdaje się błogosławić … lewą ręką.
Kiersztynowa idea intronizacji stoi w opozycji do kultu Najświętszego Serca Pana Jezusa i intronizacji – poświęcenia się Sercu Jezusowemu. Guru x. Małkowskiego AD 2007 nazywa wszakże doktrynę katolicką „wypaczeniem”:
Godzi się zatem podkreślić, że kontrolowana przez x. Kiersztyna „Fundacja Serca Jezusa” została założona AD 2001, a zatem przez 6 następnych lat, jakie minęły, zanim x. Tadeusz napisał zacytowane powyżej słowa, rozwinęła się u niego dość ostra forma „sercofobji”.
Tymczasem, jak twierdzi p. Maria Patynowska, zajmująca się kwestjami intronizacyjnemi w archidiecezji warszawskiej, sama Rozalja Celakówna w żadnem ze swoich pism nie wspominała ani razu, że Jezus Chrystus ma nosić tytuł „Jezus Król Polski”. Pisała natomiast o Intronizacji Najświętszego Serca Jezusowego:
Warto też wskazać, że jakkolwiek Rozalja Celakówna, a 250 lat wcześniej św. Małgorzata Maria Alacoque, doświadczały prywatnych objawień związanych z kultem NSPJ, to kult serca Bożego jest w zasadzie kultem Słowa Wcielonego i kultem miłości, jak naucza Pius XII Wielki w encyklice „Haurietis aquas" z 15 maja AD 1956 r. Papież w ww. encyklice w ogóle nie powołuje się na prywatne objawienia, lecz na Pismo święte, Ojców Kościoła i teologów.
W dniu 1 lipca AD 1921 naród polski został poświęcony Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Szkoda, że zeszłoroczne obchody 90 rocznicy odnowienia tego aktu, w których wzięli udział polscy kardynałowie i biskupi, nie zostały odpowiednio nagłośnione choćby przez katolickie media. A oto sam akt:
Mam nadzieję, że pokrótce wyjaśniłem błędy suspendowanego x. Kiersztyna i sekundującego mu x. Małkowskiego, odnosząc je do teologji katolickiej. Niewątpliwem ułatwieniem dla obserwowanego zmasowanego ataku szatana, mamiącego tysiące dobrych katolików fałszywemi objawieniami, jest porzucenie przez Kościół Posoborowy idei państw katolickich rządzonych zgodnie z prawami Ewangelji, zawartej w szczególności w encyklice Quas primas Piusa XI. Społeczne panowanie Chrystusa Króla jest w pełni koherentne z kultem NSPJ. Zaś „cząstkowe” intronizacje Serca Jezusa w poszczególnych rodzinach i społecznościach lokalnych powinny nas przybliżać do wdrożenia idej zawartych w Quas primas w skali całego społeczeństwa.
Należy jeszcze wspomnieć o innej koncepcji godzącej w kult Chrystusa Króla: Xiądz Małkowski bardzo słusznie piętnuje posoborową ideę x. Blachnickiego akcentującego Chrystusa jako Sługę a nie Króla rodzaju ludzkiego. Chrystus może być przedstawiany jedynie jako sługa i wykonawca woli swego Ojca!
Czemu x. Małkowski przylgnął do idej głoszonych przez x. Kiersztyna ? Przyczyną ogólną jest jego stosunek do objawień prywatnych. Na pytanie w tej sprawie Xiądz odpowiada: „Objawienia prywatne to bardzo częste zjawisko. Pojawiają się bardzo liczne głosy z nieba. Niektóre z nich zostały uznane, a inne jeszcze nie.” Dalej z treści rozmowy wynika, że Xiądz znał i cenił osoby mające takie wizje. Uczestniczył m.in. w rozmowach z mistyczką Anną Dąmbską. I wprawdzie nie traktuje objawień jako zagadnień kluczowych dla wiary, to – co dziwne – rozróżnia jedynie wizje prawdziwe i fałszywe. Z tem, że traktuje fałszywe jako nieszkodliwe dla wiary, podczas gdy mogą być one albo złudzeniem albo – co warto podkreślać – mamieniem diabelskiem. Ostatni z wymienionych elementów nie występuje w rozumowaniu zasłużonego kapelana „Solidarności”.
Natomiast jako przyczynę szczegółową wskazałbym inklinacje mesjanistyczne x. Małkowskiego. Wynikają one nie tylko z tradycji literackiej XIX wieku, ale także ze słów, jakie można znaleźć w „Dzienniczku” s. Faustyny Kowalskiej „Polskę szczególnie umiłowałem i jeśli będzie posłuszna Mojej woli, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście Moje”. Traktuje on zatem ideę Intronizacji Jezusa Króla Polski jako spójną z zapisami w „Dzienniczku”: Chrystus zostanie królem i ocali nasz naród. Nie chciałbym pisać i rozwijać tu najbardziej narzucającej się analogji, tj. złudzenia wielu uczniów Jezusa, którzy oczekiwali, że wyzwoli On Naród Wybrany spod okupacji rzymskiej. Ale Nowy Testament jest silnie antynacjonalistyczny i myślę, że lepiej jest zaufać św. Pawłowi, który w liście do Kolosan pisze: nie ma Greka ani Żyda […] lecz wszystkim we wszystkich jest Chrystus. Odniesienia krajowe dodatkowo utrudniają interpretację objawień prywatnych. Przykładowo, zupełnie nie potrafię zinterpretować zdania znanego z objawień fatimskich „W Portugalji zostanie zachowany dogmat wiary”, w kontekście obecnego upadku katolicyzmu w tym kraju, zgodnego ze średnią posoborową.
Chciałbym poświęcić ostatnią myśl kwestjom politycznym. Stanowisko x. Stanisława Małkowskiego jest w tych sprawach niespójne. Bowiem z jednej strony – słusznie – twierdzi on, że główne polskie partje polityczne, PO i PIS, niewiele się różnią w sprawach programowych. Ale z drugiej strony, podczas rozważań nt. intronizacji traktuje on projekt uchwały poselskiej z 2006 r. firmowanej przez Artura Górskiego jako uzgodniony z czołówką Prawa i Sprawiedliwości i przez nią popierany. Krótkowzroczność polityczna porównywalna chyba tylko z ojcem Rydzykiem, który w podobny sposób dostosowuje do swoich sympatyj i interesów stanowisko partji Jarosława Kaczyńskiego względem pełnej ochrony życia nienarodzonych.
Wszystko, co powyżej napisawszy, prowadzi do jednego przykrego wniosku: niezłomny kapelan „Solidarności” w wielu aspektach zatracił celność i trzeźwość oceny bieżącej sytuacji. Wprawdzie słusznie dostrzega rozmaite aspekty zła, ale proponowane przezeń recepty nie muszą być prawidłowe.
Zacznę od oceny poziomu edytorskiego książki. O ile funkcjonarjuszom bezpieki, którzy nagrywali x. Małkowskiego w latach 80-tych XX wieku, zależało zapewne na maksymalnej wierności przekazu, to redaktorzy Tomasz Sommer i Rafał Pazio powinni zadbać o czytelność i poprawność stylistyczną tekstu. Tak jednak niestety nie jest: odniosłem wrażenie, że czytam roboczą wersję stenogramu, tekst zasadniczo nieautoryzowany, pozbawiony wielu koniecznych znaków interpunkcyjnych, z dość słabą korektą ortograficzną. Przykładowo: sojusznik x. Małkowskiego z modlitw na Krakowskiem Przedmieściu to w książce o. Bałęba (a nie: Bałemba), a JE abp Henryk Hoser jest "świętobliwy". Razi również brak wyczucia korektorów co do pisania słowa "kościół" wielką bądź małą literą oraz niekonsekwencja w pisaniu wielką lub małą literą słów takich jak "Msza św." / "Komunia św.". Sporą zaletą książki są natomiast ciekawe i unikalne zdjęcia, pochodzące zazwyczaj z prywatnego archiwum x. Małkowskiego. Wywiad jest podzielony na tematyczne rozdziały. Przeprowadzający wywiad mogliby w wielu wypadkach zadawać bardziej wnikliwe pytania. Nie rozstrzygnę, czy przyczyną była ich niekompetencja co do poruszanych szczegółów, czy też przekonanie, że bohaterem książki jest x. Małkowski, który zapewni podczas „one man show” wystarczająco dużo kontrowersyj. Obiektywnie rzecz biorąc – zapewnia, ale jest to rozmówca na tyle wysokiej klasy, że warto byłoby zmusić go do odrobiny wysiłku intelektualnego. Dość, że panowie Sommer i Pazio wprawdzie nie stoją przed rozmówcą przedsoborowo, na kolanach, jak bracia Karnowscy przed o. Rydzykiem w „Uważam Rze”, ale znajdują się w posoborowym „przykucu” klęczenie zastępującym.
Xiądz Małkowski opowiada w książce o całem swojem życiu, przeszłości i teraźniejszości. Przeszłość to pochodzenie x. Stanisława, jego młodość, droga do kapłaństwa, przyjaźń z x. Popiełuszką, relacje z „opozycją demokratyczną PRLu” oraz kurją. Tę część czyta się świetnie, bo życiorys bohatera opowieści idealnie nadaje się na film sensacyjny. Natomiast współczesność to lustracja duchowieństwa, katastrofa smoleńska i obrona krzyża na Krakowskiem Przedmieściu oraz intronizacja Jezusa Chrystusa na Króla Polski. Nie będę ukrywał, iż podzielam z grubsza poglądy x. Małkowskiego jedynie co do pierwszej z wymienionych kwestyj. Czas zatem spisywać protokół rozbieżności.
O sprawie „krzyża smoleńskiego” pisałem już na samym początku funkcjonowania bloga i zdania nie zmieniłem: z perspektywy czasu widzimy, jak bardzo ta awantura posłużyła do integracji kanalij palikotowych, zaś naszej stronie sceny politycznej i religijnej nie dała kompletnie nic. „Obrona krzyża” teoretycznie była ruchem oddolnym, ale już choćby przez to miała jedną podstawową wadę: nikt za nią nie odpowiadał, a poszczególne decyzje „podejmowały się same”. Dość, że przynajmniej połowa krążących tam osób musiała być prowokatorami. Nie trzeba być komandorem brytyjskiego MI6 czy SWW, by patrzeć bardzo krytycznie na „biografje” takie jak ta:
Młody człowiek, który przyjechał w kwietniu na kilka dni do Polski z Włoch, gdzie prowadzi przedsiębiorstwo. Został pod Krzyżem. Jest codziennie. Często trzyma podczas Apelu Jasnogórskiego radio. Powiedział, że wróci do Włoch „jak prawda zwycięży”.
Innymi „obrońcami” byli wynajęci bezdomni i bezrobotni oraz „koncern medialny” Telewizji Narodowej, znany chyba wszystkim z serwisu YouTube. Najbardziej optymistyczna interpretacja tych wydarzeń, na jaką mogę się zdobyć, jest następująca: była to skrajnie nieudolna forma wywierania nacisku na władze w celu doprowadzenie do upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej pomnikiem usytuowanym przy Krakowskiem Przedmieściu w Warszawie.
W niemal dwa lata po tragedji zamawiane na 10 dnia każdego miesiąca o 8 rano Msze w warszawskim kościele seminaryjnym w intencji ofiar gromadzą co najwyżej piątą część ludzi, względem liczby uczestników półtora roku wcześniej. Większość spośród nich stanowią dziś posłowie i aktywiści PiSu. Nie istnieje autonomiczny ruch społeczny zainteresowany tą sprawą. To jest porażka całej patriotycznej Polski: najpierw oddaliśmy pole dość nieokreślonym i niepewnym ludziom, a teraz jest owo pole pozostało puste. W praktyce nie istnieje, nie działa medialnie, również stowarzyszenie „Solidarni 2010”; o tem, co tam się stało, można poczytać m.in. na forum portalu Rebelya.pl. Szkoda, że prowadzący wywiad nie zadali tu kilku pogłębionych pytań x. Małkowskiemu. Jego jedna odpowiedź: „nie pytałem [obrońców krzyża], kim są” to zdecydowanie zbyt mało. Zadziwiająca postawa jak na osobę, która przez kilkadziesiąt lat dzień w dzień spotykała najrozmaitszych prowokatorów i powinna być na nich uczulona!
Przejdźmy do intronizacji. Xiądz Małkowski nie kryje, że pozostaje pod wpływem myśli teologicznej głoszonej przez x. Tadeusza Kiersztyna. Jednak w całej książce nie pada ani słowo na temat statusu kanonicznego ww. kapłana. Do 1999 r. był on członkiem zakonu jezuitów i w jego ramach działał na rzecz beatyfikacji Rozalji Celakówny. Wtedy jednak został z zakonu karnie wydalony i odtąd ma status kapłana tułacza: nie znalazł biskupa, który inkardynowałby go do swojej diecezji. Zgodnie z prawem kanonicznem Kiersztyn nie może zatem sprawować Sakramentów świętych ani nauczać w Kościele katolickim. Ponieważ łamie ów zakaz z premedytacją, szafowane przezeń Sakramenty są niegodne (i nieważne – spowiedź), a kapłan podlega automatycznie wymierzonej karze suspensy.
Sam x. Kiersztyn oczywiście przedstawia własną interpretację prawa kanonicznego, świadczącą na jego korzyść. Podmioty powiązane z x. Kiersztynem to „Wspólnota św. Klaudiusza” ze Szczyglic pod Krakowem, Fundacja Serca Jezusa oraz najbardziej zapewne znane Stowarzyszenie Róża. Teoretycznie przedstawiać one mają idee wynikające z prywatnych objawień, jakie w latach 30tych XX wieku miała Rozalja Celakówna, w praktyce promują idee Intronizacji Jezusa Króla Polski wynikającą ze współczesnych prywatnych objawień, które nigdy nie zostały zbadane i autoryzowane przez Kościół katolicki. Jednym z czczonych przez te grupy obrazów jest „Matka Boska Szczyglicka”, która zdaje się błogosławić … lewą ręką.
Kiersztynowa idea intronizacji stoi w opozycji do kultu Najświętszego Serca Pana Jezusa i intronizacji – poświęcenia się Sercu Jezusowemu. Guru x. Małkowskiego AD 2007 nazywa wszakże doktrynę katolicką „wypaczeniem”:
postać Jezusa Króla jest przysłaniana Jego Sercem, w efekcie sadowiąc na tronie nie Osobę, a tylko jeden z Jej organów, choć godny największego uwielbienia, to jednak nie wyrażający majestatu, wszechwładzy i osobowej godności Boskiego Króla. By zobrazować dramat tej pomyłki, ucieknę się do obrazu zaślubin: Proszę sobie wyobrazić sytuację, że pan młody pragnie zawrzeć związek małżeński nie z osobą, lecz z sercem swej narzeczonej. Czy byłby możliwy taki związek małżeński? Tak samo niemożliwa jest Intronizacja Serca - postawienie Serca w miejsce Osoby Króla.
Godzi się zatem podkreślić, że kontrolowana przez x. Kiersztyna „Fundacja Serca Jezusa” została założona AD 2001, a zatem przez 6 następnych lat, jakie minęły, zanim x. Tadeusz napisał zacytowane powyżej słowa, rozwinęła się u niego dość ostra forma „sercofobji”.
Tymczasem, jak twierdzi p. Maria Patynowska, zajmująca się kwestjami intronizacyjnemi w archidiecezji warszawskiej, sama Rozalja Celakówna w żadnem ze swoich pism nie wspominała ani razu, że Jezus Chrystus ma nosić tytuł „Jezus Król Polski”. Pisała natomiast o Intronizacji Najświętszego Serca Jezusowego:
Ostoją się tylko te państwa, w których będzie Chrystus królował. Jeżeli chcecie ratować świat, trzeba przeprowadzić Intronizację Najświętszego Serca Jezusowego we wszystkich państwach i narodach na całym świecie. Tu i jedynie tu jest ratunek. Które państwa i narody jej nie przyjmą i nie poddadzą się pod panowanie słodkiej miłości Jezusowej, zginą bezpowrotnie z powierzchni ziemi i już nigdy nie powstaną. Zapamiętaj to sobie, dziecko moje, zginą i już nigdy nie powstaną!
Warto też wskazać, że jakkolwiek Rozalja Celakówna, a 250 lat wcześniej św. Małgorzata Maria Alacoque, doświadczały prywatnych objawień związanych z kultem NSPJ, to kult serca Bożego jest w zasadzie kultem Słowa Wcielonego i kultem miłości, jak naucza Pius XII Wielki w encyklice „Haurietis aquas" z 15 maja AD 1956 r. Papież w ww. encyklice w ogóle nie powołuje się na prywatne objawienia, lecz na Pismo święte, Ojców Kościoła i teologów.
W dniu 1 lipca AD 1921 naród polski został poświęcony Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Szkoda, że zeszłoroczne obchody 90 rocznicy odnowienia tego aktu, w których wzięli udział polscy kardynałowie i biskupi, nie zostały odpowiednio nagłośnione choćby przez katolickie media. A oto sam akt:
Akt Poświęcenia Narodu Polskiego Najświętszemu Sercu Jezusowemu
Panie Jezu, my Naród Polski, przed Tobą na kolana upadamy. Wobec Nieba i ziemi wyznajemy: Tyś jest Bogiem naszym, Tyś Zbawicielem naszym, Tyś Królem naszym! Dziękujemy Ci za wszystkie dobrodziejstwa, jakie wyświadczyłeś Narodowi naszemu, a szczególnie za powołanie nas do Świętej Wiary Katolickiej i za opiekę nad nami w najcięższych nawet chwilach dziejowych. W dniu uroczystym dzisiejszym, wobec Maryi, Świętej Rodzicielki Twojej a naszej serdecznej Matki i Królowej, wobec świętych patronów naszych, całkowicie się oddajemy i poświęcamy Boskiemu Sercu Twojemu, aby na zawsze być ludem Twoim. Zarazem uroczyście przyrzekamy trwać wiernie w świętej wierze katolickiej, bronić Twego Świętego Kościoła, życie nasze osobiste, rodzinne i narodowe kształtować według Twojej Ewangelii! O Najświętsze Serce Jezusa, pokornie Cię prosimy i błagamy, przyjmij nasze poświęcenie się Tobie, otocz nas swoją miłością i opieką i tak nas prowadź przez dzieje, aby z ziemi polskiej po wszystkie czasu rozbrzmiewała cześć i chwała Twoja. Amen.
Mam nadzieję, że pokrótce wyjaśniłem błędy suspendowanego x. Kiersztyna i sekundującego mu x. Małkowskiego, odnosząc je do teologji katolickiej. Niewątpliwem ułatwieniem dla obserwowanego zmasowanego ataku szatana, mamiącego tysiące dobrych katolików fałszywemi objawieniami, jest porzucenie przez Kościół Posoborowy idei państw katolickich rządzonych zgodnie z prawami Ewangelji, zawartej w szczególności w encyklice Quas primas Piusa XI. Społeczne panowanie Chrystusa Króla jest w pełni koherentne z kultem NSPJ. Zaś „cząstkowe” intronizacje Serca Jezusa w poszczególnych rodzinach i społecznościach lokalnych powinny nas przybliżać do wdrożenia idej zawartych w Quas primas w skali całego społeczeństwa.
Należy jeszcze wspomnieć o innej koncepcji godzącej w kult Chrystusa Króla: Xiądz Małkowski bardzo słusznie piętnuje posoborową ideę x. Blachnickiego akcentującego Chrystusa jako Sługę a nie Króla rodzaju ludzkiego. Chrystus może być przedstawiany jedynie jako sługa i wykonawca woli swego Ojca!
Czemu x. Małkowski przylgnął do idej głoszonych przez x. Kiersztyna ? Przyczyną ogólną jest jego stosunek do objawień prywatnych. Na pytanie w tej sprawie Xiądz odpowiada: „Objawienia prywatne to bardzo częste zjawisko. Pojawiają się bardzo liczne głosy z nieba. Niektóre z nich zostały uznane, a inne jeszcze nie.” Dalej z treści rozmowy wynika, że Xiądz znał i cenił osoby mające takie wizje. Uczestniczył m.in. w rozmowach z mistyczką Anną Dąmbską. I wprawdzie nie traktuje objawień jako zagadnień kluczowych dla wiary, to – co dziwne – rozróżnia jedynie wizje prawdziwe i fałszywe. Z tem, że traktuje fałszywe jako nieszkodliwe dla wiary, podczas gdy mogą być one albo złudzeniem albo – co warto podkreślać – mamieniem diabelskiem. Ostatni z wymienionych elementów nie występuje w rozumowaniu zasłużonego kapelana „Solidarności”.
Natomiast jako przyczynę szczegółową wskazałbym inklinacje mesjanistyczne x. Małkowskiego. Wynikają one nie tylko z tradycji literackiej XIX wieku, ale także ze słów, jakie można znaleźć w „Dzienniczku” s. Faustyny Kowalskiej „Polskę szczególnie umiłowałem i jeśli będzie posłuszna Mojej woli, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście Moje”. Traktuje on zatem ideę Intronizacji Jezusa Króla Polski jako spójną z zapisami w „Dzienniczku”: Chrystus zostanie królem i ocali nasz naród. Nie chciałbym pisać i rozwijać tu najbardziej narzucającej się analogji, tj. złudzenia wielu uczniów Jezusa, którzy oczekiwali, że wyzwoli On Naród Wybrany spod okupacji rzymskiej. Ale Nowy Testament jest silnie antynacjonalistyczny i myślę, że lepiej jest zaufać św. Pawłowi, który w liście do Kolosan pisze: nie ma Greka ani Żyda […] lecz wszystkim we wszystkich jest Chrystus. Odniesienia krajowe dodatkowo utrudniają interpretację objawień prywatnych. Przykładowo, zupełnie nie potrafię zinterpretować zdania znanego z objawień fatimskich „W Portugalji zostanie zachowany dogmat wiary”, w kontekście obecnego upadku katolicyzmu w tym kraju, zgodnego ze średnią posoborową.
Chciałbym poświęcić ostatnią myśl kwestjom politycznym. Stanowisko x. Stanisława Małkowskiego jest w tych sprawach niespójne. Bowiem z jednej strony – słusznie – twierdzi on, że główne polskie partje polityczne, PO i PIS, niewiele się różnią w sprawach programowych. Ale z drugiej strony, podczas rozważań nt. intronizacji traktuje on projekt uchwały poselskiej z 2006 r. firmowanej przez Artura Górskiego jako uzgodniony z czołówką Prawa i Sprawiedliwości i przez nią popierany. Krótkowzroczność polityczna porównywalna chyba tylko z ojcem Rydzykiem, który w podobny sposób dostosowuje do swoich sympatyj i interesów stanowisko partji Jarosława Kaczyńskiego względem pełnej ochrony życia nienarodzonych.
Wszystko, co powyżej napisawszy, prowadzi do jednego przykrego wniosku: niezłomny kapelan „Solidarności” w wielu aspektach zatracił celność i trzeźwość oceny bieżącej sytuacji. Wprawdzie słusznie dostrzega rozmaite aspekty zła, ale proponowane przezeń recepty nie muszą być prawidłowe.
czwartek, 16 lutego 2012
Młot na ... salonach ;)))
Dzięki życzliwości Przyjaciół dowiedziawszy się, iż za pośrednictwem bloggera podpisującego się Orwellsky nasz Młot wspominany został na stronie reklamowanej na samej głównej stronie onetu.
No i jest PRAWIE DOBRZE:
Wiemy z operetki Baron Cygański (chyba powinniśmy ją dziś nazywać: Baron Romski, nieprawdaż?), że "wielka sława to żart", ale mamy kolejny dowód, że sława na onecie to ... Wisława ;)
No i jest PRAWIE DOBRZE:
Wiemy z operetki Baron Cygański (chyba powinniśmy ją dziś nazywać: Baron Romski, nieprawdaż?), że "wielka sława to żart", ale mamy kolejny dowód, że sława na onecie to ... Wisława ;)
wtorek, 14 lutego 2012
Walentynkowo …
Kilka dni temu ujęła mię piękna modlitwa zamieszczona przez zaprzyjaźnionych skautów świętego Bernarda z Clairvaux. Myślę, że nic bardziej odpowiedniego na Walentynki zamieścić nie można.
Z całego serca życzę wysłuchania przez Boga tejże modlitwy, a ponadto osiągnięcia przez młodych Polaków ideału rycerza chrześcijańskiego, o którym tak pięknie pisał św. Bernard z Clairvaux.
Zaś wszystkich Czytelników zachęcam do odwiedzenia strony Skautów na Facebook’u. Oprócz materjałów wynikających z misji tej organizacji, znajdą tam Państwo np. bogate galerje ze święceń kapłańskich i prymicji x. Sergiusza Orzeszki IBP.
Z całego serca życzę wysłuchania przez Boga tejże modlitwy, a ponadto osiągnięcia przez młodych Polaków ideału rycerza chrześcijańskiego, o którym tak pięknie pisał św. Bernard z Clairvaux.
Zaś wszystkich Czytelników zachęcam do odwiedzenia strony Skautów na Facebook’u. Oprócz materjałów wynikających z misji tej organizacji, znajdą tam Państwo np. bogate galerje ze święceń kapłańskich i prymicji x. Sergiusza Orzeszki IBP.
niedziela, 12 lutego 2012
Mówią o spisku i śmierci Papieża
Najgłośniejszą wiadomością kościelną ostatnich 24 godzin w Polsce są doniesienia o spisku dążącym do pozbawienia życia Ojca Świętego Benedykta XVI. Zajmuje się nimi także „nasz” wortal Rorate Caeli i podaje je w identycznej formie. Co o tem myśleć ?
1. Nie przedstawiono publicznie żadnych informacyj wskazujących na konkretnych zamachowców, ale nie to jest teraz najważniejsze. Zauważmy, że w bieżącym roku Papież kończy 85 lat i nie cieszy się żelaznem zdrowiem. Gdyby, uchowaj Boże, zmarł w ciągu najbliższego roku z przyczyn naturalnych, ta notatka byłaby po wsze czasy „dowodem”, że został zamordowany.
2. Przed każdem konklawe dochodzi do kilkuletnich rozgrywek (por. Malachi Martin - The Final Conclave) i trudno rozdzielać aktualne pogłoski od konsystorza kardynalskiego zapowiedzianego na najbliższą sobotę. Wszyscy widzą, że w kurji rzymskiej wzmocnili się Włosi ze skrzydła konserwatywnego jak na współczesny Kościół Posoborowy i lewica na pewno będzie dążyć do ich osłabienia wszelkiemi sposobami.
3. Aktualna rozgrywka doskonale wpisuje się w trudy pontyfikatu Ojca Świętego, przedstawione we wspominanej już kilkukrotnie książce Pawła Rodariego i Andrzeja Tornielliego „Atak na Ratzingera”.
Miałem zamiar napisać dłuższą recenzję tej książki, ale myślę, że przy aktualnej okazji warto zachęcić do jej lektury i streścić dzieło w kilku zdaniach. Włoscy watykaniści dowodzą, że jest wiele środowisk, którym żywotnie zależy na osłabieniu pozycji i autorytetu Kościoła, ponieważ ich cele są sprzeczne z zasadami Ewangelji. Można tu wymieniać rozmaitych władców tego świata, a więc jankeskich neokonserwatystów (sprzeciw Watykanu względem wojen wywoływanych w celu opróżnienia magazynów ze starzejącego się sprzętu) czy lobby aborcyjno – antykoncepcyjne (które zatrudnia też osoby o znacznie wyższem IQ niż tow. Wanda Nowicka). Ale być może najważniejszą grupę stanowi „opozycja wewnętrzna” Papieża, przebierająca się w szaty katolików liberalnych, a na co dzień paradująca jak mniemam w fartuszkach masońskich. Ma ona ułatwione zadanie, bowiem Benedykt XVI nie jest tak medialny jak jego poprzednik i niestety dobrał sobie współpracowników ds. public relations znacznie gorszej klasy niż Joachim Navarro Valls. Obszar zarządzania wizerunkiem Kościoła leży. Wrogowie Kościoła wiedzą o tem i korzystają ze swych możliwości do sabotowania wszelkich innych reform Kościoła podejmowanych przez Ojca Świętego.
Mówi się często, że „swąd szatana” przytłumił się w czasach Jana Pawła II, by ponownie intensywniej zatruwać Kościół podczas pontyfikatu naszego Papieża. Wytłumaczenie tego faktu jest dość proste: Benedykt XVI usiłuje wdrożyć rozmaite reformy systemowe, które długofalowo mogą osłabić skutki kryzysu posoborowego, jest zatem znacznie groźniejszy dla Antykościoła od JP2. Musi płacić za stosunek do liturgji tradycyjnej, za wyciąganie ręki do Piusowców, za walkę z pedofilami w koloratkach – za wszystkie te rzeczy, które Jan Paweł II uważał za co najwyżej drugoplanowe.
Jest wszakże w „kłopotach pijarowskich” Benedykta XVI jedna rzecz, która zadziwia. Mianowicie, wytworzył się na Watykanie unikalny model, zgodnie z którym jedynym odpowiedzialnym za faktyczne lub urojone gafy i błędy Papieża jest … on sam. Czy to w sprawie przemówienia antyislamskiego w Ratyzbonie AD 2006, czy przy „aferze negacjonistycznej” biskupa Williamsona FSSPX, czy to przy nominacji Stanisława Wielgusa na arcybiskupa warszawskiego, czy w każdej innej opisywanej przez Rodariego i Tornielliego – nie spadają głowy zdymisjonowanych urzędników czy dyplomatołków. Wręcz przeciwnie, bywają oni doceniani kolejnymi awansami – chyba tylko po to, by nie szkodzili na dotychczasowych stanowiskach i osiągali sobie przeznaczone pułapy niekompetencji. Zaś Benedykt XVI pisze osobiste listy wyjaśniające motywy swoich decyzyj, przeprasza i wyraża skruchę. Nie znam za dobrze atmosfery panującej na watykańskich korytarzach, ale wątpię, by po kilku takich akcjach zostało choć 50 % wcześniejszej karności i dyscypliny w pracujących tam monsignorach. Taka postawa Ojca Świętego bardzo szkodzi wdrażanym przezeń reformom: prawa pozostają na papierze a nie podlegają procesom instytucjonalizacji.
Wracając do głównej rozważanej dziś kwestji: po raz kolejny (poprzednio: przy sprawie bp. Williamsona) Watykanowi i Ojcu Świętemu osobiście bardzo szkodzi niezręczność Dariusza kard. Castrillona Hoyosa. Znakomicie, że jego ludzie zebrali jakiś materjał operacyjny w Chinach i uznał go za wystarczająco wiarygodny, by dostarczyć ostrzeżenie Ojcu Świętemu, ale nawet torturowany nie powinien się do tego przyznać massmediom. Zasada „wiedz, że on wie” ma swoją wartość i można ją w pewnych okolicznościach zastosować, ale dopuszczenie do spekulowania o zamachu na papieża nigdy nie powinno być udziałem kardynała, który spędził dziesięciolecia za Spiżową Bramą.
Oremus pro Pontifice nostro Benedicto.
Dominus conservet eum, et vivificet eum, et beatum faciat eum in terra, et non tradat eum in animam inimicorum eius.
Oremus.
Deus, omnium fidelium pastor et rector, famulum tuum Benedictum, quem pastorem Ecclesiae tuae praeesse voluisti, propitius respice: da ei, quaesumus, verbo et exemplo, quibus praeest, proficere: ut ad vitam, una cum grege sibi credito, perveniat sempiternam. Per Christum, Dominum nostrum. Amen.
1. Nie przedstawiono publicznie żadnych informacyj wskazujących na konkretnych zamachowców, ale nie to jest teraz najważniejsze. Zauważmy, że w bieżącym roku Papież kończy 85 lat i nie cieszy się żelaznem zdrowiem. Gdyby, uchowaj Boże, zmarł w ciągu najbliższego roku z przyczyn naturalnych, ta notatka byłaby po wsze czasy „dowodem”, że został zamordowany.
2. Przed każdem konklawe dochodzi do kilkuletnich rozgrywek (por. Malachi Martin - The Final Conclave) i trudno rozdzielać aktualne pogłoski od konsystorza kardynalskiego zapowiedzianego na najbliższą sobotę. Wszyscy widzą, że w kurji rzymskiej wzmocnili się Włosi ze skrzydła konserwatywnego jak na współczesny Kościół Posoborowy i lewica na pewno będzie dążyć do ich osłabienia wszelkiemi sposobami.
3. Aktualna rozgrywka doskonale wpisuje się w trudy pontyfikatu Ojca Świętego, przedstawione we wspominanej już kilkukrotnie książce Pawła Rodariego i Andrzeja Tornielliego „Atak na Ratzingera”.
Miałem zamiar napisać dłuższą recenzję tej książki, ale myślę, że przy aktualnej okazji warto zachęcić do jej lektury i streścić dzieło w kilku zdaniach. Włoscy watykaniści dowodzą, że jest wiele środowisk, którym żywotnie zależy na osłabieniu pozycji i autorytetu Kościoła, ponieważ ich cele są sprzeczne z zasadami Ewangelji. Można tu wymieniać rozmaitych władców tego świata, a więc jankeskich neokonserwatystów (sprzeciw Watykanu względem wojen wywoływanych w celu opróżnienia magazynów ze starzejącego się sprzętu) czy lobby aborcyjno – antykoncepcyjne (które zatrudnia też osoby o znacznie wyższem IQ niż tow. Wanda Nowicka). Ale być może najważniejszą grupę stanowi „opozycja wewnętrzna” Papieża, przebierająca się w szaty katolików liberalnych, a na co dzień paradująca jak mniemam w fartuszkach masońskich. Ma ona ułatwione zadanie, bowiem Benedykt XVI nie jest tak medialny jak jego poprzednik i niestety dobrał sobie współpracowników ds. public relations znacznie gorszej klasy niż Joachim Navarro Valls. Obszar zarządzania wizerunkiem Kościoła leży. Wrogowie Kościoła wiedzą o tem i korzystają ze swych możliwości do sabotowania wszelkich innych reform Kościoła podejmowanych przez Ojca Świętego.
Mówi się często, że „swąd szatana” przytłumił się w czasach Jana Pawła II, by ponownie intensywniej zatruwać Kościół podczas pontyfikatu naszego Papieża. Wytłumaczenie tego faktu jest dość proste: Benedykt XVI usiłuje wdrożyć rozmaite reformy systemowe, które długofalowo mogą osłabić skutki kryzysu posoborowego, jest zatem znacznie groźniejszy dla Antykościoła od JP2. Musi płacić za stosunek do liturgji tradycyjnej, za wyciąganie ręki do Piusowców, za walkę z pedofilami w koloratkach – za wszystkie te rzeczy, które Jan Paweł II uważał za co najwyżej drugoplanowe.
Jest wszakże w „kłopotach pijarowskich” Benedykta XVI jedna rzecz, która zadziwia. Mianowicie, wytworzył się na Watykanie unikalny model, zgodnie z którym jedynym odpowiedzialnym za faktyczne lub urojone gafy i błędy Papieża jest … on sam. Czy to w sprawie przemówienia antyislamskiego w Ratyzbonie AD 2006, czy przy „aferze negacjonistycznej” biskupa Williamsona FSSPX, czy to przy nominacji Stanisława Wielgusa na arcybiskupa warszawskiego, czy w każdej innej opisywanej przez Rodariego i Tornielliego – nie spadają głowy zdymisjonowanych urzędników czy dyplomatołków. Wręcz przeciwnie, bywają oni doceniani kolejnymi awansami – chyba tylko po to, by nie szkodzili na dotychczasowych stanowiskach i osiągali sobie przeznaczone pułapy niekompetencji. Zaś Benedykt XVI pisze osobiste listy wyjaśniające motywy swoich decyzyj, przeprasza i wyraża skruchę. Nie znam za dobrze atmosfery panującej na watykańskich korytarzach, ale wątpię, by po kilku takich akcjach zostało choć 50 % wcześniejszej karności i dyscypliny w pracujących tam monsignorach. Taka postawa Ojca Świętego bardzo szkodzi wdrażanym przezeń reformom: prawa pozostają na papierze a nie podlegają procesom instytucjonalizacji.
Wracając do głównej rozważanej dziś kwestji: po raz kolejny (poprzednio: przy sprawie bp. Williamsona) Watykanowi i Ojcu Świętemu osobiście bardzo szkodzi niezręczność Dariusza kard. Castrillona Hoyosa. Znakomicie, że jego ludzie zebrali jakiś materjał operacyjny w Chinach i uznał go za wystarczająco wiarygodny, by dostarczyć ostrzeżenie Ojcu Świętemu, ale nawet torturowany nie powinien się do tego przyznać massmediom. Zasada „wiedz, że on wie” ma swoją wartość i można ją w pewnych okolicznościach zastosować, ale dopuszczenie do spekulowania o zamachu na papieża nigdy nie powinno być udziałem kardynała, który spędził dziesięciolecia za Spiżową Bramą.
Oremus pro Pontifice nostro Benedicto.
Dominus conservet eum, et vivificet eum, et beatum faciat eum in terra, et non tradat eum in animam inimicorum eius.
Oremus.
Deus, omnium fidelium pastor et rector, famulum tuum Benedictum, quem pastorem Ecclesiae tuae praeesse voluisti, propitius respice: da ei, quaesumus, verbo et exemplo, quibus praeest, proficere: ut ad vitam, una cum grege sibi credito, perveniat sempiternam. Per Christum, Dominum nostrum. Amen.
czwartek, 9 lutego 2012
Pomiędzy „Plebanią” a „Klanem”
Telewizja ma olbrzymią rolę w kształtowaniu poglądów i postaw społecznych. Chyba za często zapominamy o tym truiźmie, więc może na fali zainteresowania informacjami o śmierci „Ryśka z Klanu” warto go przypomnieć. Nie dysponuję pełną wiedzą o teletasiemcach: „Klan” przez lata umiejscawiał się w mojej porze obiadowej – znam się na nim najlepiej, ale mam też jako takie pojęcie o innych, podobnych produktach mediów polskojęzycznych.
Patrząc na telenowele przez pryzmat życia religijnego ich bohaterów, dostrzeżemy typowe fałszerstwo współczesnego świata: pełną laicyzację bohaterów, którzy starają się żyć, jakby Boga nie było. Mogą, ale nie muszą mieć kościelne śluby i pogrzeby, lecz nic ponadto: nie uświadczysz ani modlitwy, ani życia sakramentalnego, ani zainteresowania rzeczywistością nadprzyrodzoną. Seriale: „Plebania” czy „Ojciec Mateusz” stanowią wyjątki potwierdzające regułę. Tam z kolei wszystko jest na abarot, przerysowane do granic możliwości: bohaterami są duchowni i ich przyjaciele, zatem życie ich wszystkich wiążę się wyłącznie z kruchtą i zakrystją, które mniej lub bardziej niechętnie opuszczają. W telenowelach telewizji polskiej od zaprzestania emisji „Złotopolskich” widać pełną rozłączność tych sfer życia. Albo jesteś duchownym albo bezbożnikiem; trzeciej opcji – która powinna być naturalna i wciąż jest realizowana przez największą część społeczeństwa polskiego – po prostu nie ma. Opierając się na przykładzie „Klanu” mogę wskazać, że jakkolwiek w klanie Lubiczów jest zakonnica, to nie pamiętam, aby przypisano jej większą roli w zakresie upowszechniania wiary czy upominania błądzących. Identycznie z robiącą „za moherów” rodziną Ryśka: nie pamiętam, aby chodzili z dziećmi na roraty czy nabożeństwa majowe. Są weekendowymi katolikami i katolicyzm ten może ustępować politycznej poprawności. Odnoszę się do najświeższego wątku – romansu dwojga upośledzonych młodych ludzi. Rysiek z żoną w zasadzie wspierają Maćka, tak jakby nie wiedzieli, że para ta nie kwalifikuje się do zawarcia sakramentu małżeństwa. Serial wielokrotnie „zawiera lokowanie produktu” przez sponsorów, ale szkoda, że pakiet „okrągłostołowy”, jakim wciąż dysponuje KEP, pozwala wyłącznie na kreowanie pozytywnego wizerunku duchownych, lecz nie na propagowanie wiedzy katechizmowej. Bo „Klan” i „Plebania” różnią się jeszcze i tem, że w drugim z wymienionych jest więcej pozytywnych bohaterów pierwszoplanowych. Dlatego do filmowego proboszcza mogą podchodzić „w realu" przygodni ludzie i prosić go o spowiedź, a jego gospodyni może kandydować do Senatu RP z ramienia „Prawa i Sprawiedliwości”.
Ale zastrzeżenia względem polskojęzycznych telenowel sięgają znacznie głębiej. Ich założenie polega na codziennem pokazywaniu życia kilku rodzin. W zwykłych domach wszystko się powtarza. Właśnie na tem polega normalność, że żyjesz spokojnie i regularnie wykonujesz podobne rzeczy w określonych odstępach czasu. Ale tak nie mogą istnieć telenowele ! One potrzebują akcji, sensacyj, skandali, któremi przyciągną widzów. Zgodnie z zasadą, że zło jest bardziej krzykliwe od dobra, muszą więc epatować: zdradami, intrygami, kłamstwami itp. itd. To są jedyne dostępne im środki i to zazwyczaj odróżnia je od filmów fabularnych, które w ciągu dwu godzin muszą przekazać nam jakąś spójną, zamkniętą opowieść. Ograniczenie to powoduje, iż postać z telenoweli rzadko kiedy ma walory heroiczne, a nawet jeśli zdobywa się na bohaterstwo, to niknie ono w powodzi nikczemności partnerów z planu filmowego.
W ostatnich latach „Klan” stał się ostateczną karykaturą serialu rodzinnego. Jedyne dwa tematy, jakie w nim pozostały, to seks i zdrowie. Kolejni bohaterowie albo chorują albo wzajemnie się zdradzają. Formuła wyczerpała się już dawno i jest podtrzymywana przez nowe pokolenia: dorosłe bądź dorastające dzieci postaci wegetujących w filmie od kilkunastu lat oraz ich „partnerów”. Młode pokolenie klanu Lubiczów składa się z szeregu raczej przeciętnych osób, które łączy łatwość do wikłania się w tarapaty i niestałość uczuć. Kojarzę dwu nowowprowadzonych bohaterów męskich osiągających wiek dorosły: jeden zajmuje się wyłącznie „zaliczaniem” kolejnych dziewcząt i kobiet. Drugi zaś jest tym bardziej moralnym, bo chce zerwać narzeczeństwo, gdy dowiaduje się, że jego dziewczyna pozowała nago pierwszemu, ale bodajże rodzice przekonują go, żeby dał jej jeszcze szansę. U klanowych młodych heroin jest jeszcze gorzej z moralnością: w zasadzie tylko do jednej nie można się do niczego przyczepić. Ale jest ona dopiero maturzystką, więc nie wiadomo, jak jej losy potoczą się dalej.
Jestem jednym z tych starych ramoli, których „kościół nie zepsuje, karczma nie naprawi”. Mogę się pooburzać na serial, mieć przez niego raz na czas gorsze trawienie obiadu, popełnić terapeutyczny wpis na bloga. Tyle mojego. Ale broniłbym tezy, że takie „Klany” czy „M jak mdłości” są pod wieloma względami gorsze od filmów pornograficznych. Bowiem każdego wieczoru sączą brak zasad moralnych w dusze zwykłych ludzi, przedstawiając to jako normę. Treść tych opowieści to: grzech, brak rachunku sumienia, brak żalu po popełnieniu czynu, brak pokuty, brak zadośćuczynienia.
Patrząc na telenowele przez pryzmat życia religijnego ich bohaterów, dostrzeżemy typowe fałszerstwo współczesnego świata: pełną laicyzację bohaterów, którzy starają się żyć, jakby Boga nie było. Mogą, ale nie muszą mieć kościelne śluby i pogrzeby, lecz nic ponadto: nie uświadczysz ani modlitwy, ani życia sakramentalnego, ani zainteresowania rzeczywistością nadprzyrodzoną. Seriale: „Plebania” czy „Ojciec Mateusz” stanowią wyjątki potwierdzające regułę. Tam z kolei wszystko jest na abarot, przerysowane do granic możliwości: bohaterami są duchowni i ich przyjaciele, zatem życie ich wszystkich wiążę się wyłącznie z kruchtą i zakrystją, które mniej lub bardziej niechętnie opuszczają. W telenowelach telewizji polskiej od zaprzestania emisji „Złotopolskich” widać pełną rozłączność tych sfer życia. Albo jesteś duchownym albo bezbożnikiem; trzeciej opcji – która powinna być naturalna i wciąż jest realizowana przez największą część społeczeństwa polskiego – po prostu nie ma. Opierając się na przykładzie „Klanu” mogę wskazać, że jakkolwiek w klanie Lubiczów jest zakonnica, to nie pamiętam, aby przypisano jej większą roli w zakresie upowszechniania wiary czy upominania błądzących. Identycznie z robiącą „za moherów” rodziną Ryśka: nie pamiętam, aby chodzili z dziećmi na roraty czy nabożeństwa majowe. Są weekendowymi katolikami i katolicyzm ten może ustępować politycznej poprawności. Odnoszę się do najświeższego wątku – romansu dwojga upośledzonych młodych ludzi. Rysiek z żoną w zasadzie wspierają Maćka, tak jakby nie wiedzieli, że para ta nie kwalifikuje się do zawarcia sakramentu małżeństwa. Serial wielokrotnie „zawiera lokowanie produktu” przez sponsorów, ale szkoda, że pakiet „okrągłostołowy”, jakim wciąż dysponuje KEP, pozwala wyłącznie na kreowanie pozytywnego wizerunku duchownych, lecz nie na propagowanie wiedzy katechizmowej. Bo „Klan” i „Plebania” różnią się jeszcze i tem, że w drugim z wymienionych jest więcej pozytywnych bohaterów pierwszoplanowych. Dlatego do filmowego proboszcza mogą podchodzić „w realu" przygodni ludzie i prosić go o spowiedź, a jego gospodyni może kandydować do Senatu RP z ramienia „Prawa i Sprawiedliwości”.
Ale zastrzeżenia względem polskojęzycznych telenowel sięgają znacznie głębiej. Ich założenie polega na codziennem pokazywaniu życia kilku rodzin. W zwykłych domach wszystko się powtarza. Właśnie na tem polega normalność, że żyjesz spokojnie i regularnie wykonujesz podobne rzeczy w określonych odstępach czasu. Ale tak nie mogą istnieć telenowele ! One potrzebują akcji, sensacyj, skandali, któremi przyciągną widzów. Zgodnie z zasadą, że zło jest bardziej krzykliwe od dobra, muszą więc epatować: zdradami, intrygami, kłamstwami itp. itd. To są jedyne dostępne im środki i to zazwyczaj odróżnia je od filmów fabularnych, które w ciągu dwu godzin muszą przekazać nam jakąś spójną, zamkniętą opowieść. Ograniczenie to powoduje, iż postać z telenoweli rzadko kiedy ma walory heroiczne, a nawet jeśli zdobywa się na bohaterstwo, to niknie ono w powodzi nikczemności partnerów z planu filmowego.
W ostatnich latach „Klan” stał się ostateczną karykaturą serialu rodzinnego. Jedyne dwa tematy, jakie w nim pozostały, to seks i zdrowie. Kolejni bohaterowie albo chorują albo wzajemnie się zdradzają. Formuła wyczerpała się już dawno i jest podtrzymywana przez nowe pokolenia: dorosłe bądź dorastające dzieci postaci wegetujących w filmie od kilkunastu lat oraz ich „partnerów”. Młode pokolenie klanu Lubiczów składa się z szeregu raczej przeciętnych osób, które łączy łatwość do wikłania się w tarapaty i niestałość uczuć. Kojarzę dwu nowowprowadzonych bohaterów męskich osiągających wiek dorosły: jeden zajmuje się wyłącznie „zaliczaniem” kolejnych dziewcząt i kobiet. Drugi zaś jest tym bardziej moralnym, bo chce zerwać narzeczeństwo, gdy dowiaduje się, że jego dziewczyna pozowała nago pierwszemu, ale bodajże rodzice przekonują go, żeby dał jej jeszcze szansę. U klanowych młodych heroin jest jeszcze gorzej z moralnością: w zasadzie tylko do jednej nie można się do niczego przyczepić. Ale jest ona dopiero maturzystką, więc nie wiadomo, jak jej losy potoczą się dalej.
Jestem jednym z tych starych ramoli, których „kościół nie zepsuje, karczma nie naprawi”. Mogę się pooburzać na serial, mieć przez niego raz na czas gorsze trawienie obiadu, popełnić terapeutyczny wpis na bloga. Tyle mojego. Ale broniłbym tezy, że takie „Klany” czy „M jak mdłości” są pod wieloma względami gorsze od filmów pornograficznych. Bowiem każdego wieczoru sączą brak zasad moralnych w dusze zwykłych ludzi, przedstawiając to jako normę. Treść tych opowieści to: grzech, brak rachunku sumienia, brak żalu po popełnieniu czynu, brak pokuty, brak zadośćuczynienia.
sobota, 4 lutego 2012
Radio Erewań o „archimandrycie Atenagorasie Bogoridi - Liven”
Parę dni temu tradiświatkiem wstrząsnęła wiadomość:
Wszyscy żeśmy się ucieszyli z nawrócenia prawosławnego na wiarę katolicką, a my tradycjonaliści – dodatkowo z faktu, że ów kapłan został tradycjonalistą katolickim, a Rzym uznał akt jurysdykcyjny Bractwa św. Piusa X. Nius poszedł w świat, przetłumaczyli go Anglicy, Francuzi i cała reszta katolickiego świata. Równocześnie jakieś ziarno niepewności siała sama forma wiadomości. W e-rozmowie z pewnym prominentnym przedstawicielem środowiska pozwoliłem sobie na uwagę: „Sprawy zupełnie nie znam, ale pochodzenie i życiorys Prałata to połączenie dzieł Raspaila i Fleminga”.
Tymczasem parę dni później przyszło sprostowanie, które również zostało zamieszczone na stronie Bractwa św. Piusa X:
Ale to chyba nie koniec sprawy wywołanej na forum dyskusyjnem Rebelya.pl, na którem niejaki „Flavius Magnus Aurelius Cassiodorus Senator” napisał 21 grudnia 2011:
Oto tematy do dalszych ustaleń:
1. Wyszukiwarka google w zasadzie nie zna osoby „Atenagoras Bogoridi - Liven” tudzież „Афинагор Богориди - Ливен” , „Атинагор Богориди” czy „Αθηναγόρας Βογοριδης”. Można znaleźć tłumaczenie niusa z polskich stron oraz dwa ślady: po macedońsku i po bułgarsku – co jest bardzo dziwne, jeśli zważymy, że chodzi o osobę, która przez kilka lat miała pracować w cerkwi oraz naukowo, posiadając znaczący dorobek.
2. Pochodzenie po ojcu – wskazuje na Bułgarję, względnie Rumunję, ale nie na Grecję. Dom Bogoridich to arystokracja turecka pochodzenia bułgarskiego, której założyciel jest świętym cerkwi bułgarskiej , inny przedstawiciel - uzyskał tytuł bejowski od sułtana a jeszcze inny - był kandydatem na tron bułgarski.
Poszukiwania współczesnych Bogoridich zawodzą, pojawia się natomiast informacja, że ród ten zapewne wygasł. W komunistycznej Bułgarji - kraju, który nie miał własnych elit, arystokracji, każda osoba o nazwisku historycznem kłułaby bardziej w oczy znacznie niż w tzw. Polsce ludowej. Szlachty greckiej o nazwisku Bogoridi nie udało mi się ustalić.
3. Również pochodzenie po kądzieli wydaje się być ciekawe, bowiem ród von Lieven to jedni z najstarszych przedstawicieli niemieckiej szlachty kurlandzkiej. Jest w internecie całkiem kompletne drzewo genealogiczne tego rodu; niestety nie ma tam żadnych śladów po ewentualnym mariażu Liwenianki z bułgarskim arystokratą Bogoridim.
Jak Państwo widzą, nic się tutaj nie zgadza. Ponieważ po oświadczeniu o. Lombardiego sprawa stała się ogólnokościelną, publikuję moje cząstkowe ustalenia, licząc, że ktoś dokona ich dalszej weryfikacji lub falsyfikacji.
Póki co, sprawa wygląda jak w najsłynniejszym kawale o Radiu Erewań:
Czy to prawda, że w Moskwie na Placu Czerwonym rozdają Mercedesy?
Prawda, ale z małymi poprawkami: nie w Moskwie tylko w Leningradzie, nie Mercedesy tylko rowery i nie rozdają tylko kradną.
Nie można bezkarnie posługiwać się dwoma nazwiskami historycznemi. Jeśli ktoś tak czyni, musi wiedzieć, że zwraca na siebie uwagę. Póki co, jedyne, co w tej sprawie jest pocieszające, to fakt, że omawiana osoba raczej nie powinna być funkcjonarjuszem służb rosyjskich, co zawsze jest bardzo prawdopodobne w przypadku absolwentów moskiewskich uczelni prawosławnych. Ale i tak obawiam się, że ktoś mógł nieźle wrobić Piusowców.
p.s. serdecznie dziękuję za pomoc w gromadzeniu źródeł Przezacnemu Koledze Michałowi.
Francja: Konwersja schizmatyckiego archimandryty
Kardynał Wilhelm Levada, prefekt Kongregacji Nauki Wiary, listem z 25 listopada 2011 r. uznał wyrzeczenie się schizmy (abiuratio) dokonane przez archimandrytę Atenagorasa Bogoridi-Livena. Prawosławny dostojnik dokonał tego aktu w pierwszą niedzielę Adwentu wobec bp. Bernarda Fellaya, przełożonego generalnego Bractwa Św. Piusa X. Wydarzenie miało miejsce w benedyktyńskim opactwie w Bellaigue (Owernia). W swoim liście kardynał prefekt uznał również wysoką kościelną godność o. Bogoridi-Livena, tytułując go praelatus domesticus — prałatem domowym (rzeczywistym) Jego Świątobliwości.
Prałat Bogoridi-Liven ma 38 lat. Urodził się w Bułgarii, ale jego rodzina ma korzenie grecko-rosyjskie (jego dziadek ze strony ojca pochodził z greckiej rodziny arystokratycznej, a babka — z arystokracji rosyjskiej). Po uzyskaniu pełnoletniości wstąpił do jednego z klasztorów na górze Athos, jednak ostatecznie święcenia kapłańskie przyjął w greckiej Cerkwi prawosławnej i w niedługim czasie uzyskał tytuł archimandryty. Jako naukowiec specjalizuje się w liturgice; jest wybitnym znawcą nie tylko rytów wschodnich, ale i rytu rzymskiego — w Moskiewskiej Akademii Teologicznej obronił pracę doktorską poświęconą jego reformom. Włada kilkoma językami.
Prałat Bogoridi-Liven obecnie przebywa w związanym z Bractwem benedyktyńskim klasztorze Matki Bożej z Bellaigue, dokąd przybył w sierpniu ubiegłego roku, prosząc jego przeora, dom Placyda, o przyjęcie na łono Kościoła powszechnego (źródło: informacja własna).
Wszyscy żeśmy się ucieszyli z nawrócenia prawosławnego na wiarę katolicką, a my tradycjonaliści – dodatkowo z faktu, że ów kapłan został tradycjonalistą katolickim, a Rzym uznał akt jurysdykcyjny Bractwa św. Piusa X. Nius poszedł w świat, przetłumaczyli go Anglicy, Francuzi i cała reszta katolickiego świata. Równocześnie jakieś ziarno niepewności siała sama forma wiadomości. W e-rozmowie z pewnym prominentnym przedstawicielem środowiska pozwoliłem sobie na uwagę: „Sprawy zupełnie nie znam, ale pochodzenie i życiorys Prałata to połączenie dzieł Raspaila i Fleminga”.
Tymczasem parę dni później przyszło sprostowanie, które również zostało zamieszczone na stronie Bractwa św. Piusa X:
Konwersja archimandryty: Rzymskie dementi
30 stycznia br. zamieściliśmy informację dotyczącą konwersji na katolicyzm archimandryty Atenagorasa Bogoridi-Livena. Źródłem tej wiadomości byli zaprzyjaźnieni francuscy wierni.
Wczoraj, 1 lutego br,. współpracownik francuskiego katolickiego dziennika La Croix, Fryderyk Mounier, poprosił rzecznika Watykanu, ks. Fryderyka Lombardiego SI o potwierdzenie, że kardynał Wilhelm Levada oficjalnie uznał abiuratio prawosławnego dostojnika.
W odpowiedzi dyrektor Sala Stampa stwierdził, „że nie istnieje żaden list kardynała Levady dotyczący archimandryty Bogoridi-Livena”, a na pytanie o wzmiankowane przez nas uznanie jego wysokiej godności kościelnej przez prefekta Kongregacji Nauki Wiary, odpowiedział, że jest to stwierdzenie „pozbawione sensu” i że „kwestia ta nie należy do kompetencji kardynała-prefekta”.
O. Lombardi stwierdził również, że jedynym dokumentem jaki w tej sprawie został wydany jest list abp. Ludwika Ladarii, w którym sekretarz kongregacji „w ogólnym sensie” odpowiada na pytanie archimandryty Bogoridi-Livena o procedurę przyjęcia do wspólnoty Kościoła katolickiego bez jakiegokolwiek odwoływania się przy tym do Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X (źródło: la-croix.com, 1 lutego 2012).
Ale to chyba nie koniec sprawy wywołanej na forum dyskusyjnem Rebelya.pl, na którem niejaki „Flavius Magnus Aurelius Cassiodorus Senator” napisał 21 grudnia 2011:
Znany jest mi osobiście, odkąd przyjechał do pewnego miasta nad pewną rzeką w pewnym państwie ełropejskim 9 VIII b.r. Czasami rozmawiamy przez telefon, ale tam, do belagijskich mnichów trudno się dodzwonić. Nastąpiła między nami wymiana życzeń świątecznych. Już coś gdzieś pisałem o nim, był mnichem na Górze Atos, sekretarzem jakiegoś hierarchy krzywosławnego, obronił doktorat na ich moskiewskiej uczelni, coś na temat reform rytu rzymskiego, jest anarchimandrytą (godność odpowiadająca prałatowi rzymskiego Kościoła). Zna się przede wszystkim na liturgii (potrafi odprawiać według kilku rytów wschodnich i według jedynej formy jedynego rytu rzymskiego), zna też języki. Jedna babcia jego była szlachcianką rosyjską, inny dziadek szlachcicem greckim, urodził się w Bułgarii. Reszta dla wtajemniczonych...
Od kilku już miesięcy już przebywa w benedyktyńskim opactwie w Bellaigue, Francja. Po okresie próbnym dokonał abiuratio schismae w pierwszą niedzielę Adwentu. Zrozumiał, co to prawdziwa Owczarnia Pańska, zrozumiał, że panuje w Kościele kryzys, wie, że jest tylko jedno na razie zgromadzenie, które stanowczo trzyma się zdrowej linii doktrynalnej i nie podpisuje praktycznych ugód (lojalka) z myślącymi po modernistycznemu i do nich się przyłączył.
Oto tematy do dalszych ustaleń:
1. Wyszukiwarka google w zasadzie nie zna osoby „Atenagoras Bogoridi - Liven” tudzież „Афинагор Богориди - Ливен” , „Атинагор Богориди” czy „Αθηναγόρας Βογοριδης”. Można znaleźć tłumaczenie niusa z polskich stron oraz dwa ślady: po macedońsku i po bułgarsku – co jest bardzo dziwne, jeśli zważymy, że chodzi o osobę, która przez kilka lat miała pracować w cerkwi oraz naukowo, posiadając znaczący dorobek.
2. Pochodzenie po ojcu – wskazuje na Bułgarję, względnie Rumunję, ale nie na Grecję. Dom Bogoridich to arystokracja turecka pochodzenia bułgarskiego, której założyciel jest świętym cerkwi bułgarskiej , inny przedstawiciel - uzyskał tytuł bejowski od sułtana a jeszcze inny - był kandydatem na tron bułgarski.
Poszukiwania współczesnych Bogoridich zawodzą, pojawia się natomiast informacja, że ród ten zapewne wygasł. W komunistycznej Bułgarji - kraju, który nie miał własnych elit, arystokracji, każda osoba o nazwisku historycznem kłułaby bardziej w oczy znacznie niż w tzw. Polsce ludowej. Szlachty greckiej o nazwisku Bogoridi nie udało mi się ustalić.
3. Również pochodzenie po kądzieli wydaje się być ciekawe, bowiem ród von Lieven to jedni z najstarszych przedstawicieli niemieckiej szlachty kurlandzkiej. Jest w internecie całkiem kompletne drzewo genealogiczne tego rodu; niestety nie ma tam żadnych śladów po ewentualnym mariażu Liwenianki z bułgarskim arystokratą Bogoridim.
Jak Państwo widzą, nic się tutaj nie zgadza. Ponieważ po oświadczeniu o. Lombardiego sprawa stała się ogólnokościelną, publikuję moje cząstkowe ustalenia, licząc, że ktoś dokona ich dalszej weryfikacji lub falsyfikacji.
Póki co, sprawa wygląda jak w najsłynniejszym kawale o Radiu Erewań:
Czy to prawda, że w Moskwie na Placu Czerwonym rozdają Mercedesy?
Prawda, ale z małymi poprawkami: nie w Moskwie tylko w Leningradzie, nie Mercedesy tylko rowery i nie rozdają tylko kradną.
Nie można bezkarnie posługiwać się dwoma nazwiskami historycznemi. Jeśli ktoś tak czyni, musi wiedzieć, że zwraca na siebie uwagę. Póki co, jedyne, co w tej sprawie jest pocieszające, to fakt, że omawiana osoba raczej nie powinna być funkcjonarjuszem służb rosyjskich, co zawsze jest bardzo prawdopodobne w przypadku absolwentów moskiewskich uczelni prawosławnych. Ale i tak obawiam się, że ktoś mógł nieźle wrobić Piusowców.
p.s. serdecznie dziękuję za pomoc w gromadzeniu źródeł Przezacnemu Koledze Michałowi.
środa, 1 lutego 2012
Która skrzywdziłaś człowieka prostego ...
"W ostatnich dniach toczył się w Krakowie proces grupy szpiegów amerykańskich powiązanych z krakowską Kurią Metropolitarną. My zebrani w dniu 8 lutego 1953 r. członkowie krakowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich wyrażamy bezwzględne potępienie dla zdrajców Ojczyzny, którzy wykorzystując swe duchowe stanowiska i wpływ na część młodzieży skupionej w KSM [Katolickiem Stowarzyszeniu Młodzieży] działali wrogo wobec narodu i państwa ludowego, uprawiali - za amerykańskie pieniądze - szpiegostwo i dywersję.
Potępiamy tych dostojników z wyższej hierarchii kościelnej, którzy sprzyjali knowaniom antypolskim i okazywali zdrajcom pomoc, oraz niszczyli cenne zabytki kulturalne.
Wobec tych faktów zobowiązujemy się w twórczości swojej jeszcze bardziej bojowo i wnikliwiej niż dotychczas podejmować aktualne problemy walki o socjalizm i ostrzej piętnować wrogów narodu - dla dobra Polski silnej i sprawiedliwej".
Który skrzywdziłeś człowieka prostego
Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając,
Gromadę błaznów koło siebie mając
Na pomieszanie dobrego i złego,
Choćby przed tobą wszyscy się kłonili
Cnotę i mądrość tobie przypisując,
Złote medale na twoją cześć kując,
Radzi że jeszcze dzień jeden przeżyli,
Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta.
Możesz go zabić - narodzi się nowy.
Spisane będą czyny i rozmowy.
Lepszy dla ciebie byłby świat zimowy
I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta.
Potępiamy tych dostojników z wyższej hierarchii kościelnej, którzy sprzyjali knowaniom antypolskim i okazywali zdrajcom pomoc, oraz niszczyli cenne zabytki kulturalne.
Wobec tych faktów zobowiązujemy się w twórczości swojej jeszcze bardziej bojowo i wnikliwiej niż dotychczas podejmować aktualne problemy walki o socjalizm i ostrzej piętnować wrogów narodu - dla dobra Polski silnej i sprawiedliwej".
Który skrzywdziłeś człowieka prostego
Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając,
Gromadę błaznów koło siebie mając
Na pomieszanie dobrego i złego,
Choćby przed tobą wszyscy się kłonili
Cnotę i mądrość tobie przypisując,
Złote medale na twoją cześć kując,
Radzi że jeszcze dzień jeden przeżyli,
Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta.
Możesz go zabić - narodzi się nowy.
Spisane będą czyny i rozmowy.
Lepszy dla ciebie byłby świat zimowy
I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta.