piątek, 31 lipca 2015

Książka Roku 2015: "Dżihad i samozagłada Zachodu" Pawła Lisickiego

Wprawdzie za nami dopiero siedem miesięcy bieżącego roku, ale już dziś pozwolę sobie nadać najnowszej publikacji Pawła Lisickiego miano Książki Roku 2015. Każdy dzień przynosi nam nowe wieści na temat inwazji islamu na Europę. Wizja kalifatów "Al - Berlin" i "Al - Paris" staje się coraz bliższa rzeczywistości, ale nic nie jest przecież przesądzone. Nie ma najmniejszego powodu, by poddać się fałszywemu determinizmowi dziejowemu i czekać na zagładę naszej cywilizacji. Ale ocalenie jej wymaga poznania własnych słabości i wyeliminowania ich. Wartość dzieła „Dżihad i samozagłada Zachodu" wynika z jego nowatorstwa, jeśli chodzi o polską publicystykę oraz z faktu, że dzisiejsza Polska dopiero styka się z agresywnym islamem. Nasze społeczeństwo nie jest jeszcze ogłupione polityczną poprawnością jego dotyczącą i przejawia zdrowe odruchy względem nadchodzącego zagrożenia. Na zakończenie niniejszej recenzji wymienię najistotniejsze obszary tematyczne, które nie zostały niestety poruszone przez Autora.



Książka Pawła Lisickiego dzieli się na dwie główne części. Pierwsza jest poświęcona wyjaśnieniu źródeł t.zw. dialogu chrześcijańsko - islamskiego i stanowi porównawczą analizę cywilizacyjną tych dwu światów. Już od pierwszych stron widać, że Lisicki postanowił nie brać jeńców. Pierwszą skrytykowaną postacią jest Franciszek. Spotykamy się z tym posoborowym papieżem w Błękitnym Meczecie w Konstantynopolu, gdzie ów modli się z muftim Stambułu. Pan mufti pięknie wyjaśnia, jak łagodny i pokojowy jest islam i odtąd Franciszek będzie piętnował bezdominacyjny fundamentalizm religijny. Tak jakby fundamentalizmy chrześcijański i islamski były sobie równe, choć jeden sprowadza się do modlitw przed klinikami aborcyjnymi, a drugi do mordowania Bogu ducha winnych ludzi na całym świecie. Franciszek sądzi, że poznał lepiej autentyczny islam od wszystkich abdullahów z Państwa Islamskiego i im podobnych szaleńców.

Następna scenka. Watykan, Wielka Sobota roku Pańskiego 2008. Ojciec Święty Benedykt XVI chrzci wyznającego dotąd islam dziennikarza Magdiego Allama. Poważne organizacje muzułmańskie mówią o prowokacji, bezimienni fundamentaliści grożą śmiercią nowoochrzczonemu, policja włoska nie lekceważy gróźb i przyznaje mu ochronę, jaką mają świadkowie koronni, a watykańscy urzędnicy średniego szczebla trzęsą się ze strachu i piszą, że nie mieli wrogich intencyj względem islamu. Kardynał Tauran, przewodniczący papieskiej rady ds. dialogu międzyreligijnego, wyznaje, iż nie wie, w jaki sposób Magdi znalazł się pomiędzy katechumenami. Sam Allam pyta, czy rzeczywiście można nazywać islam religią pokoju i dialogu, skoro konwersja jednego człowieka na chrześcijaństwo powoduje reperkusje nieporównywalnie większe niż tysiące transferów w odwrotnym kierunku. Allam opuścił Kościół Posoborowy w 2013 r. gdyż ów w jego przekonaniu legitymizował islam jako prawdziwą religię i Allaha jako prawdziwego Boga.

Skąd wzięło się to nowe podejście do islamu? Głównym winnym jest tu Sobór Watykański II. W interesującej nas problematyce najbardziej szkodliwe okazują się być trzy dokumenty: Konstytucja dogmatyczna o Kościele Lumen gentium, Deklaracja o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich Nostra aetate i Deklaracja o wolności religijnej Dignitatis humanae. Lisicki piętnuje ich oderwanie od rzeczywistości i błędy teologiczne. Na str. 124 możemy przeczytać: "Teksty dotyczące innych religii sformułowane są w taki sposób, że można odnieść wrażenie, jakby zdaniem ojców soboru Chrystus już wszystkich zbawił. Jakby automatycznie niejako każdy pojedynczy człowiek został wykupiony z grzechu pierworodnego i żył już, choćby o tym nie wiedział, w stanie zbawienia". Rzeczywiście, podsumowanie to dotyka kwintesencji rahneryzmu, nowej teologii Kościoła Posoborowego. Ale my tradycjonaliści zwykle dostrzegamy tę herezję expressis verbis raczej dopiero w encyklice Jana Pawła II "Redemptor hominis" niż w dokumentach samego soboru.

Jeśli chodzi o dialog katolicko - islamski, jest u Lisickiego jeden nie do końca negatywny bohater. To Benedykt XVI. Autor docenia go za podjęcie próby dokonania analizy krytycznej islamu, ale równocześnie dostrzega niekonsekwencję czynów i wycofanie się po awanturze wywołanej t.zw. wykładem ratyzbońskim, podczas którego Papież analizował dialog cesarza bizantyńskiego Michała Manuela Paleologa z Abu Muhammadem ibn Hazmem.

Parę lat temu napisałem, że oceniam Sobór Watykański II jako przeżytek, którego wskazówki duszpasterskie są dziś po prostu nieaktualne i nie należy się nimi specjalnie zajmować. Paweł Lisicki nie formułuje żadnych ocen ogólnych V2, ale z książki o dżihadzie jednoznacznie wyłania się obraz V2 jako szaleństwa. Zauważmy też jedno: 50 lat temu islam nie był żadnym zagrożeniem dla Zachodu. Europejczycy i Amerykanie w pełni kontrolowali politycznie Bliski Wschód i dość skromnie wydzielali szejkom petrodolary. Sytuacja zmienia się dynamicznie, ale naprawdę źle dzieje się dopiero od kilkunastu ostatnich lat.

Druga część książki jest poświęcona analizie islamu. Autor streszcza jego zawartość i dokonuje analizy porównawczej głównych idej Biblii i Koranu, postaci proroka Mahometa, a także analizy naukowej obu ksiąg, stosunku Koranu do Jezusa Chrystusa oraz Najświętszej Maryi Panny. Dość powiedzieć, że podług islamu "autentyczny Jezus" cytowany w Koranie potępia koncepcję Trójcy Świętej. Z kolei podnoszony przez posoborowców argument, jakoby islam czcił Maryję, jest z gruntu fałszywy: Mahomet nazywa Jezusa prorokiem i "synem Maryi", bo odmawia Mu boskości. Należy założyć, że ta część książki obarczona jest jakimiś błędami, które byłyby oczywiste dla bardziej wnikliwych badaczy islamu. Jednak daje nam ogólne pojęcie religioznawcze i cywilizacyjne, niezbędne w czasach narastającej konfrontacji.

Co jeszcze można by zarzucić publikacji Pawła Lisickiego ? Pierwsza część książki może być za trudna w lekturze dla osób bez przygotowania bądź zacięcia teologicznego. Nawet duchowieństwo posoborowe (a może zwłaszcza ono) będzie miało kłopot ze zrozumieniem, czemu krytyka Soboru, Pawła VI, Jana Pawła II czy Franciszka jest aż tak bezkompromisowa. Myślę jednak, że każdy średnio rozgarnięty czytelnik tej książki zrozumie, jak niemądrym czynem było ucałowanie Koranu przez Jana Pawła II , jakie są jego skutki propagandowe po dziś dzień.

Jeśli w tytule książki mamy „Zachód”, to dobrze byłoby szerzej odnieść się też do postawy państw wolnego niegdyś świata względem islamu. Mam bowiem nieodparte wrażenie, że 15 lat wojny z terroryzmem coraz bardziej wzmacnia mahometan. Terroryści jak byli, tak są, ale relacje sił oraz inicjatywa są coraz bardziej sprzyjające dla naszych wrogów. Bardzo chętnie przeczytałbym też analizę politologiczną i makroekonomiczną, która wyjaśniłaby, w jaki sposób powstało bogactwo krajów Bliskiego Wschodu. Czemu i jak dokonały one akumulacji kapitału, dlaczego światowe koncerny naftowe ani zachodni doradcy nie sprowadzili ich do poziomu neokolonialnego. Wreszcie - co jest najsłabszym punktem tych państw i gospodarek, a zarazem naszą nadzieją na ich destabilizację i załamanie.

A może takie książki, komplementarne względem pracy Pawła Lisickiego, istnieją i Czytelnicy niniejszego wpisu zechcą je zarekomendować, wpisując stosowne komentarze? Pod wpływem lektury "Dżihadu" uświadomiłem sobie, jak niewiele wiem o islamie i najwyższy czas to zmienić!

środa, 22 lipca 2015

"Księża patrioci" na dziesięciolecie "Polski Ludowej"

Wszyscy w miarę świadomi polscy katolicy starszej daty wiedzą, że na początku tzw. prlu funkcjonowały struktury "księży patriotów", czyli kolaborantów, współpracowników polskojęzycznych okupantów spod znaku sierpa i młota. Wyobrażamy sobie, że "patrioci" donosili na "niepatriotów", którzy mieli szpiegować na rzecz faszysty Piusa XII, reakcyjnego rządu londyńskiego, band leśnych i Stanów Zjednoczonych. Tak było lub nie było, bowiem przypadek każdego człowieka jest indywidualny. Z całą pewnością "księża patrioci" prowadzili prace duszpasterskie legitymizujące komunistyczny rząd warszawski. Ich liczba wynosiła ok. 10 % duchowieństwa, mieli więc znaczącą siłę oddziaływania. Współdziałali z tubami propagandowymi czerwonych, należącymi do Stowarzyszenia PAX. Alternatywą dla ich propagandy nie były pisma kościelne, gdyż podlegały one cenzurze państwowej i nie mogły prowadzić polemik merytorycznych z tezami "patriotów". Ludzie wiedzieli jak jest i aż do 1989 r. byli znacznie bardziej odporni na manipulacje informacją w massmediach.



Jak wyglądały teksty "księży patriotów" ? Było to pokazywanie pozytywnych stron "Polski Ludowej", jej osiągnięć. Kształtowanie lojalnych obywateli, którzy mogli pozostawać katolikami. Katolikami pomijającymi takie zagadnienia jak np. procesy biskupa Czesława Kaczmarka czy księży kurii krakowskiej , terror stalinowsko - bierutowski i całą rzeczywistość niezgodną z katolicką nauką społeczną. "Księża patrioci" chwalili jakieś cząstkowe osiągnięcia "Polski Ludowej", ale robili to raczej dyskretnie. Ich dzisiejszy wariant, znany nam z "Gazety Wyborczej" czy "Tygodnika Powszechnego" posuwa się dziś znacznie dalej w zachwytach nad nowoczesnością, europejskością i postępem.



Zeskanowałem Państwu książeczkę pt. "Kazania na dziesięciolecie Polski Ludowej", wydaną AD 1954 przez PAX w ... Stalinogrodzie i zachęcam do zapoznania się z prekursorami drogi jedynego i niepowtarzalnego Kazimierza Sowy (i przyjaciół jego: Adama Bonieckiego, Pawła Gużyńskiego czy Wojciecha Lemańskiego). Ku przestrodze !

niedziela, 19 lipca 2015

Czy biskup Ryszard Williamson jest ekskomunikowany?

Parę miesięcy temu biskup Williamson konsekrował na biskupa swego wieloletniego współpracownika z czasów FSSPX x. Jana Michała Faure'go. Uroczystość miała miejsce w Brazylii, w benedyktyńskim klasztorze pw. Świętego Krzyża, który jest jednym z filarów "Ruchu Oporu" przeciwko modernistom i ich faktycznym bądź mniemanym sojusznikom.

W Internecie pojawiły się od razu głosy, że biskupi Williamson oraz Faure swoim czynem zaciągnęli automatycznie ekskomunikę (latae sententiae), z uwagi na złamanie Kanonu nr 1382 KPK 1983 o brzmieniu: "Biskup, który bez papieskiego mandatu konsekruje kogoś na biskupa, a także ten, kto od niego konsekrację przyjmuje, podlegają ekskomunice wiążącej mocą samego prawa, zastrzeżonej Stolicy Apostolskiej".

Biskup Williamson nie przyłożył się specjalnie do sporządzenia uzasadnienia dla udzielanych święceń. Myślę jednak, że święcenia te można by w podobny sposób uzasadnić, jak uczynił to Arcybiskup Lefebvre w 1988 r., powołując się na stan wyższej konieczności w Kościele i niemożność normalnego funkcjonowania katolików w tzw. "oficjalnych" strukturach kościelnych. Nie ma sensu przytaczać bardzo szczegółowych analiz, jakie sporządzali na tę okoliczność Piusowcy. Każdy zainteresowany z pewnością się z nimi zapoznał.



Warto tu też wspomnieć, jak z punktu widzenia oficjalnego prawa kościelnego zakończyły się spory o święcenia z 1988 r. Ojciec Święty Benedykt XVI jednostronnie zdjął ekskomunikę z biskupów FSSPX, a zatem można sądzić, że przyjął jej istnienie, niezależnie od niezakończonego, nieprzeprowadzonego z formalnego punktu widzenia badania sądowego, czy Msgr Lefebvre miał rację dostrzegając stan wyższej konieczności w Kościele.

Pozwolę sobie przypomnieć mój punkt widzenia na sprawę, wskazujący na nieszczelność prawa kanonicznego ogłoszonego przez Jana Pawła II, wskutek czego Kanon 1382 ma podobne zastosowanie w praktyce jak przepisy antykorupcyjne w Polsce.

Stawia nas to przed niewesołą alternatywą w zakresie święceń biskupich dokonywanych bez mandatu Kościoła Posoborowego. Kościół katolicki znajduje się w stanie wyższej konieczności, kryzysie spowodowanym przez modernistów, którzy zajęli najwyższe stanowiska w hierarchii kościelnej i fatalnie nimi zarządzają. Albo akceptujemy:

1)Stanowisko Watykanu: niezależnie od treści prawa kanonicznego z 1983 r., prawidłowo interpretowanego przez tradycjonalistów, Watykan zawsze będzie uznawał niegodziwość takich konsekracyj i oznajmiał zaistnienie kar kościelnych. Tak to jest, gdy sprawca przestępstwa (zmiany wiary katolickiej na posoborową) jest równocześnie sędzią.
2)Praktyczne skutki wadliwego KPK 1983: każdy biskup może powołać się na stan wyższej konieczności itp. itd. i wyświęcać kapłanów na biskupów. Nie mamy ani żadnych metod, by oceniać celowość święceń (np. liczba obsługiwanych wiernych, ich rozproszenie, obowiązki obsługi seminarium), ani innych mechanizmów kontrolnych, wynikających z jurysdykcji zwyczajnej, której nikt nie ma w tego typu wspólnotach („Róbta co chceta”).


Zwracam też uwagę, że posiłkowanie się KPK 1917 do święceń bez mandatu papieskiego również da niewiele. Z zastosowania zasad kodeksu Benedykta XV wypływa bowiem alternatywa:
1)Jest papież i on udziela zgody na udzielenie sakry. Można działać na zasadach współczesnych katolików indultowych.
2)Nie ma papieża, ale problem „róbta co chceta” dalej istnieje.
Stanowisko FSSPX w sprawie sakry x. Faure'go należy traktować jako walkę z konkurencją. Williamson to rywal potencjalnie nieprzyjemny dla Piusowców, bowiem identyczny teologicznie. Trudno go skrytykować, bo taka krytyka obraca się przeciw krytykującemu. Z drugiej strony, może on tylko podgryźć ciastko posiadane przez FSSPX, a w żaden sposób nie powiększy go. Ja ich rozumiem.

O ile do FSSPX czasem dołączają kapłani i wierni z Kościoła Posoborowego, to "Ruch Oporu" przejmuje głównie osoby, które wcześniej były związane z Bractwem św. Piusa X. Spójrzmy raz jeszcze na stronę, gdzie są szczegółowe statystyki resistance. Należy docenić, że z biskupami Williamsonem oraz Faurem współpracuje już ponad 50 kapłanów. Lecz ponad połowa resistance to byli członkowie FSSPX, a większość spośród pozostałych to członkowie zakonów współpracujących dotąd z Piusowcami. Są wśród nich dominikanie z Avrillé, ale uwaga: ojcowie Albert i Tomasz, znani w Polsce z pielgrzymek Warszawa - Częstochowa oraz innych konferencyj i wykładów, nadal współpracują z Menzingen. Ich nowa siedziba mieści się w Steffeshausen w Belgii. Williamsonowcy mają tylko jeden głośny "transfer z zewnątrz": fatimologa x. Pawła Kramera; tego, co to uznał nieważność rezygnacji Ojca Świętego Benedykta XVI i instalacji w jego miejsce Franciszka Papieża. Swoją drogą, czy bp Ryszard "dał mu indult" na odprawianie una cum B16?!

Podsumuję ten wpis następująco:
1) Bardzo dobrze, że w Polsce nie wystąpił problem podziału FSSPX na części fellayowską i "oporną", dzięki czemu "Ruch Oporu" jest dla nas egzotyką znacznie większą niż np. sedewakantyści, których mamy od najmniej kilkunastu lat.
2) "Ruch Oporu" nie jest nową jakością na tradimapie, ani personalną ani teologiczną. Powstał w wyniku szeregu konfliktów personalnych, co jest smutne samo w sobie. Zazwyczaj w takich sporach wina jest jakoś rozłożona po obu stronach konfliktu. Równocześnie jednak nie widzę żadnego istotnego powodu, by bojkotować kapłanów z nim związanych. Gdybym znajdował się w okolicy, gdzie posługują związani z nim kapłani, to korzystałbym z wdzięcznością z ich posługi. Nie miałbym też najmniejszych oporów przed uczestnictwem we Mszy celebrowanej przez J.E. bpa Ryszarda Williamsona.

poniedziałek, 6 lipca 2015

Karny ... Bugnini dla Arcybiskupa Józefa Górzyńskiego

Wprawdzie od opublikowania wywiadu pt. "Co wolno w liturgii?" (tygodnik IDZIEMY nr 23/ 2015 , z abp. Józefem Górzyńskim, liturgistą, rozmawiała Monika Odrobińska) minął już miesiąc, ale mam wrażenie, że dotychczasowe polemiki i komentarze do tego skandalicznego tekstu są wysoce niewystarczające.

Moi znamienici Koledzy są bowiem nazbyt wyrozumiali dla koadiutora archidiecezji warmińskiej. Łukasz Kobeszko podkreśla biurokratyczne podejście do liturgii Górzyńskiego, zaś Dawid Gospodarek krytykuje jego wspólnotowe skrzywienie. Co zaś mnie najbardziej uderzyło w wywiadzie?

Chyba dwie rzeczy są tu najbardziej drastyczne. Pierwszą jest dogmatyzowanie aktualnych rozwiązań dominujących tu i ówdzie w posoborowiu. Jeśli coś jest aktualnie dozwolone, tak jak Komunia na rękę, to abp Górzyński nie powie słowa przeciwko niej:

Ten znak warto umieć, bo wiele podróżujemy, a w niektórych krajach Komunię Świętą przyjmuje się wyłącznie na rękę. Wówczas należy zachować jedność znaku z tamtejszą wspólnotą.


Inna złota myśl, pokazująca ten tok myślenia:

Podstawowym błędem jest nierespektowanie tego, że liturgia jest celebracją wspólnotową i znaki mają to wyrazić, a zatem nie należą do mnie, ale do wspólnoty. Jeśli więc w mojej wspólnocie Komunię Świętą przyjmuje się w pozycji stojącej, to ja się nie wyłamuję i nie przyjmuję jej na klęcząco.


Dawid Gospodarek trafnie zauważa, że obowiązująca do dziś, zaaprobowana przez Jana Pawła II AD 2004 instrukcja "Redemptionis sacramentum" stanowi: „każdy ochrzczony katolik, któremu prawo tego nie zabrania, powinien być dopuszczony do Komunii świętej. W związku z tym nie wolno odmawiać Komunii świętej nikomu z wiernych, tylko dlatego, że na przykład chce ją przyjąć na klęcząco lub na stojąco”. Tego dokumentu koadiutor nieszczęsnej archidiecezji warmińskiej zdaje się nie aprobować bądź nie pamiętać.

Arcybiskup wprawdzie stwierdza, iż to Stolica Apostolska ustanawia zasady obowiązujące w liturgii Kościoła, ale chyba nie dopuszcza do siebie myśli, że praktyka liturgiczna w poszczególnych wspólnotach może być z owymi regułami niezgodna. Po wtóre, zupełnie nie ma wiedzy co do "jakości" poszczególnych rozwiązań. Zna tylko w teorii zasadę "tak wierzymy, jak się modlimy". Nie dotarło do niego, że według wielu katolików na całym świecie Komunia na rękę wpływa jednoznacznie negatywnie na wiarę w dogmat o Rzeczywistej Obecności Chrystusa w Eucharystii.

Niesamowite jest oderwanie księdza arcybiskupa od aktualnych problemów i życia Kościoła. Od narastającego konfliktu przedsynodalnego, gdzie po jednej stronie stoją posoborowi pseudokatolicy niemieccy, francuscy czy austriaccy a po drugiej konserwatyści, wśród których godnie prezentują się polscy hierarchowie. Może już czas, by ruszyć głową i zauważyć np. że proceder Komunii na rękę zazwyczaj wyprzedza bądź łączy się z praktyką dopuszczania do Komunii osób pozostających w cudzołóstwie oraz zanikiem spowiedzi sakramentalnej ?! Ciekaw jestem, czy Górzyńskiego byłoby stać na przeprowadzenie praktycznych analiz pomiędzy znakami a ich konsekwencjami? Czy potrafiłby zastanowić się, co ukształtowało aktualne celebracje wspólnotowe w świecie katolickim i czy dominujący kierunek równocześnie jest pożądanym?!

Drugą rzeczą uderzającą w wywiadzie jest, przykro to napisać, wszechobecna niewiedza arcybiskupa Górzyńskiego. Mówi on:

Dosłowne cytowanie przepisów z encykliki Mediator Dei [Piusa XII] nie ma sensu, ponieważ Sobór Watykański II w Konstytucji o Liturgii na nowo ukonstytuował rzeczywistość liturgiczną. Wszystkie kolejne dokumenty na temat liturgii muszą być zgodne z jej zapisami, bo konstytucja soborowa to najwyższy rangą dokument kościelny.


Na dobry początek "liturgista" Górzyński powinien poczytać nie-liturgistę Ratzingera. Może wtedy zrozumiałby, że encyklika Piusa XII Mediator Dei i soborowa Konstytucja o liturgii mają ze sobą znacznie więcej wspólnego niż soborowa Konstytucja o liturgii i Nowa Msza. Krótko mówiąc, nie tylko edycja typiczna Novus Ordo, ale i w szczególności celebracje posoborowych wspólnot są niezgodne z Soborem Watykańskim II oraz sprzeczne z najogólniej pojmowanym duchem liturgii chrześcijańskiej. Na marginesie niniejszego rozważania, polecam ciekawy wpis wskazujący na celowe usunięcie wszelkich odniesień do Mediator Dei oraz innych dokumentów Piusów X, XI i XII , jakie dotknęło podczas Soboru konstytucję Sacrosanctum Concilium.

I jeszcze jeden dowód, jeszcze jedno świadectwo poglądów koadiutora nieszczęsnej archidiecezji warmińskiej: stawia on na tym samym poziomie istotności takie znaki i gesty jak postawa podczas Przeistoczenia i sposób przeżywania Ojcze nasz

Możliwa jest zatem sytuacja, że to, co na terenie działania jednej konferencji episkopatu będzie dopuszczalne, na terenie drugiej może nie istnieć. Na przykład podczas Przeistoczenia w jednych krajach się stoi, w innych klęczy. Także znak pokoju w różnych miejscach na świecie może być wyrażany przez różne gesty. Episkopat Polski postanowił także, że podczas modlitwy „Ojcze nasz” wierni nie rozkładają rąk.


Nie wiem jak Państwo, ale ja już rozkładam ręce w geście bezradności. Utrwalonym internetowym zwyczajem wlepiam Arcybiskupowi Józefowi Górzyńskiego karnego ... Bugniniego.



Twardzielom oraz ... masochistom natomiast polecam inny wywiad z tym samym autorem, jeszcze sprzed jego święceń biskupich. Tytuł rozmowy brzmi: Eucharystia czy Msza święta? ale największe herezje dotyczą zagadnień pobocznych względem głównego tematu rozmowy. Oto dwie złote myśli:


W ramach celebracji Mszy św. realna obecność Pana Jezusa jest bowiem nie tylko w postaciach eucharystycznych. [A gdzie jeszcze?] W ludzie Bożym zgromadzonym dla oddawania czci swojemu Panu, w Słowie Bożym i w osobie kapłana, który przewodniczy zgromadzeniu liturgicznemu.


tak naprawdę, to zgromadzenie celebruje Eucharystię, ono jest celebransem. Kapłan jest tylko przewodniczącym zgromadzenia celebrującego.


Czy muszę tu pisać, że nie istnieją żadne dokumenty przedsoborowe lub posoborowe głoszące teologię Mszy świętej tożsamą z poglądami herezjarchy Józefa Górzyńskiego?!

Gdybym czytał te wszystkie dyrdymały jakieś 15 lat temu, po prostu "rozłożyłbym ręce" nad poglądami wypowiadającego je człowieka. W czasach Jana Pawła II liturgia była na jednym z ostatnich miejsc i kariery w tej dziedzinie robili różni Nikodemowie Dyzmowie. Czytało się wówczas sporo fachowców "dowodzących" np. że ksiądz jest ikoną Pana Boga, więc dlatego na Mszy patrzymy mu w twarz, a nie na plecy. Dziś, było nie było, po pontyfikacie Benedykta XVI, takie poglądy rażą swą płytkością i brakiem osadzenia w tradycji Kościoła. Biskup Górzyński może być najlepszym człowiekiem pod Słońcem, może żyć Ewangelią 24 godziny na dobę i najwspanialej na świecie świadczyć swoim życiem o Chrystusie. Ludzie, którzy go znają, mówią o nim z dużą życzliwością i cenią go jako otwartego na dialog duszpasterza. Ale pojęcia o liturgii rzymskokatolickiej to obecny arcybiskup - koadiutor nie ma. Niniejszym wpisem upominam jego samego i jemu podobnych posoborowych ignorantów. Odsyłam Was wszystkich do katechezy o Mszy Świętej ks. Tomasza Dawidowskiego, abyście mogli przynajmniej sporządzić protokół niezgodności pomiędzy swoimi błędami a tradycyjnym nauczaniem Kościoła na temat Ofiary Nowego Przymierza. I na przyszłość nie zasłaniajcie się Soborem Watykańskim II ani żadnym innym dokumentem, bo nie znajdziecie w nich solidnego potwierdzenia dla Waszych urojeń.