Co parę miesięcy słyszymy, że "papież Franciszek przyjął rezygnację biskupa X z pełnienia posługi biskupa ordynariusza diecezji Y". Zwykle są to rezygnacje wymuszone przez Watykan, więc formułka "przyjął rezygnację" oznacza w praktyce: "skłonił do rezygnacji".
Najbardziej znane przypadki takich zdarzeń to biskupi Roger Livieres z Paragwaju, Robert Finn z Kansas (USA), Jan Maria le Vert z Quimper (Francja), a nieco wcześniej Franciszek Tebartz van Elst z niemieckiego Limburga. Do listy tej można dołączyć również JE Mariusza Oliveriego z diecezji Albenga-Imperia, który musiał oddać władzę mianowanemu przez Franciszka koadiutorowi. Wszystkie te przypadki łączy jedno: utrąceni biskupi byli ponadprzeciętnie konserwatywni jak na franciszkowe standardy. Oczywiście załatwiano ich w białych rękawiczkach, chyba tylko w przypadku le Verta podając za powód sianie fermentu w diecezji. Pozostałe uzasadnienia łączą się ze skandalami homoseksualnymi (Albenga-Imperia), osłanianiem duchownych pedofilów (Paragwaj, Kansas) oraz słynną na cały świat budową biskupiej rezydencji za 31 mln euro.
Franciszek Papież odstrzelił w ten sposób 5 spośród jakichś 50 najbardziej konserwatywnych, najbardziej sprzyjających tradycjonalistom biskupów. Zrezygnowali z urzędów hierarchowie wspierający Mszę trydencką, Opus Dei, Instytut Chrystusa Króla, broniący prawowiernej doktryny (jak na warunki i standardy schyłkowego posoborowia).
Najważniejsze pytanie: czy byli niewinni?
Na podstawie fragmentarycznych informacji zamieszczonych w internecie trudno mi znaleźć potwierdzenie winy jedynie w odniesieniu do robiącego skądinąd dość antypatyczne wrażenie Franciszka Tebartza. W powiązanych ze skandalami homoseksualnymi (pedofilia to szczególna odmiana homoseksualizmu) przypadkach Oliveriego, Finna i Livieresa coś niewątpliwie było na rzeczy. Odwołani biskupi powinni byli przynajmniej reagować szybciej na zdarzenia i naprawiać zaistniałe szkody. Odsuwanie trudnej decyzji "na później" było dobre w "złotych czasach" Pawła VI i Jana Pawła II. Można tak działać do dziś także w Polsce. Ale usiłowanie utrzymania świętego spokoju w krajach Europy Zachodniej jest znacznie bardziej ryzykowane. Tymczasem w ciągu ostatniej dekady nie wdrożono mechanizmów zwiększających dyscyplinę w Kościele. Można raczej sądzić, że jest coraz gorzej w tej materii. Reagowanie na kryzysy ma zatem charakter wyłącznie "gaszenia pożarów", a nie zapobiegania ich powstawaniu.
Z internetowej kwerendy wynika, iż ofiarami franciszkowych porządków są niemal wyłącznie biskupi konserwatywni. Ostatnim casusem nie pasującym do powyższego schematu jest nasz rodak Józef Wesołowski, który został już nawet poddany laicyzacji. Wcześniej, jeszcze za Benedykta XVI doprowadzono do rezygnacji szkockiego kardynała Keitha O’Briena. Powstaje pytanie, czy w diecezjach zarządzanych przez posoborowe przeciętniactwo nie ma podobnych lub gorszych skandali?
Istnieje na świecie ok. 3000 diecezyj. Załóżmy, że Franciszek w mniej medialny sposób odwołał podobną liczbę progresywnych ordynariuszów z analogicznych obyczajowo - ekonomicznych pobudek. Pamiętam jedno takie nazwisko (bp Kieran Konry, Anglia), ale dla bezstronności wywodu założę, iż Franciszek zdymisjonował też 5 nieudolnych, dwulicowych liberałów. Oznaczałoby to wciąż, iż diecezje zarządzane przez konserwatystów są nadreprezentowane w populacji przynajmniej ... sześćdziesięciokrotnie. 60 razy – napiszę raz jeszcze, abyście byli pewni, że się nie przewidzieliście.
Czy wyłączną winę za ten stan rzeczy ponosi Argentyńczyk zamieszkujący w rzymskim Domu Świętej Marty?
Tu już nie będzie tak prostej odpowiedzi. By wyjaśnienie było uczciwe, zejdźmy na poziom relacji z mediami na poziomie diecezjalnym. Jest bezspornym faktem, że konserwatywni biskupi muszą mieć gorsze relacje ze środkami masowego przekazu niż hierarchowie progresywni. Postępowiec zawsze ma szanse zostać pupilkiem mediów, jeśli zrobi z siebie błazna, dokona jakiejś "innowacji", palnie coś heretyckiego. Słowem - coś zmieni zgodnie z "duchem tego świata". Konserwatysta zaś musi usiłować sprzedać twardą mowę i dbać, by faktycznie kierowały nim w życiu te zasady, które głosi. W najlepszym wypadku dla mediów będzie nudziarzem, który odgrzewa średniowieczne kotlety lub utracjuszem, który ubiera się w złoto i gronostaje. W najgorszym, przedstawią go jako załganego nikczemnika, jeśli tylko powinie mu się noga.
Nie trzeba być progresywnym katolikiem, by dostrzec niespójność konserwatywnego hierarchy potwierdzającego, iż "homoseksualizm jest grzechem" i patrzącego przez palce na fakt, iż kilku jego prominentnych podwładnych praktykuje sodomię. Albo, co jeszcze gorsze, ma skłonności pedofilskie. Jeśli złapiesz takiego gagatka na hipokryzji, to masz medialny samograj na parę najbliższych tygodni. Zapewnione wierszówki, cytowanie tekstów w przeglądach prasy, sympatię ludzi rozumnych, zazdrość koleżanek i kolegów. Z kolei biskup otwarty, tolerancyjny dla grup „wykluczonych seksualnie” sam ma znacznie większą szansę na tolerancję mediów, jeśli to on w praktyce okaże się nazbyt tolerancyjny względem któregoś z podopiecznych. Najgorszą prasę zaś będzie miał hierarcha pokroju arcybiskupa Józefa Michalika, co to z jednej strony pracuję na opinię homofoba, a równolegle w zupełnie żenujący sposób bronić pedofilów w sutannach usprawiedliwiając ich zachowanie prowokacjami ze strony szukających miłości dzieci z rozbitych rodzin.
Konferencja Episkopatu Polski jest dość homogeniczna. Nasi liberałowie okazują się w skali świata konserwatystami, ale nasi konserwatyści nie są postrzegani jako ultrareakcjoności. Ot, przeciętność i przeciętniactwo. To w znacznym stopniu tłumaczy, dlaczego Franciszek nie wysyła komisarzy do diecezyj w naszym kraju. Nie bardzo byłoby kogo wysłać i niewiele by się osiągnęło. Z punktu widzenia globalnego polski katolicyzm jest jednolity i ... peryferyjny. I bardzo dobrze, nie ma za czym gonić.
Pamiętajmy również, że biskupi nawet tacy jak Oliveri czy Finn nie odmienią całej diecezji z dnia na dzień. Zakładając ich najlepszą wolę i dobry przykład jaki dają podwładnym, musimy wiedzieć, że kierują oni zespołami księży o posoborowej (de)formacji. W szczególności, dziedziczą po poprzednikach kurie - organizmy skostniałe i biurokratyczne. To również idealne miejsca dla homoseksualistów: roboty ciężkiej nie ma, a pole do intryg szerokie. Jeśli zaczniesz walczyć z tą mafią choćby z uwagi na seksualność tego lub owego misiaczka, odwieczni wrogowie mogą połączyć siły przeciwko nowemu, wspólnemu przeciwnikowi. A wtedy to już chyba tylko osobista interwencja świętego Michała Archanioła mogłaby pomóc nieszczęsnemu biskupowi w wyjściu z tarapatów!
Musimy również przyjąć do wiadomości, że zdarzają się konserwatywni homoseksualiści. Nie każda osoba o takiej dezorientacji seksualnej musi być gejem z love parade. Mogą być też inne typy, choćby zamiłowane w koronkach, brokatach i chorale gregoriańskim. Motywacje ludzi są najróżniejsze. Nie wolno też zakładać złej woli. Zapewne część homoseksualistów wybiera katolickie seminaria, bo szczerze wierzy, że wytrwa w celibacie. Z tego, co wiem o tradiświatku, to mogę napisać, że i u nas problem ten istnieje. A w Polsce zaistniał nawet w praktyce, w związku z jedną osobą o opisywanych skłonnościach.
Założyłbym dość optymistycznie, że w jednej na dziesięć diecezyj zdarzają się problemy podobne do tych, które sprokurowali Livieres, Finn, le Vert, Tebartz czy Oliveri. Czyli rachunek: "5 na 50 w ciągu 2 lat" by się zgadzał. Tyle, że Franciszek Papież jedną miarę przykłada do biskupów pelagiańskich a inną do pozostałych. Skwapliwie likwiduje problemy, które zechce łaskawie zauważyć lub zostaną mu pod nos podstawione. Bo każda taka decyzja to dla niego podwójna korzyść: widomy znak, że papież działa oraz osłabienie wewnątrzkościelnej opozycji.
Franciszek osiągnął już najwyższe standardy unijne w pozorowaniu pracy, reform i działania na rzecz organizacji, której przewodniczy. Idealnie pasowałby na jakiegoś eurokomisarza, nieprawdaż?
Jakim trzeba być głupcem by pisać "pedofilia to szczególna odmiana homoseksualizmu"...
OdpowiedzUsuńBożym.
OdpowiedzUsuń