niedziela, 13 marca 2016

Ojciec nieświęty

Parę lat temu durny lewak Szumlewicz popełnił książkę traktującą o JP2 pt. "Ojciec nieświęty". Chwilowo nie wnikając w zaprezentowany tam osąd polskiego papieża, należy stwierdzić, iż tytuł ów znakomicie pasuje do działalności aktualnego lokatora na Watykanie, posługującego się imieniem "Franciszek". Dziś minęły trzy lata, odkąd ów powitał nas słowami: "Dobry wieczór". A potem było już tylko gorzej:



- prywatne herezje w rozmaitych oficjalnych wypowiedziach;
- poniżanie dotychczasowego dziedzictwa Kościoła katolickiego myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem;
- prześladowanie katolików za to, że chcą być katolikami - wypowiedziami, decyzjami personalnymi i zachowaniem;
- milczenie na najważniejsze tematy współczesnego świata (jak: zagrożenie islamem, prześladowanie chrześcijan), a poświęcanie mnóstwa energii sprawom trzeciorzędnym, takim jak ekologia;
- wywiady w lewackich gazetach, w których mówi rzeczy osłabiające wiarę zwykłego, szarego katolika.

Tę listę można by ciągnąć w nieskończoność. Czyny Franciszka nie mogą być przemilczane, jakby niezauważane z uwagi na stanowisko, jakie zajmuje. Jednym z głównych obowiązków papieża jest bowiem zwalczanie herezyj, drugim utwierdzanie współbraci w wierze. Jaki jest zatem jego autorytet w Kościele katolickim? Czy ma jeszcze władzę wiązania naszych sumień swoimi decyzjami?

Za najlepszą odpowiedź na te pytania niech będzie niedawna wypowiedź x. Pawła Murzińskiego otwierająca jego wykład zatytułowany "Idea fałszywego miłosierdzia". Jest to dramatyczna opowieść o człowieku znajdującym się na łożu śmierci, który podczas spowiedzi odmawia jakiegokolwiek żalu za grzech przebywania w konkubinacie i powołuje się przy tej okazji na zezwolenie od papieża Franciszka. Kapłan nie chcący udzielić w takiej sytuacji rozgrzeszenia słyszy od penitenta zarzut ... nieposłuszeństwa najwyższemu przełożonemu. Grzesznik umiera bez pojednania z Panem Bogiem.

Oto i efekt Franciszka.

8 komentarzy:

  1. Franciszek nie wziął się z powietrza a jego wcześniejszą postawa jako kard. Bergoglio nie była jakąś wielką tajemnicą. Został wybrany przez kolegium kardynalskie prezentujące w większości przypadków równie miałki poziom co obecny papież. Ostatni synod nt. rodziny z całą bezwzględnością obnażył fakt nieformalnej apostazji większej części pasterzy Kościoła i patrząc z tej perspektywy na obecną osobę papieża nietrudno uświadomić sobie że idealnie uosobia on kondycję moralno- duchową większej części katolickiego duchowieństwa. Bardzo chciałbym się mylić ale nie spodziewam się aby podczas kolejnego konklawe zdecydowano się wybrać na jego miejsce człowieka reprezentującego jakąś radykalnie inną (lepszą) jakość. Wydaje się że jedynie całkowity upadek i kompromitacja ziemskiego Kościoła chierarchicznego może uwolnić go od trującego balastu SVII.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdanie w blogu:

    "prywatne herezje w rozmaitych oficjalnych wypowiedziach"

    gdyby zamienić na:

    "herezje w rozmaitych wypowiedziach"

    miałoby sens, a tak wyszło śmiesznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłoby to jeszcze bardziej nieprecyzyjne niż u mnie. Przecież wypowiedzi papieża nie muszą należeć do nauczania Kościoła.

      Usuń
    2. @ Krusejder:
      Szanowny Panie! Czytałem kiedyś książkę red. Piotra Szumlewicza pt. "Ojciec nieświęty", i chociaż nie zgadzam się z jego i jego rozmówców, powiedzmy, kontrowersyjnymi poglądami politycznymi, to ta publikacja zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Jak na taką formę wypowiedzi (wywiady autoryzowane) jest świetnie udokumentowana. Co do Franciszka, to nazwałbym bym go nie tylko "ojcem nieświętym", ale po prostu "apostatą" i "antypapieżem". Po 3 latach czytania i słuchania jego wypowiedzi i wymiany myśli na jego temat z innymi osobami, już nie mam wątpliwości co do jego herezji, i to publicznej, zawartej w oficjalnych dokumentach (np. encyklika Gaudium evangelii) - być może wynikającej zawinionej niewiedzy (biskup powinien znać świetnie doktrynę wiary) albo z celowego działania, prawdopodobnie na czyjeś zlecenie (Rotary Club ☺).

      Z poważaniem
      Piotr Bukowczyk

      Usuń
  3. @ Franciszek Drawski: Zgadzam się z Panem, że wyrażenie "prywatne herezje w rozmaitych oficjalnych wypowiedziach" jest nieszczęśliwe i niespójne. Prywatne herezje mogą znajdować się w listach czy e-mailach biskupa rzymskiego do znajomych i rodziny, a nie w jego "oficjalnych wypowiedziach".

    Z poważaniem
    Piotr Bukowczyk

    OdpowiedzUsuń
  4. Ostatnio nie ma tu zbyt częstych wpisów, ale tym razem byłem w nastroju, żeby znaleźć jakieś "gadanie na >papieża<". Ostatnio np. Dextimus i parę innych osób przyczepiło się do "zapobiegania ciąży" w kontekście wirusa Zika. No cóż, ja muszę w tej sprawie dołączyć do chóru pożytecznych idiotów, którzy mają tylko jeden refren: "Ojciec Święty nic takiego nie powiedział" - najpierw nie na temat pytania groźnie pokiwał palcem w bucie przeciwko aborcji, a potem mgliście stwierdził, że unikanie zajścia w ciążę "nie jest złem absolutnym", nie wdając się w rozważania nad konkretnymi sposobami tego "unikania". Wilki będą syte, ale owca jest cała.

    Nie skomentowałem "złośliwych portretów tradycjonalistów" ponieważ nie za bardzo mnie rozbawiły. Ja wymyśliłem nazwę "Bergoliusz" (żeby brzmiało jak Ariusz i Nestoriusz - jak pięknie by to pasowało do anatem starych soborów "potępiamy przeklętego Bergoliusza i tych, którzy szerzą jego nauki"), ale reszta opisu była totalnie chybiona. To dlatego, że ja nie jestem [godzien zwać się?] tradycjonalistą. Raczej staram się, jak to mówią po angielsku, "enjoy the decline".

    Ale przenieśmy się w domenę marzeń i nadziei... Abdykacja Benedykta - czy ważna? Gdyby była ważna, to żaden tam "papież emeryt", tylko powinien konać w rekluzie jako szary kapłan diecezji rzymskiej (no, może jednak biskup tytularny - nie wiem, jak działają w tej chwili "biskupi emeryci", poza przeczuciem, że ich również nie powinno być - a przyajmniej nie tak wiele)... A tymczasem - ma białą sutannę, parę innych atrybutów. OK, to wszystko już znamy - szepcze się tu i ówdzie. Ale jak by miał wyglądać ten powrót?

    Może tak - w białą niedzielę (tzw. "Święto Miłosierdzia") na placu świętego Piotra tłum pielgrzymów, zmieszany z "uchodźcami" (swoją drogą, dopiero jak zaczęli im się załatwiać pod oknami, to zaczęło się przebąkiwanie - i to niskich rangą oficjeli watykańskich - że "uchodźcy" powinni się "integrować" i nawet - Boże, co za bluźnierstwo - "być gotowi do zmiany tożsamości". Jak dotąd to my mieliśmy się z nimi integrować i być gotowi na zmianę tożsamości Europy).

    Po uroczystej Mszy trwa "czas życzeń i pozdrowień", jak to określają w pewnej katolickiej rozgłośni radiowej. Nagle z pałaców wychodzi eskortowany przez grupkę Szwajcarów Benedykt. Franciszek i ceremoniarz wymieniają zdziwione spojrzenia - tego nie było w scenariuszu na dzisiaj. Papież "emeryt" spokojnym krokiem podchodzi do mikrofonu ustawionego przed tronem papieskim. Jorge zrywa się na równe nogi. Nie wie co zrobić z rękami.

    -- Bee... Bee... nedetto? Prego, prego..." - bełkocze z nerwową uprzejmością. Jego postać jest jakby skurczona, ale próbuje stworzyć wrażenie panowania nad sytuacją.

    -- Laudetur Iesus Christus... -- po chwili uroczystego milczenia zaczyna zwycięzca konklawe z roku 2005.

    -- ... in saecula saeculorum, Amen. -- odpowiada z pewnym wahaniem tłum, przyzwyczajony do "Buon giorno".

    -- Moje kochane owce, byłem z Wami cały czas w swoich modlitwach. Przeczytałem Socciego, skonfrontowałem to z wszelkimi zasadami i przepisami, tak aktualnymi jak i wcześniejszymi, które Kościół w swej mądrości podawał do przestrzegania od czasów niepamiętnych. Moja "emerytura" pozwoliła mi skupić się na tym, co zawsze chciałem zrobić -- oczyścić moją teologię z wszystkiego, co nie było w duchu ściśle tradycyjnym, albo miało tego najmniejszy pozór. Pisałem kiedyś, że wolę św. Augustyna od Tomasza z Akwinu... Wiecie co? To już przeszłość.

    Tłum po krótkim zaskoczeniu zaczyna wydawać entuzjastyczny szum ("niby brzmienie gwałtownego wichru"...), słychać śmiechy i wzbierające oklaski. Ucina je Benedykt. (cdn.)

    OdpowiedzUsuń
  5. (cd.: jest limit długości komentarzy 4096 znaków)

    -- Bracia, posłuchajcie. Nie wstydzę się niczego, co napisałem, ale jak znajdę czas to wprowadzę tu i ówdzie pewne poprawki. W tej chwili ważne jest co innego. Było to dla mnie początkowo zaskoczeniem, ale w tej chwili już to przemyślałem i przemodliłem. Jestem zmuszony stwierdzić, że moja abdykacja jest nieważna i niebyła...

    Pod koniec tego zdania wrzawa tłumu wygrywa z możliwościami nagłośnienia Placu św. Piotra i wyraża się w frenetycznym, skandowanym okrzyku:

    -- Be-ne-detto! Be-ne-detto! Be-ne-detto!

    Papież robi zakłopotaną minę. Uśmiecha się kątem ust, ale w jego spojrzeniu przebija się coś na kształt politowania, albo przynajmniej delikatnej ironii. Kiedy telebimy roznoszą ten widok po placu i świecie, skandujący tłum milknie zakłopotany wpół słowa.

    -- Be-ne-detto... Be-ne...

    -- Bene, bene! -- uspokaja Papież. Potem patrzy poważniej na tłumy. Wszyscy rozumieją bez słów, o co chodzi. To nie ten "styl duszpasterski" jest teraz oczekiwany. Tłum zaczyna śpiewać -- niektórzy znają tylko melodię, jako dżingiel telewizji watykańskiej, ale po pierwszym powtórzeniu, śpiewa cały Plac, a także dalej - ludzie przed telewizorami na całym globie:

    -- Christus vincit, Christus regnat, Christus, Christus imperat!

    Po trzykrotnym powtórzeniu wszyscy czekają na dalsze słowa Benedykta.

    -- Pomódlmy się krótko na koniec -- Angelus Domini... Fiat mihi... Et Verbum Caro factum est... Gloria Patri... Potem poważne pozdrowienia -- w wielu językach świata. "Pozdrawiam równieś wsiskich Polaków" -- tu nasi by nie zawiedli i zaintonowali nie mającą z Benedyktem nic wspólnego "Barkę", ale nikomu by to nie przeszkadzało. No i apostolskie błogosławieństwo.

    Tymczasem Franciszek stoi jak wryty i rozgląda się jak osaczony dziki zwierz. Poza zasięgiem mikrofonów, Papież zwraca się do gwardzistów.

    -- Szwajcarzy, odprowadźcie tego uzurpatora do Domu Świętej Marty. Jutro zaczyna okres dożywotniej pokuty w klasztorze na Monte Cassino.

    -- Grr, to się tak nie skończy, Ratzinger! -- warczy Franciszek.

    -- Raus. -- zakonczył w swoim ojczystym języku Benedykt.

    Najbliższy Szwajcar trąca go lekko halabardą poniżej pleców.

    -- ¡carajo! ¡no me toques, tu..., tu... pelagianista!

    Widząc, że wszystko skończone, zrywa się do wściekłego biegu, i przydeptuje swoimi glanami to, co reprezentowało jeszcze przed chwilą białą sutannę. Szata rozdziera się i spada na schody Bazyliki -- ale Jorge Mario biegnie dalej, że ledwie nie zgubi fartuszka...

    KONIEC

    A teraz - na Ziemię ("tę Ziemię"), modlić się, czcić Cara i wierzyć...
    "Kto nie wierzy, ten jest osioł"
    "Ja wierzę" - powiedział po przeczytaniu cesarz Franciszek Józef.
    No i my też wierzmy...

    Chrystus Zmartwychwstał!

    OdpowiedzUsuń