Być może wiadomość ta pasowałaby lepiej na pierwszy wpis w miesiącu następnym. Ale czasem życie przerasta najśmielsze fantazje …. Emerytowany dyktator Kuby Fidelis Castro poprosił w Hawanie o audiencję u Ojca Świętego Benedykta XVI i rozmawiał z nim między innemi o przyczynach posoborowych zmian liturgji katolickiej !! A ponieważ zmian nie rozumie, poprosił Papieża o podesłanie książek, które mu tę sprawę wyjaśnią.
Castro został wychowany w wierze katolickiej, ukończył jezuicką szkołę średnią. Ma zatem pojęcie, jak powinna wyglądać nasza liturgja. Zapewne nie uczestniczył w niej od, mniej więcej, Soboru Watykańskiego II. W przededniu jego rozpoczęcia, za wczesnego Jana XXIII, przejął władzę na Kubie obaliwszy generała Batistę. Wbrew pozorom, przez dwa pierwsze lata (1959-61) nie był to kraj bolszewicki. Na wyspie nie istniała nawet kompartja. Stopniowo władza zaprzyjaźniała się z Sowietami i dyktatura skręcała aż do lewej bandy. Wraz z postępem walki klas duchowni katoliccy zostali wypędzeni (lub zamordowani), a Castro podpadł pod ekskomunikę nałożoną przez słynny dekret Świętego Oficjum przeciw komunizmowi z 1949 r.
Zapewne przywódca Kuby nie śledził za bardzo wizyty Jana Pawła II (AD 1998) pod kątem liturgij papieskich, bowiem pracował wtedy na przynajmniej trzech etatach: prezydenta, premiera i genseka kompartji. Ponadto sam przyjazd JP2 wystarczająco osłabiał pozycję Castro w kraju, więc w jego interesie nie było jakiekolwiek podsycanie tego procesu. Zaś teraz, od 2008 r. jest emerytem, ma mniej obowiązków i słabsze zdrowie. Co jakiś czas pojawiają się pogłoski o jego rychłem spotkaniu z pierwszym wikarjuszem Chrystusowym, św. Piotrem. Fidelis Castro może czuć, że jego czas nadchodzi i starać się przygotować do śmierci. Być może z tych wszystkich powodów obejrzał wszystkie transmisje z pielgrzymki Benedykta XVI.
No i trudno się dziwić, że widząc
dobrą setkę koncelebransów towarzyszących Benedyktowi XVI zagubiony katolik Fidelis zaczął się zastanawiać, czy to jest ten sam Kościół, który go ekskomunikował pół wieku wcześniej. Bez wątpienia widok ten nie współgra z deklaracjami propagatorów „reformy reformy liturgicznej”. Na Kubie koncepcja ta przegrała z oczekiwaniami duchowieństwa, pragnącego stanąć przy jednym stole z Ojcem Świętym. Dobrze więc, że wątpliwości dra Castro zostały wyrażone. I myślę, że trafiły do odpowiedniego Papieża.
Jakie książki mogłyby pomódz Fidelisowi Castro zrozumieć zmiany posoborowe oraz powrócić do wiary katolickiej? Z pewnością pomocny byłby „Duch liturgji”, zwłaszcza w albumowem wydaniu deluxe, ze zdjęciami p. Pawła Kuli wykonanemi w opactwie w Fontgombault.
Zaś zagadnienia doktrynalne mogłaby mu przybliżyć książeczka, która powstała właśnie w tym celu – „List do zagubionych katolików” Wiadomego Arcybiskupa.
Do paczuszki należałoby dodać modlitewnik i poświęcony różaniec.
Nie znam adresu p. Castro, nie mam ww. książek w hiszpańskiej wersji językowej. Zatem nic materjalnego mu nie wyślę. Ale mogę ofiarować parę Zdrowasiek za nawrócenie tego zatwardziałego komunisty. I Was do tego zachęcam !
czwartek, 29 marca 2012
sobota, 24 marca 2012
Ku pokrzepieniu serc : JE abp Henryk Hoser zabanował żydofila
Wielkie oburzenie rozchodzi się po cywilizowanej, części Polski. Członkowi Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów x. Wojciechowi Lemańskiemu cofnięto misję kanoniczną. Wprawdzie JE abp Henryk Hoser uzasadnia ją przyczynami porządkowemi, ale dobrze, że obrońca Nergala i niereformowalny żydofil został w ostatnich dniach lutego br odsunięty od pracy katechetycznej.
Sprawa nabiera wymiaru gombrowiczowskiego. Pierwsi wystąpili rodzice dzieci pozbawionych lekcyj religji. Na lokalnym portalu napisali:
Warto będzie pokazywać ten list wszystkim chcącym wyprowadzić ponownie nauczanie religji ze szkół. Jak widać, jest to wiodący przedmiot w szkole w Jasienicy k. Tłuszcza i choćby kilkutygodniowa przerwa w jego nauczaniu doprowadzi do utraty wiary 151 % tzw. wiernych. Niestety, list ten nie odniósł skutku. Głos zabrały zatem dzieci
Nie wiem, czy to x. Lemański nauczył te dzieci tak pięknie kaligrafować. Jest to całkiem możliwe, gdyż czegoś zapewne dzieci są na lekcjach uczone. Szkoda tylko, że tak wybitny proboszcz i katecheta nie nauczył swoich owieczek choćby tego, że:
1. Szef diecezji piastuje stanowisko Arcybiskupa i nazywa się Henryk Hoser, co godziłoby się napisać w korespondencji do niego skierowanej.
2. Forma listu kierowanego przez wiernego do osoby duchownej powinna zawierać formuły religijne, a więc „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” czy choćby „Szczęść Boże” w nagłówku oraz analogiczne zakończenie.
Doprawdy, już choćby te dwa listy obrońców x. Lemańskiego są negatywnym symptomem odnośnie do jego pracy duszpasterskiej i katechetycznej i wspierają merytorycznie decyzję JE arcybiskupa Henryka Hosera.
Sprawa nabiera wymiaru gombrowiczowskiego. Pierwsi wystąpili rodzice dzieci pozbawionych lekcyj religji. Na lokalnym portalu napisali:
Biskup z dnia na dzień odwołał Proboszcza z lekcji religii – 29 lutego 2012 w środku roku szkolnego, nie podając następcy ani przyczyny. W konflikcie dorosłych ludzi, jego Ekscelencja ksiądz Biskup ukarał nasze dzieci pozbawiając je bez uzasadnienia lekcji religii. Nikt ze strony kościoła nie zapytał naszych dzieci, nie zapytał rodziców, czy to co zamierzają uczynić jest dobre – bo na pewno nie edukacyjne w oczach naszych dzieci. Nikt ze strony szkoły nie przedstawił Radzie Rodziców nowego nauczyciela od lekcji religii, który miałby zastąpić odwołanego Proboszcza.
Czy to jest normalne w demokratycznym państwie? Może to państwo demokratyczne w Unii Europejskiej sięga tylko do Wisły, a po tej stronie już zaczyna się Białoruś? Dzieci, które miały lekcje z księdzem, są oburzone – żądają powrotu księdza. Pedagodzy wyjaśniając im, że nie wiedzą, o co chodzi. Czy próbują zamknąć im usta? Czy nasze dzieci nie mogą mieć swojego zdania? Czy one nie powinny wypowiedzieć się w kwestii czy ich lekcja religii, prowadzona przez Proboszcza, była na odpowiednim poziomie? To już są dzieci po 12 roku życia, na pewno mają swoje zdanie i potrafią dbać o swoje potrzeby. (..)
Gdzie są prawa ucznia? Czy nie są one w tym konflikcie łamane? Biskup pozbawiając dzieci ich nauczyciela wciąga w ten konflikt rodziców. Czyż szkoła i Kościół – jedna i druga instytucja nie jest utrzymywana z naszych pieniędzy i czy nie powinna liczyć się z naszym zdaniem?
Dlatego wołamy o pomoc. O pomoc wołają nasze dzieci – one tu cierpią najbardziej!
Warto będzie pokazywać ten list wszystkim chcącym wyprowadzić ponownie nauczanie religji ze szkół. Jak widać, jest to wiodący przedmiot w szkole w Jasienicy k. Tłuszcza i choćby kilkutygodniowa przerwa w jego nauczaniu doprowadzi do utraty wiary 151 % tzw. wiernych. Niestety, list ten nie odniósł skutku. Głos zabrały zatem dzieci
Nie wiem, czy to x. Lemański nauczył te dzieci tak pięknie kaligrafować. Jest to całkiem możliwe, gdyż czegoś zapewne dzieci są na lekcjach uczone. Szkoda tylko, że tak wybitny proboszcz i katecheta nie nauczył swoich owieczek choćby tego, że:
1. Szef diecezji piastuje stanowisko Arcybiskupa i nazywa się Henryk Hoser, co godziłoby się napisać w korespondencji do niego skierowanej.
2. Forma listu kierowanego przez wiernego do osoby duchownej powinna zawierać formuły religijne, a więc „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” czy choćby „Szczęść Boże” w nagłówku oraz analogiczne zakończenie.
Doprawdy, już choćby te dwa listy obrońców x. Lemańskiego są negatywnym symptomem odnośnie do jego pracy duszpasterskiej i katechetycznej i wspierają merytorycznie decyzję JE arcybiskupa Henryka Hosera.
piątek, 23 marca 2012
Akt schizmatycki arcybiskupa Gądeckiego
Okazało się, że mamy w Polsce przynajmniej jednego nad-papieża. Do roli tej pretenduje abp Poznania Stanisław Gądecki, który właśnie zakazał x. Włodzimierzowi Wygockiemu publicznego celebrowania Mszy w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego.
Arcybiskup twierdzi, że wydał pozwolenie na odprawianie dwóch Mszy w mieście w niedziele i … wystarczy.
Jak widać, nie przyjęła się w kierowanej przez niego diecezji wola Ojca Świętego wyrażona w liście apostolskim Summorum Pontificum, którego pierwsze artykuły stanowią:
Ten schizmatycki akt poznańskiego metropolity powinien być z całą mocą napiętnowany i oprotestowany. Jeśli ktoś ma chwilę czasu, może skorzystać z danych zawartych na stronie archidiecezji lub skontaktować się z nuncjaturą. Wierni uczestniczący we Mszach celebrowanych w Poznaniu przez x. Wygockiego oznajmili, że poinformują o sprawie papieską komisję Ecclesia Dei.
Arcybiskup twierdzi, że wydał pozwolenie na odprawianie dwóch Mszy w mieście w niedziele i … wystarczy.
Jak widać, nie przyjęła się w kierowanej przez niego diecezji wola Ojca Świętego wyrażona w liście apostolskim Summorum Pontificum, którego pierwsze artykuły stanowią:
Art. 1. Mszał Rzymski ogłoszony przez Pawła VI jest zwyczajnym wyrazem zasady modlitwy (Lex orandi) Kościoła katolickiego obrządku łacińskiego. Jednakże, Mszał Rzymski ogłoszony przez św. Piusa V i wydany po raz kolejny przez bł. Jana XXIII powinien być uznawany za nadzwyczajny wyraz tej samej zasady modlitwy (Lex orandi) i musi być odpowiednio uznany ze względu na czcigodny i starożytny zwyczaj. Te dwa wyrazy zasady modlitwy (Lex orandi) Kościoła nie mogą w żaden sposób prowadzić do podziału w zasadach wiary (Lex credendi). Są to bowiem dwie formy tego samego Rytu Rzymskiego.
Jest przeto dozwolone odprawiać Ofiarę Mszy zgodnie z edycją typiczną Mszału Rzymskiego ogłoszoną przez bł. Jana XXIII w 1962 i nigdy nie odwołaną, jako nadzwyczajną formą Liturgii Kościoła. Zasady użycia tego Mszału przedstawione we wcześniejszych dokumentach Quattuor abhinc annis i Ecclesia Dei, zostają zastąpione na następujące:
Art. 2. W Mszach odprawianych bez udziału ludu, każdy ksiądz katolicki obrządku łacińskiego, diecezjalny czy zakonny, może używać Mszału Rzymskiego ogłoszonego przez bł. Jana XXIII w 1962, lub Mszału Rzymskiego ogłoszonego przez Pawła VI w 1970, i może to robić każdego dnia z wyjątkiem Triduum Wielkanocnego. Dla takiego odprawiania, przy użyciu któregokolwiek z Mszałów, ksiądz nie potrzebuje żadnej zgody Stolicy Świętej ani Ordynariusza.
Art. 4. W Mszach odprawianych zgodnie z przepisami art. 2 mogą uczestniczyć z własnej woli – zachowując wszystkie normy prawne – wierni, którzy wyrażą taką chęć.
Ten schizmatycki akt poznańskiego metropolity powinien być z całą mocą napiętnowany i oprotestowany. Jeśli ktoś ma chwilę czasu, może skorzystać z danych zawartych na stronie archidiecezji lub skontaktować się z nuncjaturą. Wierni uczestniczący we Mszach celebrowanych w Poznaniu przez x. Wygockiego oznajmili, że poinformują o sprawie papieską komisję Ecclesia Dei.
wtorek, 20 marca 2012
O „żołnierzach wyklętych” i nie tylko
W ostatnich tygodniach kilkukrotnie mieliśmy okazję, by przeczytać poglądy prof. Adama Wielomskiego na kwestję „żołnierzy wyklętych”. Na łamach Tygodnika Siedleckiego padły takie słowa:
O ile do tej pory niektórych publicystów portalu konserwatyzm.prl można było traktować jako patriotów tzw. Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, tekst ten cofa się do czasów bierutowskich. Myślę, że na fali odwilży po 1956 r. nie byłoby potrzeby, by tak łgać na temat amnestji z 22 lutego 1947 r. i jej skutków dla osób ujawniających się. Wykonanie ustawy zostało bowiem powierzone Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego, które po przesłuchaniu 75 000 amnestjonowanych podzieliło ich na dwie grupy: zwerbowanych konfidentów i uwięzionych. Represje rozciągnięto na rodziny i kolegów wyżej wymienionych. Na przełomie lat 40-tych i 50-tych XX wieku w więzieniach i obozach pracy „władza ludowa” przetrzymywała blisko ćwierć miliona Polaków. W tym samym czasie zamordowano kilkanaście tysięcy ludzi, profilowo pokrywających się z „żołnierzami wyklętymi”.
Władza sowiecka dobierała sobie kolaborantów. Niektórzy ludzie o poglądach jakkolwiek prawicowych (piszę to zastrzeżenie, gdyż mam wielkie wątpliwości, czy np. nacjonalistów słusznie kwalifikuje się do miana prawicy) mogli dostąpić tego wątpliwego zaszczytu, który był im oferowany, o ile byli użyteczni dla systemu. Na tej zasadzie ocalił życie np. Bolesław Piasecki. Ale czy to czyni z niego polityka realnego ? Jakkolwiek pozwolono mu stworzyć autonomiczną strukturę, która w swoim czasie dysponowała sporemi środkami finansowemi, to jego wpływ polityczny na państwo był znikomy. Gdyby „Pax” sprzeciwił się władzy, zostałby w 24 godziny zneutralizowany. Opisując tę personę godzi się jeszcze wspomnieć dwa wątki. Pierwszym jest działanie na szkodę Kościoła katolickiego (tygodnik „Dziś i jutro” znajdował się na przedsoborowym indeksie, a sam Bolesław uniknął ekskomuniki wskutek działań biskupa Michała Klepacza, desygnowanego przez władze PRL na stanowisko przewodniczącego KEPu w czasie uwięzienia prymasa Stefana kard. Wyszyńskiego) a drugim – wydanie przez aresztowanego Piaseckiego NKWD i bezpiece informacyj o wszystkich kolegach i współpracownikach.
Większość polskich żołnierzy AK, NSZ, BCh i pomniejszych organizacyj militarnych w praktyce przynajmniej otarła się o wybór życiowy identyczny, jaki był udziałem żydowskich powstańców w gettcie warszawskim. Mieli możliwość wyboru, czy zginą z bronią w ręku czy dadzą się zaszczuć jak bezbronne zwierzęta. Gdy kończyła się wojna światowa zostawali w lasach bądź tam udawali się, by choćby tymczasowo chronić swe życie, by walczyć z grupami pospolitych kryminalistów, którzy stanowiąc filary władzy ludowej rabowali miejscową ludność i szerzyli bezprawie. Trudno w takich warunkach przegapić szansę, o jakiej pisze prof. Wielomski, a jakiej faktycznie nie było.
„Żołnierze wyklęci” byli również na swój sposób podobni do dwu innych formacyj czczonych przez Kontrrewolucję: do wandejskich szuanów i do meksykańskich cristeros. Nie byłbym w stanie uzasadnić odmiennego stanowiska do wyżej wymienionych grup, tj. czczenia jednych i piętnowania drugich. Tu nie ma miejsca na elastyczność i rozciągliwość konserwatyzmu. Pozostaje zakłamanie lub schizofrenia.
W moim przekonaniu był czas, gdy można było złożyć broń: było to zaraz po zakończeniu wojny. Jednak kierownictwa organizacji podziemnych trzymały podkomendnych w przekonaniu, że III wojna światowa wybuchnie lada chwila, choć wiedziały, że Zachód dał Stalinowi Europę Wschodnią na wyłączność. Już w roku 1946 było jasne, że wysiłek zbrojny nawet i stu tysięcy żołnierzy (a „wyklętych” było kilka czy kilkanaście tysięcy) niczego nie zmieni; co najwyżej wywoła rzeź, w większości zresztą ich samych.
W zdecydowanej większości „wyklęci” byli ludźmi, którzy nie mając wiedzy co do wydarzeń na świecie, przegapili moment złożenia broni i w przytłaczającej większości wypadków, nie z własnej woli, zostali wmanewrowani w sytuację bez wyjścia. Rozumiem, że nie mogli ufać nowemu systemowi, szczególnie, że pewna część żołnierzy podziemia prawicowego była represjonowana, ale przecież ponad 90% przetrwała stalinizm i dożyła często sędziwego wieku, jak choćby zmarły niedawno Michał Issajewicz „Miś”, uczestnik zamachu na Kutscherę, szefa warszawskiej SS.
Co więcej, o czym się już nie mówi, aby nie psuć martyrologicznego obrazu, większość „żołnierzy wyklętych” podejmowała próby poddania się, ale zaczęli to czynić, gdy nowa władza umocniła się i nie chciała już z nimi pertraktować.
Żołnierze "wyklęci" są raczej żołnierzami "zdesperowanymi". Popełnili błąd polityczny, który stał się ich błędem życiowym i dlatego po 1946 r. nie walczyli już o „wolną Polską”, ale o biologiczne przetrwanie.
O ile do tej pory niektórych publicystów portalu konserwatyzm.prl można było traktować jako patriotów tzw. Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, tekst ten cofa się do czasów bierutowskich. Myślę, że na fali odwilży po 1956 r. nie byłoby potrzeby, by tak łgać na temat amnestji z 22 lutego 1947 r. i jej skutków dla osób ujawniających się. Wykonanie ustawy zostało bowiem powierzone Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego, które po przesłuchaniu 75 000 amnestjonowanych podzieliło ich na dwie grupy: zwerbowanych konfidentów i uwięzionych. Represje rozciągnięto na rodziny i kolegów wyżej wymienionych. Na przełomie lat 40-tych i 50-tych XX wieku w więzieniach i obozach pracy „władza ludowa” przetrzymywała blisko ćwierć miliona Polaków. W tym samym czasie zamordowano kilkanaście tysięcy ludzi, profilowo pokrywających się z „żołnierzami wyklętymi”.
Władza sowiecka dobierała sobie kolaborantów. Niektórzy ludzie o poglądach jakkolwiek prawicowych (piszę to zastrzeżenie, gdyż mam wielkie wątpliwości, czy np. nacjonalistów słusznie kwalifikuje się do miana prawicy) mogli dostąpić tego wątpliwego zaszczytu, który był im oferowany, o ile byli użyteczni dla systemu. Na tej zasadzie ocalił życie np. Bolesław Piasecki. Ale czy to czyni z niego polityka realnego ? Jakkolwiek pozwolono mu stworzyć autonomiczną strukturę, która w swoim czasie dysponowała sporemi środkami finansowemi, to jego wpływ polityczny na państwo był znikomy. Gdyby „Pax” sprzeciwił się władzy, zostałby w 24 godziny zneutralizowany. Opisując tę personę godzi się jeszcze wspomnieć dwa wątki. Pierwszym jest działanie na szkodę Kościoła katolickiego (tygodnik „Dziś i jutro” znajdował się na przedsoborowym indeksie, a sam Bolesław uniknął ekskomuniki wskutek działań biskupa Michała Klepacza, desygnowanego przez władze PRL na stanowisko przewodniczącego KEPu w czasie uwięzienia prymasa Stefana kard. Wyszyńskiego) a drugim – wydanie przez aresztowanego Piaseckiego NKWD i bezpiece informacyj o wszystkich kolegach i współpracownikach.
Większość polskich żołnierzy AK, NSZ, BCh i pomniejszych organizacyj militarnych w praktyce przynajmniej otarła się o wybór życiowy identyczny, jaki był udziałem żydowskich powstańców w gettcie warszawskim. Mieli możliwość wyboru, czy zginą z bronią w ręku czy dadzą się zaszczuć jak bezbronne zwierzęta. Gdy kończyła się wojna światowa zostawali w lasach bądź tam udawali się, by choćby tymczasowo chronić swe życie, by walczyć z grupami pospolitych kryminalistów, którzy stanowiąc filary władzy ludowej rabowali miejscową ludność i szerzyli bezprawie. Trudno w takich warunkach przegapić szansę, o jakiej pisze prof. Wielomski, a jakiej faktycznie nie było.
„Żołnierze wyklęci” byli również na swój sposób podobni do dwu innych formacyj czczonych przez Kontrrewolucję: do wandejskich szuanów i do meksykańskich cristeros. Nie byłbym w stanie uzasadnić odmiennego stanowiska do wyżej wymienionych grup, tj. czczenia jednych i piętnowania drugich. Tu nie ma miejsca na elastyczność i rozciągliwość konserwatyzmu. Pozostaje zakłamanie lub schizofrenia.
wtorek, 13 marca 2012
Posoborowy miodek
Po aferze solnej nadszedł czas na aferę "miodową". Wczorajszy "Fakt" ujawnił, że oo. benedyktyni tynieccy mieli jakoby sprzedawać „poprawiany” po pszczołach miód jako produkt wyprodukowany w tradycyjny sposób, według tradycyjnych receptur.
Mówiąc kolokwialnie, posoborowi benedyktyni mieli wciskać swoim klientom kit. Ludzie płaciliby więc jak za towar deluxe a otrzymywali przeciętniactwo. Stąd oburzenie „Faktu” i powtarzających za nim przekaziorów.
„Fakt” tudzież GWno nie zaliczają się do krynic prawdomówności i rzetelności ziewnikarskiej, więc póki co nie traktuję powyższych informacyj jako … faktów.
Ale czy godziłoby się szczególnie oburzyć na Tyniec, skoro od wielu lat oferuje on (a także inne klasztory posoborowo – benedyktyńskie, np. Lubiń) wiarę sfałszowaną bez porównania bardziej niż ów nieszczęsny miód ? Ojciec Jan Bereza OSB przez ponad 20 lat psuł i podrabiał wiarę katolicką zanieczyszczając ją rozmaitemi aspektami buddyzmu i spotykały go za to pochwały. Analogicznie, do Tyńca zapraszani są mnisi buddyjscy i pod okiem posoborowego przeora sypią tam mandale, a więc dokonują obrzędów mających znaczenie religijne.
Zwykli, prości katolicy w dobrej wierze ufają „swoim” benedyktynom mając na uwadze znakomitą markę zakonu, jaka została wypracowana przez półtora tysiąclecia katolicyzmu. Zaś modyfikatorzy wiary mają niezłe plecy obok „ośrodka decyzyjnego”: tuzy takie jak Tomasz Sakiewicz i o. Posacki musiały przepraszać Tyniec za próby potępienia synkretyzmu religijnego. Drugi z wymienionych po pokajaniu się zapowiedział nawet, że opublikuje wspólnie z winowajcą sprawy o. Sawickim OSB wspólny tekst wyjaśniający powstałe kontrowersje, ale trzy lata minęły a artykułu wciąż nie ma.
Doktor Anielski napisał w Summie Teologicznej, iż:
Na wszelki wypadek będę więc trzymał się z daleka od posoborowego miodu posoborowych benedyktynów, tak jak obchodzę szerokim łukiem ich eksperymenta na płaszczyźnie dialogu międzyreligijnego. A z miodów polecam najbardziej dwójniaki i półtoraki. Firm konkretnych nie podam, bym nie musiał wklejać nApisu „Audycja zawierała lokowanie produktu”.
Mówiąc kolokwialnie, posoborowi benedyktyni mieli wciskać swoim klientom kit. Ludzie płaciliby więc jak za towar deluxe a otrzymywali przeciętniactwo. Stąd oburzenie „Faktu” i powtarzających za nim przekaziorów.
„Fakt” tudzież GWno nie zaliczają się do krynic prawdomówności i rzetelności ziewnikarskiej, więc póki co nie traktuję powyższych informacyj jako … faktów.
Ale czy godziłoby się szczególnie oburzyć na Tyniec, skoro od wielu lat oferuje on (a także inne klasztory posoborowo – benedyktyńskie, np. Lubiń) wiarę sfałszowaną bez porównania bardziej niż ów nieszczęsny miód ? Ojciec Jan Bereza OSB przez ponad 20 lat psuł i podrabiał wiarę katolicką zanieczyszczając ją rozmaitemi aspektami buddyzmu i spotykały go za to pochwały. Analogicznie, do Tyńca zapraszani są mnisi buddyjscy i pod okiem posoborowego przeora sypią tam mandale, a więc dokonują obrzędów mających znaczenie religijne.
Zwykli, prości katolicy w dobrej wierze ufają „swoim” benedyktynom mając na uwadze znakomitą markę zakonu, jaka została wypracowana przez półtora tysiąclecia katolicyzmu. Zaś modyfikatorzy wiary mają niezłe plecy obok „ośrodka decyzyjnego”: tuzy takie jak Tomasz Sakiewicz i o. Posacki musiały przepraszać Tyniec za próby potępienia synkretyzmu religijnego. Drugi z wymienionych po pokajaniu się zapowiedział nawet, że opublikuje wspólnie z winowajcą sprawy o. Sawickim OSB wspólny tekst wyjaśniający powstałe kontrowersje, ale trzy lata minęły a artykułu wciąż nie ma.
Doktor Anielski napisał w Summie Teologicznej, iż:
O wiele cięższą zbrodnią jest psuć wiarę, która daje życie dla duszy, niż fałszować pieniądze, które służą życiu doczesnemu.
Na wszelki wypadek będę więc trzymał się z daleka od posoborowego miodu posoborowych benedyktynów, tak jak obchodzę szerokim łukiem ich eksperymenta na płaszczyźnie dialogu międzyreligijnego. A z miodów polecam najbardziej dwójniaki i półtoraki. Firm konkretnych nie podam, bym nie musiał wklejać nApisu „Audycja zawierała lokowanie produktu”.
sobota, 10 marca 2012
Manifa 2012 – źródło inspiracji ??
Ledwo wróciwszy z zagranicy, a na drogach Stolicy mem oczom ukazał się znajomy motyw.
MANIFA!! Dawne czarownice miały swój sabat np. w Noc Walpurgij, z 30 kwietnia na 1 maja. Współczesne jędze wyłażą w Polsce w okolicach 8 marca. Tym razem domagają się świeckiego państwa, które nie będzie finansować Kościoła katolickiego. Okazuje się, że to jest najważniejsza idea AD 2012 dla rzekomych reprezentantek kobiet, ważniejsza niż np. podniesienie wieku emerytalnego z 60 do 67 lat. Gdy feministki mówią, że chcą przeciąć pępowinę łączącą państwo i Kościół, mam nieodparte skojarzenie z ogółem ich pogladów na matkę i dziecko. Myślę, że i teraz czubaszki najchętniej doprowadziłyby do "przecięcia pępowiny" zgodnie z zasadą "porodu częściowego", czyli wyjątkowo nikczemnej formy abortowania kilkumiesięcznych płodów, zasadniczo zdolnych do urodzenia i samodzielnego życia. Jeśli miałbym rację, to faktyczny przekaz Manify dążyłby do zniszczenie krzyża symbolizującego Kościół.
Lecz symbol tkwiący w mej pamięci nie mógł wiązać się z poprzedniemi edycjami zlotu czubaszków, bowiem były one poświęcone innem hasłom. Poszukałem zatem przez chwilę w pamięci, by przypomnieć sobie źródło skojarzeń:
Pół orła, krzyż, flaga - wszystko niemal takie same !
Zapewne znacznej części spośród Państwa nic nie mówi ten obrazek. Tymczasem jest to okładka najnowszej płyty polskiego zespołu thrashmetalowego KAT & Roman Kostrzewski.
"Kat” od zawsze oscyluje między grafomanją a satanizmem, przy czem zdecydowanie więcej jest tego pierwszego. Czy przekaz wokalisty zespołu Romana Kostrzewskiego różni się jakościowo od głosu polskojęzycznych feminazistek ? Zapoznajmy się z nieukrywaną przykrością z paroma wyjątkami z „Biało - Czarnej”
A gdy ten sam facet mówi prozą, brzmi tak:
Będąc nastolatkiem zauważyłem że w moim łbie i serduchu jest wiele miejsca dla spojrzenia laickiego z uwagi na religię, liberalnego i tolerancyjnego w swerze moralności i lewicowego w aspektach, życia społeczno - politycznego, co mylnie dziś się interpretuje jako tożsame tylko z utopijnym czy realnym komunizmem. Te ostatnie były pochodną prądów lewicowych podobnie jak myśli Nietschego ale jak to w życiu bywa zostały wykorzystane do walk politycznych i klasowych, a tam – wiadomo, zawsze dokonują skrótów i przewartościowań, będących zaprzeczeniem idei humanistycznych, z których się wywodziły.
Prawda, że ciężko odróżnić ten bełkot od słów utrzymanek przemysłu aborcyjnego ?
MANIFA!! Dawne czarownice miały swój sabat np. w Noc Walpurgij, z 30 kwietnia na 1 maja. Współczesne jędze wyłażą w Polsce w okolicach 8 marca. Tym razem domagają się świeckiego państwa, które nie będzie finansować Kościoła katolickiego. Okazuje się, że to jest najważniejsza idea AD 2012 dla rzekomych reprezentantek kobiet, ważniejsza niż np. podniesienie wieku emerytalnego z 60 do 67 lat. Gdy feministki mówią, że chcą przeciąć pępowinę łączącą państwo i Kościół, mam nieodparte skojarzenie z ogółem ich pogladów na matkę i dziecko. Myślę, że i teraz czubaszki najchętniej doprowadziłyby do "przecięcia pępowiny" zgodnie z zasadą "porodu częściowego", czyli wyjątkowo nikczemnej formy abortowania kilkumiesięcznych płodów, zasadniczo zdolnych do urodzenia i samodzielnego życia. Jeśli miałbym rację, to faktyczny przekaz Manify dążyłby do zniszczenie krzyża symbolizującego Kościół.
Lecz symbol tkwiący w mej pamięci nie mógł wiązać się z poprzedniemi edycjami zlotu czubaszków, bowiem były one poświęcone innem hasłom. Poszukałem zatem przez chwilę w pamięci, by przypomnieć sobie źródło skojarzeń:
Pół orła, krzyż, flaga - wszystko niemal takie same !
Zapewne znacznej części spośród Państwa nic nie mówi ten obrazek. Tymczasem jest to okładka najnowszej płyty polskiego zespołu thrashmetalowego KAT & Roman Kostrzewski.
"Kat” od zawsze oscyluje między grafomanją a satanizmem, przy czem zdecydowanie więcej jest tego pierwszego. Czy przekaz wokalisty zespołu Romana Kostrzewskiego różni się jakościowo od głosu polskojęzycznych feminazistek ? Zapoznajmy się z nieukrywaną przykrością z paroma wyjątkami z „Biało - Czarnej”
„Maryja omen”
W radiu "M".
Chóry wieszcze budzą kleszcze.
Hop na top.
Kręci się.
Dziury, rury- bzdury.
Hajs to hajs.
to hajs.
to hajs.
to hajs.
Kasę może mieć i wariat
Ale jego syn to szariat.
„Wolni od klęczenia”
Skrzydlaty święty w klasie zdjęty
Kalwaria w śniegu, jadą sanki
W kościele doły na fikoły
I ludzie wolni od klęczenia
„Milczy trup”
Dla mnie ksiądz to wesz.
Na jajach obcy zwierz.
Macie dość blizn?
To masą rząd
I siarą w świąd.
Tysiąc lat wiary w cud.
Biedny kraj.
Tępy lud.
Tysiąc lat wiary w cud.
Biedny kraj.
Milczy trup.
A gdy ten sam facet mówi prozą, brzmi tak:
Będąc nastolatkiem zauważyłem że w moim łbie i serduchu jest wiele miejsca dla spojrzenia laickiego z uwagi na religię, liberalnego i tolerancyjnego w swerze moralności i lewicowego w aspektach, życia społeczno - politycznego, co mylnie dziś się interpretuje jako tożsame tylko z utopijnym czy realnym komunizmem. Te ostatnie były pochodną prądów lewicowych podobnie jak myśli Nietschego ale jak to w życiu bywa zostały wykorzystane do walk politycznych i klasowych, a tam – wiadomo, zawsze dokonują skrótów i przewartościowań, będących zaprzeczeniem idei humanistycznych, z których się wywodziły.
Prawda, że ciężko odróżnić ten bełkot od słów utrzymanek przemysłu aborcyjnego ?
Subskrybuj:
Posty (Atom)