Długo nie trwała radość związana z podporządkowaniem się ks. Jacka Międlara przełożonym ze Zgromadzenia Misji i jego oddelegowaniem do parafii w Tarnowie. Po niecałym miesiącu pobytu na nowej placówce młody człowiek nie wytrzymał napięcia i wydał bardzo niejasne oświadczenie odnoszące się do swoich dalszych losów.
Samego oświadczenia nie ma sensu szczegółowo komentować. Międlar tak często zmienia zdanie na rozmaite tematy, że coraz trudniej jest go traktować poważnie. Chyba warto jednak skwitować jego postawę i poglądy kilkoma zdaniami.
Dostrzegam u księdza Jacka Międlara wielki dysonans. Z jednej strony to z pewnością zdolny publicysta, którego teksty znamionują sporą erudycję i niezaprzeczalną inteligencję. Z drugiej strony to niedojrzały i pogubiony młody człowiek, którego zachowanie przywodzi na myśl rozkapryszonych gimnazjalistów. Międlar zachowuje się identycznie jak oni: głośno wyraża swoje pragnienia, a gdy ktoś staje na ich drodze, strzela focha i trzaska drzwiami. Nie zna ograniczeń wynikających ze stanu kapłańskiego, do którego należy, czy choćby kultury osobistej.
I właśnie ta mroczna strona cały czas zdaje się rządzić księdzem Jackiem. Nieszczęśnik nie rozumie bowiem istoty katolickiego kapłaństwa ani związanej z nią godności. Nawet jeśli w ramach sankcji związanych z decyzjami przełożonych nie mógłby aktywnie działać społecznie, to łaski Boże wynikające z udzielanych przez niego sakramentów, ze Mszy, spowiedzi, chrztów czy ostatnich namaszczeń byłyby nieporównywalnie większe od działalności społecznej wszystkich narodowców Polski.
A zatem poprzez odejście ze zgromadzenia oo. misjonarzy ks. Międlar dobrowolnie ograniczył swoje możliwości co do czynienia dobra i to w znacznie większym stopniu niż wynikałoby to z decyzji przełożonych. Jest to tylko wierzchołek góry lodowej. Aktualnie Międlar dąży do statusu kapłana - tułacza, nieprzypisanego do żadnej działającej legalnie struktury kanonicznej. Jeśli się szybko nie opamięta, nie będzie mógł odprawiać Mszy ani spowiadać. Nie będzie mógł także kiedykolwiek katechizować ani oczywiście wykładać w seminarium - co ponoć strasznie go frustrowało, a wynikało z decyzji przełożonych.
W świetle obecnej decyzji ks. Jacka Międlara nakładane na niego wcześniej sankcje wydają się po prostu trafne: ten człowiek jest zbyt zaplątany, by być duszpasterzem. Mało tego! Jeśli pycha Międlara będzie się dalej rozwijać, może go doprowadzić do stworzenia struktury schizmatyckiej lub porzucenia kapłaństwa. Ryzyko takiego zgorszenia należy traktować jako poważne.
Kilka tygodni temu dyskutowałem ze zwolennikiem ówczesnej postawy ks. Międlara. Wyraziłem zdanie, iż nakładane nań kary powinien traktować jako błogosławieństwo. Oznaczały one bowiem znaczące zwiększenie czasu, który mógłby poświęcić na samodoskonalenie. Na wyrównanie braków z posoborowego seminarium, nieszczęsnej "księżowskiej zawodówki". Na nauczenie się liturgii przedsoborowej, na uporządkowanie spraw dogmatycznych czy apologetycznych. Na codzienne odprawianie tradycyjnej Mszy i pogłębianie rozumienia, że istotą powołania kapłańskiego jest składanie ofiary. Udział w Ofierze Pana Jezusa ale także ofiarowanie samego siebie Bogu Ojcu. Znam bardzo wielu duchownych, którzy ubolewają, że rozmaite nałożone na nich obowiązki uniemożliwiają im optymalną organizację dnia.
Okazało się, że jest znacznie gorzej. Międlar bardzo źle wykorzystał wakacje, czas owych sankcyj. Z premedytacją łamał zakazy wypowiedzi medialnych, politykował, ekscytował się banalnym procesem, w którym nic złego mu się stać nie mogło. Słowem, gorszył. Od indywidualnej wrażliwości wiernego zależy, które zgorszenie pochodzące od duchownego uznaje za większe: czy dewianta homoseksualnego, czy rozpustnika, czy pijaka, czy butnego pyszałka. Nie rozstrzygam.
Jeszcze jedno. Jeśli jakiś niezbyt bystry chłopaczyna kończy zawodówkę elektryczną, to wie przynajmniej tyle, że nie wolno wkładać palca do kontaktu. Odnosząc tę metaforę do nieszczęsnego księdza Jacka Międlara muszę stwierdzić, że o kapłaństwie wie on jeszcze mniej niż ów hipotetyczny jełop o swoim fachu.
Od 2000 lat znamy sposoby na zmianę świata na lepszy. Po pierwsze, trzeba zacząć od siebie, a nie od innych. Po drugie, modlitwy, postu i jałmużny nigdy nie jest za wiele. Jeśli kiedyś pokonamy mafię gejowską, a nawet i "talmudystów" - cokolwiek by to miało nie znaczyć - to tylko w ten sposób.
Jedyną autentyczną wspólnotą Jezusa Chrystusa i Jego Mistycznym Ciałem był, jest i będzie Kościół katolicki.