czwartek, 6 grudnia 2012

Nie wstydzę się paczki (wstydzę się Jezusa)

Obserwując tegoroczne wrzaskmedia można zaobserwować wzrost popularności akcji "Szlachetna paczka". Jej pomysłodawcą jest kapłan archidiecezji krakowskiej, ks. Jacek Stryczek.

Czy ceną, czy przyczyną medialności "Szlachetnej paczki" jest pomijanie na oficjalnym fejsbukowym profilu SP informacji o "zawodzie" inicjatora ?



Takie podejście x. Stryczka do samego siebie to dla mnie spory zawód. Wprawdzie to nie jest akcja "Nie wstydzę się Jezusa", ale Paczce ubyło niemało szlachetności.

środa, 5 grudnia 2012

Kapucyn zamknął drzwi

Znakomity polski satyryk Jan Pietrzak od lat mówi, że władza się dostosowuje do jego żartów, by były coraz bardziej aktualne. Niestety sytuacja ta jest aktualna nie tylko na gruncie świeckim, ale także i kościelnym.

Oto bowiem czytam dziś informację:

Kapucyni w Łomży: Msze Święte sprawowane w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego, które miały być odprawiane przez ks. Grzegorza Śniadocha IBP w każdą drugą niedzielę miesiąca nie będą sprawowane.


Czy mogę skomentować to inaczej, niż powołując się na kilkukrotnego gościa mej strony, niekwestjonowanego premiera thrashmetalowej grafomanji, Romana Kostrzewskiego i jego "dziełko" ?!



Oczywiście podkreślę jedno: łomżyńscy kapucyni przyjmowali ze szczerem sercem x. Śniadocha i udostępniali świątynię do celebracji Mszy w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego. Ale ugięli się pod naciskami jakichś krasnoludków lub trolli. Kapucyn zamknął drzwi, ale kapucyn jest w tej sprawie niewinny.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Czego nie było we wczorajszym liście KEPu …

Osoby uczęszczające na Nową Mszę usłyszały wczoraj list Konferencji Episkopatu Posoborowego (KEP) na uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata. Dokument ten skupia się na walce z postulatami intronizacyjnemi, głoszonemi przez zwolenników xięży Natanka i śp. Kiersztyna.
Od momentu przyjścia Chrystusa urzeczywistnia się w świecie królestwo Boże. Nie ma ono nic wspólnego z jakąkolwiek formą panowania człowieka w świecie. Oznacza – jak usłyszymy w dzisiejszej prefacji – „wieczne i powszechne Królestwo: królestwo prawdy i życia, królestwo świętości i łaski, królestwo sprawiedliwości, miłości i pokoju”. Trudno się więc dziwić, że marzy się nam realizacja takiego królestwa w świecie, bez najmniejszych zakłóceń. Myślenie jednak, że wystarczy obwołać Chrystusa Królem Polski, a wszystko się zmieni na lepsze, trzeba uznać za iluzoryczne, wręcz szkodliwe dla rozumienia i urzeczywistniania Chrystusowego zbawienia w świecie.

Przede wszystkim królestwo Jezusa już się realizuje. Chrystus Król każdemu oferuje możliwość udziału w nim. Natomiast od nas zależy, na ile z łaski królestwa Bożego korzystamy i w jakim zakresie rozwijamy je w sobie i pośród nas, czyli na ile postępujemy jak Jezus, służąc Bogu i ludziom.

Nie trzeba więc Chrystusa ogłaszać Królem, wprowadzać Go na tron. Bóg Ojciec wywyższył Go ponad wszystko. Trzeba natomiast uznać i przyjąć Jego królowanie, poddać się Jego władzy, która oznacza moc obdarowywania nowym życiem, z perspektywą życia na wieki. Realizacja zadania zakłada przyjęcie tego, co Jezus daje, domaga się życia Jego miłością i dzielenia się Nim z innymi. Chodzi o umiłowanie Jezusa do końca, oddanie Mu swego serca, zawierzenie Mu naszych rodzin, podjęcie posługi miłości miłosiernej i posłuszeństwo tym, których ustanowił pasterzami.

Ten konkretny program nie potrzebuje jakiejkolwiek formy intronizacji. Konieczne jest szerokie otwarcie drzwi Jezusowi, oddanie mu swego życia. Gdy dokonamy tego w naszych domach i parafiach, zmieni się oblicze naszej Ojczyzny i Kościoła. Szczególną drogą może być uznanie królowania Jezusa poprzez umiłowanie Jego Najświętszego Serca. Początkiem tej drogi niech będzie odnowienie dziś, we wszystkich świątyniach, aktu poświęcenia rodziny ludzkiej Jezusowi Chrystusowi Królowi wszechświata. Na realizację tej drogi w codzienności udzielamy wszystkim pasterskiego błogosławieństwa.




Doktryna KEPskich – w przeciwieństwie do poglądów „intronizatorów” – nie jest błędna. Ale jest spłaszczeniem, pominięciem bardzo wielu ważnych aspektów katolickiej nauki społecznej odnoszących się do Chrystusa Króla. Możemy je znaleźć w encyklice Quas Primas Piusa XI oraz w nauczaniu Leona XIII:
Błądziłby zresztą bardzo ten, kto by odmawiał Chrystusowi Człowiekowi, władzy nad jakimikolwiek sprawami doczesnymi, kiedy On od Ojca otrzymał nieograniczone prawo nad stworzeniem tak, iż wszystko poddane jest Jego woli. Jednakowoż dopóki żył na ziemi, wstrzymywał się zupełnie od wykonywania tejże władzy i jak niegdyś wzgardził troszczeniem się i posiadaniem rzeczy ludzkich, tak wówczas pozwolił i pozwala dziś na nie tym, którzy je posiadają. Przepięknie to wyrażają słowa: Nie odbiera rzeczy ziemskich Ten, co daje Królestwo niebieskie (Hymn na Uroczystość Trzech Króli).

Przeto królestwo naszego Odkupiciela obejmuje wszystkich ludzi; jak o tym mówi poprzednik Nasz, nieśmiertelnej pamięci Leon XIII, którego słowa chętnie przytaczamy: "Panowanie Jego mianowicie rozciąga się nie tylko na ludy katolickie, lub jedynie na tych, którzy obmyci w sakramencie chrztu, w rzeczywistości prawnie należą do Kościoła, chociaż albo błędne mniemania uwiodły ich na bezdroża albo niezgoda rozdziela od miłości: lecz obejmuje ono także wszystkich niechrześcijan, tak że cały ród ludzki prawdziwie należy do królestwa Jezusa Chrystusa" (Encyklika Annum Sacrum).

I nie ma tu żadnej różnicy między jednostkami, rodzinami czy państwami, ponieważ ludzie złączeni w społeczeństwie niemniej podlegają władzy Chrystusa, jak jednostki. Zaiste On jest źródłem zbawienia dla pojedynczych ludzi, jak i dla ogółu: "I nie masz w żadnym innym zbawienia. Albowiem nie jest pod niebem inne imię dane ludziom, w którym mielibyśmy być zbawieni" (Dz 4,12), On sam jest sprawcą pomyślności i prawdziwej szczęśliwości tak dla pojedynczych obywateli, jak dla państwa: "Nie skądinąd bowiem szczęście dla państwa, a skądinąd dla człowieka: ponieważ państwo, to nic innego, jak zgodny zespól ludzi" (św. Augustyn, List do Macedończyków, rozdz, 3).

Niechże więc rządcy państw nie wzbraniają się sami i wraz ze swoim narodem oddać królestwu Chrystusowemu publicznych oznak czci i posłuszeństwa, jeżeli pragną zachować nienaruszoną swą powagę i przyczynić się do pomnożenia pomyślności swej ojczyzny.

(..) Przeto gdyby kiedy ludzie uznali tak w życiu prywatnym, jak i publicznym królewską władzę Chrystusa, wówczas musiałyby przeniknąć wszystkie warstwy społeczne niewypowiedziane dobrodziejstwa, jak sprawiedliwa wolność, jak ład i uspokojenie, zgoda i pokój.

(..) Jeżeli więc teraz nakazaliśmy, aby cały katolicki świat czcił Chrystusa jako Króla, to przez to chcemy zaradzić potrzebom dzisiejszych czasów i podać szczególne lekarstwo na zarazę, jaka nawiedziła społeczeństwo ludzkie. A tą zarazą jest tzw. laicyzm, czyli zeświecczenie, jego błędy i niecne dążenia: a zbrodnia ta, jak Wam wiadomo Czcigodni Bracia, nie naraz dojrzała, lecz od dawna już kryła się wśród państw. Zaczęto bowiem od zaprzeczenia panowania Chrystusa nad wszystkimi narodami; odmówiono Kościołowi władzy nauczania ludzi, ustanawiania praw, rządzenia narodami, którą to władzę otrzymał Kościół od samego Chrystusa, by ludzi prowadzić do szczęśliwości wiekuistej. Zaczęto tedy powoli zrównywać religię Chrystusową z innymi fałszywymi i stawiać ją niegodziwie wprost w tym samym rzędzie; a następnie poddano ją władzy świeckiej i wydano ją prawie na samowolę panujących i rządów; dalej jeszcze poszli ci, którzy sądzili, iż należy zastąpić religię Boską jakąś religią naturalną, naturalnym jakimś poruszeniem duszy. Nie brakło też państw, które uważały, że mogą obejść się bez Boga i że ich religia, to bezbożność i lekceważenie Boga.

Jakże gorzkie wydało owoce, tak częste i długotrwałe odstępstwo od Chrystusa tak jednostek, jak i państw - na to skarżyliśmy się w encyklice Ubi Arcano, a dziś znów nad tym bolejemy - a są to: nasienia niezgody wszędzie porozsiewane, żagwie zawiści i nieprzyjaźni, rozniecone wśród narodów, co tak bardzo opóźnia pojednanie ludów; niepowściągliwa chciwość, która nierzadko ukrywa się pod płaszczykiem dobra publicznego i miłości ojczyzny, z których powstaje rozdwojenie wśród obywateli i ów ślepy i niepohamowany egoizm, który na nic innego nie zważa, jak tylko na prywatne korzyści i wygody, i tą miarą wszystko mierzy; dalszy owoc, to zburzony zupełnie spokój domowy, bo zapomniano o obowiązkach i zlekceważono je; łączność i trwałość rodziny zachwiana; wreszcie całe społeczeństwa wstrząśnięte i ku zgubie idące. (..)

Doroczne zaś obchodzenie tego święta napomni także państwa, że tak jednostki, jak i władze i rządzący mają obowiązek czcić publicznie Chrystusa i Jego słuchać; przywiedzie im bowiem na myśl ów sąd ostateczny, na którym Chrystus, nie tylko usunięty z życia publicznego, lecz także przez wzgardę zlekceważony i zapoznany, bardzo surowo pomści tak wielkie zniewagi, ponieważ godność Jego królewska tego się domaga, aby wszystkie państwa tak w wydawaniu praw i w wymierzaniu sprawiedliwości, jak też w wychowaniu młodzieży w zdrowej nauce i czystości obyczajów zastosowały się do przykazań Bożych i zasad chrześcijańskich.

Pomijanie istotnej części nauczania Kościoła w jakiejś sprawie nazywane jest często przez tradycjonalistów „białą herezją”. Zakres nauczania (a raczej: przemilczania) posoborowego na temat społecznego panowania Jezusa Chrystusa z pewnością wyczerpuje znamiona białej herezji. Inne takie przykłady to na przykład: pokazywanie, że Bóg jest miłosierny, ale „zapominanie”, że Bóg jest sprawiedliwy czy posoborowa eschatologja, jakże często promująca hipotezę pustego piekła.

czwartek, 8 listopada 2012

Przebiegunowanie Ziemi

Chciałoby się wrócić w końcu do pisania o poważnych tematach, ale nie można. Przebiję dziś tematykę cyrylometodiańsko – halloweenową, pisząc o …. przebiegunowaniu Ziemi. Zachęcony przez sąsiada kupiłem „Warszawską Gazetę”.

Pierwsze wrażenie wynikające z przekartkowania gazety wskazuje, iż jest to pismo centroprawicy, bezkompromisowo opozycyjne względem rządu p. Donalda Tuska, konserwatywne i katolickie. Anglosasi wszakoż trafnie mówią iż „nie należy oceniać książki po okładce”. I tak jest właśnie z „Warszawską”. Ponoć pismo przez dłuższy czas balansowało artykuły niewiarygodne interesującemi, a rzeczy wartościowe bzdurami. Ale aktualny numer 44 (2-8 listopada) składa się w 90% ze śmieci.

Weźmy np. lansowanie tezy, iż 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku nie doszło do katastrofy. „Samolot mógł wylądować gdzie indziej i pasażerowie mogli inaczej zginąć” – mówi w wywiadzie (nomen omen) tajemniczy Alef Stern, autor książki wydanej AD 2009 książki pt. „Pola Laska”, w której rzekomo z rocznem wyprzedzeniem i w nieco zaszyfrowanej formie opisano zdarzenia z kwietnia 2010 r. Teza o tzw. maskirowce w Smoleńsku nie jest autorstwa Sterna, promuje ją od dawna inny autor, FYM, również obecny w „Warszawskiej”.

Ale zagadnienia te nie znajdują się nawet na poboczu zainteresowań Młota Na Posoborowie. O „Warszawskiej Gazecie” piszę z uwagi na tekst numeru, który ma bardzo silne konotacje religijne. Mówi on o przebiegunowaniu Ziemi, które rozpocznie się w dniu … 22 grudnia 2012 r.



Artykuł rozpoczyna się przypomnieniem informacji o kalendarzu Majów, który kończy się na owej grudniowej dacie. Przebiegunowanie Ziemi ma wynikać z aktywności Słońca, wyliczonej przez Majów. Równocześnie przywołuje się przepowiednie o. Klimuszki o zmianie klimatu Polski na bardziej tropikalny w niedalekiej przyszłości. Następnie streszczane są fragmenty Pisma Świętego odnoszące się do czasów ostatecznych oraz katastrof globalnych zapowiadanych m.in. w orędziu Maryi w La Salette. Wszystko to prowadzi autora do wniosku, iż właśnie w najbliższej przyszłości rozpocznie się przebiegunowanie Ziemi. Podaje on szczegółowe informacje fizyczne, których Państwu oszczędzę. Są one przeplatane informacjami o katastrofach, które dotkną znaczną część świata. W Polsce będzie w miarę bezpiecznie. Zadziwia jedynie szczegółowość danych bajkopisarza:

„Najbardziej zostaną uszkodzone wieżowce w Warszawie, szczególnie te wybudowane w ciągu ostatnich lat, gdzie na skutek drgań sejsmicznych pokruszą się ich szklane fasady i ściany. Ogołocone ze swych zewnętrznych ścian wieżowce – nie remontowane – po kilku miesiącach ulegną zniszczeniu i będą nadawały się tylko do wyburzenia. Mający 57 lat Pałac Kultury i Nauki w Warszawie, posiadający solidną konstrukcję, w ogóle nie ucierpi.”


Ogół katastrof, trzęsień ziemi, wybuchów wulkanów itp. itd. doprowadzi całą kulę ziemską do biblijnych trzech dni ciemności, na które trzeba się przygotować. Onego czasu na Ziemię spadnie deszcz asteroidów:

Dodatkowo namagnesowane asteroidy lecące z kosmosu jak pociski niszczące zło na Ziemi, wraz z tymi, którzy to zło generują, będą sterowane przez Pana Boga – Aniołów Śmierci, które będą pilnowały, aby asteroidy te zabijały tylko złych ludzi (którzy nie chcieli się nawrócić), a oszczędzały ludzi dobrych – wraz z ich uczciwie zdobytymi majętnościami. (..) Tak więc nie będzie ucieczki ani ukrycia dla wszystkich powodujących zło. Jeśli nie wyginą oni od zatopienia wodą, wulkanów, ognia, lawy i rozpadlin w ziemi – to zginą zabici przez asteroidy z kosmosu. A jeśli ktoś ukryje się pod ziemią lub pod wodą, to po wyjściu na powierzchnię zostanie on natychmiast „namierzony” przez ciągle obecne na orbicie Ziemi namagnesowane asteroidy.


A co stanie się po tem wszystkiem? W Boże Narodzenie znów zabłyśnie Śłońce, nastaną cuda i nowy świat. Po Trzech Królach następnego roku ocalali na Ziemi sprawiedliwi poproszą Boga, aby ustanowił Jezusa Chrystusa Królem wszystkich państw i narodów!

Jesteśmy już w domu, prawda? INTRONIZACJA znów przypomina o sobie. Godzi się zatem wreszcie wspomnieć, iż autorem tego „artykułu” jest niejaki Piotr Kawka, zwany też Bratem Piotrem. Nie jest on postacią szczególnie znaną w Internecie, znaleźć go można jedynie na swojsko brzmiącej stronie laudate.pl .

Wiadomość o spotkaniu Krucjaty Różańcowej za Ojczyznę:

W dniu 25 września na Jasnej Górze odbędzie się drugie spotkanie Krucjaty Różańcowej za Ojczyznę. O godz.11.00 Msza św. odprawiona przez Abp. A. Dzięgę, o godz.13.30 - spotkanie w Kaplicy Różańcowej. Zapraszamy wszystkich zainteresowanych Krucjatą. Prosimy o modlitwę i wyrzeczenia w tej intencji. Piotr Kawka /Brat Piotr/ BratPiotr@o2.pl


Zanim napiszę słówko komentarza, godzi się zdradzić zakończenie opowieści. Nastanie powszechna szczęśliwość, panował będzie Jezus Chrystus, a zwyciężony Antychryst nie podniesie się. I jeszcze jedno: zostanie obalona całkowicie błędna teoria względności Alberta Einsteina.

Cały tekst zajmuje 11 bitych stron. Nie wiem, czy ukazał się jako tekst zamówiony czy może jako reklama. Całej koncepcji bliżej do „fantastyki naukowej” Eryka von Däniken niż do teologji i innych nauk, wykorzystywanych pomocniczo w opracowaniu. Każdy, kto A przecież te zdarzenia mają się dokonać zaledwie za półtora miesiąca ! Traktuję całą tę koncepcję jako ośmieszenie problemu Antychrysta we współczesnym świecie. Do tego celu wykorzystuje się Pismo Święte, poważne orędzia Matki Bożej (La Salette) oraz cytowanych w tekście: Ojca Pio i Siostry Faustyny. Są oni cytowani na przemian z wieszczami grupek intronizacyjnych. Jeśli uwierzysz „Bratu Piotrowi” i doświadczysz, że cię oszukał, możesz łatwiej uznać, że każdy z elementów jego opowieści jest fikcją w takim samym stopniu. O to chodzi. W tej chwili sądzę, że jest sprawą drugorzędną ustalenie, czy samemu diabłu, czy też może raczej jego ziemskim poplecznikom.

Coraz bardziej dostrzegam prawidłowość: zwolennicy Intronizacji Chrystusa występują w jednym szeregu z rozmaitymi wariatami i zwykłą „agenturą”. Mam tu na myśli choćby osoby siejące dezinformację w sprawie Smoleńska, o których pisałem na początku tekstu. Czy zatem za rozlicznemi pomysłami na Intronizację nie stoją przypadkiem panowie w skórzanych płaszczach i czarnych okularkach ? Działanie na rozbicie Kościoła oraz skierowanie najniebezpieczniejszej, bo „prawicowej” i „konserwatywnej” części polskich katolików w stronę prywatnych, fałszywych objawień byłoby majstersztykiem. Ale kto powiedział, że świat zatrzymał się na poziomie metod generałów Ciastonia i Płatka ?

piątek, 2 listopada 2012

Rozmaitości na Dzień Zaduszny

O ile wczoraj obchodziliśmy uroczystość Wszystkich Świętych, uczestnicząc we Mszy Świętej, dziś (i w kolejne dnie oktawy tego święta) w szczególności nawiedzamy groby naszych drogich zmarłych i czcimy ich pamięć. Pierwszy i drugi listopada winny mieć zupełnie odmienny nastrój, tak jak różnią się od siebie kolory szat liturgicznych przepisanych na te dnie – biały i czarny. A jak jest? Wolne od pracy, nawet dla zatrudnionych w supermarketach i galeriach handlowych, skłania Polaków, by 1 listopada od rana do nocy gnali po cmentarzach, pomijając wysłuchanie Najświętszej Ofjary. Coraz mniej osób wie o istnieniu takiego obowiązku, analogicznie jak 1 stycznia. Możemy to dostrzedz choćby na tych dwu wersjach sondy, opublikowanej na stronach internetowych Rzeczpospolitej.

Oto wersja pierwotna sondy:


A tu ktoś się odrobinę zreflektował:


Nasuwa się pytanie, jak mamy skutecznie walczyć z nowotworem Halloween, skoro nie rozumiemy własnej tradycji kulturowej i religijnej ?! Wzrastająca popularność anglosaskiego potworka nie wynika bynajmniej z działalności dobrze zorganizowanej siatki satanistów w Polsce. Ludzie, zwłaszcza młodzi, po prostu chcą się bawić, a wolny dzień po zabawie doskonale ułatwia dochodzenie do siebie. Tak należy traktować Wszystkich Świętych po Halloween i Nowy Rok po Sylwestrze. Obawiam się, że ta prawidłowość najlepiej przysłuży się polskiej popularyzacji Halloween, zwłaszcza iż w Stanach i na Wyspach Brytyjskich 1 listopada jest normalnym dniem pracy. Być może dla zachowania w Polsce katolickiego stosunku do Halloween, uroczystości Wszystkich Świętych i jego oktawy najlepiej by zrobiło … skreślenie 1 listopada z listy dni wolnych od pracy w rozumieniu ustawowym. Żarty żartami, ale aktualnie nie widzę szans, aby, używając znanej metafory, w inny sposób powalczyć z alkoholizmem niż przez utrudnienie dostępu do zagrychy.

***

Dzień Zaduszny to dzień słuchania Mszy Requiem. Równocześnie najwybitniejsi kompozytorzy stworzyli szereg dzieł o tej tematyce. Jedne z nich lepiej nadają się do oprawy liturgicznej, inne – mimo swej nazwy – są autonomicznemi dziełami przeznaczonemi do filharmonij i sal koncertowych. Z pewnością do drugiej z wymienionych kategoryj pasują Requiem Donizettiego i Verdiego, które chciałbym tu zarekomendować:

Requiem Donizettiego:

Requiem Verdiego:

Dodajmy, że o takich właśnie dziełach myślał Ojciec Święty Pius X promulgując motu proprio Tra le sollecitudini o muzyce kościelnej przywracające do naszych świątyń chorał gregoriański, śpiewany według metody solesmeńskiej. Swoją drogą, zawsze zastanawiam się, co pomyślałby ów wielki Papież słuchając okropnego beczenia parachorałowego występującego na szeregu polskich postindultów ?! Tych dźwięków przedłużanych w nieskończoność, tych wokaliz zabijających ducha liturgji, tych samouków zapatrzonych w Ensemble Organum, lecz niemających grama talentu Marcelego Peresa ?! Sądzę, że Pius X podziękowałby im dokładnie tak samo, jak zrezygnował z polifonij renesansowej i barokowej.

Pamiętajmy o najważniejszem:

W dniach od 1 do 8 listopada można codziennie uzyskać odpust zupełny za pobożne nawiedzenie cmentarza i odmówienie modlitwy za zmarłych. Odpust ten wolno ofiarować jedynie za zmarłych. Natomiast w dniu 2 listopada taki odpust można uzyskać także za pobożne nawiedzenie kościoła i odmówienie modlitwy Pańskiej, wyznania wiary z zachowaniem innych zwykłych warunków dla odpustu.


A na zakończenie posłuchajmy raz jeszcze wyjątku z Requiem wielkiego Józefa Verdiego. Oto Dies Irae:

niedziela, 21 października 2012

Słaba książka Tomasza Terlikowskiego o recepcji Vaticanum II

Nadanie swemu dziełu identycznego tytułu, jaki nosi znana i bardzo ceniona publikacja, nie powinno mieć wyłącznie wymiaru marketingowego. Niestety, tak należy ocenić najświeższe dzieło dr. Tomasza Terlikowskiego „Koń trojański w mieście Boga. Pół wieku po soborze …”. Tytuł ten kopiuje oczywiście słynnego „Konia” autorstwa wybitnego niemieckiego filozofa Teodoryka von Hildebranda, jedną z pierwszych książek napisanych (AD 1967) po zakończeniu Soboru Watykańskiego II, w których skrytykowano recepcję Soboru i narastającą atmosferę ogólnokościelną.

Pomysł ten od początku nie wydawał się trafny, albowiem von Hildebrand już pięć lat później, AD 1972 rozpoczynał przedmowę do swej kolejnej książki „Spustoszona winnica” słowami:

Dziś tytuł „Koń trojański w mieście Boga” nie odpowiada już sytuacji w Kościele świętym. Wrogowie ukryci w koniu trojańskim wyszli z niego, a działania niszczycielskie są w pełnym toku. Zaraza ma charakter postępujący: od prawie niezauważalnych błędów i załafszowań ducha Chrystusa i Kościoła świętego aż po jaskrawe herezje i bluźnierstwa.


Jednak podstawowym błędem metodologicznym Terlikowskiego jest nieskoordynowane pisanie o różnych zdarzeniach, jakie mają miejsce w różnych miejscach świata katolickiego. Książka zawiera 7 rozdziałów, odnoszących się do planowania rodziny i antykoncepcji, stosunku teologów do magisterium Kościoła, kapłaństwa, homoseksualizmu duchownych, roli świeckich w Kościele, ekumenizmu i liturgji. Autor czasem konfrontuje błędy posoborowe z tekstami soborowemi, czasem z przedsoborowemi (np. encykliką Piusa XI o kapłaństwie katolickiem „Ad catholici sacerdotii fastigium”), by skrytykować „Ducha Soboru” – znanego nam wszystkim Wielkiego Architekta błędów posoborowych. Ma zatem dobre intencje, ale brak mu systemowej metodologii, by opisać przyczyny pojawienia się „Ducha Soboru” i wskazać jego konkretne działania.

Tymczasem von Hildebrand w „Spustoszonej winnicy”, książce, którą cenię znacznie wyżej od jego poprzedniej publikacji, potrzebuje zaledwie kilkunastu stron, by opisać tę degenerację. Same tytuły rozdziałów mówią nam o źródłach kryzysu: 1. Letarg strażników. 2. Czy istnieje współczesna filozofia? 3. Kłamstwo złotego środka (pomiędzy ortodoksją a herezją).

Jeśli chodzi o nasz ogródek, to książka go w zasadzie nie dotyka. Autor stwierdza, że zastrzeżenia tradycjonalistów co do treści dokumentów soborowych są bezzasadne i na tem kończy z nami polemikę. W całej książce nie ma zdania nt. deklaracji o wolności religijnej, do której mamy największe zastrzeżenia. W zakresie liturgji Autor opowiada się po stronie „reformy reformy” Benedykta XVI. Warto z kolei nadmienić, iż Terlikowski przedstawia ciekawe argumenty na temat ekumenizmu i dialogu międzyreligijnego, umożliwiające zapewne – gdyby ktoś chciał – wypracowanie katolickiej wykładni dekretu o ekumeniźmie Unitatis redintegratio oraz deklaracji o stosunku Kościoła do religij niechrześcijańskich Nostra aetate. Tę część książki przeczytałem z największą uwagą.

Tomasz Terlikowski stwierdza (str. 13), że walka z błędną interpretacją Vaticanum II trwać może nawet 50 lat, zanim wyjdziemy na prostą i zaczniemy korzystać z prawdziwych, a nie zafałszowanych owoców Soboru. Jestem dwa razy większym optymistą. Sądzę, że Kościół potrzebuje 20 – 25 lat, by wymarły posoborowie zombie i zaczęły w nim rządzić pokolenia biskupów i proboszczów, dla których Sobór Watykański II nie znaczy nic. Którzy pozostawią „dorobek” tego wydarzenia historykom, a swoje metody duszpasterskie oprą o doktrynę Kościoła oraz o potrzeby katolików żyjących w XXI wieku.

czwartek, 11 października 2012

Sukces na odcinku cmentarza !!

Czy pamiętacie opowieść o hienie cmentarnej ?

Sprawa zakończyła się pomyślnie. Ktoś mądry i ważny postawił nieszczęsnego proboszcza do pionu i uświadomił go, co do przepisów prawa. Akcja likwidacji grobów została oficjalnie odwołana z ambony, a jej inicjator przepraszając zgromadzonych wiernych wyjaśnił, że on nie chciał żadnych grobów niszczyć, jeno zebrać pieniądze na utrzymanie cmentarza. I o te pieniądze nadal prosi – „wpłacajcie, co łaska!”.

Skoro tak się sprawy mają, to i ja przy najbliższej okazji wspomogę utrzymanie cmentarza Kazimierzem Wielkim lub Władysławem Jagiełłą.


p.s. Nie zajmujemy się dziś na blogu 50tą rocznicą wybuchu Soboru Watykańskiego II, gdyż jestem przeciwnikiem szczególnego upamiętniania klęsk. Po półwieczu jest to przeżytek, który nie zacznie nagle rodzić dobrych owoców. Im szybciej obumrze, tem lepiej. A wtedy wysłać na cmentarz i złożyć do grobu ziemnego. Po 20 latach będzie można uporządkować teren, zgodnie z przepisami prawa :)

sobota, 6 października 2012

Zmiana klimatu w relacjach Watykan - FSSPX

Od poprzedniej notki na blogu na ten temat dzielą nas zaledwie trzy miesiące. Pięć miesięcy dzieli nas od fali ogromnego parcia na porozumienie, która owszem, miała za sobą pewne przesłanki, ale podszyta była wyraźnie wishful thinking. W międzyczasie klimat co do porozumienia nie tyle ochłodził się, co wręcz wszedł w fazę małego zlodowacenia.



O ile u Piusowców niewiele się zmieniło przez ten czas (nie licząc awantury z wykluczeniem X. Bp. Williamsona z udziału w lipcowej Kapitule Generalnej), to na Watykanie można już odczuć bardziej progresywny smrodek, ciągnący się za nowym prefektem Kongregacji Nauki Wiary, JE abp Gerardem Mullerem. Jest on obecny zarówno w rozmaitych wywiadach udzielanych przez Arcybiskupa jak i w bieżących dokumentach Kościoła, na których z pewnością widnieje parafa niemieckiego hierarchy. W skrócie, traktuje się ponownie (jak za JP2) niekatolików tak, jak powinno się traktować lefebrystów, a lefebrystów tak powinno się traktować niekatolików. Abp Muller oznajmia: „Bractwo nie jest dla nas partnerem do negocjacji, ponieważ nie negocjuje się wiary”, precyzując, iż nie może być żadnych odstępstw od wiary, jaka została określona na II Soborze Watykańskim. Równolegle Benedykt XVI podpisuje 14 września br. adhortację apostolską "ECCLESIA IN MEDIO ORIENTE" Dokument ten stanowi podsumowanie synodu biskupów z Bliskiego Wschodu, który odbył się 2 lata temu, ale w odniesieniu do ekumenizmu, wolności religijnej czy reform wschodnich liturgij katolickich używa języka praktycznie nieobecnego podczas pontyfikatu Benedykta XVI. Zaryzykowałbym tezę, że jest to pewien symptom teologicznego cofnięcia się Kościoła do czasów sprzed deklaracji Dominus Iesus z roku 2000. Oto kilka myśli z ww. dokumentu:

Wraz z Kościołem katolickim obecne są na Bliskim Wschodzie bardzo liczne i czcigodne Kościoły, do których dołączyły nowsze wspólnoty kościelne. Ta mozaika wymaga wielkiego i nieustannego wysiłku na rzecz jedności, w poszanowaniu swoich bogactw, aby umocnić wiarygodność głoszenia Ewangelii i chrześcijańskie świadectwo . Jedność jest darem Boga, który rodzi się z Ducha i który trzeba rozwijać z cierpliwą wytrwałością (por. 1 P 3, 8-9). Wiemy, że istnieje pokusa, aby w obliczu podziałów odwoływać się wyłącznie do kryteriów ludzkich, zapominając o mądrych radach świętego Pawła (por. 1 Kor 6, 7-8). Zachęca on: „Usiłujcie zachować jedność Ducha dzięki więzi, jaką jest pokój” (Ef 4, 3).

Martyrologia ukazuje, że święci i męczennicy należący do różnych Kościołów byli – a niektórzy są nimi obecnie – żywymi świadkami tej jedności bez granic w Chrystusie chwalebnym, przedsmaku naszego „bycia zjednoczonymi” jako lud ostatecznie z Nim pojednany.

Z myślą o odnowie duszpasterstwa ekumenicznego, mając na uwadze wspólne świadectwo, warto dobrze zrozumieć soborowe otwarcie na pewną „communicatio in sacris” w odniesieniu do sakramentów pokuty, Eucharystii i namaszczenia chorych , która jest nie tylko możliwa, ale która może być godna polecenia w pewnych sprzyjających okolicznościach, zgodnie z określonymi normami i za aprobatą władz kościelnych.

Wolność religijna jest szczytem wszystkich wolności. Jest świętym i niezbywalnym prawem. Obejmuje ona równocześnie na poziomie indywidualnym i zbiorowym wolność sumienia w sprawach religijnych oraz swobodę kultu. Obejmuje też swobodę wyboru religii, którą uważa się za prawdziwą, i publiczne wyrażanie swojej wiary . Możliwe musi być swobodne wyznawanie i ukazywanie swojej religii oraz jej symboli, bez narażania swojego życia i wolności osobistej. Wolność religijna jest zakorzeniona w godności osoby. Zapewnia ona wolność moralną i sprzyja wzajemnemu szacunkowi.

Tolerancja religijna istnieje w wielu krajach, ale niewiele zobowiązuje, ponieważ pozostaje ograniczona w zakresie swego działania. Konieczne jest przejście od tolerancji do wolności religijnej.

Dobrze wiemy, że prawda poza Bogiem nie istnieje jako „sama w sobie”. Byłaby wówczas bożkiem. Prawda może się rozwijać tylko w inności, która otwiera na Boga, która pozwala poznać swoją odmienność poprzez moich braci w człowieczeństwie i w nich. Dlatego niewłaściwe jest twierdzenie w sposób wykluczający: „posiadam prawdę”. Prawda nie jest czyjąś własnością, lecz zawsze jest darem, który wymaga wysiłku do coraz głębszego przyswajania prawdy.
Jesteśmy w przededniu szumu związanego z pięćdziesięcioleciem Soboru Watykańskiego II. Sądzę, że jeszcze przed nami największa ofensywa zombich z minionego (?) okresu, (samo)chwalców posoborowia i samego Soboru. Ich głos będzie tem mocniejszy, że w zasadzie wszyscy teologowie konserwatywni wypływali w mediach (katolickich i mejnstrimowych) na fali rozmów pomiędzy FSSPX a Watykanem. Wiedziałem o tem ja , a jak widzimy z rozmowy z abp. Mullerem, wie to również szef "Kongregacji Niszczenia Wiary".

Czy to oznacza, że z punktu widzenia doktrynalnego kończy się „mała stabilizacja” Benedykta XVI ? Czy idea „hermeneutyki ciągłości” w interpretacji dokumentów Kościoła pojawi się jeszcze w praktyce ? Czy kościelni konserwatyści będą musieli pogodzić się z faktem, iż obejmować ich będzie tolerancja religijna, której będą doświadczać ze strony osób, które obiektywnie rzecz biorąc nie są katolikami ?

Tego wszystkiego nie da się wykluczyć, zwłaszcza, że z perspektywy rezerwatów, skansenów podlegających papieskiej komisji Ecclesia Dei sytuacja może przez jeszcze kilka lat nie wyglądać aż tak źle. Pytanie tylko, w jakiej kondycji przetrwamy najbliższe 20 lat, zanim kapłani i klerycy ukształtowani w duchu Summorum Pontificum osiągną znaczącą pozycję w Kościele Powszechnym …

Do tego czasu doceniajmy i wspierajmy struktury niepodlegające ewentualnemu zlodowaceniu, niezależnie od tego, czy są (cokolwiek by to nie znaczyło) „w pełnej łączności” ze Stolicą Apostolską, czy nie.

niedziela, 9 września 2012

Ponieważ dziś czytają przesłanie abp. Michalika i Cyryla

... trzeba zafundować sobie odtrutkę. Proponuję w tej roli użyć pięknego wiersza Mariana Hemara pt. ""Rozważania o pacyfiźmie". Powstał w podobnym momencie historycznym, kiedy to bolszewicy promowali walkę o pokój. Czyli z jednej strony, używali wszelkich środków, by podbić tzw. "wolny świat", a ze strony drugiej wykorzystywali pożytecznych idiotów, by ci sławili na całym świecie wolność i inne przymioty dostępne człowiekowi wyłącznie w komuniźmie.


ROZWAŻANIA O PACYFIZMIE

Bolszewicy — pacyfiści.
Wrzaskiem pełnym nienawiści
Drą się, krzyczą raz po raz:
POKÓJ! oraz WALKA KLAS!
WALKA KLAS! i jednym tchem
POKÓJ! POKÓJ! — wsiem wsiem wsiem.
To się wzajem nie wyklucza,
Tak komunizm nas poucza.

Bo sowiecki cel ustroju
W tym jest właśnie, by w pokoju
Można wśród światowych mas
Krzewić krwawą WALKĘ KLAS.

My im, znaczy, spokój dajmy,
W niczym im nie przeszkadzajmy,
Żeby oni WALKĄ KLAS
Mogli rżnąć spokojnie — nas.

U nich w zgodzie hasła oba,
Komu to się nie podoba,
Ten się zara przeistacza
W wojennego podżegacza.

My faszyści, my burżuje,
My nie wiemy, co pacyfizm,
Tak jak go interpretuje
Dialektyczny apokryfizm.

*

Do nauki pacyfizmu
Nam nie trzeba komunizmu.
Bo my wiemy o tym wszystko
Od dwudziestu wieków blisko.

Nam, dwadzieścia wieków temu,
Całą treść i sens problemu
Raz na zawsze, wciąż od nowa,
Objawiły cztery słowa.

My już definicją tą
Nauczeni od przedszkoli.
Owe cztery słowa brzmią:
Pokój ludziom dobrej woli.

Pomyśl tylko — w konsekwencji
Co wynika z tej sentencji?

Ona nas utwierdza trwale
W naszej pokojowej roli.
Mówi: POKÓJ! POKÓJ! — ale
Tylko — ludziom dobrej woli.

Ani więcej, ani mniej,
Prawda prosta, myśl dostojna,
Mówi: Ludziom woli złej —
WOJNA! WOJNA! WIECZNA WOJNA!

*

Z tego sobie wyprorokuj
Pacyfizmu zwięzły skrót:
Jeśli tobie miły POKÓJ,
Dobrą wolę pokaż wprzód.

Odkryj na zielonym stole
Talie swych fałszywych kart.
Pokaż naprzód dobrą wolę,
Gdy ci pokój tyle wart.

Ludziom daj kajdany zzuć,
Niewolnikom wolność zwróć,
Zwróć im wolność dusz i serc,
Rozwal mur więziennych twierdz,
Daj im żyć, jak sami chcą
A nie pod komendą twą,
Daj im zdjąć żałoby kir,
Pokaż, żeś nie zbój i zbir,
Że ci wstrętny grozy dreszcz
I bat nędzy i niedoli!
Potem pełnym gardłem wrzeszcz:
PACE! PEACE! PAIX! FRIEDE! MIR!
POKÓJ —
Ludziom dobrej woli.

*

Na nic paktów hieroglifizm,
Na nic kadr i bomb restrykcja.
Świat to wie, że wasz pacyfizm
Jedna wielka PACYFIKCJA.

Z prahistorii tego świata
Coś przypomnę ci, gieroju:
Kain, po zabiciu brata,
Nigdy nie miał już pokoju.

Potem innej nie znał troski
W swym pacyfistycznym znoju,
Tylko troskę, by gniew Boski
Pozostawił go w spokoju.

Śmiechem szatańskiego roju
Wyła nad nim gawiedź diabla:
Trzeba było chcieć pokoju
Przed zabiciem brata Abla!

Teraz pokój? Po zabiciu?

*

Pokój z wami? Nigdy w życiu.
1956


Jeśli będą mieli Państwo nieprzyjemność słuchać dziś, zamiast kazania, przesłania abpów Michalika i Cyryla do narodów polskiego i rosyjskiego, to będzie chwila dobra, by pozazdrościć Rosjanom, którzy ww. przesłania nie usłyszą. Dokument ten w Rosji nie będzie odczytywany w świątyniach, bo... nie ma tam takiej tradycji.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Przesłanie do narodów Polski i Rosji - ofiara ekumenizmu i polityki

Odkładałem w czasie jak mogłem lekturę „Wspólnego przesłania do narodów Polski i Rosji” sygnowanego przez abp Józefa Michalika i Patriarchy Moskiewskiego Cyryla. Niestety, w końcu trafił on przed me oczy, bym po raz kolejny nie „rozczarował się pozytywnie” względem dzieła współtworzonego przez metropolitę przemyskiego.
Mówiło się, że dokument ten będzie wydarzeniem na miarę orędzia „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” biskupów polskich skierowanego do biskupów niemieckich AD 1965. Nic takiego stać się nie mogło, choćby z uwagi na tryb tworzenia dokumentu. Tamten, w przededniu roku milenijnego Polski stworzyła elita naszego Kościoła, z Prymasem Stefanem kard. Wyszyńskim na czele. Celem orędzia było streszczenie 1000 lat stosunków polsko – niemieckich i ich ponowne otwarcie. Napisali je biskupi katolickiego narodu do katolickiej części narodu sąsiedniego, ale oprócz aspektu duchowego nie mniej istotny był też wymiar polityczny inicjatywy: firmował ją duchowy przywódca i największy autorytet moralny Narodu. Orędzie zawierało treści bardzo niewygodne dla komunistycznej władzy, stale przypominając o chrześcijańskości naszego narodu w świetle historji, ale wspierało też bieżącą politykę realną, tj. walkę o uznanie trwałego związania z Polską tzw. „ziem zachodnich”, administrowanych przez polskojęzycznych komunistów od 1945 r. Była to być może ostatnia inicjatywa godna, by nazwać ją dziełem Interrexa.

Opracowanie przesłania polsko - rosyjskiego zostało zainicjowane AD 2010 przez Rosjan, a pierwsze spotkanie w tej sprawie odbyło się w lutym wspomnianego roku. Celowo o tem wspominam, by podkreślić „przedsmoleński” charakter inicjatywy. Po dwu latach wspólnej pracy powstał dokument, który musi rozczarować i pozostawić niedosyt. Podstawowym problemem przesłania nie jest bowiem jego treść, lecz to, co nie znalazło się we wspólnem stanowisku sygnatarjuszów. Do ogółu problemów historycznych pomiędzy narodami polskim i rosyjskim odnoszą się słowa:
Tragiczne doświadczenia XX wieku dotknęły w większym lub mniejszym stopniu wszystkie kraje i narody Europy. Zostały nimi boleśnie doświadczone nasze kraje, narody i Kościoły. Naród polski i rosyjski łączy doświadczenie II wojny światowej i okres represji wywołanych przez reżimy totalitarne. Reżimy te, kierując się ideologią ateistyczną, walczyły z wszelkimi formami religijności i prowadziły szczególnie okrutną wojnę z chrześcijaństwem i naszymi Kościołami. Ofiarę poniosły miliony niewinnych ludzi, o czym przypominają niezliczone miejsca kaźni i mogiły znajdujące się na polskiej i rosyjskiej ziemi.
Oraz umieszczony nieco wcześniej fragment:
Po II wojnie światowej i bolesnych doświadczeniach ateizmu, który narzucono naszym narodom, wchodzimy dzisiaj na drogę duchowej i materialnej odnowy. Jeśli ma być ona trwała, musi przede wszystkim dokonać się odnowa człowieka, a przez człowieka odnowa relacji między Kościołami i narodami.
Całe przesłanie nie odnosi się do poszczególnych kluczowych wydarzeń w naszej wspólnej historji, takich jak np. Kłuszyn i zdobycie Moskwy, rozbiory, powstania. W całym tekście nie pada słowo „komunizm”, zastępowany eufemistycznie przez niedookreślony „reżim totalitarny” o ideologji ateistycznej. Dla nas jest to język Soboru Watykańskiego II, który mając rzekomo duszpasterski charakter uchylił się od wymienienia i potępienia największej zarazy duchowej swoich czasów. Dla Rosjan, a raczej Sowietów, jest to język, którym swobodnie można by się posługiwać na XX zjeździe sowieckiej kompartji w 1956 r., kiedy to towarzysz Chruszczow odciął się od stalinizmu.

Potępienie komunizmu w sygnowanym dokumencie było w szczególności w interesie strony rosyjskiej. To jej powinno zależeć na wskazaniu, że naród rosyjski doświadczył od komunistów jeszcze więcej niż naród polski. Zwykli obywatele ZSSR nie czerpali żadnych profitów z faktu, że mieszkali w przodującym w nowej rewolucji kraju – byli wyzyskiwani i wykorzystywani przez władzę po to, by inicjować burdy komunistyczne w Angoli i Mozambiku, by sponsorować kompartje w Europie Zachodniej, by utrzymywać reżym Fidelisa Castro na Kubie. Potępienie komunizmu to wreszcie byłby sposób, aby zdjąć ze strony rosyjskiej oczekiwania ciągłego kajania się za zbrodnie popełnione na Polakach.

Brak omawianego passusu jest bardzo znamienny. Nie chcę teoretyzować, jak bardzo dzisiejsze państwo rosyjskie „doradzało” Cerkwi przy tworzeniu przesłania. Ale z pewnością współgra to ze stanowiskiem Rosji z ostatnich kilkunastu lat, kiedy krajem tym rządzi Włodzimierz Putin. Szkoda, że Cerkiew prawosławna nie wywalczyła sobie autonomji w tym zakresie, ani że nie wskazano jej takiego „odcinka” do zagospodarowania. Sowiety niszczyły prawosławie u siebie i promowały je poza granicami (a wraz z tem flancowały swoją agenturę). Dzisiejszy patriarchat moskiewski tak mocno zintegrował się z obozem władzy państwowej, że trudno go od niej odróżnić. Piszę to wszystko jako rusofil, człowiek żywiący głęboki szacunek i sympatję do kultury i narodu rosyjskiego. Równocześnie pozostaję sowietofobem, uznając za Józefem Mackiewiczem Sowiety za antytezę, a nie kontynuację wcześniejszej Rosji.

Drugi podstawowy zarzut względem przesłania do narodów Polski i Rosji ma naturę teologiczną. Abp Michalik podpisał dokument, który stawia na równi polski Kościół, stanowiący część Kościoła katolickiego i schizmatycką cerkiew narodową. Nie ma tu nawet żadnego wezwania do jedności eklezjalnej, a co najwyżej do „pojednania i zbliżenia Kościołów”. W dokumencie wzywana jest Najświętsza Maryja Panna, czczona przez nasze narody. Ale „oczywiście” nie ma też żadnego odwołania do przesłania fatimskiego nawołującego od niemal 100 lat do nawrócenia Rosji i ignorowanego zarówno przez polski episkopat jak i patriarchat moskiewski.

Przy dwu wymienionych powyżej wadach przesłania znikomą już ma wartość potwierdzenie przez obie strony woli „umacniania tolerancji, a przede wszystkim obrony fundamentalnych swobód na czele z wolnością religijną”. W ciągu ostatniej dekady władze Rosji w praktyce wygnały z kraju dwu biskupów narodowości polskiej, Jana Mazura (diecezja irkucka, 2002 r.) i (obywatela Białej Rusi) Tadeusza Kondrusiewicza (metropolitę Moskwy do 2007 r.) i nie przypominam sobie, by patriarchat moskiewski udzielał im jakiegokolwiek wsparcia.

Na zakończenie wspomnę o pozytywach dokumentu. Zawiera on cenne wezwanie do współpracy w ewangelizacji oraz do wspólnej walki z patologjami współczesności:
Dzisiaj nasze narody stanęły wobec nowych wyzwań. Pod pretekstem zachowania zasady świeckości lub obrony wolności kwestionuje się podstawowe zasady moralne oparte na Dekalogu. Promuje się aborcję, eutanazję, związki osób jednej płci, które usiłuje się przedstawić jako jedną z form małżeństwa, propaguje się konsumpcjonistyczny styl życia, odrzuca się tradycyjne wartości i usuwa z przestrzeni publicznej symbole religijne.
Ale z tego tylko powodu trudno się zachwycać „Wspólnem przesłaniem do narodów Polski i Rosji”. Ochrona tradycyjnych norm moralnych to elementarny obowiązek każdej wspólnoty religijnej. Jakby biskupi zamilkli i na ten temat, kamienie musiałyby zacząć wołać!

Podsumowując, mamy przed sobą bardzo ułomny dokument, nijak nie odnoszący się do specyfiki relacyj polsko – rosyjskich. Gdyby abp Michalik podpisał go z przedstawicielami prawosławia rumuńskiego czy bułgarskiego, uznalibyśmy go za kolejne zwycięstwo biurokracji, tworzącej w zaciszu gabinetów nikomu nie potrzebną umowę. Ale ponieważ status patriarchatu moskiewskiego jest jednak znacznie wyższy, mówić tu można o kolejnem zwycięstwie prowokacji: Rosjanie (dawni ? Sowieci) wyszli ponownie na dobrych wujków wyciągających tym razem rękę (a nie łapę!) do Polski. A przy okazji dokonali polaryzacji pomiędzy polskimi katolikami. W szczególności pomiędzy twarzą projektu, abp Michalikiem a „pisowcami”, u których zaiste niewiele potrzeba do rozbudzenia fobij antyrosyjskich. Tym razem – mam nadzieję, że tego dowiodłem – niezupełnie nieuzasadnionych.

piątek, 3 sierpnia 2012

Hiena atakuje cmentarz

W mojej letniskowej miejscowości zawrzało. Miejscowy proboszcz poobklejał niemal pół cmentarza nalepkami o treści: „Miejsce nieopłacone przeznaczone do likwidacji. Prosimy o kontakt z kancelarią parafialną do końca 2012 r.”. Ci, którzy się skontaktują, słyszą, że wymagana jest opłata 600 zł za 20 lat dalszego istnienia grobu, ale można też płacić rokrocznie po 30 zł.


Proboszczowe nalepki grożą likwidacją grobów nieopłaconych. Stanowisko to jest sprzeczne z ustawą o cmentarzach i chowaniu zmarłych, której art. 7 stanowi:

1.Grób nie może być użyty do ponownego chowania przed upływem lat 20.
2.Po upływie lat 20 ponowne użycie grobu do chowania nie może nastąpić, jeżeli jakakolwiek osoba zgłosi zastrzeżenie przeciw temu i uiści opłatę, przewidzianą za pochowanie zwłok. Zastrzeżenie to ma skutek na dalszych lat 20 i może być odnowione.
3.Przepisy ust. 1 i 2 nie mają zastosowania do pochowania zwłok w grobach murowanych, przeznaczonych do pomieszczenia zwłok więcej niż jednej osoby.
4.Dozwolone są umowy, przedłużające termin, przed upływem którego nie wolno użyć grobu do ponownego pochowania.

Czyli: po 20 latach od pochówku można zlikwidować co najwyżej grób ziemny, ale nigdy – murowanego. Na cmentarzach warszawskich, na Powązkach i na Bródnie mówi się o wieczystem użytkowaniu grobów murowanych, które jest odnawiane co 99 lat. Proboszcz zdaje się o tem wiedzieć, bowiem w regulaminie cmentarza wprowadził zapis odnoszący się jedynie do możliwości likwidacji grobów ziemnych, nigdy murowanych. Ustęp 2 art. 7 jest bowiem neutralizowany przez ustęp 3 tego samego artykułu.

Grobami opiekuje się najstarsze pokolenie mieszkańców. Często na rodzinę przypada do dziesięciu grobów przodków, wliczając w to osoby z linij bocznych, siostry i braci babć i dziadków, którzy nie pozostawili po sobie potomstwa. Miejsca doczesnego spoczynku zmarłych są zadbane, bowiem w zeszłej dekadzie poprzedni proboszcz uporządkował i zlikwidował te groby ziemne, któremi nikt się nie opiekował. Cmentarz nie cierpi na problem braku miejsca na nowe nagrobki – jest go wystarczająco dużo na dającą się przewidzieć przyszłość okolicy. Warto też dodać, iż parafja nie boryka się z żadnemi istotnemi problemami finansowemi ani nie prowadzi aktualnie inwestycyj. Słowem – akcja ma wszelkie znamiona ordynarnego „skoku na kasę”: obklejono 300 grobów, nawet jeśli tylko za 50 wierni zapłacą, to da zysk 30 000 zł. A może być on większy, bowiem przeciętna osoba opiekująca się grobami nie zna prawa powszechnego ani swoich uprawnień, ma także (wciąż jeszcze …) jakieś zaufanie do ludzi Kościoła.

Ale długofalowe skutki akcji będą z pewnością opłakane. Ludzi oburza skok na kasę, który nie ma usprawiedliwienia sytuacją bieżącą parafji. To nie jest racjonalizacja zarządzania finansami lokalnego Kościoła, lecz akt jego arogancji. Pomysł ten z pewnością uderzy też w cześć i szacunek dla zmarłych. Wprawdzie nie wierzę, by proboszcz zniszczył jakikolwiek grób, który jest pod czyjąś stałą opieką, ale dostarczył on też znakomitego argumentu zwolennikom kremacji zwłok i dokładania urn do istniejących grobów, zamiast stawiania nowych pomników.

Ciekaw też jestem, jak pomysł przełoży się na liczbę osób chodzących co niedzielę do kościoła, na wysokość cotygodniowej tacy, tudzież ilość wypominków zgłoszonych w oktawie Wszystkich Świętych ….

Mimo wszystko mam nadzieję: że opisana tu hiena to wyjątek, a nie reguła we współczesnem polskiem posoborowiu …

piątek, 27 lipca 2012

Już za tydzień w Warszawie zawyją syreny i stara tufta


Teksty przeciwne koncertowi pseudonimu „Madonna” mają swoje plusy i minusy. Pozytywem jest to, że ktokolwiek cokolwiek stara się zrobić. Szkoda tylko, że bez należytego przygotowania merytorycznego. Nawet zazwyczaj nie fałszująca faktów Krucjata Młodych pisze (zachęca do składania takich protestów):

Twórczość „Madonny” w różnych formach atakuje wiarę katolicką. Podczas koncertów obraża ona Jezusa Chrystusa, podpalając krzyże i zakładając koronę cierniową. Ponadto propaguje homoseksualizm, lubieżnie całując się z innymi kobietami, a także promuje pornografię, wykonując obrzydliwe gesty i pozy.


To w zasadzie jest prawdą (poza podpalaniem krzyży …), ale szkoda, że przekaz osłabiają dodatkowo słowa:

Przypominam, że w roku 2009 koncert tej skandalizuącej „artystki” został zorganizowany 15 sierpnia, w dzień Cudu nad Wisłą, a zarazem w największe święto maryjne, firmowany dodatkowo bluźnierczym hasłem: „W tym kraju nie ma miejsca na dwie królowe”. W tym roku jej koncert ma się odbyć dokładnie w Narodowy Dzień Pamięci Powstania Warszawskiego.

Protestujący nie znają bądź nie rozumieją zasad tworzenia tras koncertowych. Menedżer pseudonimu „Madonna” zakłada, że jego podopieczna wystąpi np. 20 razy w Europie za stawkę X dolarów i stara się ułożyć te występy w logiczną całość, minimalizując koszty logistyki, czyli podróży po kontynencie karawany tirów przewożących scenę wraz z innemi elementami show. Wiadomo, że nikt nie zgodzi się, aby przemieszczać się ruchem konika szachowego, czyli Paryż-Warszawa-Ateny-Lizbona-Wilno, bo to znacznie zwiększyłoby koszty i wydłużyło przerwy pomiędzy występami. Dodajmy jeszcze, że ps. „Madonna” jest w dość unikalnej sytuacji, posiadając wspólnego menedżera i organizatora koncertów. Polska nie jest pępkiem świata i tylko szaleniec mógłby przypuszczać, że ktoś celowo zaplanował warszawski występ AD 2009 w święto Wniebowzięcia NMP, z uwagi na religijny charakter tego dnia w Polsce. Mogło natomiast się zdarzyć, że ktoś wybrał tę datę, gdyż był to dzień wolny od pracy (nb. była to sobota). Na pewno lepiej jest organizować show w dzień wolny od pracy, gdyż wielu ludzi dojeżdżających na imprezę z całego kraju nie musi wówczas brać dnia urlopu. Sobota jest zaś lepsza od niedzieli, gdyż impreza kończy się późno w nocy, a tysiące ludzi czeka jeszcze kilka godzin podróży do domu. A zatem to przekłada się na frekwencję, czyli zysk promotora.

Powtórzmy: zysk jest tu najważniejszy. Na pewno zwiększa go darmowa reklama. Stąd oczywiście organizator koncertu jest łasy na wszelką formę protestów przeciwko koncertowi, bo zwiększa się w ten sposób zainteresowanie imprezą. Zaś szczególnie cieszą go protesty oparte o fałszywe argumenty, zwłaszcza jeśli jest to jasne dla każdego człowieka z grubsza zorientowanego, kim jest „Madonna”. Wodą na młyn dla nich są zatem wszelkie rzekome palenia krzyży tudzież doczepianie do 15 sierpnia słów: „W tym kraju nie ma miejsca na dwie królowe”, które oryginalnie padły lata temu w kontekście Elżbiety II ze Zjednoczonego Królestwa. Kłamstwa mają tu szczególnie krótkie nogi i działają na rzecz „wybitnego artysty prześladowanego przez ciemnych katolików”.

Być może zresztą, pod wpływem darmowej reklamy z 2009 r., ktoś w obozie „Madonny” wskazał 1 sierpnia a nie 31 lipca czy 2 sierpnia jako datę kolejnego występu „gwiazdupci”. Dzięki temu biznes się pokręci odrobinę lepiej.

Protest w sprawie takiego koncertu jest niestety skazany na porażkę z przyczyn komercyjnych. Taka impreza to biznes liczony na kilka mln $. Być może dlatego protestujących dopada pokusa, by konsumować swoje zaangażowanie jakimś absurdalnym zarzutem, bez którego nie dostąpiliby swoich pięciu minut sławy. Z drugiej strony, dodam z goryczą, zazwyczaj mało kto z kręgów konserwatywnych wie, przeciwko czemu protestuje w popkulturze.

Tymniemniej, w cieniu jupiterów pojawił się trafny głos kilku polskich kapłanów, xx. Grefkowicza, Więcka i Pająka:

Nie doszukujemy się wszędzie i we wszystkim złego ducha, jednak ten koncert jest potężną dawką trucizny uderzającą w podświadomość za pomocą częstotliwości, ukrytego symbolizmu i obrazów.

Mamy bezczeszczenie chrześcijaństwa. Obraz katedry średniowiecznej (=Kościoła), która zostaje sprofanowana przez całkowitą zmianę jej przeznaczenia.

Ten koncert to antyliturgia. Jesteśmy świadkami profanacji Krzyża. Brama (w jej centrum krzyż) rozpada się w drobny mak (to ma obrazować zwycięstwo złego nad Kościołem). Profanacja Najświętszego Sakramentu i wyśmiewanie się z najważniejszych tajemnic wiary: Wcielenia, Narodzenia i Śmierci Pana.

Wszystko odbywa się w »obecności« demonów, które wchodzą do »katedry« po zniszczeniu bramy. Gra świateł (czerwień i czerń), muzyka i taniec ociekający motywami pogańskich kultów (np. prostytucja sakralna). Krzyże noszone przez uczestników (różańce zawieszone na szyi) to kolejny element parodiowania.

Cześć oddawana jest »czarnej postaci« (Madonna), a w momencie kulminacyjnym czci następuje »wybuch«, w którym następuje zniszczenie »katedry«. Sekwencja obrazów wskazuje na powrót do pierwotnego chaosu. Madonna oddaje się w ręce zła symbolizowanego przez odrażające postaci, przed którymi nie broni się wcale, nie okazuje lęku i poddaje się temu, co z nią robią.
 

Znalazłem na YT stosowne fragmenty odnoszące się do tych tekstów. Chodzi o sam początek występu, ilustrowany muzyką kabalistyczną oraz o jeszcze jedno intro, mniej więcej po 20 minutach „show”.








  
Przy tem, co pseudonim „Madonna” pokazuje AD 2012, poprzednie ekscesy, tj. zakładanie korony cierniowej czy występowanie na krzyżu, wydają się być dziecinnemi igraszkami. Nie daje to najlepszego świadectwa wyznawanej przez nią wierze, tj. kabalistycznej formie judaizmu. Potwierdza zaś wszelkie nasze, chrześcijańskie negatywne stereotypy względem kabalistów. Czy da się bowiem w jakikolwiek racjonalny sposób wytłumaczyć, czemu pseudonim „Madonna” włącza sceny o jawnie okultystycznym przesłaniu do koncertu rzekomo rozrywkowego, wplata je między taniec a fajerwerki ?

Trudno mi dołączać do bojkotu czegoś, co ze swej definicji zupełnie mnie nie interesuje. Nie wydałem przez całe życie ani złotówki na tę „artystkę” i nigdy nie wydam. Ale protest powinien też dotykać promotora imprezy – agencję Live Nation. Podmiot ten jest wyjątkowo nielubiany przez osoby uczęszczające na koncerty gwiazd muzyki rozrywkowej i ma robocze przezwisko „Evil Nation”. Ludzie ci windują do niebotycznych granic ceny biletów, korzystając z pozycji quasi monopolistycznej. Bowiem jeśli chcesz iść na koncert np. U2, zawsze musisz dać zarobić Evil Nation, niezależnie od tego, czy Bono z kolegami grają w Polsce czy na Węgrzech. Teoretycznie możesz wybrać koncert innego zespołu, spoza stajni EN. Ale czy to jest faktyczna alternatywa ?  Zbojkotowałem w czasie ostatniego roku polskie koncerty Iron Maiden i Metalliki, by nie dać zarobić nielubianemu promotorowi. Ale zespoły te widziałem już w życiu dostateczną ilość razy. Poza protestami przeciwko koncertowi podstarzałej, nieumiejącej śpiewać lafiryndy przydałby się szerszy bojkot wymierzony w imprezy organizowane przez Live Nation. Takie jak np. dzisiejszy występ Red Hot Chili Peppers. Ograniczajmy kasę, którą oni na nas zarobią ! Wspierajmy polskich artystów, także grających pop czy rocka, którzy nie muszą uciekać się do prowokacyj, by zainteresować odbiorcę. Bowiem bardzo często grają za przysłowiową czapkę śliwek dla kilkuset fanów.
 

czwartek, 19 lipca 2012

Ponownie o kapłanach posoborowia


Polskie  realia kościelne są takie, iż opuszczenie dużego miasta na niedzielę niemal automatycznie oznacza odcięcie od rozkwitających tu i ówdzie skansenów klasycznej liturgji rzymskiej. Poza nimi jest jedynie „zwyczajna forma rytu rzymskiego”, która najczęściej przypomina znaną mi z dzieciństwa „kiełbasę zwyczajną”, zapewnianą  30 lat temu w ramach kartek na mięso przez reżym generała Jaruzelskiego. Peerelowska kiełbasa kartkowa co najwyżej wyglądem przypominała kiełbasę z domowego (nielegalnego ?) uboju. Pozostałe walory, a więc smak, zapach i zawartość różniły się w obu kiełbasach diametralnie. Chyba starczy tej dygresji, bowiem jak słusznie powiedział kiedyś prezydent Komorowski „mowy mają być krótkie, a kiełbasy długie”.

 
W jedną z ostatnich niedziel trafiłem na „NOM kurortowy” w jednem z uroczych polskich uzdrowisk. Celebrans powiedział znakomite kazanie, trafiając w punkt trudnej Ewangelji. Ponadto zmieścił się ze swoją mową w dziesięć minut. Niestety, reszta NOMu była iście fastfoodowa: wybierano najkrótsze możliwe opcje pokuty, credo czy modlitwy eucharystycznej. Gdybym miał zminimalizować czas tego NOMu, mógłbym zalecić jedynie jedno: skasować chwilę zadumy po Komunji Świętej. Ale ta jedyna chwila ciszy liturgicznej u posoborowców być musi, bowiem … nie ma jej w klasycznym rycie rzymskim.  
 
Co jeszcze było na tym NOMie ? Sporo „nowej teologji". Czyli: „módlmy się, aby naszą wspólną ofiarę przyjął Bóg Ojciec Wszechmogący”, tudzież nieużywanie paten przy Komunji Świętej („na stojaka”), mimo obecności na sali 6 ministrantów. Czemu to wszystko służy? Czemu kapłan o błyskotliwym intelekcie i sympatycznej prezencji świadomie łamie istotne przepisy kościelne? Z jaką świadomością skończył ów NOM po niespełna 40 minutach od podejścia do stołu? Czy pierwszą myślą było: „dokonałem ofiary przebłagalnej”?  
Wypracowałem sobie roboczą tezę co do takich księży posoborowych. Kojarzą mi się z nowoczesnymi … ginekologami, którzy z jednej strony potrafią wyleczyć niepłodność tudzież podtrzymać ciążę, a więc uratować zagrożone życie, a z drugiej strony – nie mają oporów moralnych przez przeprowadzeniem „zabiegu” w przypadku występowania ryzyka, iż dziecko cierpi na poważną chorobą. 
Wielu aborterów przeszło w swoim czasie na stronę pro life. Myślę, że dokładnie tak samo może się dziać z kapłanami posoborowia. Pamiętajmy, że ci sami, który przyzwalają na profanacje Najświętszego Sakramentu i pośrednio mordują w ludziach wiarę w inne dogmaty Kościoła katolickiego  - przekazują jednak wiernym Sakramenty.
Módlmy się za ich nawrócenie.