W związku z awanturą z opracowaniami x. Przemysława Sawy na temat zagrożeń duchowych, zawierających miedzy innemi listę zespołów satanistycznych temat ten ponownie stał się modny. Portal "Fronda" zamieścił wywiad z dr. Sławomirem Hawryszczukiem, autorem książki pt. „Religia rocka”. Rozmowę przeczytałem z zainteresowaniem, mając nieco zastrzeżeń do podejścia zaprezentowanego przez Autora np. względem umieszczania w piosenkach przekazów możliwych do usłyszenia jedynie przy wstecznym odtworzeniu nagrania i postarałem się o "Religię rocka". Na jej okładce krótka notatka: Sławomir Hawryszczuk – z wykształcenia filozof i teolog, kompozytor, poeta …. Słowem, człowiek renesansu.
Hmmmm … Obawiam się ludzi nazbyt wszechstronnych. Niestety, często od interdyscyplinarności do dyletanctwa jest tylko jeden krok. Są dziedziny, w których oczytanie, a wiec zapoznanie się z wieloma opracowaniami, nigdy nie da takiej wiedzy jak analiza źródeł. Mam tu na myśli znajomość tematu na poziomie ogólnym; nie na szczegółowym, na którym trzeba pracować na źródłach.
Książkę zdobi podtytuł "ciemna strona muzyki rozrywkowej", a wszystko to jest opisywane na niemal 250 stronach. Hawryszczuk ma ambicję, by naświetlać dość gruntownie opisywane tematy, dlatego rozpoczyna dziełko od przebieżki po całej historji muzyki, począwszy od Mezopotamji, poprzez muzykę średniowiecza, aż po czasy współczesne. Analogicznie jest z kolejnemi rozdziałami. Te wprowadzenia są takie sobie: ignorantowi nie rozjaśnią w głowie z uwagi na szereg nic mu nie mówiących nazwisk, terminów i hermetyczny język, a osoba przynajmniej „średnio zaawansowana” będzie znała z innych źródeł lepsze wyjaśnienia problemów. Niestety też od samego początku mieszają się w książce tezy z faktami a prawda z fałszem. Autor pisze wszystko, co wie, ale nie wie wszystkiego, co pisze.
Rozdział 1 - Początki przemysłu muzyki rozrywkowej - zawiera streszczenie dokumentów masońskich z wieków XVIII i XIX, wytycznych Kominternu sprzed II wojny światowej, wszystkich postulujących dokonanie przewrotu kulturowego oraz opis egzorcyzmu dokonanego AD 1950 przez kalifornijskiego ... pastora, podczas którego zły duch miał zapowiedzieć, że diabły zawładną młodzieżą Ameryki. Niestety, w tym samym rozdziale wydaje się, że diabły kierują też Hawryszczukiem, bo ów wymienia jako prekursorów hard rocka zespół The Beatles, zaś wśród pierwszej fali tej muzyki wskazuje niejakiego Petera Townhauda z grupy The Moods. Ani piszący tę recenzję ani google nie znają ani takiej grupy ani tego muzyka, występuje on jedynie w polskojęzycznych opracowaniach rozmaitych Sawów i Hawryszczuków, którym zapewne chodzi o muzyka The Who Pete'a Townsenda, biseksualistę, komunistę i propagatora rozmaitych "mądrości" dalekowschodnich.
Rozdział 2 traktuje o zachowaniach gwiazd muzyki rozrywkowej. Ot, taka kompilacja skandali, jaką można przeczytać na jakimś internetowym "pudelku". Nie czuję się szczególnym ekspertem od tej części książki i przeczytałem ją dość pobieżnie. Ale jeśli Autor pisze, że muzycy z grupy Kiss "na koncertach dawali cyrkowe popisy seksualne", to chyba nadmiernie zaufał jakimś protestanckim fantastom z USA lub coś niedokładnie przetłumaczył z angielskiego na polski. Na innych stronach książki pada proste wytłumaczenie, czemu "artyści" tak lubią skandalizować: bo to zapewnia im rozgłos. A czemu lubimy czytać o wynaturzeniach i grzechach ?! Czy to nie bardziej naturalne wytłumaczenie problemu niż notoryczne poszukiwanie masonów, iluminatów i tym podobnych ?
Jakieś 10 spośród 40 stron Rozdziału 3 - Okultyzm, magia, satanizm - ukryte oblicze rocka jest poświęconych powiązaniom masońskim kompozytorów klasycznych - Mozarta, Sibeliusa, Beethovena, Legrosa, Liszta, Verdiego i innych. Dowiadujemy się, że "współcześni kompozytorzy związani z kołami iluminatów to między innymi Szwed Jens Johansson i Fin Joonas Kokkonen. Obaj w 1984 roku uczestniczyli w koncercie zorganizowanym na 60-lecie Wielkiej Loży Finlandii". Ciekawe, czy Autor ma świadomość, że drugi z wymienionych był onego czasu jednym z czołowych fińskich kompozytorów, kimś o randze Pendereckiego czy Góreckiego w Polsce, a pierwszy z wymienionych - dwudziestolatkiem, który w zasadzie nie rozpoczął wówczas jeszcze kariery najsłynniejszego klawiszowca na scenach heavy metalowych ? Zapewne nie, po prostu przepisał skądś oba te nazwiska i zrobił z Jensa wiodącego skandynawskiego kompozytora.
Polscy masoni w muzyce to m.in. Karol Kurpiński, Michał Kleofas Ogiński i być może także Chopin. Po wymienieniu tych nazwisk pędzimy dalej, czytając o sataniźmie, Aleisterze Crowley'u i Antonie La Vey'u.
Dla Autora może to być najważniejszy rozdział, skoro główną tezą jego dzieła jest, iż przemysł związany ze współczesną muzyką rozrywkową, a zwłaszcza rockową, może być skonstruowany celowo, aby osiągnąć demoralizację człowieka Zachodu. Myślę, że teza ta jest mocno przesadzona i nieprecyzyjna. W XXI wieku dobitnie widać, iż system demokratyczny krajów cywilizacji zachodniej stanowi spreparowaną fasadę, za którą kryją się faktycznie rządzący. Kręgom tym może zależeć, aby sterowane masy były niewykształcone i niemoralne, bo takimi ludźmi się łatwiej steruje. Równocześnie, rola „autorytetów moralnych”, a więc aktorów, muzyków i literatów legitymizujących ten układ jest nie do przecenienia, a rewersem tej umowy jest dyktatura „praw autorskich” uprzywilejowująca przedstawicieli i reprezentantów wyżej wymienionych zawodów. Można też sądzić, że wielu ludzi, być może więcej niż we wcześniejszych stuleciach, podpisuje pakt z diabłem w celu osiągnięcia korzyści doczesnych. Nie lekceważę zatem zjawisk opisanych przez Hawryszczuka, lecz chciałbym nadać im właściwą proporcję, istotnie różną od przedstawianej tu karykatury. Muzyka rockowa nigdy nie była, nie jest i nie będzie głównem złem tego świata.
Analizy dra Hawryszczuka rozpoczynają się od czegoś, co budzi grozę – opisu płyty Beatlesów z 1968 r. pt. … Devil's White Album. Grozę budzi w szczególności skrajna niekompetencja Autora, który powtarza tę nazwę na str. 91 i 92. Dla niezorientowanych: odnośna płyta ma tytuł „The Beatles” i najczęściej mówi się o niej jako o „White Album”, „Białej Płycie”, z uwagi na kolor okładki. Dodanie do niej jeszcze diabła to jak zacytowanie nonsensopedii w pracy doktorskiej. Nie potrzeba wiele wysiłku w czasach google, by cytat z wypowiedzi Lennona (Chrześcijaństwo zniknie straci swą moc, rozpadnie się. Nie muszę się nad tym zastanawiać. Mam słuszność i historia przyzna to. Już teraz jesteśmy bardziej popularni niż Jezus Chrystus. Zastanawiam się, kto zniknie pierwszy, Rock and roll czy chrześcijaństwo. ) poprawnie zlokalizować w czasie, tj. datować go na 4 marca 1966, a nie rok 1968, jak czyni Hawryszczuk.
Reszta rozdziału to ponowne jedno-, dwuzdaniowe przeskakiwanie z zespołu na zespół, z nurtu na nurt, by pokazać, jak wiele współczesnych teledysków, piosenek etc. jest nasyconych symboliką masońską, okultystyczną, satanistyczną. Wszystko to bez ładu i składu, bo raz pisze w miarę z sensem o współczesnym blackmetalowcu Nergalu, choć na stronie wcześniejszej (s. 94) palnął: „Członkowie hardrockowego zespołu Deep Purple podczas koncertów demonstrowali przenoszenie przedmiotów siłą myśli”. Przeczytałem w życiu wiele bzdur na temat muzyki rockowej, ale ta jest chyba największa.
Oczywiście krytyka Nergala i jego Behemotha powinna być znacznie bardziej pogłębiona, ale na to nie stać Hawryszczuka. Dla niego wszystkie współczesne nurty muzyczne zdają się być równie złe, przez co nie pisze tego, co w tym rozdziale powinien był zawrzeć. Choćby o fascynacjach okultystycznych lidera Theriona, skądinąd znakomitego kompozytora Christofera Johnssona, który korzysta z tekstów pisanych m.in. w języku enochiańskim przez Thomasa Karlssona i uczestniczy w kierowanym przezeń zakonie Dragon Rouge. Organizacja ta jest ponoć najdynamiczniej rozwijającym się stowarzyszeniem praktyków czarnej magji w Europie Środkowej i Północnej i mówi się, iż właśnie do niej należy m.in. „jasełkowy satanista” „jasełkowego księdza” Adama Bonieckiego.
Zostawiamy znaną tylko naszemu Autorowi organizację „Garry Funkell”, która rzekomo „obrała sobie za cel promowanie artystów, których twórczość była nasycona ideologią okultyzmu i wątkami satanistycznymi” i pomniejsze bzdury i kierujemy się do Rozdziału 4 – Backward Masking Process w muzyce rozrywkowej. Chodzi tu o umieszczanie w nagraniach wmiksowanych przesłań, które słychać jedynie wtedy, gdy się puści taśmę w przeciwnym kierunku. Domniemania te były bardzo częste jakieś 30 lat temu, gdy nie było łatwo odtworzyć nagrania od tyłu. Dziś każdy może to zrobić z plikiem muzycznym, używając oprogramowania umieszczonego w komputerze osobistym klasy PC. U autorów plagiatujących lub bezmyślnie przepisujących prace fundamentalistów protestanckich „badających” podówczas rocka do tematu tego wciąż przywiązuje się niesamowitą wagę, w ogóle nie zastanawiając się, czemu proceder ten miał występować od lat 60-tych po 80-te XX wieku. W pułapkę tę wpadł również Sławomir Hawryszczuk.
Wmiksowywanie jakichś nieczytelnych „od przodu” treści do nagrań jest dostrzegalne. Równocześnie mnóstwo treści antychrześcijańskich czy demoralizujących prezentowanych jest jawnie, stając się nawet przyczyną czyjejś sławy. Po cóż więc, na skalę wręcz masową, mieliby producenci nagrań stosować backward masking ? Większość przykładów w omawianym zakresie, prezentowanych przez Hawryszczuka, które miałem okazję odsłuchać w internecie, wydaje się być przynajmniej naciąganych.
Znaczna część tego rozdziału znów powraca do tematyki okultyzmu i satanizmu w hard rocku. Ponownie pojawiają się tu „zapożyczenia” z innych, analogicznych dziełek amerykańskich, którym bezkrytycznie ufa Autor. Stąd takie passusy: „Na jednym z przyjęć dla brytyjskich dziennikarzy Black Sabbath odprawił fragment czarnej mszy, demonstrując zebranym ofiarowanie Szatanowi młodej dziewczyny, Zespół nie ukrywał, że przed każdym koncertem uczestniczy w takim obrządku, posiłkując się niewinnością rzeczywistej dziewicy, którą ofiarowuje Szatanowi na ołtarzu skropionym krwią koguta”. Po takiej bzdurze oskarżenie Ozzy'ego Osbourne'a o mordowanie kotów podczas koncertów (s. 122) to pikuś.
Patrząc na skalę niekompetencji Autora można się wręcz zastanawiać, czy Sławomir Hawryszczuk nie jest jakimś kryptosatanistą, który zamiast zająć się tematem i ogarnąć w nim rzeczy istotne, a więc fascynacje okultyzmem np. Geezera Butlera (Black Sabbath), Ritchiego Blackmore'a (Deep Purple oraz Rainbow), a zwłaszcza Jimmy'ego Page'a (Led Zeppelin) nie pisze na te tematy za wiele konkretnego, a szczątkowe informacje prawdziwe poświęcone Sabbs czy Zeps toną w powodzi rzeczy zupełnie nieistotnych tudzież nieprawdziwych. Książka jest w swej całości kompromitacją i jej wybrane fragmenty mogą stanowić znakomity argument, iż wszelka krytyka współczesnej muzyki rozrywkowej może być czyniona tylko przez osobę niespełna rozumu.
Wracamy do książki, a konkretnie do Rozdziału 5 – Związki artystów z ideologią New Age. W zasadzie mamy w nim mniej więcej to samo, co we wcześniejszych partjach książki: jako takie wprowadzenie w problematykę, mnóstwo informacji o rozmaitych twórcach i skoki tematyczne: New Age właściwy, problem niezidentyfikowanych obiektów latających czy kościoła wyznawców Elvisa Presley'a.
Wbrew tytułowi książki, dwa ostatnie rozdziały poświęcone są subkulturze techno. Przy ich tworzeniu Autor nie korzystał z niewiele wartych opracowań amerykańskich protestantów, lecz głównie z prac polskich socjologów i kulturoznawców. Nie ma tu list groźnych didżejów i tym podobnych rewelacyj. Te rytmy są jednak jeszcze większym problemem, problemem świata, w którym człowiek staje się coraz mniej istotnym dodatkiem do komputerów. I chyba rozdziały te można ocenić najlepiej, choć również mogłyby być bardziej pogłębione.
W Polsce, przynajmniej od początku lat 80-tych XX wieku muzyka rockowa, była raczej szkołą samodzielnego myślenia niż buntu przeciw społeczeństwu i jego zasadom. Była kontestacją władzy cywilnej, w niewielki sposób krytykującą religię i władze duchowne. Gdy w latach 90-tych oddała pola z jednej strony rodzimemu disco – polo, z drugiej strony – zagranicznej muzyce pop, promowanej przez nowopowstałe media z obcym kapitałem, pozostała niszą, do której ściągali i wciąż ściągają nonkonformiści. Taka jest moja podstawowa diagnoza subkultur najszerzej pojętego rocka w Polsce. Oczywiście, i my mamy własnych satanistów i okultystów, ludzi promujących niemoralność. Ale – ponieważ cała scena rockowa jest relatywnie niewielka, to zbyt częste pisanie o niektórych spośród nich (np. o moim antyulubieńcu, Romanie Kostrzewskim) może być właśnie tą formą promocji, poprzez którą zdobędą większy wpływ na młodzież i społeczeństwo. Niekiedy najskuteczniej jest walczyć ze złem, pomijając w mediach jego obecność. Nieprzypadkowo nasze treści, treści konserwatywno – katolickie – są tak często pomijane przez mainstreamowe media. Uczmy się czegoś od naszych wrogów !
Wygląda na to, że autor „Religii rocka” wpisuje się w intensywnie promowaną już od la 90’ akcję ścigania zła w niemal wszelkich przejawach ludzkiej aktywności. Był Harry Potter, była homeopatia, jogi, figurki, amulety, pstryki, patyki i kapsle. A nie, kapsle może nie! Pardon! Poza brakiem umiejętności zachowywania zdrowych proporcji i brakiem rzetelności, niepokoi coraz bardziej to, że zjawisko to – zakładam uprzejmie, że niezaprogramowane – może prowadzić do pojawienia się „metafizycznych nerwic”. To spowoduje zwiększenie zapotrzebowania na egzorcyzmy, bashoboryzmy i co tam jeszcze. A diabeł będzie przytupywał z radości kopytami. Bo czymże innym może to zaowocować?!? No, najwyżej jeszcze kontynuacją karierek koryfeuszy tego cyrku, katolickich Harrych Portków, ich występami w mediach, kolejnymi „wybitnymi” publikacjami ( skąd znaleźć czas na śledzenie wypocin tych słowotokowców! ) oraz zupełnie z tym niezwiązanym przyrostem dochodów naszych tropicieli zła. Nazwisk nie przywołuję, autor artykułu wie, o kim mowa. Tak więc – „szkoda doprawdy dnia, nocy i czasu”. I słów!
OdpowiedzUsuńPewnie tego rodzaju ksiazki moze i mialyby jakas wartosc tak 30-40 lat temu kiedy dopiero zaczynal sie zalew mediow tresciami jaki obecnie stanowia z 90% calego przekazu. W zasadzie nalezaloby wyrzucic telewizor, nie kupowac gazet, internet z duzym wyczuciem. No coz takie czasy, trudno sie ustrzec "narazania na utrate wiary" itd. Nie wiem co jest dokladnie w ksiazce ale pewnie wystarcza zobaczyc 2-3 filmiki na youtube o rocku i ukrytych tresciach i wyjdzie na to samo, no bedzie szybciej i taniej. Jak ktos sie chce pobawic to moze sobie znalezc "stairway to heaven" od tylu albo haselka Obamy. Taka ciekawostka. Ale zasadniczo to caly ten trend "truthers" i rozne tego typu rzeczy moze i maja jakas wartosc edukacyjna ale odwracaja uwage od rzeczy zasadniczych. No ale coz takze i autor jak i czytelnicy tego bloga przeciez poszukuja czasem odprezenia.
OdpowiedzUsuńA skoro juz przy odprezeniu tak przy okazji taki ciekawy punkt widzenia (choc moze to juz jest skrzywienie specjalisty od wszystkiego Chomskiego) na V2 (pierwszy od 1:12)
http://www.youtube.com/watch?v=wjZrCRP1VMY
http://www.youtube.com/watch?v=SNDG7ErY-k4
Czcigodny Krusejderze
OdpowiedzUsuńCo się tyczy osiemnasto i dziewiętnastowiecznych kompozytorów tu wymienionych, podejrzewam że ewentualna ich przynależność do masonerii była taką samą gówniarzerią jak jaranie marychy dzisiejszych cwelebrytów. Czyli jedynie czymś robionym na pokaz dla zdobycia popularności wśród ówczesnej "elyty". Bo idioci istnieli zawsze, nie stworzyli ich przecież dopiero GW no Prawda czy Tusk Vision Network.
A skoro książka roi się od takich koszmarnych błędów, zastanawiam się czy nie jest to fałszywka obliczona na skompromitowanie przeciwników satanizmu. Czyli numer w stylu Ochrany.
Pozdrawiam serdecznie.
HEHEHELMANS xD
OdpowiedzUsuńRzetelna recenzja. Bardzo ciekawa pozycja na rynku. Chętnie przeczytam, żeby mieć swoje zdanie.
OdpowiedzUsuń