A oto fragmenty "Dziennika" Juliena Greena odnoszące się do lat 1970 - 1973
6 grudnia 1970 - Oto słowa, które wyczytałem w nowym mszale w nagłówku drugiej niedzieli Adwentu: "W pragmatyzmie materialistycznym społeczeństwa dotkniętego bezwładem swoich struktur, decydujące mutacje mogą wyjść tylko z percepcji quasi profetycznej umysłów dociekliwych, zestrojone bardziej z przyszłością aniżeli z przeszłością, w której krystalizują się ukryte aspiracje całości". Ciekaw jestem, dla kogo przeznaczony jest ten abstrakcyjny żargon, i co może zeń zrozumieć ktoś o skromnym wykształceniu. Do kogo zwraca sie mszał? Do tak zwanych intelektualistów czy do maluczkich? Czy to język Ewangelii? Ale nie chcę zajmować się dłużej tymi okropnościami.
10 listopada 1970 - W Wersalu sześć tysięcy "milczących" manifestowało przeciw wyskokom niektórych księży, odśpiewując Credo po łacinie. Jacques Petit powiedział mi, że biorą mnie za integrystę; opinia sumaryczna, a więc nieścisła, lecz interesują mnie "milczący".
14 listopada 1970 - "La France catholique" opublikowała artykuł o knowaniach przeciw Kościołowi wewnątrz samego Kościoła. Jak zaprzeczyć, że Kościół dzisiejszy, we Francji przynajmniej, nie potwierdza już podczas mszy, iż Chrystus jest współistotny z Ojcem? Kościół mówił to i głosił w ciągu długich stuleci, a dziś spostrzegł się, że wierni nie rozumieją przymiotnika "współistotny". A czy rozumieją lepiej tajemnicę Świętej Trójcy albo tajemnicę Obecności Rzeczywistej? Ale mówi się coraz mniej o bóstwie Chrystusa i cudach, które czynił, aby swoją boskość potwierdzić. Ariusz dogląda swojej nauki katechizmu.
17 grudnia 1970 - Pięciu znakomitych teologów francuskich wystosowało do biskupów list - przed ich plenarną konferencją w Lourdes - prosząc, żeby w Credo nie zastępowali słowa "powszechny" słowem "katolicki". Bo i rzeczywiście, słowo "katolicki" to rodzaj granicy między Kościołem założonym przez Chrystusa a innymi Kościołami chrześcijańskimi, ale gdyby tę granicę zatrzeć, utworzyłyby już tylko jeden Kościół, w którym Kościół katolicki utraciłby swoje cechy odrębne. Tę powolną pracę wykonuje pewien odłam kleru, żeby Kościół rozszerzał się i rozpływał wśród mas.
22 grudnia 1970 - Dziś rano w "Le Figaro" notatka o liście zbiorowym - wspomnianym wyżej - na temat słowa "katolicki". Obawiają się, że nowy Kościół przyjmie słowo "powszechny". Zgadzając się wciąż na nowe ustępstwa, Kościół traci coś ze swojego autorytetu i zaciera się jego oblicze. Będzie to jedna z klęsk naszej epoki. Ta wędrówka ku protestantyzmowi, który nie żądał odeń aż tyle, skończy się rozdarciem świata katolickiego. Widzę, jak ono już się dokonuje, spoglądam z rosnącym niepokojem jak rozszerza się to zaślepienie.
19 lutego 1971 - Wczoraj w wielkiej księgarni. Książki poświęcone dzisiejszej religii. Unosi się z tych dziełek pisanych językiem chwiejnym i często nader pretensjonalnym zapach - mógłbym powiedzieć - odór niemal zwątpienia. Wszystko poddane wątpliwościom: Obecność Rzeczywista, bóstwo Chrystusa, nieomylność papieża. Nie widzę już dla siebie miejsca na tym świecie brutalnym i nudnym zarazem.
18 marca 1971 - Dziś rano rozmowa z ojcem Guissard, z gazety "La Croix". Usiłowałem określić dokładnie swoją obecną sytuację. Nie istnieją dwa Kościoły katolickie, istnieje tylko jeden, ten który nazywają nowym Kościołem, będącym jednak mimo wszystko Kościołem odwiecznym, tyle że ma nowe oblicze, w którym jeszcze rozeznać się trudno.
20 marca 1971 - Młody katolik powiedział mi, że przystąpił do komunii nie wyspowiadawszy się przedtem, chociaż miał grzechy na sumieniu; staje się to coraz częstsze. Dodaje, że utracił już poczucie grzechu...
26 marca 1971 - Ojciec Guissard przesłał mi tekst naszej rozmowy o Kościele. Nic dodać, nic ująć. Gdyby istniały dwa Kościoły, wybrałbym ten, którego głową jest papież. Nie chcę umrzeć jako schizmatyk.
13 sierpnia 1971 - Wczoraj około piątej po południu, w cudownej kaplicy przy rue du Bac, Anna wysłuchała mszy odprawianej przez azjatyckiego księdza w jakimś nie znanym jej języku. Czy ktokolwiek mógł tę mszę zrozumieć? Łacina dziś odrzucona, byłaby tu ogromnie pożyteczna. Wczoraj po południu, zakonnice od Świętego Wincentego a Paulo - była ich setka - zaintonowały głosami prześlicznie czystymi Adoro te, pieśń, która zawsze była mi droga. Następnie Tantum ergo, po czym błogosławieństwo Przenajświętszego Sakramentu. Z czułością słuchałem tych łacińskich hymnów, które przywróciły mi nagle Kościół mojej młodości...
21 października 1971 - Dziś rano u Świętego Tomasza z Akwinu, msza bliska tak jak to tylko możliwe dawnej mszy łacińskiej, a chór i organy powyżej przeciętności. Doznałem ogromnej radości, odnajdując wielkie fragmenty tej mszy tak mi drogiej, z ową zaś radością chwycił mnie nowy poryw. Powiedzą mi zapewne, że jestem sentymentalny, sądzę jednak, iż osiągając w ten sposób to, co zowią afektem, dotykamy czegoś głębszego.
10 grudnia 1971 - Jeśli chodzi o Kościół wstrząśnięty burzą, po której nie łatwo odzyskuje grunt pod nogami, powiem kiedyś - ale dlaczego nie miałbym powiedzieć nie czekając - że pozostanę mu wierny, dopóki papież będzie nauczał tego, w co wierzyliśmy zawsze.
17 grudnia 1971 - Rozmawiałem wczoraj z pewnym duchownym na temat dawnego Kościoła. "Kocham go i nikt mi tego nie wyperswaduje - powiedziałem. - Mnie też nie" - odparł. Dawny Kościół był piękny, surowy i miał wielki autorytet; nie wchodził w parantelę z żadnym innym Kościołem. Nowy nie ma jeszcze oblicz, wielkiego autorytetu nie zyskał jeszcze, jego siła przyciągania wydaje się wciąż słaba w porównaniu z tą jaką odznaczał się Kościół wczorajszy, możliwe jednak, iż to wszystko zmodyfikuje się z czasem.
Nowy Kościół... Nie kocha się dwa razy w życiu, tak jak ja kochałem Kościół dawny, o którym nie mówi się już nawet, gdyż milczy się w jego kwestii, i uważam to za przykre. Zupełnie jak gdyby się go wstydzono i chciano utopić w zapomnieniu.
24 grudnia 1971 - Ktoś powiada mi, że w jednym z największych kościołów paryskich jakiś ksiądz oznajmił, że Ewangelie nie są historyczne. Renan miałby skromniejsze wymagania. A wierni słuchali grzecznie. Mój informator, który doniósł mi o tym ważnym fakciku po prostu opuścił kościół (przez małe k). Mam wrażenie, że kler igra czasami z naszą wiarą.
31 stycznia 1972 - Przed kilkoma miesiącami wraz z setką pisarzy, artystów, muzyków, uczonych, duchownych protestanckich i katolickich (angielskich niemal bez wyjątku) podpisałem list do Ojca Świętego z prośbą, by nie dopuścił, żeby łacińska msza św. Piusa V zniknęła z naszego chrześcijańskiego patrimonium. Wśród sygnatariuszy był Henry de Montherland. Przed paroma dniami nadeszła odpowiedź na ręce, o ile wiem, arcybiskupa Westminsteru, pozwalająca na "okazjonalne" odprawianie rzeczonej mszy. Jeśli o mnie idzie, cieszę się mniemając, że za wszelką cenę należy zachować tę mszę zarówno piękną, jak szacowną.
12 lutego 1972 - Odwiedził mnie wczoraj pewien profesor, katolik, któremu zadałem pytanie tak często nasuwające mi się na myśl: "Co pan sądzi o tym, co dzieje się w Kościele?" Zasępił się i w odpowiedzi padły dobrze znane mi słowa: niepewność zamęt, smutek. Chyba spośród wszystkich katolików zapytanych o to, dwoje tylko wydało mi się całkowitymi zwolennikami dzisiejszego Kościoła.
6 marca 1972 - Byłby we mnie bogaty materiał na integrystę. Mam książkę dziś arcyrzadką, dawny mszał, Paroissien romain, a strzegę jej niczym smok strzegący skarbu. Szukam, i mam do tego prawo, kościołów, gdzie niektóre partie mszy odśpiewuje się jeszcze po łacinie, gdzie nie sroży się "muzyka" nowoczesna i gdzie odnajduję trochę owego Kościoła, ku któremu z miłością zdążałem za młodu, kiedy porzuciłem protestantyzm. Kościół, który stał się Kościołem wczorajszym, zapewne, pozostał żywy w najlepszej części mojej jaźni, składam więc hołd wiernego serca tej opuszczonej wielkości, to wszystko jednak, co uczynić mogę i nie posunę się dalej. Mogę powoływać się jedynie na Kościół, którego głową widzialną jest papież, bo tego właśnie nauczał mnie Kościół mojej młodości. Ale choćby najmocniejsze było moje przywiązanie do przeszłości, pokładam wielką ufność w Kościele dzisiejszym, gdyż jest dziedzicem obietnic Chrystusa. Niemniej, protestuję ze wszech sił przeciw machinacjom, jakich dopuszcza sie pewna część kleru, którą uważam, za nieodpowiedzialną: pragnę jej odejścia, bluźnierstwa tych ludzi budzą grozę. Moim przekonaniem jest, iż Kościół oswobodziwszy się od tych podejrzanych elementów, w których nie sposób rozpoznać katolicyzmu, odzyska pewnego dnia swój autorytet i swoje prawdziwe oblicze będące niekłamanym obliczem Chrystusa, wzniesie się ponad światem, skąd ja już zapewne odejdę.
6 kwietnia 1972 - Nie ma mowy, żebym oddalił się od Kośćioła, który Kościołem pozostaje, ale drogi, jakimi dziś podąża, dają mi do myślenia. Chcą rozdzielić Kościół i Ewangelię, Skoro Ewangelia wystarczy, po co właściwie Kościół? Tak rozumują ci, którzy chcą go zniszczyć. Nie uda im się, groźne jednak jest to, że wróg uderza na Kościół nie z zewnątrz, ale właśnie od wewnątrz. Istnieje w Kościele drugi Kościół będący kościołem Szatana.
1 maja 1972 - "La France Catholique" (koniec kwietnia 1972) cytuje słowa, jakie do uczniów klasy filozofii wypowiedział pewien ksiądz, który odprawiał dla nich mszę: "Święta Dziewica i święty Józef zdolni byli zrobić dziecko". Oto dlaczego rozsypuje się w gruzy i rozsypać się musi część Kościoła. Przetrwa Kościół prawdziwy lecz uszczuplony.
8 maja 1972 - Podobno Kościół usiłuje swoją liturgię zrekonstruować na wzór liturgii Kościoła pierwotnego, jak gdyby odtwarzając skutki miał nadzieję wskrzesić przyczynę: wiarę pierwszych czasów. A skądinąd tanio sprzedał bogactwa duchowe, jakie liturgia rozwijając się wnosiła w świat katolicki. Nie chciano Kościoła statycznego, zmumifikowanego, Kościoła z XIX wieku. Niebezpieczeństwem byłoby zastąpić go Kościołem statycznym z III wieku.
15 sierpnia 1972 - Poszedłem na mszę do Świętego Tomasza z Akwinu, odprawia się ją tam teraz po francusku. Celebrował młody ksiądz, Murzyn; o twarzy i głosie dziecka. Zagubił się w ogromnym mszale i nie mógł znaleźć Credo, przewracał kartki to w jedną, to w drugą stronę, trafił w końcu na właściwą i pojechał dalej. Co do muzyki wtórującej śpiewom wiernych, jest płaksiwa, brzydka, smutna.
22 października 1973 - Tej niedzieli na mszy w kaplicy cesarskiej Hofburgu. Mieliśmy na szczęście bilety, gdyż na paradnym dziedzińcu Fischera von Erlacha czekał bardzo długi ogonek. Dla mnóstwa wiedeńczyków bez względu na przekonania polityczne religią jest Mozart, Beethoven bądź Schubert. Kaplica jest spora i nader gotycka, lecz nazbyt odrestaurowana, jak mi się wydało. Wiele złoceń, wiele figur świętych. Jesteśmy o pięć, może sześć rzędów od ołtarza, a ścisk tu niebywały. Księża nadchodzą z głębi, bracia zakonni w czarnych sutannach i białych komżach. Celebrans ma na sobie prześliczny ornat gęsto haftowany w róże, ogród na piersi i na plecach; diakoni - zielone dalmatyki z zielonymi wstęgami u rękawów. Mszę odprawia się w całości po łacinie (z wyjątkiem modlitw za nasze czasy). Na lewo od ołtarza ze dwunastu młodzieńców w komżach intonuje śpiew gregoriański. Na chórze - dzieci i muzykanci. Gloria, Credo, etc. buchają wspaniałym wołaniem: to Msza koronacyjna Mozarta. Sopran w Glorii przypominał mi kosa z "schubertiady". Chóry, niemal nadludzko piękne, wydają się odsuwać grzeszników i wzywać jedynie sprawiedliwych, nie mają - zauważył Eryk - owej miłości dla grzeszników, jaką napotykamy u Schuberta. Wysłuchał mszy nieruchomo, nadzwyczaj uważnie, bo to taka msza, jaką lubi, msza kościoła "tryumfującego", z kwiatami i kadzidłem, i owym wzniosłym gromem śpiewu, który bije w stropy.
Jakże ja odnajduje w tym wszystkim moją młodość i jej wzloty! Ale przecież to zawsze msza. Nie można powiedzieć, że msza w języku potocznym zamiera na stopniach tego ołtarza, ona nie wchodzi tu nawet. Msza niemiecka stoi pod drzwiami, gdy tymczasem msza łacińska włada u Habsburgów.
25 listopada 1973 - Credo w Missa solemnins Bacha. Eksplozja Resurrexit, ten wybuch radości, który przyprawia o drżenie, wiara tryumfująca, uniesiona radością, jaką znaliśmy, a która jest dziś tak tragicznie zagrożona. Bronimy się wśród zmierzchu.
2 grudnia 1973 - Ojciec Dodin opowiada mi, jak pewien młody ksiądz z nowego Kościoła, ksiądz w golfie, pojawił się u komunistów i oznajmił, że chce wstąpić do partii. Odpowiedzieli, że nie chcą go, gdyż nie nosi ani krzyża, ani żadnej innej odznaki, po której dałby się rozpoznać. "My nie wstydzimy się naszej partii, przeciwnie."
Szanowny Krusejderze. Dziękuję za zaproszenie na Twój blog. Widzę, że jest co poczytać, więc będę częściej tutaj zaglądał. pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńSzanowny Amatorze, dziękuję za miłe słowa. Postaram się pisać częściej. Pozdrowienia
OdpowiedzUsuń