niedziela, 9 stycznia 2011

Paweł Milcarek „Historia Mszy. Przewodnik po dziejach liturgii rzymskiej” - recenzja

"Historia Mszy” to swoiste podsumowanie pierwszej dekady istnienia kwartalnika „Christianitas”. Jest to przewodnik po dziejach liturgii rzymskiej ułożony przez Pawła Milcarka. W słowie wstępnym do tekstu (wydanego zarówno jako numer 41-42/ 2009 jak i jako osobna publikacja książkowa) pisze on: „mój tekst nie jest ciężkim opracowaniem naukowym – w istocie jest swoistym dossier, tylko w niewielkim stopniu naznaczonym własnym stylem autora. Nie będąc liturgistą, nie chciałem udawać i naśladować stylu prac naukowych, w których cytaty są jedynie potwierdzaniem stawianych tez. W przedstawionym opracowaniu jest wręcz odwrotnie: moje słowo jedynie wiąże w jedną całość stawianych tez.”



Stali czytelnicy „Christianitas” mogą zatem nie bez racji porównywać omawianą „Historię Mszy” z wcześniejszą wersją dossier liturgicznego, które ukazało się w numerze 9/ 2001 kwartalnika.

Opracowanie składa się z czterech części:

I. Treść i forma – obejmuje ona pierwszych 1500 lat rytu rzymskiego, od jego wytworzenia się w czasach apostolskich aż po potrydencką kodyfikację św. Piusa V, stanowiącą reakcję Kościoła na błędy Marcina Lutra i anglikanizm.
II. Zmienne w niezmiennym – prezentacja kolejnych wieków liturgii zachodniej, aż po Mszał bł. Jana XXIII i zapisy Konstytucji o Liturgii Sacrosanctum Concilium.
III. Reforma i deformacja, czyli droga do Novus Ordo i pierwsze lata „kreatywnego rozwoju” tego obrządku oraz bezkompromisowej walki Pawła VI i jego zauszników ze zwolennikami tradycyjnej formy rytu rzymskiego.
IV. Nowe życie starej Mszy – opis kolejnych indultów wydawanych przez Jana Pawła II i Benedykta XVI oraz równoczesnej dalszej stopniowej degeneracji edycyj typicznych i prawa wokółliturgicznego związanego z Novus Ordo.

Formuła przewodnika liturgicznego, a więc długich cytatów z dzieł rozmaitych autorytetów kościelnych i naukowych zajmujących się liturgią katolicką, sprawdza się bardzo dobrze. Rola Autora sprowadza się zaś do wybierającego źródła i fakty, które zechce przedstawić. Te właśnie wybory pana Milcarka pragnę zaprezentować i skomentować w niniejszej recenzji.

Najmniej kontrowersyjne (i najkrótsze) są dwie pierwsze części opracowania. Mimo tego, że ponad 1900 lat historii rytów zachodnich zostało opisanych na zaledwie 150 stronach, w prosty i jasny sposób przedstawiono istotę Mszy rzymskiej. Z kart książki można też wyczytać, jak bardzo praktyka parafialna sprzed choćby stulecia różniła się od współczesności zarówno NOM - u jak i Mszy trydenckiej. Nasza wrażliwość liturgiczna jest w znacznej części ukształtowana przez Mszę dialogowaną, czyli postulat ruchu liturgicznego z XX wieku. Czynne uczestnictwo wiernych było popierane przez papieża św. Piusa X jako alternatywna nie tylko dla stereotypowego odmawiania różańca, ale także dla śpiewania pieśni w języku narodowym, które nawiązywały do treści modlitw aktualnie odmawianych przez kapłana. Zapewne wielu czytelników Pawła Milcarka będzie zdziwionych, że jeden ze znaków rozpoznawczych współczesnej liturgii tradycyjnej, silentium sacrum obejmujące modlitwy Kanonu, było wprowadzane do naszych świątyń dopiero w czasach soborowych (vide s. 131), zaś możliwą formą uczestniczenia w modlitwach Mszy Katechumenów podczas Mszy recytowanej było ... słuchanie ogłoszeń parafialnych: (świadectwo przytoczone na str. 134). Bardzo dobrze, że Autor zamieścił takie smaczki, bowiem dzięki nim łatwiej możemy zrozumieć, dlaczego posoborowe deformy liturgiczne zostały tak łatwo przyjęte na całym świecie: przedsoborowa praktyka pozostawiała wiele do życzenia.

„Reforma i deformacja” to zdecydowanie najlepsza część książki. Milcarek pokazuje tu, że Ordo 1965 stanowiło odpowiednią realizację postanowień soborowej konstytucji o liturgii i mogło długofalowo przynieść dobre owoce. Niestety, równolegle z pewnym uproszczeniem obrzędem Mszy i wprowadzeniem do niej języka pojawiły się wytyczne zalecające ustawianie ołtarzy umożliwiających celebrowanie „twarzą do ludu”, koncelebrę oraz udzielanie Komunii pod dwiema postaciami. A wszystkie kolejne zmiany są tylko gorsze i sprowadzają się do zwiększenia dowolności „przewodniczących zgromadzeń eucharystycznych” i lokalnych episkopatów. Z przedstawianych przez Autora dokumentów wynika, że ogół zarządzania Kościołem w czasach Pawła VI polegał na legalizowaniu praktyk uznawanych w tradycyjnym rozumieniu za nieprawidłowości oraz krępowaniu wszelkich inicjatyw zmierzających do utworzenia choćby jakiegokolwiek „skansenu”. Paweł Milcarek dokonuje umiejętnego doboru cytatów. Możemy zatem zapoznać się z szerokim spektrum opinij: od kardynałów (kard. Antonelli nt. reformy liturgicznej: „czują pogardę do tego, co istnieje obecnie. (..) mogą mieć jak najlepsze intencje, ale przy takiej mentalności są bardziej skłonni niszczyć niż odbudowywać”, str. 215 i 219), poprzez nowoczesnych duchownych (Jerzy Grześkowiak broniący desakralizacji liturgii – „należy pod tym pojęciem rozumieć również wprowadzenie do obrzędów liturgicznych rzeczywistości doczesnej (profanum) ze wszystkimi jej charakterystycznymi, współczesnymi znakami czasu. Zamiast dawnych, skostniałych, nieżyciowych obrzędów, gestów i elementów sakralnych należałoby przyjąć współczesne znaki i sposoby ekspresji”, str. 260-261), aż po Czesława Miłosza, w którego zabawnej i lekkiej wypowiedzi można wyczytać, że Antychryst nie mógłby zjawić się na Ziemi w sprytniejszym przebraniu niż pod postacią Jana XXIII, inicjatora dostosowania Kościoła do czasów współczesnych (str. 220). W rzeczy samej, Antychryst przybierający postać Pawła VI jest w świetle książki Milcarka zbyt łatwy do zdemaskowania. Montini jawi się w niej jako zdeterminowany rewolucjonista, którego okazuje władzę papieską jedynie w celu poskromienia tradycjonalistów: „w imię Tradycji wymagamy od wszystkich naszych synów i od wszystkich wspólnot katolickich celebrowania z godnością i zapałem obrzędów odnowionej liturgii. Przyjęcie nowego Ordo Missae nie jest z pewnością pozostawione wolnej decyzji kapłanów czy wiernych” (str. 280).

Ten sam trick stosował względem katolików wiernych Tradycji również Jan Paweł II: przymykał oko na nieposłuszeństwa i nowe pomysły progresistów równocześnie piętnując tradycjonalistów. Ale o tym expressis verbis nie przeczytamy w książce Pawła Milcarka. Bowiem jej ostatnia, czwarta część opisująca „Nowe życie starej Mszy” w sposób istotny zmienia perspektywę. Wbrew zgromadzonemu materiałowi dowodowemu Autor postrzega polskiego papieża przez pryzmat słów niezwykle rzadko cytowanego w publikacji Arcybiskupa Lefebvre’a, który po audiencji odbytej w dniu 18 listopada 1978 r. wypowiedział zdania „Jestem pełen nadziei. Z Janem Pawłem II wszystko jest możliwe”. Całość wykładu prowadzona jest w ramach swoistej „hermeneutyki ciągłości” łączonej z mitem dobrego cara i jego złych urzędników. Metoda ta jest możliwa, bowiem Milcarek zasadniczo pomija opisanie ogółu dzieła Abp. Lefebvre’a, którego rozwój możliwy był jedynie poprzez trwanie w oporze względem oficjalnych władz watykańskich, w tym Jana Pawła II. Jest rzeczą zrozumiałą, że książka zatytułowana „Historia Mszy” nie będzie odnosić się do wszystkich większych problemów doktrynalnych posoborowia, ale błędem jest pominięcie choćby tak kluczowych opracowań tradycjonalistycznych jak słynne „62 powody, dla których, aby pozostać w zgodzie z sumieniem, nie możemy uczęszczać na Nową Mszę”, dzieło księży z diecezji Campos. O tym, że Abp Lefebvre miał jakieś względnie nietypowe dla czasów posoborowych poglądy teologiczne, dowiadujemy się jedynie za pośrednictwem wypowiedzi prof. Gogacza, który zachowuje równą odległość względem progresizmu (x. Jan Kung) i reakcjonizmu (str. 311).

O ile Autor celnie wskazuje źródła błędów bugninizmu i ich konsekwencje (czego nie było w dossier o Mszy zawartym w Christianitas 9/ 2001), to wciąż nie potrafi docenić i opisać „ukrytego życia starej Mszy”, którego głównym dobroczyńcą był Abp Lefebvre. Nie ma zatem w książce zgoła nic pozytywnego o Bractwie Świętego Piusa X. Wręcz przeciwnie, „lefebvryści”, jeśli już się pojawiają, są postaciami negatywnymi: nielegalnie przejmują kościół Saint Nicolas du Chardonnet w Paryżu (str. 289), zrywają protokół z 5 maja 1988 (str. 320), wreszcie – przyjmują sakry biskupie w wyniku „nielegalnych święceń” udzielonych przez Abp. Lefebvre’a (str. 322) po czym zwalczają „”zdrajców” z Ecclesia Dei wykonujących „diabelską robotę” w służbie „modernistycznego Rzymu”” (str. 337). Są też oczywiście sytuacje, w których cytowane przez Milcarka wypowiedzi Piusowców są nietrafne i nierozsądne – chodzi mi w szczególności o zarzuty podnoszone w dwumiesięczniku "Zawsze Wierni" (numer 4/2002) przeciwko kard. Ratzingerowi (str. 396). Notabene, jest to jedyny znaleziony przeze mnie przypadek cytowania „Zawsze Wiernych” w omawianej książce. Bowiem, kiedy przedstawiciele FSSPX mogliby i powinni pojawić się jako pozytywni bohaterowie, na przykład w kontekście przywracania Mszy trydenckiej w Polsce w latach 90-tych XX wieku, Autor jest uprzejmy przemilczeć te fakty (Czytelnik znajdzie je np. w tekście p. K. Kawęckiego oraz w tekście p. P. Błaszkowskiego) i zamaskować je wypowiedzią p. Marka Jurka z 1998 r., w której podkreśla on, że „wbrew stawianym [przez lefebrystów] tezom, że to Bractwu Świętego Piusa X zawdzięczają swe prawa „wspólnoty Ecclesia Dei”, trzeba jasno stwierdzić, że to, co uzyskaliśmy do tej pory, było wolną, niewymuszoną decyzją naszych biskupów.” (str. 369).

Z perspektywy czasu spór wewnątrztradycjonalistyczny przechodzi już szczęśliwie do historii. FSSPX przestało być monopolistą, jeśli chodzi o celebrowanie Mszy trydenckich na świecie i w Polsce, a jego znaczenie stopniowo maleje, w miarę jak postępuje odnowa liturgiczna zapoczątkowana przez Ojca Świętego. Nie ma jednak żadnego powodu, by pozostawać mentalnie w czasach janopawłowych, jeśli chodzi o opisywanie FSSPX. Nie dowiemy się nigdy, czy gdyby Arcybiskup Lefebvre nie odrzucił porozumienia z maja 1988, świat katolicki byłby dziś w lepszej sytuacji. Nie ma żadnych gwarancyj, że Rzym ze swej strony dotrzymałby umowy, która odnosiłaby się wyłącznie do Bractwa i rozszerzył prawo do korzystania z liturgii trydenckiej na pozostałych kapłanów, skoro dwukrotnie wcześniej w czasie rządów Jana Pawła II odrzucono ideę „indultu generalnego”. Stosowne zapisy miały się znaleźć w pierwotnej wersji listu apostolskiego Dominicae Caenae z 1980 r. (str. 303) oraz jako wniosek wynikający z raportu dziewięciu kardynałów poproszonych przez Jana Pawła II o ocenę funkcjonowania indultu Quattuor abhinc annos wydanego w 1984 r. (str. 320). Jednak były za każdym razem oprotestowywane przez wpływowe zachodnie konferencje episkopatów. Jest bardzo wątpliwe, by pozwoliły one kontynuować tradycjonalistyczny eksperyment po śmierci sędziwego Arcybiskupa Lefebvre’a. Jest równie wątpliwe, że tym razem Jan Paweł II, sam daleki od sympatii i zrozumienia dla Tradycji, oparłby się ich presji.

Tyle miejsca poświęcam swemu sprzeciwowi wobec nazbyt uproszczonemu widzenia świata prezentowanemu przez Autora, ponieważ nie widzę argumentów potwierdzających moment rozpoczęcia „nowego życia starej Mszy”. Msza trydencka była odprawiana nieprzerwanie po deformie Bugniniego, niezależnie od opinij posoborowców na temat legalności posługiwania się Mszałem Św. Piusa V. Skoro ignorujemy rozmaite opinie Pawła VI i jego zauszników na ten temat, to nie ma powodu, by przyjmować i powielać inne opinie tych samych osób odnoszące się do mniemanego nieposłuszeństwa Arcybiskupa Lefebvre’a i założonego przezeń Bractwa. Równocześnie, jakkolwiek można się zgodzić z Pawłem Milcarkiem, że istotne psychologicznie było wydanie dwu pierwszych indultów na Mszę tradycyjną za czasów Jana Pawła II, to warto pamiętać, jak niewielki był ich zasięg oddziaływania. Pozwolenia te nie były punktem odniesienia dla wojtylianistów, którzy dalej psuli liturgię. I tak, przykładowo, w roku 1994 Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów wydała zgodę na włączanie tańców i oklasków do liturgii rzymskiej, celebrowanej wśród pewnych, bardziej żywiołowych ludów (s. 347) oraz na służbę ołtarza pełnioną przez ministrantki (s. 348); niewiele dobrego można również powiedzieć na temat III edycji typicznej Mszału Rzymskiego z 2002 r. (s. 402). Podkreślę raz jeszcze: bez dzieła i „nieposłuszeństwa” Abp. Marcelego Lefebvre’a pozycja wyjściowa pragnącego normalizować sytuację w Kościele Benedykta XVI byłaby zdecydowanie gorsza. Pozostając poza kontrolą modernistów można było łatwiej rozwijać się, czy po prostu przetrwać.

Sprawy zaczęły się zmieniać na lepsze dopiero po rozpoczęciu pontyfikatu Jego Świątobliwości Benedykta XVI, który stopniowo, krok po kroku realizuje swój plan „reformy reformy”. Od tego momentu zatem możemy mówić o przejściu starej Mszy z fazy „życia ukrytego” do „wiosny tradycji łacińskiej”. Indult generalny zawarty w motu proprio Summorum Pontificum stanowi otwarcie nowego rozdziału w historii Kościoła. Równocześnie jest to ostatnie wydarzenie opisywane w „Historii Mszy” Pawła Milcarka. To chyba dobry wybór, bowiem pozostawia w czytelnikach pewien głód. Byłoby najlepiej, gdyby ta pozytywna ciekawość skłoniła ich do zapoznawania się z innymi pozycjami na temat Mszy Świętej a także do wsparcia czynem i modlitwą dzieła podjętego przez Benedykta XVI.

---
kolejne archiwalja /Krusejder/

4 komentarze:

  1. Czcigodny Krusejderze
    Z czystej ciekawości pytam tylko czy komunia pod dwoma postaciami też budzi Twój niesmak? Bo wymieniłeś ją jednym tchem z takim usytuowaniem ołtarza aby ksiądz mógł celebrować "twarzą do ludu".
    Pozdrawiam serdecznie.
    Stary Niedźwiedź

    OdpowiedzUsuń
  2. Szanowny Stary Niedźwiedziu,
    pisałem o pierwszych istotnych zmianach względem Mszału Potrydenckiego. W obrządku łacińskim ten zwyczaj zanikł, a jego wskrzeszanie nie wynikało raczej z chęci łączenia się choćby z chrześcijaństwem wschodniem, co raczej przenoszenia aspektu Mszy z ofiary na ucztę. Vide: http://www.kuria.lublin.pl/kuria/akl/komunia_pod_dwiema_postaciami.html Z naszego, tradycyjnego punktu widzenia, nie ma się z czego cieszyć, choć oczywiście sama w sobie Komunja pod 2 postaciami herezją itp. nie jest. Pozdrowienia !

    OdpowiedzUsuń
  3. Szanowny Krusejderze. Mam ten numer "Christianitas". Jeśli chodzi o środowisko Pawła Milcarka i ich dość oryginalnie reprezentowany tradycjonalizm, to jestem delikatnie rzecz ujmując zdystansowany. Aczkolwiek samo pismo cenię. pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  4. Czcigodny Krusejderze
    Biorąc pod uwagę czyją wersją "autorską" jest ta komunia pod dwoma postaciami bardzo się cieszę że nie uważacie jej za herezję. Bo inaczej wyszłoby odrobinę głupio.
    Pozdrawiam serdecznie.
    Stary Niedźwiedź

    OdpowiedzUsuń