Na naszej dzielnicy redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”, pan Paweł Lisicki cieszy się wielkim szacunkiem. Książce publicystycznej „Dżihad i samozagłada Zachodu” przyznałem swego czasu tytuł książki roku 2015, a i złego słowa nie napisałem na temat publikacji o Lutrze („Luter – ciemna strona rewolucji"), częściowo przeciwstawiając ją niezbyt rzetelnemu filmowi Grzegorza Brauna poświęconemu słynnemu „enerdowskiemu” herezjarsze.
Tymczasem książka fabularna „Epoka Antychrysta” jest po prostu rozczarowaniem. Nie potrafię wymienić jej żadnej mocnej strony. Teoretycznie akcja powieści rozpoczyna się w 2217 r., ale pomijając kilkukrotne wspomnienie robotów, jest to świat niemal nieróżniący się od nas otaczającego. Autor wykazał się sporym optymizmem zakładając, że od rewolucji Pawła VI i Franciszka do epoki Antychrysta dzieli nas jeszcze 200 lat, 200 lat ciągłego „umiarkowanego postępu”. Nowy papież nadchodzi po epoce bodajże siedmiu kolejnych Franciszków i przyjmuje imię Judasza. Jaki ma program, nie zdradzę, nie chcąc spojlerować.
Różne nawiązania oraz szpile wbijane w aktualnego, rzeczywistego okupanta Watykanu, Jerzego Bergoglio, bywają zabawne. Nieco gorzej jest z konwencją zastosowanych żartów z lewactwa, bo znamy je z wielu innych dzieł. Nic oryginalnego.
Ale najgorzej jest z kwintesencją, istotą powieści, czyli fabułą. Przez pierwszych kilkadziesiąt stron nic się nie dzieje. Mamy narracyjny opis tego niezbyt przekonywającego 23 wieku. Później dochodzi do zawiązania akcji, ale nieproporcjonalnie szybko się ona załamuje. Wreszcie – zakończenie. Do bólu banalne. Autor wybrał jedną spośród kilku alternatyw, których spodziewałem się sięgając po książkę. Dodajmy, że nawet okładka jest słaba. Byłaby o wiele ciekawsza, gdyby przedstawiała książkowe wyobrażenie papieża Judasza – starszego pana w szortach, białych trampkach i tęczowej piusce.
„Epoka Antychrysta” nie jest publikacją dla miłośników klasycznych thrillerów, dobrze skonstruowanych powieści „w starym stylu”. Od strony ideologicznej nie jest też książką dla tradycjonalistów, którzy nie znajdą w niej nic odkrywczego. Ale może ona spodobać się współczesnym konsumentom publikacyj postmodernistycznych. Może też otworzyć im oczy, do czego prowadzi kościół pseudokatolicki prowadzony przez rewolucjonistów.
Czekam na kolejną porcję publicystyki Pawła Lisickiego. „Epoce Antychrysta” daję mocne 2 na 10.
wtorek, 23 października 2018
czwartek, 23 sierpnia 2018
Maryla Rodowicz i … tygodnik katolicki
W 2016 r. reżymowa pieśniarka Maryla Rodowicz rozstała się z facetem, z którym żyła 30 lat. Andrzej Dużyński się nazywa. Nawiązując do tej sytuacji tygodnik „Dobry Tydzień” opublikował informację o piosenkarce, obrazując, jak zmieniła się po rozstaniu z Andrzejem Dużyńskim. Rodowicz i jej mąż rozstali się po 30 latach w 2016 roku. Dla wielu fanów był to absolutny szok – nie było wcześniej żadnych doniesień o kryzysie w ich małżeństwie. W katolickim tygodniku czytamy, że Rodowicz w trakcie tego trudnego momentu w życiu, zbliżyła się do Kościoła: żarliwie się modliła, a Eucharystia – zdaniem dziennikarzy „Dobrego Tygodnia” – przynosiła jej ukojenie.
Tekst zdumiał Rodowiczównę, która napisała w dniu 22 sierpnia:
Dziś zaś wszystkie antyklerykalne i lewicowe bęcwały relacjonują ten konflikt, oto wybór najwyżej pozycjonowanych linków w google:
NaTemat: Maryla Rodowicz ostro o Kościele. Post na Facebooku | naTemat.pl
Pudelek: Maryla Rodowicz ostro o Kościele: "Ostatnie bliskie kontakty miałam w wieku ośmiu lat.
Pikio: Maryla Rodowicz nie wytrzymała! Piekielnie ostro o polskim Kościele
Plotek - Maryla Rodowicz oburzona po przeczytaniu artykułu w tygodniku katolickim. "Jesteście wstrętni"
Nie od rzeczy będzie zatem napisać, że DOBRY TYDZIEŃ nie jest żadnym katolickim tygodnikiem !!
Tytuł należy do NIEMIECKIEGO wydawnictwa Bauer, które ma w swojej ofercie jeszcze takie periodyki jak Bravo, Bravo Girl, Twoje imperium, Życie na gorąco czy Twój styl. Panowie kojarzą z pewnością również były, jeszcze bardziej katolicki, tytuł Bauera „Twój weekend”.
Kilka miesięcy temu można było się dziwić, po co takie wydawnictwo rozszerza swoje portfolio o „pierwszy w Polsce tygodnik dla kobiet, które cenią wartości rodzinne, patriotyczne i katolickie. Czytelniczki interesują się życiem polskich gwiazd, szukają także tradycyjnych, praktycznych porad. W rozbudowanych materiałach prezentowane są znane postacie szczególnie ceniące tradycyjne wartości.”
Teraz już wiemy. Bauerowi chodzi o przedstawienie pism katolickich jako kłamliwych, a katolików jako durni, którzy we wszystko uwierzą. Ktoś z tym coś powinien zrobić ... Może KAI, może KEP ??
Tekst zdumiał Rodowiczównę, która napisała w dniu 22 sierpnia:
OSWIADCZENIE. Przeczytalam ze zdumieniem przedruk z Dobrego Tygodnia na temat moich kontaktow z Kosciolem otoz nieprawda jest ze od momentu mojego rozstania z mezem zyskalam wsparcie Ducha Swietego i zblizylam sie do Kosciola I tego typu brednie, ze udzial w Eucharystii przynosi mi ukojenie Ze duzo tez rozmawiam z zaprzyjaznionym ksiedzem . Moje ostatnie bliskie kontakty z Kosciolem mialam w wieku 8 lat, kiedy sypalam kwiatki na procesji. A wszystko opatrzone koszmarnym niekorzystnym zdjeciem . Jestescie wstretni . Maryla Rodowicz
Dziś zaś wszystkie antyklerykalne i lewicowe bęcwały relacjonują ten konflikt, oto wybór najwyżej pozycjonowanych linków w google:
NaTemat: Maryla Rodowicz ostro o Kościele. Post na Facebooku | naTemat.pl
Pudelek: Maryla Rodowicz ostro o Kościele: "Ostatnie bliskie kontakty miałam w wieku ośmiu lat.
Pikio: Maryla Rodowicz nie wytrzymała! Piekielnie ostro o polskim Kościele
Plotek - Maryla Rodowicz oburzona po przeczytaniu artykułu w tygodniku katolickim. "Jesteście wstrętni"
Nie od rzeczy będzie zatem napisać, że DOBRY TYDZIEŃ nie jest żadnym katolickim tygodnikiem !!
Tytuł należy do NIEMIECKIEGO wydawnictwa Bauer, które ma w swojej ofercie jeszcze takie periodyki jak Bravo, Bravo Girl, Twoje imperium, Życie na gorąco czy Twój styl. Panowie kojarzą z pewnością również były, jeszcze bardziej katolicki, tytuł Bauera „Twój weekend”.
Kilka miesięcy temu można było się dziwić, po co takie wydawnictwo rozszerza swoje portfolio o „pierwszy w Polsce tygodnik dla kobiet, które cenią wartości rodzinne, patriotyczne i katolickie. Czytelniczki interesują się życiem polskich gwiazd, szukają także tradycyjnych, praktycznych porad. W rozbudowanych materiałach prezentowane są znane postacie szczególnie ceniące tradycyjne wartości.”
Teraz już wiemy. Bauerowi chodzi o przedstawienie pism katolickich jako kłamliwych, a katolików jako durni, którzy we wszystko uwierzą. Ktoś z tym coś powinien zrobić ... Może KAI, może KEP ??
czwartek, 12 lipca 2018
Nowi przełożeni generalni FSSPX i FSSP
W ostatnich dniach odbyły się wybory władz w dwóch największych i najważniejszych tradycyjnych zgromadzeniach kapłańskich, czyli w Bractwie św. Piusa X oraz w Bractwie św. Piotra.
Miła i ważna dla nas informacja napłynęła z FSSP, gdyż nowym generałem instytutu został nasz rodak ks. Andrzej Komorowski.
Ufam, że przyczyni się to do zwiększenia obecności Bractwa w Polsce. Póki co większość Polaków należących do FSSP pełni posługę poza granicami ojczyzny. Przydałoby się odwrócić ten trend oraz zainstalować przynajmniej jeden nowy dom zgromadzenia w naszym kraju.
Natomiast nowym przełożonym Bractwa św. Piusa X został ks. Dawid Pagliarani, który od 2012 r. pełni funkcję rektora seminarium Matki Bożej Współodkupicielki w La Reja (Argentyna).
Do tej pory osoba ks. Pagliaraniego nie była szczególnie dobrze znana w Europie. Można zatem powiedzieć o nim niewiele. Z pewnością cieszy się zaufaniem ustępującego przełożonego FSSPX, JE biskupa Bernarda Fellay’a. Nadto można sądzić, iż wybór ten ma umocnić poprawne relacje Bractwa z Watykanem. Kardynał Bergoglio, zanim przeniósł się w 2013 r. z Buenos Aires do Rzymu, utrzymywał niezłe relacje z miejscowymi piusowcami.
Obu czcigodnych księży, Andrzeja Komorowskiego i Dawida Pagliaraniego oraz kierowane przez nich wspólnoty kapłańskie polecajmy opiece Niepokalanej.
Miła i ważna dla nas informacja napłynęła z FSSP, gdyż nowym generałem instytutu został nasz rodak ks. Andrzej Komorowski.
Ufam, że przyczyni się to do zwiększenia obecności Bractwa w Polsce. Póki co większość Polaków należących do FSSP pełni posługę poza granicami ojczyzny. Przydałoby się odwrócić ten trend oraz zainstalować przynajmniej jeden nowy dom zgromadzenia w naszym kraju.
Natomiast nowym przełożonym Bractwa św. Piusa X został ks. Dawid Pagliarani, który od 2012 r. pełni funkcję rektora seminarium Matki Bożej Współodkupicielki w La Reja (Argentyna).
Do tej pory osoba ks. Pagliaraniego nie była szczególnie dobrze znana w Europie. Można zatem powiedzieć o nim niewiele. Z pewnością cieszy się zaufaniem ustępującego przełożonego FSSPX, JE biskupa Bernarda Fellay’a. Nadto można sądzić, iż wybór ten ma umocnić poprawne relacje Bractwa z Watykanem. Kardynał Bergoglio, zanim przeniósł się w 2013 r. z Buenos Aires do Rzymu, utrzymywał niezłe relacje z miejscowymi piusowcami.
Obu czcigodnych księży, Andrzeja Komorowskiego i Dawida Pagliaraniego oraz kierowane przez nich wspólnoty kapłańskie polecajmy opiece Niepokalanej.
wtorek, 19 czerwca 2018
Kiedyś to było ...
Jak pamiętamy, koncepcji trenera drużyny Senegalu najbardziej zaszkodził młody rezerwowy Cracovii Kraków. Tym razem polska drużyna musi sobie poradzić w inny sposób.
sobota, 19 maja 2018
Kto chroni pedofilów w Chile, czyli Cygan (tzn. Rom) zawinił, kowali wieszają …
Cały świat obiega informacja, że w związku z gigantyczną aferą pedofilską wszyscy biskupi chilijscy złożyli dymisję na ręce Franciszka. Kiepsko poinformowani dziennikarze tacy jak niejaki Tomasz Krzyżak będą to uznawać za kontynuację przez Franciszki polityki „zero tolerancji dla pedofilii”, którą wprowadził i egzekwował Ojciec Święty Benedykt XVI.
Jest oczywiście zupełnie inaczej.
Ogólne zasady „walki” Franciszka z pedofilią opisałem trzy lata temu w tekście „Franciszka Papieża walka z homobiskupami” i pozostaje on niestety aktualny.
Wspomniany wyżej red. Krzyżak nie wspomniał o najważniejszem. Sprawa ks. Ferdynanda Karadimy była marginalizowana i mataczona nie przez wszystkich biskupów Chile, lecz w szczególności przez bpa Jana Barrosa, którego w 2015 r. awansował na ordynariusza diecezji Osorno nie kto inny jak Franciszek Papież.
Od tego czasu istnieje twarda opozycja chilijskiego episkopatu przeciwko argentyńskiemu Biskupowi Rzymu. Chilijczycy próbowali zablokować tę nominację, niestety bezskutecznie! Bergoglio okazuje się niezłomnym obrońcą obrońcy pedofila. Nawet podczas styczniowej wycieczki do Chile odrzucał wszelkie oskarżenia kierowane względem Barrosa, nazywając je oszczerstwami. Dlaczego? Nie wiadomo.
Jedno jest pewne: w związku z aferą pedofilską w Chile pierwszą osobą, która powinna odejść ze stanowiska i przeprosić za wszelkie krętactwa oraz niegodne słowa wypowiadane pod adresem ofiar pedofilii jest … Franciszek.
Postscriptum
A tak przy okazji …. Zastanówmy się ćwiczebnie, co by się stało, gdyby Bergoglio stanął przed koniecznością wymiany polskiego episkopatu. Z satysfakcją mogę powiedzieć, że zapewne nie znalazłby w Polsce wystarczająco dużo dublerów, zgodnych ze swoją linią.
Mogłby zostawić Rysia, mógłby przywrócić do obowiązków Pieronka, a nawet … Paetza.
Mógłby awansować rozmaitych Grzegorzów Kramerów, Wojciechów Lemańskich, Ludwików Wiśniewskich, Pawłów Gużyńskich itp. itd.
Ufam jednak, że wciąż nie zapełniłby nimi vacatów. Trzeba by sięgnąć po głębsze rezerwy, takie jak laicyzowani Tadeusz Bartoś czy … Roman Kotliński oraz pomoc ekumeniczną - „biskupa” Szymona Niemca. Z tego wszystkiego dałoby się zmontować bergogliański Episkopat Polski ….
Jest oczywiście zupełnie inaczej.
Ogólne zasady „walki” Franciszka z pedofilią opisałem trzy lata temu w tekście „Franciszka Papieża walka z homobiskupami” i pozostaje on niestety aktualny.
Bergoglio NIE WALCZY z pedofilią w Kościele Posoborowym.
Bergoglio czasem udaje, że zwalcza tę plagę, jeśli jest mu to wygodne.
Wspomniany wyżej red. Krzyżak nie wspomniał o najważniejszem. Sprawa ks. Ferdynanda Karadimy była marginalizowana i mataczona nie przez wszystkich biskupów Chile, lecz w szczególności przez bpa Jana Barrosa, którego w 2015 r. awansował na ordynariusza diecezji Osorno nie kto inny jak Franciszek Papież.
Od tego czasu istnieje twarda opozycja chilijskiego episkopatu przeciwko argentyńskiemu Biskupowi Rzymu. Chilijczycy próbowali zablokować tę nominację, niestety bezskutecznie! Bergoglio okazuje się niezłomnym obrońcą obrońcy pedofila. Nawet podczas styczniowej wycieczki do Chile odrzucał wszelkie oskarżenia kierowane względem Barrosa, nazywając je oszczerstwami. Dlaczego? Nie wiadomo.
Jedno jest pewne: w związku z aferą pedofilską w Chile pierwszą osobą, która powinna odejść ze stanowiska i przeprosić za wszelkie krętactwa oraz niegodne słowa wypowiadane pod adresem ofiar pedofilii jest … Franciszek.
Postscriptum
A tak przy okazji …. Zastanówmy się ćwiczebnie, co by się stało, gdyby Bergoglio stanął przed koniecznością wymiany polskiego episkopatu. Z satysfakcją mogę powiedzieć, że zapewne nie znalazłby w Polsce wystarczająco dużo dublerów, zgodnych ze swoją linią.
Mogłby zostawić Rysia, mógłby przywrócić do obowiązków Pieronka, a nawet … Paetza.
Mógłby awansować rozmaitych Grzegorzów Kramerów, Wojciechów Lemańskich, Ludwików Wiśniewskich, Pawłów Gużyńskich itp. itd.
Ufam jednak, że wciąż nie zapełniłby nimi vacatów. Trzeba by sięgnąć po głębsze rezerwy, takie jak laicyzowani Tadeusz Bartoś czy … Roman Kotliński oraz pomoc ekumeniczną - „biskupa” Szymona Niemca. Z tego wszystkiego dałoby się zmontować bergogliański Episkopat Polski ….
niedziela, 6 maja 2018
Żółta kartka za intencję Mszy
Cieszę się niezmiernie za każdym razem, gdy słyszę, że pojawia się nowe miejsce, w którym celebrowana będzie Msza w tradycyjnej formie rytu rzymskiego. Patrzę na takie inicjatywy
z życzliwością, ale i wyrozumiałością dla wszelkich ewentualnych drobnych niedociągnięć i potknięć. Jednak czasem ktoś przyłoży na dzień dobry z tak grubej rury, że trzeba od razu brać go "na obserwację". Za dużo bowiem mamy w polskim tradycjonaliźmie dziwactw wynikających z braku elementarnej wiedzy i / lub zaburzeń osobowości.
Dziś na tę listę trafia inicjatywa, która o poranku była uprzejma opublikować na swojej stronie fejsbukowej wpis, którego część prezentuję Państwu poniżej w formie printscreenu. Informuje on o odprawieniu Mszy Świętej celebrowanej
Wpis ten udostępniłem z krótkim komentarzem krytycznym na FB. Być może po tej i innych niepochlebnych reakcjach ktoś się opamiętał i usunął, co napisał. Ale nie można wykluczyć, że np. organizatorzy Mszy w ww. miejscu będą w niewłaściwy sposób interpretować zalecenie dotyczące zwyczaju nakrywania głowy przez kobiety uczestniczące w liturgii, zniechęcając zainteresowane panie i siejąc zgorszenie. Zgodnie z aktualnym prawem kościelnym nie ma bowiem nakazu, by kobiety uczestniczyły we Mszy w nakryciu głowy, zwłaszcza w tzw. mantylce.
Ufam, że ta żółta kartka wystarczy.
Dziś na tę listę trafia inicjatywa, która o poranku była uprzejma opublikować na swojej stronie fejsbukowej wpis, którego część prezentuję Państwu poniżej w formie printscreenu. Informuje on o odprawieniu Mszy Świętej celebrowanej
Wpis ten udostępniłem z krótkim komentarzem krytycznym na FB. Być może po tej i innych niepochlebnych reakcjach ktoś się opamiętał i usunął, co napisał. Ale nie można wykluczyć, że np. organizatorzy Mszy w ww. miejscu będą w niewłaściwy sposób interpretować zalecenie dotyczące zwyczaju nakrywania głowy przez kobiety uczestniczące w liturgii, zniechęcając zainteresowane panie i siejąc zgorszenie. Zgodnie z aktualnym prawem kościelnym nie ma bowiem nakazu, by kobiety uczestniczyły we Mszy w nakryciu głowy, zwłaszcza w tzw. mantylce.
Ufam, że ta żółta kartka wystarczy.
poniedziałek, 16 kwietnia 2018
Co słychać na Targach Książki Posoborowej?
Tradycyjnie, jak co roku, odwiedziłem Targi Książki Katolickiej. Przedstawiane oferty są coraz szersze i bogatsze, ale niestety utwierdza się komercyjny charakter imprezy, który kłóci się z jej zakładaną specjalizacją. Na targach książki katolickiej jest bowiem coraz mniej pozycyj stricte religijnych. Czy polskie chrześcijaństwo osiągnęło już taki poziom obrzędowości, że dla większości społeczeństwa staje się wyborem i identyfikacją kulturową?
Spójrzmy na listę laureatów XXIV edycji Targów.
Już same kategorie nagród pokazują, jak mało istotne na targach są zagadnienia takie jak dogmatyka oraz liturgika. Nawet wydawnictwa posiadające wartościowe pozycje w ww. zakresach (np. Wydawnictwo Diecezjalne Sandomierz) nie przywożą swojej pełnej oferty do Warszawy. Nieźle prezentują się natomiast biblistyka oraz duchowość chrześcijańska. Coraz ważniejszą rolę odgrywa muzyka, najbliższa mi ze wszystkich sztuk, ale niekoniecznie akcentowany jest jej wymiar kościelno – liturgiczny.
Podobnie jak w poprzednich latach, na Targach zabrakło wydawnictwa Te Deum , a skromny wybór jego propozycyj znalazł się jedynie na stoisku Capital. Nieliczne „tradycjonalizujące” książki znalazły się w ofercie np. Polonia Christiana oraz Multibook (drogi, ale bardzo porządny i solidny reprint modlitewnika ks. Józefa Stedmana Wydawnictwa Prohibita), zaś do mainstreamu przedostaje się bardzo przez nas ceniony duszpasterz abp Fulton Sheen).
Mają swoją niszę dzieła poświęcone Janowi Pawłowi II. Franciszek swojej się nie dorobi. I chyba nikt nad tym faktem nie ubolewa. W zastępstwie ww. promowani są, nadmiernie do przedstawianej wartości intelektualnej, polscy jeźdźcy bergogliańskiej apokalipsy – Kramer i Ryś. Dobrze, że są tylko dwaj na cały kraj.
Nie za wiele się pisze i wydaje na tematy intronizacyjne. Propagatorzy tych wątpliwych teoryj teologicznych (np. pp. Krajscy oraz Dybowski) jednak niestety obciążają „naszą”, konserwatywną i tradycjonalistyczną odmianę katolicyzmu. Cieszy zmniejszenie (względem poprzedniej edycji targów) popularności pseudoteologicznej literatury skandalizująco – szurowskiej promującej niezatwierdzone objawienia prywatne, opowieści egzorcystów itp. itd.
Ale oba te obszary istnieją w polskim katolicyźmie, rozwijają się i nie spotykają z odpowiednią, krytyczną reakcją ze strony hierarchicznego Kościoła.
W trakcie półtoragodzinnej wizyty na Targach z pewnością nie dostrzegłem wielu wartościowych i ciekawych lektur. Spośród książek, które widziałem, wyróżnię moim prywatnym Feniksem propozycję Wydawnictwa Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II pn. „Boże, ku wspomożeniu memu wejrzyj. Godzinki staropolskie” w opracowaniu Anny Gąsior i ks. Janusza Królikowskiego.
Tyle uwag o tegorocznej edycji imprezy. Jakie będą przyszłoroczne, jubileuszowe XXV Targi Książki Katolickiej? Chyba można już teraz w ciemno obstawić u bukmachera, że nie będzie na nich Te Deum.
Spójrzmy na listę laureatów XXIV edycji Targów.
Laureatem Nagrody Głównej został historyk i sowietolog prof. Andrzej Nowak, a Małego FENIKSA przyznano Katolickiej Agencji Informacyjnej. W związku ze stuleciem odzyskania niepodległości uhonorowano też Muzeum Niepodległości w Warszawie oraz Katolicki Uniwersytet Lubelski.
Już same kategorie nagród pokazują, jak mało istotne na targach są zagadnienia takie jak dogmatyka oraz liturgika. Nawet wydawnictwa posiadające wartościowe pozycje w ww. zakresach (np. Wydawnictwo Diecezjalne Sandomierz) nie przywożą swojej pełnej oferty do Warszawy. Nieźle prezentują się natomiast biblistyka oraz duchowość chrześcijańska. Coraz ważniejszą rolę odgrywa muzyka, najbliższa mi ze wszystkich sztuk, ale niekoniecznie akcentowany jest jej wymiar kościelno – liturgiczny.
Podobnie jak w poprzednich latach, na Targach zabrakło wydawnictwa Te Deum , a skromny wybór jego propozycyj znalazł się jedynie na stoisku Capital. Nieliczne „tradycjonalizujące” książki znalazły się w ofercie np. Polonia Christiana oraz Multibook (drogi, ale bardzo porządny i solidny reprint modlitewnika ks. Józefa Stedmana Wydawnictwa Prohibita), zaś do mainstreamu przedostaje się bardzo przez nas ceniony duszpasterz abp Fulton Sheen).
Mają swoją niszę dzieła poświęcone Janowi Pawłowi II. Franciszek swojej się nie dorobi. I chyba nikt nad tym faktem nie ubolewa. W zastępstwie ww. promowani są, nadmiernie do przedstawianej wartości intelektualnej, polscy jeźdźcy bergogliańskiej apokalipsy – Kramer i Ryś. Dobrze, że są tylko dwaj na cały kraj.
Nie za wiele się pisze i wydaje na tematy intronizacyjne. Propagatorzy tych wątpliwych teoryj teologicznych (np. pp. Krajscy oraz Dybowski) jednak niestety obciążają „naszą”, konserwatywną i tradycjonalistyczną odmianę katolicyzmu. Cieszy zmniejszenie (względem poprzedniej edycji targów) popularności pseudoteologicznej literatury skandalizująco – szurowskiej promującej niezatwierdzone objawienia prywatne, opowieści egzorcystów itp. itd.
Ale oba te obszary istnieją w polskim katolicyźmie, rozwijają się i nie spotykają z odpowiednią, krytyczną reakcją ze strony hierarchicznego Kościoła.
W trakcie półtoragodzinnej wizyty na Targach z pewnością nie dostrzegłem wielu wartościowych i ciekawych lektur. Spośród książek, które widziałem, wyróżnię moim prywatnym Feniksem propozycję Wydawnictwa Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II pn. „Boże, ku wspomożeniu memu wejrzyj. Godzinki staropolskie” w opracowaniu Anny Gąsior i ks. Janusza Królikowskiego.
Tyle uwag o tegorocznej edycji imprezy. Jakie będą przyszłoroczne, jubileuszowe XXV Targi Książki Katolickiej? Chyba można już teraz w ciemno obstawić u bukmachera, że nie będzie na nich Te Deum.
sobota, 31 marca 2018
Barabasz
Znalazłem w internecie bardzo trafny obrazek. Myślę, że wymaga pewnego komentarza i dopowiedzenia.
Najprawdopodobniej Barabasz nie był zwykłym kryminalistą. Był raczej powstańcem, który chciał wyzwolić Izrael spod panowania Rzymian.
W ówczesnej tradycji żydowskiej było bardzo wiele sekt. Religia objawiona przez Boga Mojżeszowi wcale nie była jedyną formą - jak byśmy to dziś napisali - "judaizmu".
Jezus został po swym krótkim tryumfie odrzucony przez większość Żydów właśnie dlatego, że nie chciał budować ziemskiego królestwa. Oni czekali na mesjasza, który da im władzę doczesną. Nie tylko usunie Rzymian, ale i zapewni panowanie nad resztą świata. Tak wielu interpretowało obietnicę daną Abrahamowi i proroctwa Starego Testamentu.
Niezależnie od tego, jak się ma (np. genetycznie) współczesny naród żydowski do tego istniejącego 2000 lat temu, można powiedzieć, że to oczekiwanie i dążenie do supremacji nad światem, jest nierozerwalnie związane z judaizmem, takim jakiego go znamy z czasów współegzystencji z chrześcijaństwem.
Wyznawcy judaizmu wciąż czekają na mesjasza, wywodzącego się z nurtu, w którym 2000 lat temu funckjonował Barabasz. Dla nich wybór z Wielkiego Piątku pozostaje wciąż aktualny.
Najprawdopodobniej Barabasz nie był zwykłym kryminalistą. Był raczej powstańcem, który chciał wyzwolić Izrael spod panowania Rzymian.
W ówczesnej tradycji żydowskiej było bardzo wiele sekt. Religia objawiona przez Boga Mojżeszowi wcale nie była jedyną formą - jak byśmy to dziś napisali - "judaizmu".
Jezus został po swym krótkim tryumfie odrzucony przez większość Żydów właśnie dlatego, że nie chciał budować ziemskiego królestwa. Oni czekali na mesjasza, który da im władzę doczesną. Nie tylko usunie Rzymian, ale i zapewni panowanie nad resztą świata. Tak wielu interpretowało obietnicę daną Abrahamowi i proroctwa Starego Testamentu.
Niezależnie od tego, jak się ma (np. genetycznie) współczesny naród żydowski do tego istniejącego 2000 lat temu, można powiedzieć, że to oczekiwanie i dążenie do supremacji nad światem, jest nierozerwalnie związane z judaizmem, takim jakiego go znamy z czasów współegzystencji z chrześcijaństwem.
Wyznawcy judaizmu wciąż czekają na mesjasza, wywodzącego się z nurtu, w którym 2000 lat temu funckjonował Barabasz. Dla nich wybór z Wielkiego Piątku pozostaje wciąż aktualny.
środa, 21 marca 2018
Zamieszanie z Księdzem Profesorem Edwardem Stańkiem
Jednym z głośniejszych, dyskutowanych tematów jest kazanie wygłoszone w dniu 25 lutego 2018 r. w Krakowie przez Księdza Profesora Edwarda Stańka, znanego i cenionego teologa oraz byłego rektora miejscowego seminarium duchownego.
Kluczowy fragment kazania został skopiowany ze strony źródłowej kjb.pl (na której jest już niedostępny) i umieszczony w internecie:
Osoby preferujące słowo pisane mogą skorzystać z notatki zamieszczonej na pch24.pl:
Arcybiskup Metropolita krakowski Marek Jędraszewski wydał oświadczenie, stwierdzając że: Z ogromnym bólem i żalem przyjąłem wiadomość o słowach, jakie pod adresem Ojca Świętego Franciszka wypowiedział niedawno ks. prof. Edward Staniek podczas homilii w kościele sióstr felicjanek w Krakowie. Tę sprawę poruszyłem podczas osobistej z nim rozmowy.
Można tylko ubolewać, że ani Arcybiskup ani nikt inny spośród polskiego posoborowia nie był w stanie powiedzieć nic poza słowami oburzenia i dystansowania się od wypowiedzi ks. prof. Stańka. Nie zajęto się tym, czy ks. Staniek trafnie ocenia Franciszka ani czy jego dalsze wnioski szczegółowe są poprawne.
Natomiast rozmaite środowiska konserwatywne - tak jak wspomniany portal PCh24 - zdają się z kolei w pełni aprobować tok myślenia znanego krakowskiego teologa. Pozwolę sobie zatem podzielić się z Państwem pewnymi wątpliwościami, jakie we mnie wzbudziła wypowiedź ks. Edwarda Stańka.
1) Sprawy otwierania Europy na islam i dopuszczania cudzołożników do Komunii Św. są zupełnie różnego kalibru. Od strony duchowej można znaleźć znacznie więcej problemów wynikających z tzw. dialogu międzyreligijnego (oraz dialogu ekumenicznego), na które - do tej pory - polscy teologowie zamykali oczy, nie chcąc (nie potrafiąc?) krytykować polityki Jana Pawła II. Wpuszczanie pseudouchodźców do Europy to głupota i akt samobójczy, ale nie należy mu nadawać wymiaru teologicznego. Wymiar teologiczny miało na przykład umycie przez Franciszka nóg muzułmance w Wielki Czwartek 2013 r., czy też ma coroczne obchodzenie przez polskie posoborowie Dnia Islamu.
Kapłan głoszący kazanie powinien pozostawać przy problemach teologicznych generowanych przez Franciszka. Jest ich wystarczająco dużo!
2) W sprawie wydania adhortacji Amoris Laetitia i narzucania przez Franciszka jej heretyckiej interpretacji Kościołowi i katolikom - pełna zgoda. Dla porządku przypomnę tylko, że uważam konsekwencje adhortacji za znacznie poważniejsze.
3) Mam poważne wątpliwości co do poprawności logicznej dalszego rozumowania Księdza Profesora. Powiedział on: modlę się albo o mądrość i zmianę poglądów dla Franciszka albo o jego szybkie odejście do Domu Ojca.
Ostatnio za często używa się nieprecyzyjnego zwrotu „odejście do domu Ojca”, stanowiącego synonim zbawienia. Tymczasem zbawienie jest nagrodą dla tych, którzy umierają w stanie łaski uświęcającej. Zakładając, że Franciszek popełnia poważne błędy doktrynalne, należy uznać, że wyłączają go one ze wspólnoty wierzących. Jeśli ks. Staniek ma rację i Bergoglio nie uczestniczy w autorytecie Pana Jezusa z uwagi na te błędy, to równocześnie znajduje się w grzechu śmiertelnym. Przyjęcie innego założenia w świetle wielu upomnień, publicznego wytykania błędów Biskupowi Rzymu, protestów konserwatywnych katolików etc. byłoby … bergoglianizmem, czyli identycznym rozdzieleniem czynu i jego konsekwencji, jakiego pseudoliberałowie dopuszczają w przypadku cudzołóstwa i pozostawania w stanie grzechu śmiertelnego.
Teologia Amoris Laetitia głosi, jakoby w niektórych przypadkach czyny obiektywnie i niepodważalnie grzeszne (grzech to świadoma i dobrowolna decyzja człowieka) nie zrywały stanu łaski uświęcającej. Równie złą teologią byłoby twierdzenie, iż papież może równocześnie: utracić autorytet w związku z głoszonymi błędami doktrynalnymi i zachowywać łaskę uświęcającą! Przestępstwa przeciwko religii i jedności Kościoła są przecież jednymi z najcięższych grzechów, jakie można popełnić.
Oczywiście każdy człowiek może nawrócić się nawet w ostatniej sekundzie życia, ale nie należy takiej ewentualności zakładać jako domyślnej. Mówi się raczej: „jakie życie, taka śmierć”, sugerując, że ludzkie wybory są spójne przez większą część życia, a zwłaszcza jego najistotniejsze lata.
4) Nie można ludziom życzyć śmierci, nawet jeśli dopowiada się, że oznaczałaby ona zbawienie. Myślę, że Polacy są zgodni co do tej kwestii. Życie jest zbyt wielką wartością, abyśmy komukolwiek życzyli rychłego przejścia z doczesności do wieczności. Nie życzymy tego nigdy wprost nawet poważnie cierpiącym, nieuleczalnie chorym osobom! Przez te słowa kazanie ks. Stańka będzie zapewne opacznie rozumiane, a jego treść odrzucana przez przeciętnych Polaków. Nadto Franciszkowi zaś nie tylko można, ale wręcz należy życzyć emerytury, czyli rychłej rezygnacji z funkcji Biskupa Rzymu. Dzięki której mógłby przez ostatnie lata życia nawrócić się i pokutować za zło wyrządzone Kościołowi. Przynajmniej dostałby tę szansę!
5) Jeśli zaś Ksiądz Profesor musiał już stawiać alternatywę, w której rozważał śmierć Franciszka, to powinien ją umieścić w kontekście fragmentu Ewangelii o zgorszeniu maluczkich. „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze.” Słowa te pasowałyby do rozważanego przypadku, choć przedstawienie ich na kazaniu, słuchanym przez przeciętną parafialną wspólnotę mogłoby być szokiem dla wielu słuchaczy.
6) Kazanie powinno wyjaśniać – akurat niedawno na ten temat pisałem – Ewangelię i lekcję przypadającą na dany dzień, odnosić ją do życia wiernych. Zbyt wysoki i wysublimowany poziom teologiczny kazania może być barierą nie do pokonania dla przeciętnego słuchacza. Stąd, uwzględniając wszelkie przedstawione powyżej okoliczności, uważam, że tematyka kazania ks. Stańka została wybrana ryzykownie. Raz na jakiś czas dobrze jest wstrząsnąć wiernymi, czy nawet ogólnopolską opinią publiczną. Oby jednak ks. Staniek nie zyskiwał zbyt wielu naśladowców, jeszcze bardziej nieprecyzyjnych niż on sam!
Kluczowy fragment kazania został skopiowany ze strony źródłowej kjb.pl (na której jest już niedostępny) i umieszczony w internecie:
Osoby preferujące słowo pisane mogą skorzystać z notatki zamieszczonej na pch24.pl:
Papież Franciszek na wysokim świeczniku, będąc pod presją układów, wyraźnie odchodzi od Jezusa w dwu punktach: błędnie interpretuje Jego miłosierdzie.
W imię miłosierdzia wzywa parafie i diecezje aby otwarły drzwi dla wyznawców islamu. Jako religia są oni wrogo nastawieni do Ewangelii i Kościoła. W wojnach religijnych zamordowali miliony. A my, Polacy, wspominając zwycięstwo nad ich wojskami pod Wiedniem, lepiej niż inni rozumiemy, że o dialogu z nimi nie ma mowy. Miłosierdzie możemy okazać tym wyznawcom islamu, którzy umierają z głodu lub pragnienia. Drzwi diecezji i parafii mogą być otwarte tylko dla wierzących w Jezusa Chrystusa.
Drugim punktem błędnie rozumianego miłosierdzia jest otwieranie drzwi do Eucharystii, pokarmu świętego, dla ludzi, którzy wybierają grzech jako swój świat. Oni mogą mieć dostęp do Eucharystii o ile się nawrócą i odpokutują swój grzech. Kto wie czym jest świętość Komunii Świętej ten woli przed świętym Chlebem zgiąć kolana i bić się w piersi: „bądź miłościw mnie grzesznemu”, niż wyciągać rękę lub język, aby spożyć święty Chleb. Dla nieświętych jest to pokarm zabójczy, bo jest świętokradztwem. Dopuszczenie w Kościele ludzi nieświętych do świętości to profanacja sakramentów.
Czym się kieruje papież? Nie wiem. Jaki jest cel jego wypowiedzi? Też nie wiem. Wiem, jak te wypowiedzi są wykorzystywane w mediach nastawionych na niszczenie Jezusa i Jego Kościoła. Modlę się o mądrość dla papieża, o jego serce otwarte na działanie Ducha Świętego, a jeśli tego nie uczyni – modlę się o szybkie jego odejście do Domu Ojca. O szczęśliwą śmierć dla niego mogę zawsze prosić Boga, bo szczęśliwa śmierć to wielka łaska.
Arcybiskup Metropolita krakowski Marek Jędraszewski wydał oświadczenie, stwierdzając że: Z ogromnym bólem i żalem przyjąłem wiadomość o słowach, jakie pod adresem Ojca Świętego Franciszka wypowiedział niedawno ks. prof. Edward Staniek podczas homilii w kościele sióstr felicjanek w Krakowie. Tę sprawę poruszyłem podczas osobistej z nim rozmowy.
Można tylko ubolewać, że ani Arcybiskup ani nikt inny spośród polskiego posoborowia nie był w stanie powiedzieć nic poza słowami oburzenia i dystansowania się od wypowiedzi ks. prof. Stańka. Nie zajęto się tym, czy ks. Staniek trafnie ocenia Franciszka ani czy jego dalsze wnioski szczegółowe są poprawne.
Natomiast rozmaite środowiska konserwatywne - tak jak wspomniany portal PCh24 - zdają się z kolei w pełni aprobować tok myślenia znanego krakowskiego teologa. Pozwolę sobie zatem podzielić się z Państwem pewnymi wątpliwościami, jakie we mnie wzbudziła wypowiedź ks. Edwarda Stańka.
1) Sprawy otwierania Europy na islam i dopuszczania cudzołożników do Komunii Św. są zupełnie różnego kalibru. Od strony duchowej można znaleźć znacznie więcej problemów wynikających z tzw. dialogu międzyreligijnego (oraz dialogu ekumenicznego), na które - do tej pory - polscy teologowie zamykali oczy, nie chcąc (nie potrafiąc?) krytykować polityki Jana Pawła II. Wpuszczanie pseudouchodźców do Europy to głupota i akt samobójczy, ale nie należy mu nadawać wymiaru teologicznego. Wymiar teologiczny miało na przykład umycie przez Franciszka nóg muzułmance w Wielki Czwartek 2013 r., czy też ma coroczne obchodzenie przez polskie posoborowie Dnia Islamu.
Kapłan głoszący kazanie powinien pozostawać przy problemach teologicznych generowanych przez Franciszka. Jest ich wystarczająco dużo!
2) W sprawie wydania adhortacji Amoris Laetitia i narzucania przez Franciszka jej heretyckiej interpretacji Kościołowi i katolikom - pełna zgoda. Dla porządku przypomnę tylko, że uważam konsekwencje adhortacji za znacznie poważniejsze.
3) Mam poważne wątpliwości co do poprawności logicznej dalszego rozumowania Księdza Profesora. Powiedział on: modlę się albo o mądrość i zmianę poglądów dla Franciszka albo o jego szybkie odejście do Domu Ojca.
Ostatnio za często używa się nieprecyzyjnego zwrotu „odejście do domu Ojca”, stanowiącego synonim zbawienia. Tymczasem zbawienie jest nagrodą dla tych, którzy umierają w stanie łaski uświęcającej. Zakładając, że Franciszek popełnia poważne błędy doktrynalne, należy uznać, że wyłączają go one ze wspólnoty wierzących. Jeśli ks. Staniek ma rację i Bergoglio nie uczestniczy w autorytecie Pana Jezusa z uwagi na te błędy, to równocześnie znajduje się w grzechu śmiertelnym. Przyjęcie innego założenia w świetle wielu upomnień, publicznego wytykania błędów Biskupowi Rzymu, protestów konserwatywnych katolików etc. byłoby … bergoglianizmem, czyli identycznym rozdzieleniem czynu i jego konsekwencji, jakiego pseudoliberałowie dopuszczają w przypadku cudzołóstwa i pozostawania w stanie grzechu śmiertelnego.
Teologia Amoris Laetitia głosi, jakoby w niektórych przypadkach czyny obiektywnie i niepodważalnie grzeszne (grzech to świadoma i dobrowolna decyzja człowieka) nie zrywały stanu łaski uświęcającej. Równie złą teologią byłoby twierdzenie, iż papież może równocześnie: utracić autorytet w związku z głoszonymi błędami doktrynalnymi i zachowywać łaskę uświęcającą! Przestępstwa przeciwko religii i jedności Kościoła są przecież jednymi z najcięższych grzechów, jakie można popełnić.
Oczywiście każdy człowiek może nawrócić się nawet w ostatniej sekundzie życia, ale nie należy takiej ewentualności zakładać jako domyślnej. Mówi się raczej: „jakie życie, taka śmierć”, sugerując, że ludzkie wybory są spójne przez większą część życia, a zwłaszcza jego najistotniejsze lata.
4) Nie można ludziom życzyć śmierci, nawet jeśli dopowiada się, że oznaczałaby ona zbawienie. Myślę, że Polacy są zgodni co do tej kwestii. Życie jest zbyt wielką wartością, abyśmy komukolwiek życzyli rychłego przejścia z doczesności do wieczności. Nie życzymy tego nigdy wprost nawet poważnie cierpiącym, nieuleczalnie chorym osobom! Przez te słowa kazanie ks. Stańka będzie zapewne opacznie rozumiane, a jego treść odrzucana przez przeciętnych Polaków. Nadto Franciszkowi zaś nie tylko można, ale wręcz należy życzyć emerytury, czyli rychłej rezygnacji z funkcji Biskupa Rzymu. Dzięki której mógłby przez ostatnie lata życia nawrócić się i pokutować za zło wyrządzone Kościołowi. Przynajmniej dostałby tę szansę!
5) Jeśli zaś Ksiądz Profesor musiał już stawiać alternatywę, w której rozważał śmierć Franciszka, to powinien ją umieścić w kontekście fragmentu Ewangelii o zgorszeniu maluczkich. „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze.” Słowa te pasowałyby do rozważanego przypadku, choć przedstawienie ich na kazaniu, słuchanym przez przeciętną parafialną wspólnotę mogłoby być szokiem dla wielu słuchaczy.
6) Kazanie powinno wyjaśniać – akurat niedawno na ten temat pisałem – Ewangelię i lekcję przypadającą na dany dzień, odnosić ją do życia wiernych. Zbyt wysoki i wysublimowany poziom teologiczny kazania może być barierą nie do pokonania dla przeciętnego słuchacza. Stąd, uwzględniając wszelkie przedstawione powyżej okoliczności, uważam, że tematyka kazania ks. Stańka została wybrana ryzykownie. Raz na jakiś czas dobrze jest wstrząsnąć wiernymi, czy nawet ogólnopolską opinią publiczną. Oby jednak ks. Staniek nie zyskiwał zbyt wielu naśladowców, jeszcze bardziej nieprecyzyjnych niż on sam!
piątek, 23 lutego 2018
O kazaniach
Wśród nie za wielu mądrych myśli, które pozostają jako dorobek po Bronisławie Komorowskim, z pewnością wskazałbym zdanie: "Mowy powinny być krótkie, a kiełbasy długie". Niestety, jakże często słyszymy, że nie wzięli go sobie do serca nasi celebransi!
Wprawdzie kazanie nie jest stricte częścią liturgii, ale nie da się go od niej oddzielać. Udajemy się na konkretną Mszę Świętą, którą zazwyczaj w każdą niedzielę i święto celebruje ten sam kapłan. Wiemy zatem, czego można się po nim spodziewać. A czego powinniśmy oczekiwać od dobrego kaznodziei?
Nie wiem, jakie są w tej dziedzinie Państwa oczekiwania i doświadczenia, ale moje są umiarkowanie dobre. O ile oceniając zgodność celebracji z rytem zapisanym w księgach liturgicznych prawie wszędzie można mówić o zasadniczo poprawnych celebracjach i niewielkich niedociągnięciach, to kazania na Mszach tradycyjnych w Warszawie i okolicach dobre tylko bywają. Najlepsze kazania głoszą nasi zacni emerytowani prałaci - ks. Jan Sikorski i ks. Tomasz Król. Nazwisk innych kapłanów i oceny ich krasomówstwa nie zamieszczę, choć oczywiście nie do wszystkich pozostałych miałbym zastrzeżenia.
Największym problemem kaznodziejskim jest gadulstwo i pustosłowie. Msza w tradycyjnej formie rytu rzymskiego maksymalnie ogranicza dowolność celebransów w kształtowaniu liturgii, jej zagajaniu i komentowaniu. Ale ogłoszenia i kazanie tym regułom nie podlegają. Niektórzy "birytualni" kapłani ewidentnie lubią się "samozrealizować", korzystają z tych minut sławy, wiedząc, że wierni nie mają wyboru i muszą ich wysłuchiwać. To oni wydłużają również najbardziej swe nieszczęsne mowy, które - gdyby się zamknęły w pierwszych dziesięciu minutach - byłyby całkiem dobrymi kazaniami. Być może ta grupa kapłanów głosi lepsze (a przynajmniej strawniejsze) kazania podczas nowych Mszy, bo tam często wystarczy po prostu powiedzieć ciekawą historyjkę jakoś powiązaną z tematyką religijną.
Innym istotnym czynnikiem determinującym słabość kazań na Mszach tradycyjnych jest brak nadzoru nad nimi. Grupki wiernych są zamkniętymi wspólnotami. Ludzie się cieszą, że tak rzadki dar jak Msza w tradycyjnej formie rytu rzymskiego jest dla nich celebrowana i przyjmują ją z dobrodziejstwem inwentarza, czyli zdecydowanie za długim kazaniem i fatalną oprawą muzyczną. Nie pójdą do proboszcza, by szepnąć, że ks. Zenobiusz to antytalent krasomówczy. Prędzej - zdrzemną się lub odmówią prywatne modlitwy, np. różańcowe.
Źródła tego problemu tkwią w systemie kształcenia. Polski system oświatowy nie przygotowuje ani do przemawiania ani do pisemnego formułowania myśli. Z drugiej strony niemal każdy człowiek rzadziej lub częściej musi coś powiedzieć lub napisać. Obcujemy zatem na co dzień z kiepskimi tekstami, fatalnie dukanymi. Przyzwyczailiśmy się do tej nędzy intelektualnej. Nie cenimy też wystarczająco u bliźnich talentów w tych dziedzinach.
Problemu kiepskich kazań nie da się szybko skorygować. Ale jeśli nie zaczniemy mówić, że problem istnieje, nic się nigdy nie poprawi.
Polecam wiernym kwotowe różnicowanie ofiary, zależnie od poziomu kazania. Myślę, że nie byłoby rzeczą niestosowną dołączanie do tacy karteczek o treści "za długie ogłoszenia", "słabe kazanie" itp. w rzadkich, ale występujących jednak przypadkach.
Polecam duchownym dobre przygotowywanie się do wygłaszania kazań i ogłoszeń. Zapewne przynajmniej 90% spośród Was zrobiłaby najlepiej, jakby mieściła się z tymi częściami liturgii w kwadransie. 10 minut - kazanie, nie więcej niż 5 minut - ogłoszenia.
Wprawdzie kazanie nie jest stricte częścią liturgii, ale nie da się go od niej oddzielać. Udajemy się na konkretną Mszę Świętą, którą zazwyczaj w każdą niedzielę i święto celebruje ten sam kapłan. Wiemy zatem, czego można się po nim spodziewać. A czego powinniśmy oczekiwać od dobrego kaznodziei?
Kazanie to wyjaśnienie Ewangelii i lekcji, które powinno odnosić się do naszego życia oraz doktryny i życia Kościoła. Powinno zatem umacniać naszą wiarę oraz skłaniać do zmiany zachowań, wspomagać proces ciągłego nawracania się.
Nie wiem, jakie są w tej dziedzinie Państwa oczekiwania i doświadczenia, ale moje są umiarkowanie dobre. O ile oceniając zgodność celebracji z rytem zapisanym w księgach liturgicznych prawie wszędzie można mówić o zasadniczo poprawnych celebracjach i niewielkich niedociągnięciach, to kazania na Mszach tradycyjnych w Warszawie i okolicach dobre tylko bywają. Najlepsze kazania głoszą nasi zacni emerytowani prałaci - ks. Jan Sikorski i ks. Tomasz Król. Nazwisk innych kapłanów i oceny ich krasomówstwa nie zamieszczę, choć oczywiście nie do wszystkich pozostałych miałbym zastrzeżenia.
Największym problemem kaznodziejskim jest gadulstwo i pustosłowie. Msza w tradycyjnej formie rytu rzymskiego maksymalnie ogranicza dowolność celebransów w kształtowaniu liturgii, jej zagajaniu i komentowaniu. Ale ogłoszenia i kazanie tym regułom nie podlegają. Niektórzy "birytualni" kapłani ewidentnie lubią się "samozrealizować", korzystają z tych minut sławy, wiedząc, że wierni nie mają wyboru i muszą ich wysłuchiwać. To oni wydłużają również najbardziej swe nieszczęsne mowy, które - gdyby się zamknęły w pierwszych dziesięciu minutach - byłyby całkiem dobrymi kazaniami. Być może ta grupa kapłanów głosi lepsze (a przynajmniej strawniejsze) kazania podczas nowych Mszy, bo tam często wystarczy po prostu powiedzieć ciekawą historyjkę jakoś powiązaną z tematyką religijną.
Innym istotnym czynnikiem determinującym słabość kazań na Mszach tradycyjnych jest brak nadzoru nad nimi. Grupki wiernych są zamkniętymi wspólnotami. Ludzie się cieszą, że tak rzadki dar jak Msza w tradycyjnej formie rytu rzymskiego jest dla nich celebrowana i przyjmują ją z dobrodziejstwem inwentarza, czyli zdecydowanie za długim kazaniem i fatalną oprawą muzyczną. Nie pójdą do proboszcza, by szepnąć, że ks. Zenobiusz to antytalent krasomówczy. Prędzej - zdrzemną się lub odmówią prywatne modlitwy, np. różańcowe.
Źródła tego problemu tkwią w systemie kształcenia. Polski system oświatowy nie przygotowuje ani do przemawiania ani do pisemnego formułowania myśli. Z drugiej strony niemal każdy człowiek rzadziej lub częściej musi coś powiedzieć lub napisać. Obcujemy zatem na co dzień z kiepskimi tekstami, fatalnie dukanymi. Przyzwyczailiśmy się do tej nędzy intelektualnej. Nie cenimy też wystarczająco u bliźnich talentów w tych dziedzinach.
Problemu kiepskich kazań nie da się szybko skorygować. Ale jeśli nie zaczniemy mówić, że problem istnieje, nic się nigdy nie poprawi.
Polecam wiernym kwotowe różnicowanie ofiary, zależnie od poziomu kazania. Myślę, że nie byłoby rzeczą niestosowną dołączanie do tacy karteczek o treści "za długie ogłoszenia", "słabe kazanie" itp. w rzadkich, ale występujących jednak przypadkach.
Polecam duchownym dobre przygotowywanie się do wygłaszania kazań i ogłoszeń. Zapewne przynajmniej 90% spośród Was zrobiłaby najlepiej, jakby mieściła się z tymi częściami liturgii w kwadransie. 10 minut - kazanie, nie więcej niż 5 minut - ogłoszenia.
Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi.Nie wierzycie? No to uświadomcie sobie, że jest pewna grupa ludzi, która przez beznadziejne lub nudne kazania przestała uczęszczać na Mszę Świętą. I jakkolwiek to była ich decyzja, to i na was, Czcigodni Kapłani, spadnie za to jakaś odpowiednia część odpowiedzialności.