piątek, 27 lipca 2012

Już za tydzień w Warszawie zawyją syreny i stara tufta


Teksty przeciwne koncertowi pseudonimu „Madonna” mają swoje plusy i minusy. Pozytywem jest to, że ktokolwiek cokolwiek stara się zrobić. Szkoda tylko, że bez należytego przygotowania merytorycznego. Nawet zazwyczaj nie fałszująca faktów Krucjata Młodych pisze (zachęca do składania takich protestów):

Twórczość „Madonny” w różnych formach atakuje wiarę katolicką. Podczas koncertów obraża ona Jezusa Chrystusa, podpalając krzyże i zakładając koronę cierniową. Ponadto propaguje homoseksualizm, lubieżnie całując się z innymi kobietami, a także promuje pornografię, wykonując obrzydliwe gesty i pozy.


To w zasadzie jest prawdą (poza podpalaniem krzyży …), ale szkoda, że przekaz osłabiają dodatkowo słowa:

Przypominam, że w roku 2009 koncert tej skandalizuącej „artystki” został zorganizowany 15 sierpnia, w dzień Cudu nad Wisłą, a zarazem w największe święto maryjne, firmowany dodatkowo bluźnierczym hasłem: „W tym kraju nie ma miejsca na dwie królowe”. W tym roku jej koncert ma się odbyć dokładnie w Narodowy Dzień Pamięci Powstania Warszawskiego.

Protestujący nie znają bądź nie rozumieją zasad tworzenia tras koncertowych. Menedżer pseudonimu „Madonna” zakłada, że jego podopieczna wystąpi np. 20 razy w Europie za stawkę X dolarów i stara się ułożyć te występy w logiczną całość, minimalizując koszty logistyki, czyli podróży po kontynencie karawany tirów przewożących scenę wraz z innemi elementami show. Wiadomo, że nikt nie zgodzi się, aby przemieszczać się ruchem konika szachowego, czyli Paryż-Warszawa-Ateny-Lizbona-Wilno, bo to znacznie zwiększyłoby koszty i wydłużyło przerwy pomiędzy występami. Dodajmy jeszcze, że ps. „Madonna” jest w dość unikalnej sytuacji, posiadając wspólnego menedżera i organizatora koncertów. Polska nie jest pępkiem świata i tylko szaleniec mógłby przypuszczać, że ktoś celowo zaplanował warszawski występ AD 2009 w święto Wniebowzięcia NMP, z uwagi na religijny charakter tego dnia w Polsce. Mogło natomiast się zdarzyć, że ktoś wybrał tę datę, gdyż był to dzień wolny od pracy (nb. była to sobota). Na pewno lepiej jest organizować show w dzień wolny od pracy, gdyż wielu ludzi dojeżdżających na imprezę z całego kraju nie musi wówczas brać dnia urlopu. Sobota jest zaś lepsza od niedzieli, gdyż impreza kończy się późno w nocy, a tysiące ludzi czeka jeszcze kilka godzin podróży do domu. A zatem to przekłada się na frekwencję, czyli zysk promotora.

Powtórzmy: zysk jest tu najważniejszy. Na pewno zwiększa go darmowa reklama. Stąd oczywiście organizator koncertu jest łasy na wszelką formę protestów przeciwko koncertowi, bo zwiększa się w ten sposób zainteresowanie imprezą. Zaś szczególnie cieszą go protesty oparte o fałszywe argumenty, zwłaszcza jeśli jest to jasne dla każdego człowieka z grubsza zorientowanego, kim jest „Madonna”. Wodą na młyn dla nich są zatem wszelkie rzekome palenia krzyży tudzież doczepianie do 15 sierpnia słów: „W tym kraju nie ma miejsca na dwie królowe”, które oryginalnie padły lata temu w kontekście Elżbiety II ze Zjednoczonego Królestwa. Kłamstwa mają tu szczególnie krótkie nogi i działają na rzecz „wybitnego artysty prześladowanego przez ciemnych katolików”.

Być może zresztą, pod wpływem darmowej reklamy z 2009 r., ktoś w obozie „Madonny” wskazał 1 sierpnia a nie 31 lipca czy 2 sierpnia jako datę kolejnego występu „gwiazdupci”. Dzięki temu biznes się pokręci odrobinę lepiej.

Protest w sprawie takiego koncertu jest niestety skazany na porażkę z przyczyn komercyjnych. Taka impreza to biznes liczony na kilka mln $. Być może dlatego protestujących dopada pokusa, by konsumować swoje zaangażowanie jakimś absurdalnym zarzutem, bez którego nie dostąpiliby swoich pięciu minut sławy. Z drugiej strony, dodam z goryczą, zazwyczaj mało kto z kręgów konserwatywnych wie, przeciwko czemu protestuje w popkulturze.

Tymniemniej, w cieniu jupiterów pojawił się trafny głos kilku polskich kapłanów, xx. Grefkowicza, Więcka i Pająka:

Nie doszukujemy się wszędzie i we wszystkim złego ducha, jednak ten koncert jest potężną dawką trucizny uderzającą w podświadomość za pomocą częstotliwości, ukrytego symbolizmu i obrazów.

Mamy bezczeszczenie chrześcijaństwa. Obraz katedry średniowiecznej (=Kościoła), która zostaje sprofanowana przez całkowitą zmianę jej przeznaczenia.

Ten koncert to antyliturgia. Jesteśmy świadkami profanacji Krzyża. Brama (w jej centrum krzyż) rozpada się w drobny mak (to ma obrazować zwycięstwo złego nad Kościołem). Profanacja Najświętszego Sakramentu i wyśmiewanie się z najważniejszych tajemnic wiary: Wcielenia, Narodzenia i Śmierci Pana.

Wszystko odbywa się w »obecności« demonów, które wchodzą do »katedry« po zniszczeniu bramy. Gra świateł (czerwień i czerń), muzyka i taniec ociekający motywami pogańskich kultów (np. prostytucja sakralna). Krzyże noszone przez uczestników (różańce zawieszone na szyi) to kolejny element parodiowania.

Cześć oddawana jest »czarnej postaci« (Madonna), a w momencie kulminacyjnym czci następuje »wybuch«, w którym następuje zniszczenie »katedry«. Sekwencja obrazów wskazuje na powrót do pierwotnego chaosu. Madonna oddaje się w ręce zła symbolizowanego przez odrażające postaci, przed którymi nie broni się wcale, nie okazuje lęku i poddaje się temu, co z nią robią.
 

Znalazłem na YT stosowne fragmenty odnoszące się do tych tekstów. Chodzi o sam początek występu, ilustrowany muzyką kabalistyczną oraz o jeszcze jedno intro, mniej więcej po 20 minutach „show”.








  
Przy tem, co pseudonim „Madonna” pokazuje AD 2012, poprzednie ekscesy, tj. zakładanie korony cierniowej czy występowanie na krzyżu, wydają się być dziecinnemi igraszkami. Nie daje to najlepszego świadectwa wyznawanej przez nią wierze, tj. kabalistycznej formie judaizmu. Potwierdza zaś wszelkie nasze, chrześcijańskie negatywne stereotypy względem kabalistów. Czy da się bowiem w jakikolwiek racjonalny sposób wytłumaczyć, czemu pseudonim „Madonna” włącza sceny o jawnie okultystycznym przesłaniu do koncertu rzekomo rozrywkowego, wplata je między taniec a fajerwerki ?

Trudno mi dołączać do bojkotu czegoś, co ze swej definicji zupełnie mnie nie interesuje. Nie wydałem przez całe życie ani złotówki na tę „artystkę” i nigdy nie wydam. Ale protest powinien też dotykać promotora imprezy – agencję Live Nation. Podmiot ten jest wyjątkowo nielubiany przez osoby uczęszczające na koncerty gwiazd muzyki rozrywkowej i ma robocze przezwisko „Evil Nation”. Ludzie ci windują do niebotycznych granic ceny biletów, korzystając z pozycji quasi monopolistycznej. Bowiem jeśli chcesz iść na koncert np. U2, zawsze musisz dać zarobić Evil Nation, niezależnie od tego, czy Bono z kolegami grają w Polsce czy na Węgrzech. Teoretycznie możesz wybrać koncert innego zespołu, spoza stajni EN. Ale czy to jest faktyczna alternatywa ?  Zbojkotowałem w czasie ostatniego roku polskie koncerty Iron Maiden i Metalliki, by nie dać zarobić nielubianemu promotorowi. Ale zespoły te widziałem już w życiu dostateczną ilość razy. Poza protestami przeciwko koncertowi podstarzałej, nieumiejącej śpiewać lafiryndy przydałby się szerszy bojkot wymierzony w imprezy organizowane przez Live Nation. Takie jak np. dzisiejszy występ Red Hot Chili Peppers. Ograniczajmy kasę, którą oni na nas zarobią ! Wspierajmy polskich artystów, także grających pop czy rocka, którzy nie muszą uciekać się do prowokacyj, by zainteresować odbiorcę. Bowiem bardzo często grają za przysłowiową czapkę śliwek dla kilkuset fanów.
 

czwartek, 19 lipca 2012

Ponownie o kapłanach posoborowia


Polskie  realia kościelne są takie, iż opuszczenie dużego miasta na niedzielę niemal automatycznie oznacza odcięcie od rozkwitających tu i ówdzie skansenów klasycznej liturgji rzymskiej. Poza nimi jest jedynie „zwyczajna forma rytu rzymskiego”, która najczęściej przypomina znaną mi z dzieciństwa „kiełbasę zwyczajną”, zapewnianą  30 lat temu w ramach kartek na mięso przez reżym generała Jaruzelskiego. Peerelowska kiełbasa kartkowa co najwyżej wyglądem przypominała kiełbasę z domowego (nielegalnego ?) uboju. Pozostałe walory, a więc smak, zapach i zawartość różniły się w obu kiełbasach diametralnie. Chyba starczy tej dygresji, bowiem jak słusznie powiedział kiedyś prezydent Komorowski „mowy mają być krótkie, a kiełbasy długie”.

 
W jedną z ostatnich niedziel trafiłem na „NOM kurortowy” w jednem z uroczych polskich uzdrowisk. Celebrans powiedział znakomite kazanie, trafiając w punkt trudnej Ewangelji. Ponadto zmieścił się ze swoją mową w dziesięć minut. Niestety, reszta NOMu była iście fastfoodowa: wybierano najkrótsze możliwe opcje pokuty, credo czy modlitwy eucharystycznej. Gdybym miał zminimalizować czas tego NOMu, mógłbym zalecić jedynie jedno: skasować chwilę zadumy po Komunji Świętej. Ale ta jedyna chwila ciszy liturgicznej u posoborowców być musi, bowiem … nie ma jej w klasycznym rycie rzymskim.  
 
Co jeszcze było na tym NOMie ? Sporo „nowej teologji". Czyli: „módlmy się, aby naszą wspólną ofiarę przyjął Bóg Ojciec Wszechmogący”, tudzież nieużywanie paten przy Komunji Świętej („na stojaka”), mimo obecności na sali 6 ministrantów. Czemu to wszystko służy? Czemu kapłan o błyskotliwym intelekcie i sympatycznej prezencji świadomie łamie istotne przepisy kościelne? Z jaką świadomością skończył ów NOM po niespełna 40 minutach od podejścia do stołu? Czy pierwszą myślą było: „dokonałem ofiary przebłagalnej”?  
Wypracowałem sobie roboczą tezę co do takich księży posoborowych. Kojarzą mi się z nowoczesnymi … ginekologami, którzy z jednej strony potrafią wyleczyć niepłodność tudzież podtrzymać ciążę, a więc uratować zagrożone życie, a z drugiej strony – nie mają oporów moralnych przez przeprowadzeniem „zabiegu” w przypadku występowania ryzyka, iż dziecko cierpi na poważną chorobą. 
Wielu aborterów przeszło w swoim czasie na stronę pro life. Myślę, że dokładnie tak samo może się dziać z kapłanami posoborowia. Pamiętajmy, że ci sami, który przyzwalają na profanacje Najświętszego Sakramentu i pośrednio mordują w ludziach wiarę w inne dogmaty Kościoła katolickiego  - przekazują jednak wiernym Sakramenty.
Módlmy się za ich nawrócenie.