Pomysł ten od początku nie wydawał się trafny, albowiem von Hildebrand już pięć lat później, AD 1972 rozpoczynał przedmowę do swej kolejnej książki „Spustoszona winnica” słowami:
Dziś tytuł „Koń trojański w mieście Boga” nie odpowiada już sytuacji w Kościele świętym. Wrogowie ukryci w koniu trojańskim wyszli z niego, a działania niszczycielskie są w pełnym toku. Zaraza ma charakter postępujący: od prawie niezauważalnych błędów i załafszowań ducha Chrystusa i Kościoła świętego aż po jaskrawe herezje i bluźnierstwa.
Jednak podstawowym błędem metodologicznym Terlikowskiego jest nieskoordynowane pisanie o różnych zdarzeniach, jakie mają miejsce w różnych miejscach świata katolickiego. Książka zawiera 7 rozdziałów, odnoszących się do planowania rodziny i antykoncepcji, stosunku teologów do magisterium Kościoła, kapłaństwa, homoseksualizmu duchownych, roli świeckich w Kościele, ekumenizmu i liturgji. Autor czasem konfrontuje błędy posoborowe z tekstami soborowemi, czasem z przedsoborowemi (np. encykliką Piusa XI o kapłaństwie katolickiem „Ad catholici sacerdotii fastigium”), by skrytykować „Ducha Soboru” – znanego nam wszystkim Wielkiego Architekta błędów posoborowych. Ma zatem dobre intencje, ale brak mu systemowej metodologii, by opisać przyczyny pojawienia się „Ducha Soboru” i wskazać jego konkretne działania.
Tymczasem von Hildebrand w „Spustoszonej winnicy”, książce, którą cenię znacznie wyżej od jego poprzedniej publikacji, potrzebuje zaledwie kilkunastu stron, by opisać tę degenerację. Same tytuły rozdziałów mówią nam o źródłach kryzysu: 1. Letarg strażników. 2. Czy istnieje współczesna filozofia? 3. Kłamstwo złotego środka (pomiędzy ortodoksją a herezją).
Jeśli chodzi o nasz ogródek, to książka go w zasadzie nie dotyka. Autor stwierdza, że zastrzeżenia tradycjonalistów co do treści dokumentów soborowych są bezzasadne i na tem kończy z nami polemikę. W całej książce nie ma zdania nt. deklaracji o wolności religijnej, do której mamy największe zastrzeżenia. W zakresie liturgji Autor opowiada się po stronie „reformy reformy” Benedykta XVI. Warto z kolei nadmienić, iż Terlikowski przedstawia ciekawe argumenty na temat ekumenizmu i dialogu międzyreligijnego, umożliwiające zapewne – gdyby ktoś chciał – wypracowanie katolickiej wykładni dekretu o ekumeniźmie Unitatis redintegratio oraz deklaracji o stosunku Kościoła do religij niechrześcijańskich Nostra aetate. Tę część książki przeczytałem z największą uwagą.
Tomasz Terlikowski stwierdza (str. 13), że walka z błędną interpretacją Vaticanum II trwać może nawet 50 lat, zanim wyjdziemy na prostą i zaczniemy korzystać z prawdziwych, a nie zafałszowanych owoców Soboru. Jestem dwa razy większym optymistą. Sądzę, że Kościół potrzebuje 20 – 25 lat, by wymarły posoborowie zombie i zaczęły w nim rządzić pokolenia biskupów i proboszczów, dla których Sobór Watykański II nie znaczy nic. Którzy pozostawią „dorobek” tego wydarzenia historykom, a swoje metody duszpasterskie oprą o doktrynę Kościoła oraz o potrzeby katolików żyjących w XXI wieku.