Pan Grzegorz Braun przez lata pracował na swoją pozycję zawodową i społeczną. Cała Polska poznała go 10 lat temu, gdy stworzył dokument o Lechu Wałęsie pt. Plusy dodatnie, plusy ujemne. Jedna z ostatnich scen filmu, w której Braun wręcza legendarnemu przywódcy Solidarności kserokopie raportów TW Bolka, a ów drze je na kawałki, należy z pewnością do najmocniejszych scen dokumentujących najnowszą historię Polski. Nie mniej ważne są również inne dzieła reżysera - Eugenika, Transformacja, Towarzysz generał oraz cykl Errata do biografii. Wszystkie one oraz jego aktywność publicystyczna i społeczna sprawiły, że w 2015 r. Grzegorz Braun mógł kandydować na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej, samodzielnie organizując komitet wyborczy oraz całe zaplecze logistyczno - organizacyjne. Był kandydatem niezależnym.
Uzyskał przyzwoity wynik (124 000 głosów) i poruszył w kampanii wyborczej kilka bardzo ważnych spraw. Był głosem jednoznacznie katolickim pośród kandydatów, ale poparło go też wielu uczciwych Polaków dalekich od kościelnej kruchty. Liczyłem, że po takim starcie Braun zadomowi się na scenie politycznej i będzie jej istotnym uczestnikiem. Liczyłem na wspólną listę "antysystemową" w wyborach parlamentarnych 2015, otwartą na wyborców Kukiza, Korwin - Mikkego, Brauna, Kowalskiego i Wilka. Tak się jednak nie stało: Braun usiłował stworzyć komitet pod nazwą "Szczęść Boże", ale listy zarejestrowano w zaledwie kilkunastu okręgach i uzyskano dziesiątą część głosów samego Brauna. Nie tylko to było porażką: już sama nazwa stanowiła kiepski greps, niegodny znakomitego twórcy. Z resztą było zaś jeszcze gorzej: Brauna otaczali zazwyczaj albo ludzie zupełnie nieznani albo znani niekoniecznie z najlepszej strony. Widać było, że poza powtarzaniem jak mantry słów "szczęść Boże" Braun nie miał pomysłu na działanie.
Nie chcę przeceniać znaczenia tej nieszczęsnej kanapy, ale fakty są takie, że antysystemowe komitety Zbigniewa Stonogi, Grzegorza Brauna oraz Kongresu Nowej Prawicy zebrały w sumie 0,4 % głosów, a więc więcej niż zabrakło liście KORWiN do przekroczenia progu wyborczego. A gdyby wszyscy wyżej wymienieni połączyli siły wraz z Pawłem Kukizem, to siły niezależnej prawicy byłyby w naszym parlamencie na jeszcze lepszej pozycji niż aktualnie zajmowana.
Wydaje mi się, że Grzegorz Braun znalazł się aktualnie na zakręcie. Ot, przykład. W kampanii prezydenckiej zasłynął brawurową interpretacją "Gwiezdnych wojen", którą sprowokowało pytanie, czy Mistrz Yoda był Żydem? Bardzo inteligentna i błyskotliwa wypowiedź ma już 500 000 wyświetleń. Braun tymczasem niestety zapomina, że sequele filmów rzadko kiedy dorównują oryginalnym pomysłom i niebezpiecznie eksploatuje temat. Wszędzie w mediach pojawiają się jego interpetacje najnowszej części sagi Jerzego Lucasa okraszone bon motem "Darth Vader był żołnierzem wyklętym".
Jednak dla każdego, kto choć trochę orientuje się w obu powyższych tematach, będzie oczywiste, że Braun jest uprzejmy bredzić. Żołnierze wyklęci do końca walczyli o swoje ideały kryjąc się po polskich puszczach, filmowy lord Vader przed śmiercią dokonuje zaś wolty i powraca na jasną stronę mocy. Nic się zatem nie zgadza.
Mam nadzieję, że Grzegorz Braun zaprzestanie interpretowania filmów i powróci do ich reżyserowania. Jeśliby zaś trwał przy swoim nowym zawodzie, to niewykluczone, że stanie się ... naszym zawodem.
Szczęść Boże Panie Grzegorzu !