Wprawdzie kazanie nie jest stricte częścią liturgii, ale nie da się go od niej oddzielać. Udajemy się na konkretną Mszę Świętą, którą zazwyczaj w każdą niedzielę i święto celebruje ten sam kapłan. Wiemy zatem, czego można się po nim spodziewać. A czego powinniśmy oczekiwać od dobrego kaznodziei?
Kazanie to wyjaśnienie Ewangelii i lekcji, które powinno odnosić się do naszego życia oraz doktryny i życia Kościoła. Powinno zatem umacniać naszą wiarę oraz skłaniać do zmiany zachowań, wspomagać proces ciągłego nawracania się.
Nie wiem, jakie są w tej dziedzinie Państwa oczekiwania i doświadczenia, ale moje są umiarkowanie dobre. O ile oceniając zgodność celebracji z rytem zapisanym w księgach liturgicznych prawie wszędzie można mówić o zasadniczo poprawnych celebracjach i niewielkich niedociągnięciach, to kazania na Mszach tradycyjnych w Warszawie i okolicach dobre tylko bywają. Najlepsze kazania głoszą nasi zacni emerytowani prałaci - ks. Jan Sikorski i ks. Tomasz Król. Nazwisk innych kapłanów i oceny ich krasomówstwa nie zamieszczę, choć oczywiście nie do wszystkich pozostałych miałbym zastrzeżenia.
Największym problemem kaznodziejskim jest gadulstwo i pustosłowie. Msza w tradycyjnej formie rytu rzymskiego maksymalnie ogranicza dowolność celebransów w kształtowaniu liturgii, jej zagajaniu i komentowaniu. Ale ogłoszenia i kazanie tym regułom nie podlegają. Niektórzy "birytualni" kapłani ewidentnie lubią się "samozrealizować", korzystają z tych minut sławy, wiedząc, że wierni nie mają wyboru i muszą ich wysłuchiwać. To oni wydłużają również najbardziej swe nieszczęsne mowy, które - gdyby się zamknęły w pierwszych dziesięciu minutach - byłyby całkiem dobrymi kazaniami. Być może ta grupa kapłanów głosi lepsze (a przynajmniej strawniejsze) kazania podczas nowych Mszy, bo tam często wystarczy po prostu powiedzieć ciekawą historyjkę jakoś powiązaną z tematyką religijną.
Innym istotnym czynnikiem determinującym słabość kazań na Mszach tradycyjnych jest brak nadzoru nad nimi. Grupki wiernych są zamkniętymi wspólnotami. Ludzie się cieszą, że tak rzadki dar jak Msza w tradycyjnej formie rytu rzymskiego jest dla nich celebrowana i przyjmują ją z dobrodziejstwem inwentarza, czyli zdecydowanie za długim kazaniem i fatalną oprawą muzyczną. Nie pójdą do proboszcza, by szepnąć, że ks. Zenobiusz to antytalent krasomówczy. Prędzej - zdrzemną się lub odmówią prywatne modlitwy, np. różańcowe.
Źródła tego problemu tkwią w systemie kształcenia. Polski system oświatowy nie przygotowuje ani do przemawiania ani do pisemnego formułowania myśli. Z drugiej strony niemal każdy człowiek rzadziej lub częściej musi coś powiedzieć lub napisać. Obcujemy zatem na co dzień z kiepskimi tekstami, fatalnie dukanymi. Przyzwyczailiśmy się do tej nędzy intelektualnej. Nie cenimy też wystarczająco u bliźnich talentów w tych dziedzinach.
Problemu kiepskich kazań nie da się szybko skorygować. Ale jeśli nie zaczniemy mówić, że problem istnieje, nic się nigdy nie poprawi.
Polecam wiernym kwotowe różnicowanie ofiary, zależnie od poziomu kazania. Myślę, że nie byłoby rzeczą niestosowną dołączanie do tacy karteczek o treści "za długie ogłoszenia", "słabe kazanie" itp. w rzadkich, ale występujących jednak przypadkach.
Polecam duchownym dobre przygotowywanie się do wygłaszania kazań i ogłoszeń. Zapewne przynajmniej 90% spośród Was zrobiłaby najlepiej, jakby mieściła się z tymi częściami liturgii w kwadransie. 10 minut - kazanie, nie więcej niż 5 minut - ogłoszenia.
Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi.Nie wierzycie? No to uświadomcie sobie, że jest pewna grupa ludzi, która przez beznadziejne lub nudne kazania przestała uczęszczać na Mszę Świętą. I jakkolwiek to była ich decyzja, to i na was, Czcigodni Kapłani, spadnie za to jakaś odpowiednia część odpowiedzialności.