poniedziałek, 26 stycznia 2015

Dzień zaratustrianizmu

Posoborowcy w styczniu uczestniczą w swoistym karnawale: tydzień ekumenizmu oraz ozdobniki: dzień judaizm i dzień islamu. Nowa świecka tradycja rozwija się w najlepsze, tak że często mówią już o całej dekadzie "modłów o jedność". Sensu to nijakiego nie ma z punktu widzenia klasycznej katolickiej teologii. Celem naszego dialogu powinno być nawracanie, przyłączanie całych wspólnot do jedynego prawdziwego Kościoła, który może i powinien gwarantować odszczepieńcom powracającym do Mistycznego Ciała Chrystusa co najwyżej poszanowanie zwyczajów liturgicznych, dyscyplin kościelnych i praktyk pobożnościowych. Właśnie tak się stało w przypadku anglikanów zgłaszających akces do Kościoła katolickiego, a którzy doszli do tego wniosku bynajmniej nie w wyniku synkretycznych modlitw. Nasz Kościół zasiliły konserwatywne wspólnoty episkopalne, które same są jak najdalsze od tego typu ekscesów.

Znacznie więcej pożytku od tygodnia ekumenizmu miałoby obchodzenia dnia ofiar judaizmu, dnia ofiar protestantyzmu, dnia ofiar prawosławia i całego tygodnia ofiar islamu. Podczas tego czasu czcilibyśmy wszystkich naszych niekanonizowanych, anonimowych męczenników z wieków ubiegłych i obecnego.

Równocześnie, nic mi nie wiadomo o kontaktach międzyreligijno - ekumenicznych prowadzonych z religią, z którą akurat mamy niemało wspólnego. Mam tu na myśli jedną z najstarszych religij monoteistycznych świata, zaratustrianizm. Rozwinęła się ona w Persji, ale są głosy, iż jej fundamentami są prastare wierzenia ogółu ludów indoeuropejskich. Zoroastryzm dość mocno opiera się zatem na pierwotnym Objawieniu, jakie Bóg przekazał Adamowi i Ewie i które - w tym wypadku - nie zostało zbyt mocno zafałszowane na przestrzeni tysiącleci.

Nie chcę pisać na temat potencjalnego wpływu zaratustrianizmu na mozaizm (judaizm) w czasach niewoli babilońskiej. Katolickie źródła zazwyczaj negują ów wpływ, zaś niekatolicy oraz wrogowie Kościoła z pewnością owe związki wyolbrzymiają, sugerując zaczerpnięcie całych wątków (dogmatów) z religii staroperskiej. Cel tych działań jest jasny: pokazać, że chrześcijaństwo jest kolejną wiarą wymyśloną przez człowieka, a wniosek prosty: człowiek wymyślił boga, którego nigdy nie było i nie ma.

Napiszę natomiast o jednym wątku, który jest wszystkim doskonale znany. O "Trzech Królach". Od paru lat toczymy spory, czy upamiętniać w Epifanię imiona i postacie Kacpra, Melchiora i Baltazara na drzwiach naszych domostw. Tradycjonaliści powinni skłaniać się raczej ku Królom, gdyż posoborowie wyrzuciło ich imiona z obrzędu błogosławieństwa kredy. Nie rozstrzygniemy tu, czy stało się to na bazie walki z "niepotwierdzonymi świętymi", czy też raczej demokratyzacji: zmarginalizowano Chrystusa Króla, więc i innym królom się dostało. Sęk w tym, że Ewangelia nic nie mówi o profesji wschodnich Mędrców, ani nawet o ich liczbie. Można sądzić, iż gości Dzieciątka Jezus był trzech, gdyż przynieśli trzy dary. Jedna z najlepiej uzasadnionych hipotez głosi, iż mędrcy byli magami, kapłanami zaratustriańskimi. Słowo "mag" nie oznacza, iż parali się astrologią czy czarną magią; oznacza wyłącznie przynależność do wspominanej staroperskiej religii.



Jeśli Trzej Królowie faktycznie byli kapłanami zaratustriańskimi, to stanowią unikalny przypadek świętych czczonych w Kościele katolickim, którzy ... nie byli związani ze Starym ani Nowym Przymierzem. Nie byli ani katolikami ani mozaistami. Dziwne, że posoborowie nie wskazuje na ten precedens, uzasadniając swą otwartość na dialog międzyreligijny czy na "poszukiwanie okruchów prawdy" obecnych we wszystkich fałszywych religiach. Lepiej nie podpowiadajmy im tego.

piątek, 23 stycznia 2015

Wiarygodny jak ... FRONDA

Wklejamy dwa printskriny. Na pierwszym z nich widzimy, jak "Michał Barcikowski z kwartalnika Christianitas" mówi, że nie widzi nic niewłaściwego w profanacji Najświętszego Sakramentu, do jakiej doszło podczas NOMu z Franciszkiem w Manili. Tego materiału nie ma już w sieci. A na drugim printskrinie jest "Sprostowanie" o treści:

Michał Barcikowski, który skomentował wczoraj dla portalu Fronda.pl papieską Mszę z Manili NIE MA NICZEGO WSPÓLNEGO z redaktorem naczelnym "Christianitas", również Michałem Barcikowskim. Doszło do przykrego nieporozumienia. Bardzo przepraszamy obu p. Barcikowskich, całą redakcję "Christianitas" oraz naszych Czytelników.


Ciekawe, ile ten materiał się utrzyma w sieci ;)



Sam oszkalowany stwierdził:
Bardzo dziękuję portalowi Portal Fronda.pl za zamieszczenie sprostowania. Moje śledztwo wykazało, że autor artykułu zadzwonił do Michała Barcikowskiego, ale nie z Christianitas, ale z firmy webton.pl, która wykonywała kiedyś jakieś zlecenia dla firmy Wydawnictwo Fronda. Z moim imiennikiem uciąłem sobie miłą pogawędkę.
Jeśli o mnie chodzi sprawe uważam za zamkniętą.
EDIT: Jednak nie, nie będę uważał sprawy za zamkniętą dopóki nie sprostują fałszywej informacji o moim awansie na redaktora naczelnego "Christianitas."


Co Fronda sprostowała ;)

środa, 21 stycznia 2015

Króliki Franciszka

"Dzień bez awantury to dzień stracony" - mawiał mój znajomek z dawnych lat. U Franciszka jest podobnie: umie z wszystkiego zrobić problem, każdą wypowiedź skonstruować tak nieściśle, że lewacy mogą bić brawo jej zwulgaryzowanemu skrótowi, a prawacy zatrzęsą się w świętem oburzeniu. Potrafi być w centrum uwagi...

Zwrot "katolicy to nie króliki" stanie się kolejnem niezbyt mądrem mottem tego pontyfikatu. Tymczasem cała wypowiedź już taka trywialna nie jest, jeśli umieścimy myśl we właściwym kontekście. Nie wszystkie słowa użyte przez Franciszka byłyby jednak akceptowalne. Prawdziwym problemem nie są w niej sympatyczne zwierzaki, do których w krótkich kapralskich słowach Franciszek trafnie porównał tych, którzy bez rozsądku, choćby i w małżeństwie, korzystają z daru płodności. Znacznie gorszy zwrot użyty przez papieża to "odpowiedzialne rodzicielstwo", który w językach włoskim, hiszpańskim czy polskim nie ma złowieszczego kontekstu angielszczyzny. Można go przetłumaczyć jako "planned parenthood", co powinno kojarzyć się z ludobójczą organizację ze Stanów Zjednoczonych o tej właśnie nazwie, odpowiedzialną za promowanie aborcji na całym świecie. Skojarzenie "papież popiera odpowiedzialne, planowane rodzicielstwo" to już woda na młyn posoborowych "katolików pro choice".

Ale wróćmy do naszych królików. Osoby deklarujące na portalach społecznościowych, że "są królikami" (np. niezawodny Tomasz Terlikowski) zachowują się jak lustrzane odbicia postępaków wypisujących kilka dni temu Je suis Charlie i solidaryzujących się z brukowcem Charlie Hebdo. Wszak Franciszek powiedział, że trójka dzieci to konieczność dla utrzymania liczebności populacji. A rodzina „2+3” jest już traktowana jako .. wielodzietna. Skąd to się wszystko bierze?!

Wielodzietność jest pojęciem socjologicznem a nie teologicznem. Wzrost liczby ludności zawsze powinien być traktowany pozytywnie z punktu widzenia interesu społeczeństwa, państwa, a więc i Kościoła. Jednak wydaje się, że jeszcze dawno temu, w "złotych czasach katolicyzmu" Kościół odrobinę przesadził z laudacjami ku czci wielodzietności. Z pewnością nie można przedstawiać go jako jedynego możliwego wzorca współczesnej rodziny katolickiej. Byłoby dobrze, aby duszpasterze z podobną troską i starannością dbali o osoby samotne oraz rodziny starające się o dzieci i pragnące pozostać w zgodzie z zasadami katolickiej etyki. Odsetki tych grup rosną w Kościele. Należy je dostrzegać i wspierać w rozsądny sposób. Wszyscy razem, wraz z celibatarjuszami oraz … grzesznikami stanowimy wszak Mistyczne Ciało Chrystusa. Teza, jakoby Bóg "bardziej błogosławił" rodziny wielodzietne da się bowiem znacznie lepiej uzasadnić na bazie judaizmu niż katolicyzmu.

Ile kojarzycie wielodzietnych rodzin z kart Nowego Testamentu? Z pewnością jest ich znacznie mniej niż w Starym Testamencie. Nie zaliczała się do nich także Święta Rodzina.

Zauważmy, że szczególnie w pierwszych, czyli najstarszych księgach Pisma wielość potomstwa traktowana jest jako znak błogosławieństwa Bożego. Anioł mówi Abrahamowi w imieniu Jahwe: będę ci błogosławił i rozmnożę potomków twoich jako gwiazdy na niebie i jako piasek na wybrzeżu morskim. A w jednym z potomków twoich błogosławione będą wszystkie narody ziemi. To przekonanie pozostawało aktualne pośród Izraelitów aż po czasy Hioba, czyli V wiek przed Chrystusem: Żył w ziemi Us człowiek imieniem Hiob. Był to mąż sprawiedliwy, prawy, bogobojny i unikający zła. Miał siedmiu synów i trzy córki. Majętność jego stanowiło siedem tysięcy owiec, trzy tysiące wielbłądów, pięćset jarzm wołów, pięćset oślic oraz wielka liczba służby. Był najwybitniejszym człowiekiem spośród wszystkich ludzi Wschodu. Dopiero ta biblijna opowieść pokazuje nam prawdę całkowicie odkrytą w objawieniu Nowego Przymierza: bogactwo, pomyślność doczesna oraz liczba potomstwa nie są koniecznemi znakami Bożej łaski. Jeśli ktoś dostał akurat te dary, musi o nie dbać i je rozwijać. Ale jeśli Bóg z jakiejś przyczyny odmawia ich rodzinie, nie wolno jej traktować jako gorszej, grzesznej, pozbawionej Bożej miłości. Przypomnijmy sobie rozmowy Hioba z przyjaciółmi, Elifazem, Bildadem i Sofarem. Mówili mu oni: musiałeś zgrzeszyć pychą, skoro Bóg dotknął cię trądem, odebrał majątek i dopuścił, by dzieci twe poumierały. Hiob im odpowiadał: Czemuż to żyją grzesznicy? Wiekowi są i potężni. Trwałe jest u nich potomstwo i dano oglądać im wnuki. Bóg odpłaca za nasze czyny dopiero w wieczności.

Kościół pierwszych chrześcijan przygarniał wszystkich odrzuconych i poniżanych przez ówczesne społeczeństwo. Nie usiłował „zgadywać” po znakach zewnętrznych, czy Bóg komuś błogosławi. Wiedział bowiem, że nasz dobry Ojciec każdego pragnie obdarzać swemi nieskończonemi łaskami. Nowy Testament mówi nam jednoznacznie: Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie. Wielodzietność powinna być środkiem do osiągnięcia świętości, nie jest jednak celem samym w sobie.

Czy Pan Jezus „zalajkowałby” komukolwiek na Facebooku zdjęcie profilowe przedstawiające królika?

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Problem z Owsiakiem (i innemi podmiotami non profit w Polsce)

Czytelnicy „Młota” z pewnością nie potrzebowali przypominania, czemu nie należy wspierać projektów firmowanych przez Jerzego Owsiaka. „Jurek” demoralizuje młodzież na tzw. Broodstocku, kłamie, przeklina, obraża – ewidentnie nie jest bohaterem z naszej bajki. Do tej oceny spokojnie dodałbym też niemało zastrzeżeń branżowych, podnoszonych przez polskich artystów rockowych oraz publiczność uczestniczącą w wośpowych imprezach. Mógłbym też wskazać, że zebranie środków przez WOŚP kosztuje krocie, lecz tych kwot (ponoszonych przez samorządy, telewizje, służby porządkowe itd.) nikt nie wykazuje w sprawozdawczości Fundacji. Wreszcie, gromadzone pieniądze są kroplą w morzu potrzeb polskiego systemu opieki zdrowotnej i w żaden sposób go nie optymalizują. Ale wszystko to wniosłoby niewiele do bloga religijnego, zatem wspomniane zagadnienia pominę.

Niedawno Owsiak przegrał proces z bloggerem o nicku „Matka Kurka”, który krytykował brak transparentności podmiotów kierowanych przez sławetnego dobroczyńcę i ulubieńca salonowego: fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, Złotego Melona, Ćwierci Mrówki i innych. Jestem zaskoczony werdyktem, bo zdawało się, że prywatny człowiek, pan Piotr Wielgucki, jest bez szans w starciu ze sztabem prawników i ekspertów, jakich mógł sobie Jurek wynająć. Być może WOŚP zlekceważył rywala, a może wolano nie ujawniać wszystkich dokumentów … Dość, że Wysoki Sąd nie tylko uniewinnił Wielguckiego od postawionych zarzutów, ale także w znacznej części poparł jego argumentację. Zachęcam Państwa do uważnej lektury uzasadnienia wyroku.



Skoro tak się sprawy mają, to o jakim problemie chciałbym Państwu napisać?

Od lat przyglądam się działalności organizacyj pozarządowych (NGO), uczestnicząc w ich życiu w różny sposób. Mam też pewną wiedzę praktyczną związaną z nadzorem państwa nad fundacjami oraz przyznawaniem i rozliczaniem dotacyj dla NGO. Wyłania się z tego bardzo ponury obraz, a mianowicie:

- organizacje pozarządowe nie starają się funkcjonować efektywnie lub choćby efektywniej od instytucyj państwowych (samorządowych),
- organizacje pozarządowe nie wypierają państwa ze sfer, w których jest ono zbędne (np. edukacja, pomoc ubogim, działalność kulturalna), lecz przeciwnie, bazują na naszych podatkach,
- kierownicy organizacyj pozarządowych nie starają się działać w sposób przejrzysty dla interesarjuszy (sponsorów, organów nadzoru państwowego, odbiorców ich pracy itp.),
- państwo ma bardzo słabe narzędzia nadzoru nad NGO, zwłaszcza nad fundacjami.
- państwo ma słabe narzędzia monitoringu projektów realizowanych w ramach dotacji oraz rozliczania dotacyj.


Można zaryzykować tezę, że dla bardzo wielu „społeczników” działalność w NGO jest sposobem na życie, a często – jedynem źródłem dochodów, zaś państwo polskie (istniejące tylko teoretycznie) wspiera znacznie bardziej wąską grupę oligarchów z NGO niż podatników, na rzecz których wszyscy oni działać powinni.

Z moich doświadczeń i wiedzy wynika, że większość organizacyj pożytku publicznego (OPP - podmioty, którym możemy przekazać 1% podatku PIT) działa w sposób znacznie mniej przejrzysty niż Fundacja WOŚP. Owsiakowcy udostępniają publicznie całkiem sporo danych finansowych i merytorycznych , podczas gdy przepisy prawne obligują OPP wyłącznie do publikacji lakonicznej sprawozdawczości na stronach internetowych Ministerstwa Pracy, gdzie mało kto zagląda.

OPP nie wyrywają się do udzielania nadmiarowych informacyj. Kłopoty WOŚP mają źródło właśnie w udostępnianych danych: Matka Kurka poczytał te informacje, zaczął prosić o następne. Odmówiono mu ich, więc popełnił dłuższe opracowania na blogu.

Podmioty nieposiadające statusu OPP muszą najszerzej, ale wyłącznie o sprawach formalnych, informować urzędy skarbowe. Poza nimi, w praktyce prawie nikogo innego. W teorji, stowarzyszenia odpowiadają przed członkami, a fundacje przed organem nadzoru. Jeśli nie wydatkują funduszy publicznych, to od ich dobrej woli zależy, jak wiele informacyj udostępniają reszcie społeczeństwa.

Pamiętajmy jednak równocześnie, że organizacje pozarządowe nie muszą, a być może także nie powinny, dążyć do minimalizacji wszelkich kosztów. Działać można tanio lub szybko lub dobrze. Czasem da się łączyć dwa spośród wymienionych trzech czynników, ale koniunkcja ich wszystkich jest niemożliwa. Znacznie łatwiej o drogie partactwo, które trwa bardzo długo.

To, co piszę, w pełni odnosi się do katolickich oraz tradycjonalistycznych NGO, czyli podmiotów, którym przekazują Państwo swoje ciężko zarobione pieniądze. Są organizacje działające bardzo pożytecznie i na dość szeroką skalę, w których kadra zarządzająca nie zarabia nic lub przeciwnie, całkiem godziwie, adekwatnie do wkładanej pracy i talentów. Są też tacy, którzy "wyciągają z puchy" znacznie więcej niż Juras i Lidka Owsiakowie. Nie chciałbym wskazywać listy podmiotów, które popieram, ani tym bardziej tworzyć tu jakiejś czarnej listy. Sygnalizuję jedynie problem i zachęcam, aby interesować się, co czynią obdarowani z naszemi pieniędzmi. Ile przejadają, ile przepijają, a ile trafia na projekty, które pragnęliśmy wesprzeć. Standardem dla wszystkich powinno być umieszczenie w Internecie przynajmniej takich danych sprawozdawczych, jakie udostępnia WOŚP, a więc: sprawozdania merytorycznego, bilansu, rachunku przepływów finansowych, informacji dodatkowej, opinij statutowych ciał kontrolnych (np. komisja rewizyjna).

Jeśli takich danych nie możemy znaleźć na stronie jakiegoś podmioty, którego wsparcie rozważamy, to zapytajmy. Zadzwońmy, napiszmy e-mail. Ktoś, kto wyciąga rękę po cudze pieniądze, powinien potrafić się z nich rozliczyć. "Kontrola jest najwyższą formą zaufania", słusznie mówił Józef Wissarjonowicz Stalin. Tak zwana kontrola społeczna może doprowadzić do eliminacji rozmaitych królów życia pasożytujących na społeczeństwie. Nie tylko lewica ma swojego Jakuba Śpiewaka, po prawej stronie sceny społeczno - politycznej też by się sporo podobnych modeli znalazło. W tym na pewno niejeden w sutannie lub koszuli z koloratką, o czem świadczy przykład spoza organizacyj pozarządowych, który tu zalinkuję. Były dyrektor Muzeum Domu Rodzinnego Jana Pawła II w Wadowicach ks. Paweł Danek wprawdzie pod sąd nie trafił, ale jakoś nie słyszałem, by spełnił zapowiedzi sprzed dwóch lat i wytoczył procesy o zniesławienie. Jak myślicie, dlaczego?

I może na tym akcencie zakończmy niniejszy wpis ....

sobota, 3 stycznia 2015

Wolnomularska propaganda w Muzeum Narodowem

Od 11 września AD 2014 do 11 stycznia roku bieżącego w najważniejszem polskiem muzeum, czyli Narodowem w Warszawie, można oglądać ekspozycję pt. „Masoneria. Pro publico bono” Już sam pomysł organizowania wystawy na temat masonerji w takiem miejscu budzi wątpliwości. Temat ten znacznie lepiej pasowałby do instytucji ukierunkowanej historycznie, choćby Muzeum Historii Polski, gdyby tylko ... udało się je sfinansować i zorganizować przez krótkich dziesięć ostatnich lat ...

Niestety, lokalizacja to nie jedyny problem wydarzenia. Bowiem w tem panoptikum nie chodzi ani o sztukę, ani o prawdę dziejową, lecz tylko o propagandę. Widzom prezentuje się niezbyt spójne zbiory, pośród których nadaremno szukać białych kruków. Więcej jest materjałów promocyjnych, bezkrytycznie reklamujących "sztukę królewską".

Kurator wystawy, prof. Tadeusz Cegielski, jest honorowym wielkim mistrzem Wielkiej Loży Narodowej Polski, a więc prominentnym masonem rytu szkockiego. Perspektywa obrządku anglosaskiego dominuje na wystawie: loże francuskie ("Wielki Wschód") są bagatelizowane i delikatnie dyskredytowane, zaś o obediencjach okultystycznych w ogóle się nie wspomina. Znamy to podejście z "Najwyższego Czasu" i publicystyki Janusza Korwin - Mikkego, aczkolwiek europoseł Nowej Prawicy przy całej swej niewytłumaczalnej (?) słabości do "szkotów" potrafi pisać o szkodliwych i kryminalnych aspektach wolnomularstwa.

U Cegielskiego masonerja to takie legalne stowarzyszenie, w którem zbiera się pieniądze na działalność charytatywną, działa na rzecz rozwoju i oświecenia społecznego i ... śpiewa pieśni ku czci rządzących. Loża i jej rytuały są wspominane, ale rozczaruje się ten, kto liczy na ujawnienie jakichś sekretów. Pozostajemy na poziomie profana, który przypadkiem dostaje się do loży przez drzwi w kształcie trumny i może zobaczyć fartuszek, kielnię i młotek. Równoważy to izba biesiadna, w której prezentują nam kilkadziesiąt identycznych puharów ze zdobieniami organizacyjnemi.

Dowiadujemy się całkiem sporo o początkach polskiej masonerji, czyli parku Arcadia (Nieborów) księżnej Radziwiłłowej i puławskim Pałacu Izabeli Czartoryskiej. Powodem do dumy ma być udział wolnomularzy w przygotowaniu Konstytucji Trzeciego Maja (jak to wyglądało w praktyce, polecam doczytać u Karola Zbyszewskiego w dziele pt. "Niemcewicz od przodu i tyłu - MnP); potem mamy czasy napoleońskie, dobre układy z liberalnym carem (i wolnomularzem) Aleksandrem I (II) Romanowem, odrobinkę o II Rzeczypospolitej i ... jeszcze mniej o czasach współczesnych. Słowem: kpina.

"Młota na posoborowie" najbardziej interesowało przedstawienie relacyj między wolnomularstwem a Kościołem katolickim. Należy je ocenić jako totalne zakłamanie prawdy historycznej! Nie wspomina się o szeregu encyklik, począwszy od bulli Klemensa XII In eminenti (AD 1738), któremi papieże exkommunikowali masonerję. Wręcz przeciwnie, Cegielski sprzedaje bajkę o ... katolickich korzeniach tego nurtu:

Symboliczną datą powstania masonerii nowego typu stanowi dzień św. Jana Chrzciciela 1717 roku (starego stylu). Wówczas to w londyńskiej gospodzie „Pod gęsią i rusztem” doszło do historycznego spotkania czterech lóż z Londynu i Westminsteru - i powołania pierwszej organizacji masonerii spekulatywnej, Wielkiej Loży Londynu. Obediencja nie powstała przecież w organizacyjnej próżni: na terenie Wysp Brytyjskich działały loże innego jeszcze typu. Nazywano je „czerwonymi” – od dominującej barwy fartuszków i innych utensyliów. Później historycy ochrzcili je mianem „jakobickich” ze względu na fakt powiązań z katolickim pretendentem do tronów Szkocji i Anglii, odsuniętym od władzy w 1688 r. Jakubem II Stuartem. Placówki te działały także we Francji, Państwie Kościelnym i w Polsce, dokąd udali się na emigrację zwolennicy Jakuba. Miały charakter odmienny od lóż wyspiarskich. Pełniły nie tylko funkcje samopomocowe, ale i stawiały sobie cel czysto polityczny: restytucję dynastii Stuartów na Wyspach Brytyjskich.


Konflikt Kościoła z wolnomularstwem jest przedstawiany jako późniejsze nieporozumienie, niezasłużona czarna legenda:

Rewolucja Francuska i epopeja napoleońska zakończona w 1815 r., położyły definitywny kres konserwatywnej, zarazem romantycznej wizji „sztuki królewskiej” jako spadkobierczyni średniowiecznego rycerstwa oraz depozytariuszki pewnej wiedzy tajemnej. Szczególnie masoneria niemiecka dokonała wyraźnego zwrotu – pod wpływem pism Lessinga, Kanta, Fichtego i innych pisarzy końca XVIII wieku – ku prostym, etycznym pryncypiom. W nowej interpretacji wolnomularstwo stało się bardziej praktyczną receptą na godne, bardziej rozumne i szczęśliwsze życie. Ważne znaczenie przypisane zostało uprawianej przez braci filantropii. Tym samym „sztuka królewska” powróciła do pierwotnych pryncypiów ukształtowanych na Wyspach Brytyjskich. Nowym zasadom towarzyszyło coraz głośniejsze potępienie politycznych aspiracji masonerii, tak ze strony jego zwolenników, jak i przeciwników. Uwięziwszy głośnego awanturnika i masona, Józefa Balsamo (1743-1795), znanego jako hrabia Cagliostro, kuria rzymska na pokazowym procesie w 1790 r. oskarżyła go o spisek przeciwko monarchii francuskiej i Kościołowi katolickiemu. Ratując skórę Cagliostro przyznał się do wszystkiego, ale w tym momencie narodziła się czarna legenda masonerii, zgodnie z którą działać ma ona niejako z definicji na szkodę tronów i ołtarzy.

Dzięki badaniom historyków wiemy dziś, że masowy udział francuskich lóż i wolnomularzy w dziele Rewolucji Francuskiej należy do mitów, upowszechnianych przez autorów o prawicowej orientacji, ale też chętnie podtrzymywanych przez „wypinających pierś po ordery” francuskich wolnomularzy.


Wisienką na tym torcie jest wymiana uprzejmości pomiędzy emigracyjną lożą Kopernik a watykańskim Sekretarjatem Stanu, działającym z upoważnienia Jana Pawła II. Mamy zatem przedstawione gratulacje masonów z uwagi wyboru kardynała Wojtyły na Tron Stolicy Apostolskiej i Apostolskie Błogosławieństwo, które jest im w podzięce odsyłane.



Wystawę „Masoneria. Pro publico bono” zwiedzało mi się przyjemnie, bo mogłem potraktować ją jako rozrywkę konfrontowania przedstawianych mitów ze znanemi mi faktami. Ale dla zwykłego profana, ignoranta w dziedzinie masonerji, który odwiedzi Muzeum Narodowe, błędy i kłamstwa kuratora wystawy tak oczywiste nie będą. Pomyśli sobie: ci masoni to dziwni, ale fajni ludzie. I o to w tem wszystkiem chodzi! Mało tego, chętnie weźmie udział w jednej z imprez towarzyszących wystawie, na przykład:

9 listopada / niedziela / 13.00
Kielnia, cyrkiel, węgielnica – warsztaty dla rodzin z dziećmi w wieku 5–12 lat
Początki wolnomularstwa sięgają XVIII stulecia. Stowarzyszenie nawiązywało do bractw budowniczych katedr, w którym rzemieślnicy w tajemnicy przekazywali sobie cenną wiedzę o budownictwie. Jakie sekrety skrywały loże w przeszłości, a jakie kryją dzisiaj? Tego dowiemy się na warsztatach!

Trzy stopnie wtajemniczenia (gra miejska)
27 września, 11 października / sobota / 11.00–16.00
Masoni to nie legenda z dalekiego kraju. Historia wolnomularstwa jest również historią Polski. W Warszawie masoni mieszkali i działali. Wielu z nich było znaczącymi osobami życia publicznego, które pozytywnie zaznaczyły się w dziejach państwa. Często uczymy się o nich na lekcjach historii.


Cenną odtrutką na jad wolnomularskiego fałszu była wizyta w muzealnej Galerji Faras i zapoznanie się z dziedzictwem chrześcijańskiej Nubji. Jej skarby zostały pięćdziesiąt lat temu uratowane w Egipcie przez polskich archeologów kierowanych przez prof. Kazimierza Michałowskiego. Uderza podobieństwo sztuki chrześcijańskiego średniowiecza, jaką znamy z Europy oraz tej izolowanej kultury, opierającej się naporowi islamskiemu przez ponad pięćset lat.

Fotograficzna dokumentacja wystaw.