Niestety, drugi tekst z tego samego numeru Obłudnika nie jest już porównywalnej klasy jak wywiad z x. Grygielem. Artykuł Józefa Majewskiego pt. „Powrót do przeszłości” to powrót do … teraźniejszości TP, czyli wiele słów bez treści, kłamstw i półprawd. Oto konkrety.
Akapit pierwszy dotyczy preambuły doktrynalnej, która powinna być przez FSSPX zaakceptowana, by Watykan nadał mu jakiś status w Kościele. Nie ma w nim słowa o tem, że strony uzgodniły, że treść preambuły nie jest ostateczna i Bractwo może zgłosić do niej swoje wątpliwości. Jest za to zapis, iż „do 2009 r. Bractwo było uznawane za schizmatyckie”. Chyba przez Majewskiego i Tygodnik Powszechny, bo żadnego dokumentu watykańskiego na ten temat nie ma.
Akapit drugi. Dr hab. Majewski streszczając „dzieje lefebryzmu” powtarza tezę, jakoby abp Lefebvre nie podpisał się pod dokumentami V2 o wolności religijnej, ekumenizmie i Kościele w świecie współczesnym. A wydawało się, że biograf Arcybiskupa, bp Tissier de Mallerais wyjaśnił tę kwestję wystarczająco.
Akapit trzeci stanowi streszczenie i laudację ku czci artykułu x. Ferdynanda Ocariza z Opus Dei pt. „Aprobata Soboru Watykańskiego II”. X. Ocariz był jednym z negocjatorów porozumienia Piusowców ze Stolicy Apostolską. Kończy się ono zdaniem Majewskiego: „Autentycznym interpretatorem tekstów soborowych może być tylko samo Magisterium Kościoła”. Widać, że nie wyobraża on sobie, że Magisterium Kościoła może zinterpretować błędy V2 po myśli tradycyjnych katolików. Czyżby zapomniał o korekcie w sprawie „subsistit in”, jakiej AD 2007 dokonała Kurja Rzymska na polecenie Ojca Świętego ?
Oczywiście u Majewskiego nie ma nawet słowa o poglądach na rangę V2 innego negocjatora rzymskiego, x. prof. Brunona Gherardiniego, choć jest on teologiem o bez porównania większym autorytecie niż x. Ocariz. Nb. zachęcam Państwa do zapoznania się ze stanowiskiem x. Gherardiniego opublikowanem na blogu Nowego Ruchu Liturgicznego.
Czy w kontekście tego wszystkiego dziwi, że autor Obłudnika zdaje się sugerować, że jego stanowisko jest zgodne z hermeneutyką ciągłości proponowaną przez Benedykta XVI ? Przecież cały jego, pożal się Boże, tekst jest przykładem „hermeneutyki ciągłości zerwania”.
środa, 21 grudnia 2011
wtorek, 20 grudnia 2011
Obłudnik Powszechny o lefebrystach, cz. I – x. Grygiel FSSP
Tygodnik Powszechny nie jest tak zaściankowy jak abp Michalik , a zatem co i raz porusza temat porozumienia FSSPX z Watykanem. W bieżącym numerze 51/2011 z 18 grudnia br. zamieszczono dwa teksty o piusowcach; jednym z nich jest wywiad z x. Wojciechem Grygielem z konkurencyjnego Bractwa św. Piotra.
Zabawna jest notka biograficzna, podług której x. Grygiel jest członkiem organizacji skupiającej „zwolenników abp Lefebvre’a, którzy zdecydowali się wrócić pod auspicje Stolicy Apostolskiej”. Trzeba mu to czasem przypominać ;)
Główna myśl zawarta w wywiadzie jest słuszna: spór o ekumenizm czy wolność religijną jest zaledwie pochodną odmiennych teologij głoszonych przez obie strony. Z jednej strony mamy system myślowy św. Tomasza z Akwinu stawiający Pana Boga na pierwszem miejscu i podporządkowujący Mu wszystko hierarchicznie. „Tymczasem” - mówi x. Grygiel FSSP – „ w XX w. większość teologów odeszła od tomizmu i zaczęła stosować filozofię dialogu, fenomenologię, egzystencjalizm. Tak zbudowana teologia stawia na dialog, zbliżenie, i z niego wyprowadza formę porozumienia z innymi, licząc na pojednanie w prawdzie. Wizja świata powstaje w oparciu o relację horyzontalną, czyli człowiek – człowiek.” Szansą na porozumienie jest w opinji x. Grygiela Benedykt XVI, który „zręcznie integruje systemy. Pokazuje, że np. koncepcja hierarchiczna klarownie tłumaczy wszechmoc Bożą czy strukturę Kościoła, a wizja horyzontalna pomaga w rozumieniu doświadczenia człowieka.” Stosunek do samego Soboru Watykańskiego II jest zatem również tematem zastępczym.
Niestety, x. Grygiel nie prowadzi dalej swojej myśli. Przechodzi do porządku dziennego nad faktem, że wizja Benedykta XVI jest w szczególności nie do pogodzenia z poglądami większości teologów XX wieku. Nie pisze wreszcie, że traktowanie poglądów ww. teologów jako przynajmniej równoprawnych ze wcześniejszem stanowiskiem Kościoła (zachowywanem m.in. przez lefebrystów) jest niemożliwe, gdyż oznaczałoby przyjęcie równoprawności założeń, że albo najważniejszy jest Bóg albo filozofujący teologowie. A przecież Dobra Księga mówi: „Nie możecie dwom panom służyć”.
Co do mnie, nie wierzę w nawrócenie owej większości współczesnych teologów. To, czego dokonali, to klasyczna, obserwowana i opisywana przez takich tuzów socjologji jak Michał Crozier czy Witold Kieżun, autonomizacja celów jednostek organizacyjnych. Wskutek niewystarczającego nadzoru ze strony przełożonych (tu: samego Watykanu) odeszli od celu głównego, dla którego zostali powołani (teologja to nauka o Bogu) na rzecz wskazanego przez samych siebie celu pobocznego (badania relacyj człowiek – człowiek). Można by ich tolerować w Kościele, gdyby uznali, że jednak Bóg jest najważniejszy. Prawda, że to dość minimalistyczne oczekiwanie ?!
Jeśli czegoś naprawdę brakuje w wypowiedzi x. Wojciecha, to stwierdzenia, że lefebryści nie są osamotnieni w Kościele katolickim ze swojemi poglądami. Kibicuje im wprawdzie zdecydowana mniejszość, ale bardzo świadoma swoich poglądów. Przejście na poziom filozofji i teologji zastosowane przez x. Grygiela pokazuje, jak bardzo mylą się wszyscy krytycy Bractwa św. Piusa X czy … Benedykta XVI, sprowadzający kościelny paleokonserwatyzm do estetyzmu, a więc umiłowania łaciny, chorału, kadzideł i haftowanych ornatów. Jest wprawdzie pewna część tradycyjnych katolików, która pozostaje na tym poziomie sprzeciwu względem posoborowia, ale ufam, że tak wnikliwe analizy jak zaprezentowana przez x. Wojciecha Grygiela FSSP pomogą im dostrzedz sedno sporu.
Zabawna jest notka biograficzna, podług której x. Grygiel jest członkiem organizacji skupiającej „zwolenników abp Lefebvre’a, którzy zdecydowali się wrócić pod auspicje Stolicy Apostolskiej”. Trzeba mu to czasem przypominać ;)
Główna myśl zawarta w wywiadzie jest słuszna: spór o ekumenizm czy wolność religijną jest zaledwie pochodną odmiennych teologij głoszonych przez obie strony. Z jednej strony mamy system myślowy św. Tomasza z Akwinu stawiający Pana Boga na pierwszem miejscu i podporządkowujący Mu wszystko hierarchicznie. „Tymczasem” - mówi x. Grygiel FSSP – „ w XX w. większość teologów odeszła od tomizmu i zaczęła stosować filozofię dialogu, fenomenologię, egzystencjalizm. Tak zbudowana teologia stawia na dialog, zbliżenie, i z niego wyprowadza formę porozumienia z innymi, licząc na pojednanie w prawdzie. Wizja świata powstaje w oparciu o relację horyzontalną, czyli człowiek – człowiek.” Szansą na porozumienie jest w opinji x. Grygiela Benedykt XVI, który „zręcznie integruje systemy. Pokazuje, że np. koncepcja hierarchiczna klarownie tłumaczy wszechmoc Bożą czy strukturę Kościoła, a wizja horyzontalna pomaga w rozumieniu doświadczenia człowieka.” Stosunek do samego Soboru Watykańskiego II jest zatem również tematem zastępczym.
Niestety, x. Grygiel nie prowadzi dalej swojej myśli. Przechodzi do porządku dziennego nad faktem, że wizja Benedykta XVI jest w szczególności nie do pogodzenia z poglądami większości teologów XX wieku. Nie pisze wreszcie, że traktowanie poglądów ww. teologów jako przynajmniej równoprawnych ze wcześniejszem stanowiskiem Kościoła (zachowywanem m.in. przez lefebrystów) jest niemożliwe, gdyż oznaczałoby przyjęcie równoprawności założeń, że albo najważniejszy jest Bóg albo filozofujący teologowie. A przecież Dobra Księga mówi: „Nie możecie dwom panom służyć”.
Co do mnie, nie wierzę w nawrócenie owej większości współczesnych teologów. To, czego dokonali, to klasyczna, obserwowana i opisywana przez takich tuzów socjologji jak Michał Crozier czy Witold Kieżun, autonomizacja celów jednostek organizacyjnych. Wskutek niewystarczającego nadzoru ze strony przełożonych (tu: samego Watykanu) odeszli od celu głównego, dla którego zostali powołani (teologja to nauka o Bogu) na rzecz wskazanego przez samych siebie celu pobocznego (badania relacyj człowiek – człowiek). Można by ich tolerować w Kościele, gdyby uznali, że jednak Bóg jest najważniejszy. Prawda, że to dość minimalistyczne oczekiwanie ?!
Jeśli czegoś naprawdę brakuje w wypowiedzi x. Wojciecha, to stwierdzenia, że lefebryści nie są osamotnieni w Kościele katolickim ze swojemi poglądami. Kibicuje im wprawdzie zdecydowana mniejszość, ale bardzo świadoma swoich poglądów. Przejście na poziom filozofji i teologji zastosowane przez x. Grygiela pokazuje, jak bardzo mylą się wszyscy krytycy Bractwa św. Piusa X czy … Benedykta XVI, sprowadzający kościelny paleokonserwatyzm do estetyzmu, a więc umiłowania łaciny, chorału, kadzideł i haftowanych ornatów. Jest wprawdzie pewna część tradycyjnych katolików, która pozostaje na tym poziomie sprzeciwu względem posoborowia, ale ufam, że tak wnikliwe analizy jak zaprezentowana przez x. Wojciecha Grygiela FSSP pomogą im dostrzedz sedno sporu.
Nie oceniaj książki po okładce ...
"Nie oceniaj książki po okładce" - śpiewa p. Stefan Tyler z Aerosmith w piosence Dude (looks like a lady). I ma rację, bo o ile na zdjęciu pierwszem jest tylko jeden niepokojący aspekt ...
... nowoczesny "wystrój" świątyni, to kompensuje go wszystko inne: na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z Mszą uroczystą, w której celebrans, diakon i subdiakon ubrani są w takie szaty, jakie były na stanie.
Kolejne zdjęcie dodaje nam sporo wiedzy na temat tego, co się wydarzyło:
Teatrzyk anglikańskich emerytek....
... nowoczesny "wystrój" świątyni, to kompensuje go wszystko inne: na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z Mszą uroczystą, w której celebrans, diakon i subdiakon ubrani są w takie szaty, jakie były na stanie.
Kolejne zdjęcie dodaje nam sporo wiedzy na temat tego, co się wydarzyło:
Teatrzyk anglikańskich emerytek....
niedziela, 18 grudnia 2011
Raport o stanie wiary abp. Józefa Michalika
Podziwiam odwagę autorów publikacji, a więc red. Tomasza Terlikowskiego i Grzegorza Górnego oraz samego abp. Józefa Michalika, że porwali się na porównanie z głośnym wywiadem – rzeką pomiędzy kard. Józefem Ratzingerem a Wiktorem Messorim. Nadali swojej pracy niemal identyczny tytuł, na pewno mając na względzie korzyści marketingowe. Mogę też zakładać, że większość recenzentów przyjmie postawę zgodną ze wszechwładnym „kultem św. Spokoja” i nawet jeśli jest z „kościoła łagiewnickiego”, to nie skrytykuje książki ani poglądów abp. Michalika. Taka konwencja, mimo rozmaitych harców, wciąż w Kościele polskim panuje.
Jednakowoż Ratzingerowski „Raport o stanie wiary” był przełomem. To była prezentacja poglądów Pancernego Kardynała. Być może zresztą po części jego program i wizja Kościoła ukształtowała się w czasie rozmów z Wiktorem Messorim, nic bowiem tak nie pomaga w określeniu własnego stanowiska jak dyskusja. To właśnie w „Raporcie” zawarte zostały tak fundamentalne tezy jak np. krytyka niektórych posoborowych wypaczeń, postulat „hermeneutyki ciągłości” czy potępienie teologji wyzwolenia. W czasach, w których powstał ów wywiad, funkcjonowali jeszcze w Kościele konserwatywni hierarchowie podzielający ów punkt widzenia, ale było to pokolenie odchodzące. Jestem przekonany, że kard. Ratzinger zdziałał bardzo wiele dobrego tą publikacją; wychował nowe pokolenia, które teraz, w dwadzieścia pięć lat później, mogą pójść dalej na drodze „odposoborowiania” Kościoła. Jak na tem tle wypada „Raport o stanie wiary w Polsce” abp. Michalika ?
Najważniejszy jest Rozdział 2 książki: Biskupi: model przywództwa prymasa Wyszyńskiego już przeminął. Na pytanie o obecny brak liderów formatu kardynałów: xięcia Sapiehy, Hlonda, Wyszyńskiego i Wojtyły, abp. Michalik odpowiada, że od Soboru Watykańskiego II zmieniły się czasy. Wprowadzono ostatecznie Kodeksem Prawa Kanonicznego z 1983 r. nowy model zarządzania Kościołem lokalnym, który opiera się na kolegjaliźmie. Michalik nie chce być przywódcą w dawnym stylu, bo uważa, że mógłby w ten sposób uczynić Kościołowi szkodę. Nie chce narzucać swoich poglądów pozostałym członkom Konferencji Episkopatu Polski, bowiem są oni sobie równi. Decyzje wypracowywane są poprzez dyskusje i głosowania. Do tego dodajmy, że przez skromność abp. Michalik nie chciał pełnić funkcji przewodniczącego KEPu i za każdym razem (AD 2004 i 2009) ulegał presji braci w biskupstwie w tej sprawie. Grzegorz Górny i Tomasz Terlikowski wielokroć w pytaniach sugerują hierarsze, że jest to postawa defensywna. Bezskutecznie, nie budzi to w nim żadnej głębszej refleksji.
Myślę, że tu jest właśnie klucz do arcybiskupa Michalika i znacznej części KEPu, zwłaszcza biskupów „toruńskich”. Oni wszyscy mogą patrzeć na kard. Wyszyńskiego i Jana Pawła II jak w obrazek, ale będą mówić temi słowy:
Opisane powyżej podejście oznacza skrajną dysfunkcję zarządzania. Decyzje nie są podejmowane lecz „podejmują się” w najgorszy możliwy sposób. Są bowiem nie tylko opóźniane z uwagi na konieczność konsultacyj w gronie liczącem niemal 100 osób, ale i obciążane piętnami: pseudodecydentów o usposobieniu defensywnem, nieskorych do ryzyka, starszych mężczyzn w wieku przedemerytalnym. Dramat ! Chyba wszyscy w okół kierujący się zdrowym rozsądkiem powinni uznać, że kolegjalizm jest olbrzymim błędem. Zwłaszcza, że jak wskazywał kard. Ottaviani, idea ta pojawia się w Ewangeljach tylko raz: gdy Pan Jezus konał w Ogrójcu, Jego uczniowie posnęli.
Kolegjalizm jest antytezą hierarchicznej natury Kościoła, pozwalającej właśnie na to, by promować na wyższe stanowiska odważnych, innowacyjnych wizjonerów, o ile działają oni w granicach prawa (kanonicznego) i tradycyj tworzących swoistą kulturę organizacyjną. Nie jest prawdą, że kiedyś byli wybitni biskupi i kardynałowie, a dziś nie ma ludzi podobnego formatu. Z pewnością są, ale obecny system zarządzania uniemożliwia im awans i skuteczne działanie. Cokolwiek by nie myśleć doktrynalnie o kard. Wojtyle, był to człowiek wybitny, przełamujący stereotypy i konwenanse. My, tradycjonaliści, uważamy, że wywiódł Kościół na manowce, ale równocześnie dostrzegamy, że wprowadzony przezeń kolegjalizm może co najwyżej uwikłać nas na dłużej w tem położeniu. Sytuację dodatkowo pogarsza „lewostronna otwartość” polskiego posoborowia, które jakkolwiek stara się zachowywać status quo, to jest nauczone, że co jakiś czas trzeba się otwierać na jakąś nowinkę, by nadążyć za duchami czasu i Soboru. Mamy zatem tę pełzającą rewolucję, która upodabnia polski Kościół do sterczących na Zachodzie Europy pokatolickich ruin. Kolejne dwie dekady rządów tych ograniczonych głupców zamienią ich następców w kustoszów nieodwiedzanych „muzeów”. Dziś jest ostatni moment, by zmienić kurs, zmienić model zarządzania i przywrócić normalność. Jeśli jeden człowiek podejmuje decyzję, to można łatwiej określić jej skutki. Gdyby w diecezjach funkcjonowały nieco inne modele zarządzania, można byłoby porównywać ich efektywność i jakość i promować te, które sprawdzają się w dzisiejszej rzeczywistości. Tak przez wieki funkcjonowały wszystkie organizacje, w zasadzie do dziś jest tak w podmiotach biznesowych; tego wszystkiego wreszcie uczy się studentów zarządzania.
Wracając do gomułkowskiego „adremu” … Co wynika z pozostałych rozdziałów „Raportu” ? Sam abp Michalik jawi się jako konserwatywny kapłan, otwarty na ludzi i ich problemy, starający się je życzliwie rozwiązać. Ponieważ pytania „Frondystów” nie zahaczają o kwestje drażliwe doktrynalnie, jak stosunek do ekumenizmu, tradycyjnej liturgji czy choćby samej estetyki liturgicznej, trudno jest mi nazwać go posoborowcem. Nic takiego nie wynika z książki, co jest jej istotną wadą. Bo to oznacza, że nie porusza ona szeregu kluczowych zagadnień ogólnokościelnego dyskursu ostatnich lat. Natomiast szereg innych pytań i odpowiedzi wskazuje, że abp. Michalik najlepiej się czuje w klimacie Kościoła polskiego połowy lat 90-tych XX wieku. On pozostał na etapie entuzjazmu do ruchów posoborowych takich jak neokatechumenat czy focolari i zapewne zupełnie nie rozumie głównych idej pontyfikatu Benedykta XVI. Z drugiej strony, szereg jego trafnych spostrzeżeń o kryzysie rodziny, braku elit w Polsce itp. nie może być w żaden sposób spożytkowany. Bowiem zapewne wszelka deklarowana otwartość na świeckich w Kościele kończyłaby się na konieczności wierności ograniczającym nas posoborowym bzdurom, takim jak opisany powyżej wrzód kolegjalizmu. Jeszcze wspomnę o tem.
„Raport o stanie wiary w Polsce” jest taki, jak jest arcybiskup Michalik. Podąża za doktryną Kościoła w kwestjach moralnych i stara się jej nauczać, przekazywać ją w zrozumiały sposób. Jest patrjotą i dobrym Polakiem. Ale jest też dość modelowym przykładem współczesnego biskupa. Czy warto przeczytać tę książkę ?
Myślę, że są lepsze pozycje apologetyczne, nawet w obszarze polskiego Kościoła posoborowego. Ja z niej wyniosłem bardzo dużo, ale głównie z uwagi na profesjonalne przygotowanie w dziedzinach prakseologji i zarządzania. Mam nadzieję, że za kilkanaście, kilkadziesiąt lat będą na jej przykładzie uczyć potencjalnych biskupów, jak NIE NALEŻY zarządzać Kościołem.
ENCORE
W numerze 47 lubczasopisma „Idziemy” wydawanego w diecezji warszawsko – praskiej zamieszczony jest wywiad z abp. Michalikiem, w którym stwierdza on, że wierni korzystający z posługi lefebrystów powinni się z tego spowiadać:
Przypominam, że zgodnie z oświadczeniem papieskiej Komisji Ecclesia Dei z 2003 r. :
- Można wypełnić obowiązek niedzielny na Mszy sprawowanej przez kapłana FSSPX,
- Nie jest grzechem uczestnictwo we Mszy w kaplicy FSSPX, gdy wierny nie czyni tego z chęci zdystansowania się od papieża, lecz z chęci uczestnictwa we Mszy w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego.
- Można złożyć skromną ofiarę na Mszy.
Są zatem dziedziny życia kościelnego, w których hierarcha przemyski jest, niestety, zupełnie nie na czasie. Szkoda, że powtarza takie opinje zamiast zrobić cokolwiek, by zrealizować wolę swojego papieża wyrażoną w Summorum Pontificum i szerzej przywrócić Mszę w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego do naszych kościołów. A może kolegjalizm uniemożliwia mu posłuszeństwo Ojcu Świętemu ?!
Jednakowoż Ratzingerowski „Raport o stanie wiary” był przełomem. To była prezentacja poglądów Pancernego Kardynała. Być może zresztą po części jego program i wizja Kościoła ukształtowała się w czasie rozmów z Wiktorem Messorim, nic bowiem tak nie pomaga w określeniu własnego stanowiska jak dyskusja. To właśnie w „Raporcie” zawarte zostały tak fundamentalne tezy jak np. krytyka niektórych posoborowych wypaczeń, postulat „hermeneutyki ciągłości” czy potępienie teologji wyzwolenia. W czasach, w których powstał ów wywiad, funkcjonowali jeszcze w Kościele konserwatywni hierarchowie podzielający ów punkt widzenia, ale było to pokolenie odchodzące. Jestem przekonany, że kard. Ratzinger zdziałał bardzo wiele dobrego tą publikacją; wychował nowe pokolenia, które teraz, w dwadzieścia pięć lat później, mogą pójść dalej na drodze „odposoborowiania” Kościoła. Jak na tem tle wypada „Raport o stanie wiary w Polsce” abp. Michalika ?
Najważniejszy jest Rozdział 2 książki: Biskupi: model przywództwa prymasa Wyszyńskiego już przeminął. Na pytanie o obecny brak liderów formatu kardynałów: xięcia Sapiehy, Hlonda, Wyszyńskiego i Wojtyły, abp. Michalik odpowiada, że od Soboru Watykańskiego II zmieniły się czasy. Wprowadzono ostatecznie Kodeksem Prawa Kanonicznego z 1983 r. nowy model zarządzania Kościołem lokalnym, który opiera się na kolegjaliźmie. Michalik nie chce być przywódcą w dawnym stylu, bo uważa, że mógłby w ten sposób uczynić Kościołowi szkodę. Nie chce narzucać swoich poglądów pozostałym członkom Konferencji Episkopatu Polski, bowiem są oni sobie równi. Decyzje wypracowywane są poprzez dyskusje i głosowania. Do tego dodajmy, że przez skromność abp. Michalik nie chciał pełnić funkcji przewodniczącego KEPu i za każdym razem (AD 2004 i 2009) ulegał presji braci w biskupstwie w tej sprawie. Grzegorz Górny i Tomasz Terlikowski wielokroć w pytaniach sugerują hierarsze, że jest to postawa defensywna. Bezskutecznie, nie budzi to w nim żadnej głębszej refleksji.
Myślę, że tu jest właśnie klucz do arcybiskupa Michalika i znacznej części KEPu, zwłaszcza biskupów „toruńskich”. Oni wszyscy mogą patrzeć na kard. Wyszyńskiego i Jana Pawła II jak w obrazek, ale będą mówić temi słowy:
„Bardzo się cieszę, że wierni do dziś pamiętają program prymasa Wyszyńskiego, bo to znaczy, że jego dziedzictwo nadal pozostaje żywe. Proszę nie zapominać, że on rozpisywał swój program na kolejne lata i tak też my staramy się czynić. Projekt takiego programu opracowuje Komisja Duszpasterska Episkopatu i przedstawia go wszystkim biskupom, którzy dyskutują o nim na konferencji plenarnej. Ostatnio pojawił się projekt rozpisany na dwadzieścia lat, ale nie zyskał on aprobaty Episkopatu. Większość biskupów uznała, że za dwadzieścia lat nie będzie już pełnić swoich funkcji, Lepiej jest natomiast brać odpowiedzialność za coś, co się będzie mogło przeprowadzić od początku do końca, niż zrzucać to na barki swoich następców. Ostatecznie zatwierdziliśmy więc trzyletni program duszpasterski.” (str. 57-58)
Opisane powyżej podejście oznacza skrajną dysfunkcję zarządzania. Decyzje nie są podejmowane lecz „podejmują się” w najgorszy możliwy sposób. Są bowiem nie tylko opóźniane z uwagi na konieczność konsultacyj w gronie liczącem niemal 100 osób, ale i obciążane piętnami: pseudodecydentów o usposobieniu defensywnem, nieskorych do ryzyka, starszych mężczyzn w wieku przedemerytalnym. Dramat ! Chyba wszyscy w okół kierujący się zdrowym rozsądkiem powinni uznać, że kolegjalizm jest olbrzymim błędem. Zwłaszcza, że jak wskazywał kard. Ottaviani, idea ta pojawia się w Ewangeljach tylko raz: gdy Pan Jezus konał w Ogrójcu, Jego uczniowie posnęli.
Kolegjalizm jest antytezą hierarchicznej natury Kościoła, pozwalającej właśnie na to, by promować na wyższe stanowiska odważnych, innowacyjnych wizjonerów, o ile działają oni w granicach prawa (kanonicznego) i tradycyj tworzących swoistą kulturę organizacyjną. Nie jest prawdą, że kiedyś byli wybitni biskupi i kardynałowie, a dziś nie ma ludzi podobnego formatu. Z pewnością są, ale obecny system zarządzania uniemożliwia im awans i skuteczne działanie. Cokolwiek by nie myśleć doktrynalnie o kard. Wojtyle, był to człowiek wybitny, przełamujący stereotypy i konwenanse. My, tradycjonaliści, uważamy, że wywiódł Kościół na manowce, ale równocześnie dostrzegamy, że wprowadzony przezeń kolegjalizm może co najwyżej uwikłać nas na dłużej w tem położeniu. Sytuację dodatkowo pogarsza „lewostronna otwartość” polskiego posoborowia, które jakkolwiek stara się zachowywać status quo, to jest nauczone, że co jakiś czas trzeba się otwierać na jakąś nowinkę, by nadążyć za duchami czasu i Soboru. Mamy zatem tę pełzającą rewolucję, która upodabnia polski Kościół do sterczących na Zachodzie Europy pokatolickich ruin. Kolejne dwie dekady rządów tych ograniczonych głupców zamienią ich następców w kustoszów nieodwiedzanych „muzeów”. Dziś jest ostatni moment, by zmienić kurs, zmienić model zarządzania i przywrócić normalność. Jeśli jeden człowiek podejmuje decyzję, to można łatwiej określić jej skutki. Gdyby w diecezjach funkcjonowały nieco inne modele zarządzania, można byłoby porównywać ich efektywność i jakość i promować te, które sprawdzają się w dzisiejszej rzeczywistości. Tak przez wieki funkcjonowały wszystkie organizacje, w zasadzie do dziś jest tak w podmiotach biznesowych; tego wszystkiego wreszcie uczy się studentów zarządzania.
Wracając do gomułkowskiego „adremu” … Co wynika z pozostałych rozdziałów „Raportu” ? Sam abp Michalik jawi się jako konserwatywny kapłan, otwarty na ludzi i ich problemy, starający się je życzliwie rozwiązać. Ponieważ pytania „Frondystów” nie zahaczają o kwestje drażliwe doktrynalnie, jak stosunek do ekumenizmu, tradycyjnej liturgji czy choćby samej estetyki liturgicznej, trudno jest mi nazwać go posoborowcem. Nic takiego nie wynika z książki, co jest jej istotną wadą. Bo to oznacza, że nie porusza ona szeregu kluczowych zagadnień ogólnokościelnego dyskursu ostatnich lat. Natomiast szereg innych pytań i odpowiedzi wskazuje, że abp. Michalik najlepiej się czuje w klimacie Kościoła polskiego połowy lat 90-tych XX wieku. On pozostał na etapie entuzjazmu do ruchów posoborowych takich jak neokatechumenat czy focolari i zapewne zupełnie nie rozumie głównych idej pontyfikatu Benedykta XVI. Z drugiej strony, szereg jego trafnych spostrzeżeń o kryzysie rodziny, braku elit w Polsce itp. nie może być w żaden sposób spożytkowany. Bowiem zapewne wszelka deklarowana otwartość na świeckich w Kościele kończyłaby się na konieczności wierności ograniczającym nas posoborowym bzdurom, takim jak opisany powyżej wrzód kolegjalizmu. Jeszcze wspomnę o tem.
„Raport o stanie wiary w Polsce” jest taki, jak jest arcybiskup Michalik. Podąża za doktryną Kościoła w kwestjach moralnych i stara się jej nauczać, przekazywać ją w zrozumiały sposób. Jest patrjotą i dobrym Polakiem. Ale jest też dość modelowym przykładem współczesnego biskupa. Czy warto przeczytać tę książkę ?
Myślę, że są lepsze pozycje apologetyczne, nawet w obszarze polskiego Kościoła posoborowego. Ja z niej wyniosłem bardzo dużo, ale głównie z uwagi na profesjonalne przygotowanie w dziedzinach prakseologji i zarządzania. Mam nadzieję, że za kilkanaście, kilkadziesiąt lat będą na jej przykładzie uczyć potencjalnych biskupów, jak NIE NALEŻY zarządzać Kościołem.
ENCORE
W numerze 47 lubczasopisma „Idziemy” wydawanego w diecezji warszawsko – praskiej zamieszczony jest wywiad z abp. Michalikiem, w którym stwierdza on, że wierni korzystający z posługi lefebrystów powinni się z tego spowiadać:
ktoś, kto chodzi na Mszę Świętą do lefebrystów czy posyła tam dzieci do sakramentu bierzmowania, ten obciąża swoje sumienie, bo łamie jedność Kościoła.
Przypominam, że zgodnie z oświadczeniem papieskiej Komisji Ecclesia Dei z 2003 r. :
- Można wypełnić obowiązek niedzielny na Mszy sprawowanej przez kapłana FSSPX,
- Nie jest grzechem uczestnictwo we Mszy w kaplicy FSSPX, gdy wierny nie czyni tego z chęci zdystansowania się od papieża, lecz z chęci uczestnictwa we Mszy w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego.
- Można złożyć skromną ofiarę na Mszy.
Są zatem dziedziny życia kościelnego, w których hierarcha przemyski jest, niestety, zupełnie nie na czasie. Szkoda, że powtarza takie opinje zamiast zrobić cokolwiek, by zrealizować wolę swojego papieża wyrażoną w Summorum Pontificum i szerzej przywrócić Mszę w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego do naszych kościołów. A może kolegjalizm uniemożliwia mu posłuszeństwo Ojcu Świętemu ?!
czwartek, 15 grudnia 2011
Polityka personalna Benedykta XVI w Polsce
Struktury Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce obejmują 14 archidiecezyj, 27 diecezyj oraz ordynarjat polowy Wojska Polskiego. Według stanu na dzień dzisiejszy, dokładnie po połowie zwierzchników tych jednostek administracji kościelnej mianowali Jana Pawła II i Benedykt XVI. Spójrzmy zatem na nominatów Ojca Świętego oraz jego politykę kadrową.
By ją zrozumieć, wróćmy na chwilę do roku 1992. Wtedy to wprowadzono aktualny podział administracyjny diecezyj bullą z 25 marca pn. Totus Tuus Poloniae Populus, która doprowadziła do zmniejszenia wielkości diecezyj i zakończyła proces dopasowywania ich do aktualnych granic państwowych. Proces ten trwał od 1972 r., kiedy to Paweł VI reaktywował i utworzył diecezje na tzw. ziemiach odzyskanych, zaś AD 1991 Jan Paweł II podniósł do wyższej rangi administracje apostolskie części pozostających pod obcemi okupacjami archidiecezyj: lwowskiej (Lubaczów), wileńskiej (Białystok) oraz diecezji pińskiej (Drohiczyn). Mówi się złośliwie i zapewne nie bez racji, że w następstwie Totus Tuus Poloniae Populus ordynarjuszami zostali wszyscy lepsi koledzy ówczesnego nuncjusza i obecnego prymasa Korony abp. Józefa Kowalczyka (ur. 1938). Pokolenie to zaczęło osiągać wiek emerytalny ok. 2004 r. (m.in. sławetny bp. Alojzy Orszulik), zaś obecnie wykruszają się jego ostatni przedstawiciele: najmłodszemu z grupy bp. Andrzejowi Suskiemu z Torunia pozostało do kanonicznego wieku przejścia w stan spoczynku 5 lat. Ta zależność pokoleniowa zdeterminowała, iż podczas zaledwie 6 lat pontyfikatu Benedykta XVI nominował on już 20 ordynarjuszów; 3 szefów diecezyj (Jan Wieczorek z Gliwic oraz jedyni dwaj arcybiskupi mianowani jeszcze w czasach PRLu: Stanisław Nowak – Częstochowa, Władysław Ziółek – Łódź) przekroczyło wiek emerytalny a w ciągu trzech najbliższych lat stanie się to w 4 dalszych diecezjach.
Niestety, nic nie wskazuje, by Benedykt XVI wprowadzał nową jakość do polskiego Kościoła. Karty rozdawane przez lata abp. Józefa Kowalczyka oraz kard. Stanisława Dziwisza wciąż są w grze. A nawet więcej: wciąż pełnią rolę atutów. Oto lista metropolitów mianowanych przez Benedykta XVI: 2005 - Stanisław Dziwisz; 2006: Edward Ozorowski, Wojciech Ziemba; 2007: Kazimierz Nycz; 2008: Sławoj Leszek Głódź; 2009: Andrzej Dzięga; 2010: Józef Kowalczyk; 2011: Wiktor Skworc, Stanisław Budzik. Lepiej jej nie komentować, zwłaszcza trzech ostatnich nazwisk …
Nie spodziewajmy się zatem kontrrewolucji w najbliższych latach, bowiem nic jej nie zapowiada. Monopolu „minionej epoki” (hm, minionej ??) nie przełamano. Także, a może w szczególności pod względem medialnym. Wciąż w mediach brylują te same nazwiska: bp Pieronek, bp Gocłowski, kard. Dziwisz… Dopiero ostatnio usłyszeliśmy kilka ciekawych i kontrowersyjnych wypowiedzi bp. Meringa, lecz jest to chyba jedynie wyjątek potwierdzający regułę.
Oczywiście, że wśród biskupów wskazywanych przez Benedykta XVI są dobrzy duszpasterze i organizatorzy. O wielu włodarzach naszych diecezyj można mówić wyłącznie dobrze, np. o abp. Henryku Hoserze czy czy bp. Wacławie Depie. Ale żaden z nich, choćby na lokalną skalę, nie jest w stanie stawić czoła problemom wiary, religijności i polskości trapiących nas na początku XXI wieku.
Pozostaje jeszcze odpowiedź na pytanie, czy to wina Papieża, czy też kadry, jaką ma do dyspozycji ? Skłaniałbym się ku drugiej opcji odpowiedzi. Patrząc na polski Kościół nie ma alternatyw personalnych. Ścieżki karjer promowały pewien dość podobny typ kapłanów – wiernych „duchowi Soboru Watykańskiego II” i bezbarwnych. Nikt inny nie ma doświadczenia w zarządzaniu czemkolwiek. Patrząc z tradycjonalistycznej perspektywy dostrzegłbym w całej Polsce co najwyżej kilku (!!) proboszczów, którzy z własnej woli wprowadzają w swoich parafjach Motu Proprio Summorum Pontificum, a więc Mszę w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego. I tyleż samo kapłanów posiadających stopnie i tytuły naukowe jawnie wspierających linję pontyfikatu Ojca Świętego. Mamy zatem ok. 10 oficerów średniego szczebla i jakąś setkę, może dwie, trzy szeregowców, zaś po stronie „wojtyljanistycznej” pozostaje armia licząca ok. 28 000 duchownych. Dlatego jeszcze zapewne długo poczekamy na swojego kard. Malcolma Ranjitha czy bp. Atanazego Schneidera.
Zeszłoroczne wybory ujawniły znaczącą popularność najbardziej prymitywnego antyklerykalizmu w polskiem społeczeństwie. O ile ilość przygłupów i kanalij wspierających tzw. Ruch Palikota osiągnęła chyba swoje maximum, to najbliższe lata mogą mu przynieść istotną pożywkę jakościową. Otóż w Polsce nie ujawniono jak dotąd żadnych istotnych skandali pedofilskich z udziałem duchownych. To wszystko jest jeszcze przed nami. Z pewnością tak zaprawiony w bojach gracz jak abp Kowalczyk jest gwarantem marginalizacji tego ryzyka. Ale nie łudźmy się, choćby z przyczyn ilościowych, skandale takie zostaną ujawnione prędzej czy później. Przez lata, według ponurego dowcipu, największą karą za akt pedofilski było w Polsce … przeniesienie na Inną parafję. Być może aktualny skład kadrowy polskiego episkopatu jest dostosowany do tego ryzyka. Cokolwiek by nie mówić o ekipie Jana Pawła II, byli to mistrzowie w zamiataniu takich spraw pod dywan. I o tem Benedykt XVI również wie doskonale.
By ją zrozumieć, wróćmy na chwilę do roku 1992. Wtedy to wprowadzono aktualny podział administracyjny diecezyj bullą z 25 marca pn. Totus Tuus Poloniae Populus, która doprowadziła do zmniejszenia wielkości diecezyj i zakończyła proces dopasowywania ich do aktualnych granic państwowych. Proces ten trwał od 1972 r., kiedy to Paweł VI reaktywował i utworzył diecezje na tzw. ziemiach odzyskanych, zaś AD 1991 Jan Paweł II podniósł do wyższej rangi administracje apostolskie części pozostających pod obcemi okupacjami archidiecezyj: lwowskiej (Lubaczów), wileńskiej (Białystok) oraz diecezji pińskiej (Drohiczyn). Mówi się złośliwie i zapewne nie bez racji, że w następstwie Totus Tuus Poloniae Populus ordynarjuszami zostali wszyscy lepsi koledzy ówczesnego nuncjusza i obecnego prymasa Korony abp. Józefa Kowalczyka (ur. 1938). Pokolenie to zaczęło osiągać wiek emerytalny ok. 2004 r. (m.in. sławetny bp. Alojzy Orszulik), zaś obecnie wykruszają się jego ostatni przedstawiciele: najmłodszemu z grupy bp. Andrzejowi Suskiemu z Torunia pozostało do kanonicznego wieku przejścia w stan spoczynku 5 lat. Ta zależność pokoleniowa zdeterminowała, iż podczas zaledwie 6 lat pontyfikatu Benedykta XVI nominował on już 20 ordynarjuszów; 3 szefów diecezyj (Jan Wieczorek z Gliwic oraz jedyni dwaj arcybiskupi mianowani jeszcze w czasach PRLu: Stanisław Nowak – Częstochowa, Władysław Ziółek – Łódź) przekroczyło wiek emerytalny a w ciągu trzech najbliższych lat stanie się to w 4 dalszych diecezjach.
Niestety, nic nie wskazuje, by Benedykt XVI wprowadzał nową jakość do polskiego Kościoła. Karty rozdawane przez lata abp. Józefa Kowalczyka oraz kard. Stanisława Dziwisza wciąż są w grze. A nawet więcej: wciąż pełnią rolę atutów. Oto lista metropolitów mianowanych przez Benedykta XVI: 2005 - Stanisław Dziwisz; 2006: Edward Ozorowski, Wojciech Ziemba; 2007: Kazimierz Nycz; 2008: Sławoj Leszek Głódź; 2009: Andrzej Dzięga; 2010: Józef Kowalczyk; 2011: Wiktor Skworc, Stanisław Budzik. Lepiej jej nie komentować, zwłaszcza trzech ostatnich nazwisk …
Nie spodziewajmy się zatem kontrrewolucji w najbliższych latach, bowiem nic jej nie zapowiada. Monopolu „minionej epoki” (hm, minionej ??) nie przełamano. Także, a może w szczególności pod względem medialnym. Wciąż w mediach brylują te same nazwiska: bp Pieronek, bp Gocłowski, kard. Dziwisz… Dopiero ostatnio usłyszeliśmy kilka ciekawych i kontrowersyjnych wypowiedzi bp. Meringa, lecz jest to chyba jedynie wyjątek potwierdzający regułę.
Oczywiście, że wśród biskupów wskazywanych przez Benedykta XVI są dobrzy duszpasterze i organizatorzy. O wielu włodarzach naszych diecezyj można mówić wyłącznie dobrze, np. o abp. Henryku Hoserze czy czy bp. Wacławie Depie. Ale żaden z nich, choćby na lokalną skalę, nie jest w stanie stawić czoła problemom wiary, religijności i polskości trapiących nas na początku XXI wieku.
Pozostaje jeszcze odpowiedź na pytanie, czy to wina Papieża, czy też kadry, jaką ma do dyspozycji ? Skłaniałbym się ku drugiej opcji odpowiedzi. Patrząc na polski Kościół nie ma alternatyw personalnych. Ścieżki karjer promowały pewien dość podobny typ kapłanów – wiernych „duchowi Soboru Watykańskiego II” i bezbarwnych. Nikt inny nie ma doświadczenia w zarządzaniu czemkolwiek. Patrząc z tradycjonalistycznej perspektywy dostrzegłbym w całej Polsce co najwyżej kilku (!!) proboszczów, którzy z własnej woli wprowadzają w swoich parafjach Motu Proprio Summorum Pontificum, a więc Mszę w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego. I tyleż samo kapłanów posiadających stopnie i tytuły naukowe jawnie wspierających linję pontyfikatu Ojca Świętego. Mamy zatem ok. 10 oficerów średniego szczebla i jakąś setkę, może dwie, trzy szeregowców, zaś po stronie „wojtyljanistycznej” pozostaje armia licząca ok. 28 000 duchownych. Dlatego jeszcze zapewne długo poczekamy na swojego kard. Malcolma Ranjitha czy bp. Atanazego Schneidera.
Zeszłoroczne wybory ujawniły znaczącą popularność najbardziej prymitywnego antyklerykalizmu w polskiem społeczeństwie. O ile ilość przygłupów i kanalij wspierających tzw. Ruch Palikota osiągnęła chyba swoje maximum, to najbliższe lata mogą mu przynieść istotną pożywkę jakościową. Otóż w Polsce nie ujawniono jak dotąd żadnych istotnych skandali pedofilskich z udziałem duchownych. To wszystko jest jeszcze przed nami. Z pewnością tak zaprawiony w bojach gracz jak abp Kowalczyk jest gwarantem marginalizacji tego ryzyka. Ale nie łudźmy się, choćby z przyczyn ilościowych, skandale takie zostaną ujawnione prędzej czy później. Przez lata, według ponurego dowcipu, największą karą za akt pedofilski było w Polsce … przeniesienie na Inną parafję. Być może aktualny skład kadrowy polskiego episkopatu jest dostosowany do tego ryzyka. Cokolwiek by nie mówić o ekipie Jana Pawła II, byli to mistrzowie w zamiataniu takich spraw pod dywan. I o tem Benedykt XVI również wie doskonale.
poniedziałek, 12 grudnia 2011
„Fronda” wznawia Bernanosa !!
Po dziesiątkach lat na półkach polskich księgarni pojawiają się nowe wydania dzieł znanego francuzkiego powieściopisarza o poglądach monarchistycznych Jerzego Bernanosa. Do tej pory, podobnie jak w przypadku G.K. Chestertona, mogliśmy poznawać jego twórczość z edycyj przedwojennych, emigracyjnych oraz wydań PAXu. „Fronda” na razie wznowiła dwa klasyki, „Pamiętnik wiejskiego proboszcza” oraz „Pod słońcem szatana”, ale mam nadzieję, że to jest ich pierwsze, a nie ostatnie słowo.
Co do mych dotychczasowych kontaktów z Bernanosem, to zapamiętałem go jako oryginała krytykującego z pozycyj … antyjakobińskich powstanie Generała Franco oraz autora „Dialogów karmelitanek”, stanowiących podstawę do libretta opery Franciszka Poulenca o tym samym tytule. Zatem opisywany tu „Pamiętnik” stanowi pierwszą powieść tego autora, jaką dane mi było przeczytać.
Nie była to łatwa lektura. Pierwsza połowa książki dłużyła się niemiłosiernie. Jest to bardzo realistyczny pamiętnik, zawierający rozbudowane partje dialogowane, zapisy rozmów piszącego zapiski proboszcza z Ambricourt prowadzonych głównie z proboszczem z Torcy. Aż w końcu zawiązała się akcja i mimo przyjętej konwencji ruszyła z kopyta! Resztę doczytałem w półtorej godziny. Kluczowe sceny dla biegu zdarzeń rozgrywają się przy konfesjonale. Nie są jednak spowiedzią, a zatem kapłan, choć słyszy opowieść o nienawiści przez kratki, może z tej wiedzy skorzystać. Nie jest związany tajemnicą.
Książka jest przybliżana przez wydawcę w następujący sposób: „Młody, żarliwy ksiądz zmaga się z płytką wiarą swoich parafian, własnymi wątpliwościami, słabością duchową i fizyczną. Musi zmierzyć się z szatanem, który opanował dusze mieszkańców. To walka która prowadzi do zwątpienia w powołanie, walka na śmierć i życie. Bernanos jest zagorzałym krytykiem mieszczańskiego, konformistycznego traktowania wiary. Pamiętniki zmuszają do zastanowienia się nad swoim miejscem w Kościele i nad wiarą.”
Przyznam, że mnie szczególnie nie zmusiły. Nie dlatego, bym hołdował mieszczańskiemu pojmowaniu wiary jako konwenansu, lecz z uwagi na pojawiającą się pod koniec książki postać Oliviera, żołnierza Legii Cudzoziemskiej, z którego poglądami mogę się utożsamiać niemal w 100 %. Olivier twierdzi, że nie będzie już nigdy świata chrześcijańskiego, bo nie ma już żołnierzy. Są co najwyżej wojskowi.
Obserwacje Bernanosa sprawdzają się w życiu. My, ludzie o mentalności żołnierskiej, szczególnie cenimy żarliwych kapłanów prostujących ścieżki ludzkie do Boga. Dostrzegamy, że niejeden spośród tych xięży przeżywa kryzys wiary. Pomódz im nie bardzo możemy, jesteśmy z innych światów….
GEORGES BERNANOS
"Pamiętnik Wiejskiego Proboszcza"
Wydawnictwo: Fronda
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 336
Wymiary: 14 x 22 cm
Oprawa: broszurowa
Co do mych dotychczasowych kontaktów z Bernanosem, to zapamiętałem go jako oryginała krytykującego z pozycyj … antyjakobińskich powstanie Generała Franco oraz autora „Dialogów karmelitanek”, stanowiących podstawę do libretta opery Franciszka Poulenca o tym samym tytule. Zatem opisywany tu „Pamiętnik” stanowi pierwszą powieść tego autora, jaką dane mi było przeczytać.
Nie była to łatwa lektura. Pierwsza połowa książki dłużyła się niemiłosiernie. Jest to bardzo realistyczny pamiętnik, zawierający rozbudowane partje dialogowane, zapisy rozmów piszącego zapiski proboszcza z Ambricourt prowadzonych głównie z proboszczem z Torcy. Aż w końcu zawiązała się akcja i mimo przyjętej konwencji ruszyła z kopyta! Resztę doczytałem w półtorej godziny. Kluczowe sceny dla biegu zdarzeń rozgrywają się przy konfesjonale. Nie są jednak spowiedzią, a zatem kapłan, choć słyszy opowieść o nienawiści przez kratki, może z tej wiedzy skorzystać. Nie jest związany tajemnicą.
Książka jest przybliżana przez wydawcę w następujący sposób: „Młody, żarliwy ksiądz zmaga się z płytką wiarą swoich parafian, własnymi wątpliwościami, słabością duchową i fizyczną. Musi zmierzyć się z szatanem, który opanował dusze mieszkańców. To walka która prowadzi do zwątpienia w powołanie, walka na śmierć i życie. Bernanos jest zagorzałym krytykiem mieszczańskiego, konformistycznego traktowania wiary. Pamiętniki zmuszają do zastanowienia się nad swoim miejscem w Kościele i nad wiarą.”
Przyznam, że mnie szczególnie nie zmusiły. Nie dlatego, bym hołdował mieszczańskiemu pojmowaniu wiary jako konwenansu, lecz z uwagi na pojawiającą się pod koniec książki postać Oliviera, żołnierza Legii Cudzoziemskiej, z którego poglądami mogę się utożsamiać niemal w 100 %. Olivier twierdzi, że nie będzie już nigdy świata chrześcijańskiego, bo nie ma już żołnierzy. Są co najwyżej wojskowi.
Obserwacje Bernanosa sprawdzają się w życiu. My, ludzie o mentalności żołnierskiej, szczególnie cenimy żarliwych kapłanów prostujących ścieżki ludzkie do Boga. Dostrzegamy, że niejeden spośród tych xięży przeżywa kryzys wiary. Pomódz im nie bardzo możemy, jesteśmy z innych światów….
GEORGES BERNANOS
"Pamiętnik Wiejskiego Proboszcza"
Wydawnictwo: Fronda
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 336
Wymiary: 14 x 22 cm
Oprawa: broszurowa
piątek, 2 grudnia 2011
Instrumentalne traktowanie zasad moralnych przez bpa Pieronka
Polityczna awantura w sprawie kary śmierci wywołana przez PiS stała się kanwą do dysput teologicznych. Wprawdzie wszyscy wiedzą, że do zmiany prawa nie dojdzie, a partji p. Kaczyńskiego chodzi o poprawę słupków procentowego poparcia, ale dzięki temu wszystkiemu mamy darmowe, unikalne spektakle, w których libertyńscy dziennikarze ćwiczą pisiorów z encykliką Jana Pawła II „Evangelium vitae" w ręku, wskazując im na poszczególne cytaty z nauczania polskiego papieża posoborowego. Z drugiej strony są zaś kaczystowscy rozwodnicy, którzy zakreślają par. 2267 w oficjalnych katechizmach, który przynajmniej nie wyklucza dopuszczalności kary śmierci:
Uruchomiony został też niezawodny biskup Pieronek , który powiedział WPROST coś takiego:
Przypomnę tylko, że ten sam człowiek zaledwie rok temu szukał kompromisu w sprawie in vitro torpedując mądre słowa JE abpa Henryka Hosera za pomocą odrobinę innych sztuczek erystycznych:
Były też analogiczne wypowiedzi bpa Pieronka na temat dopuszczalności przerywania ciąży, ale nie chcę obciążać niemi ani siebie ani Państwa. Aktualne przesłanie naszego „biskupa z gazety” byłoby bardziej prawdziwe, gdyby brzmiało nie: „Chcesz kary śmierci? To nie nazywaj się katolikiem", lecz: "Chcesz kary śmierci? To nie nazywaj się posoborowcem". Zaś po skonfrontowaniu dwu przeciwstawnych wypowiedzi bpa Pieronka, w jednej z których było przepyszne potępienie instrumentalnego traktowania zasad moralnych, godzi się skończyć ten tekst cytatem ze św. Łukasza: Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie.
2267 Kiedy tożsamość i odpowiedzialność winowajcy są w pełni udowodnione, tradycyjne nauczanie Kościoła nie wyklucza zastosowania kary śmierci, jeśli jest ona jedynym dostępnym sposobem skutecznej ochrony ludzkiego życia przed niesprawiedliwym napastnikiem.
Jeśli Jjednak środki bezkrwawe wystarczają do obrony życia ludzkiego wystarczą do obrony i zachowania bezpieczeństwa osób przed napastnikiem i do ochrony porządku publicznego oraz bezpieczeństwa osób, władza powinna stosować te środki, gdyż ograniczyć się do tych środków, ponieważ są bardziej zgodne z konkretnymi uwarunkowaniami dobra wspólnego i bardziej odpowiadają godności osoby ludzkiej. Istotnie dzisiaj, biorąc pod uwagę możliwości, jakimi dysponuje państwo, aby skutecznie ukarać zbrodnię i unieszkodliwić tego, kto ją popełnił, nie odbierając mu ostatecznie możliwości skruchy, przypadki absolutnej konieczności usunięcia winowajcy "są bardzo rzadkie, a być może już nie zdarzają się wcale".
Uruchomiony został też niezawodny biskup Pieronek , który powiedział WPROST coś takiego:
Jednak Kościół dopuszcza karę śmierci, jeżeli byłaby ona jedynym możliwym sposobem na ochronę społeczeństwa?
Jeżeli dopuszcza, to dopuszcza w przypadkach zupełnie wyjątkowych. Nie jako zasadę, tylko jako rozstrzygnięcie konkretne w konkretnym przypadku, kiedy państwo już naprawdę nie może innego środka znaleźć. To sprawa, która dojrzała po Soborze Watykańskim II, zwłaszcza za pontyfikatu Jana Pawła II, który był absolutnie przeciwny karze śmierci.
Stanowisko polskiego papieża w sprawie kary śmierci bywa różnie interpretowane.
Zależy przez kogo. Myślę, że najgorzej, kiedy sprawa zostaje przedmiotem walki politycznej. Tak było z krzyżem, tak będzie ze sprawą kary śmierci. Ktoś mówi - czytam w internecie - Kościół co prawda mówi, że kary śmierci stosować nie wolno, ja jestem członkiem Kościoła, ale jestem przede wszystkim politykiem. No to nie nazywajże się pan katolikiem, i nie wycieraj sobie gęby katolicyzmem, po to, żeby usprawiedliwić polityczną walkę.
Polityk, który deklaruje przywiązanie do wartości katolickich, a jednocześnie identyfikuje się jako zwolennik kary śmierci - występuje przeciw Kościołowi?
Występuje przeciw swojemu chrześcijaństwu. Z całą pewnością.
Dlaczego?
Traktuje zasady moralne instrumentalnie. To jest brzydkie. To jest nie tylko niegodne pochwały, ale wręcz godne potępienia.
Przypomnę tylko, że ten sam człowiek zaledwie rok temu szukał kompromisu w sprawie in vitro torpedując mądre słowa JE abpa Henryka Hosera za pomocą odrobinę innych sztuczek erystycznych:
Księże biskupie, ostatnio ksiądz arcybiskup Henryk Hoser powiedział, że ci posłowie, którzy będą głosowali za metodą in vitro, zostaną wykluczeni ze wspólnoty kościelnej, czyli grozi im ekskomunika, czy te słowa zmroziły księdza biskupa?
- Proszę pani, to nie jest takie proste, nie ma możliwości wykluczenia z Kościoła, dlatego że jeżeli ktoś przyjmuje chrzest, jest wpisany wewnętrznie, duchowo do Kościoła. Może zostać ograniczone jego dostęp do pewnych dóbr duchowych, zwłaszcza do eucharystii, ale wykluczenie z Kościoła nie ma miejsca nigdy.
Czyli jak ksiądz biskup odebrał te słowa?
- No, myślę, że to w emocji, w jakiejś dyskusji, która poszła zbyt daleko mogło się zdarzyć, takie wypowiedzi.
(..)
czy rozsądny jest projekt metody in vitro wedle Jarosława Gowina?
- Proszę pani, ja nie dopuszczam żadnego in vitro, zgodnie z nauką Kościoła, ale kiedyś tu powiedziałem niedawno, że politycy muszą decydować, ustawodawca musi podjąć jakieś decyzje, które mu podyktuje sumienie, powie mu co może, a czego mu nie wolno. I od razu dodałem, że żyjemy w kraju demokratycznym, w którym wpisany jest pluralizm i wolność religijna, która paradoksalnie dotyczy nie tylko tych, którzy wierzą, ale także tych, którzy nie wierzą, albo inaczej wierzą i dlatego ustawodawca musi się liczyć z tym, że tworzy prawo dla wszystkich.
I tu jest niewątpliwie potrzebny jakiś kompromis i ten kompromis musi iść w tym kierunku żeby otworzyć możliwości dla tych, którzy nie wierzą, a ci, którzy wierzą i uznają, że tego nie wolno, bo przecież prawo świeckie w żadnym przypadku nie znosi prawa moralnego, prawa bożego, no to będą się chronić tym nakazem sumienia i nie będą tego stosować. To nie jest otwarcie drzwi przez ustawodawstwo dla jakiejś rzeczy, która jest sprzeczna z prawem bożym, nie jest przekreśleniem tego prawa, jest tylko sygnałem dla tych, którzy chcą je zachowywać, że powinni je zachowywać nadal.
Były też analogiczne wypowiedzi bpa Pieronka na temat dopuszczalności przerywania ciąży, ale nie chcę obciążać niemi ani siebie ani Państwa. Aktualne przesłanie naszego „biskupa z gazety” byłoby bardziej prawdziwe, gdyby brzmiało nie: „Chcesz kary śmierci? To nie nazywaj się katolikiem", lecz: "Chcesz kary śmierci? To nie nazywaj się posoborowcem". Zaś po skonfrontowaniu dwu przeciwstawnych wypowiedzi bpa Pieronka, w jednej z których było przepyszne potępienie instrumentalnego traktowania zasad moralnych, godzi się skończyć ten tekst cytatem ze św. Łukasza: Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie.
środa, 30 listopada 2011
Transfery …
Wiadomością ostatnich dni tradiświatka jest dołączenie x. Konstantyna Najmowicza do Bractwa Świętego Piusa X. Przypomnę, że kapłan ten od połowy 2009 r. współpracował z Instytutem Dobrego Pasterza, posługując w Chile i w Polsce oraz znajdował się w trakcie okresu próbnego w IBP.
Z decyzji tej z pewnością mogą się cieszyć dwie grupy: piusowcy, którzy zyskują znakomitego kapłana oraz … moderniści, według których wszyscy indultowcy, a IBP w szczególności, są formacjami kryptolefebvrystycznemi. Ten wybór potwierdza ich hipotezę. Czy utrudni instalację któregoś z tradycyjnych instytutów w Polsce ? Obawiam się, że i bez tej „zmiany barw” jest ona niemożliwa w obecnej sytuacji kadrowej polskiego episkopatu.
Transfer x. Najmowicza jest dużem osłabieniem polskiego IBP. Dwaj kapłani umiejscowieni we Wrocławiu mogli prowadzić kompleksowe duszpasterstwo oraz uczestniczyć w projektach wyjazdowych. Teraz może być trudniej podtrzymać tę aktywność, choć należy mieć nadzieję, że wyrwę tę zapełni oczekujący na święcenia prezbiterjatu diakon Sergiusz Orzeszko.
Od początku pontyfikatu Ojca Świętego Benedykta XVI zwiększa się liczba kapłanów diecezjalnych celebrujących Mszę trydencką w polskich kościołach. Równocześnie (choć z innych, niezależnych powodów) wzmacniają się krajowe struktury piusowców. Trudno nazywać je gettem, skoro tak istotnie rosną o nowe przeoraty, kaplice i szkoły. Natomiast zdecydowanie najgorzej mają się w naszym kraju instytuty tradycjonalistyczne, które odwołują się do idej promowanych przez Papieża i jego najbliższe otoczenie. Nie chodzi mi oczywiście o ich recepcję ze strony wiernych, ale o postawę hierarchji kościelnej. Polscy biskupi ewidentnie torpedują lub, pisząc oględniej, ignorują idee naprawy liturgji posoborowej, do której mogliby się przyczynić duchowni z instytutów podlegających Ecclesia Dei, gdyby tylko pozwolono im działać.
Nie dziwię się dynamicznemu kapłanowi, że frustrowała go sytuacja, w jakiej się znajdował. Być może Instytut Dobrego Pasterza był dlań koniecznym etapem rozwoju duchowego. Lub doświadczeniem życiowem. Być może na decyzji zaważyły też inne czynniki, wszak różnic doktrynalnych między IBP a FSSPX praktycznie nie ma. Poglądy x. Najmowicza mieściłyby się w spektrum Instytutu, założonego przez bardzo wyrazistych uczniów abp. Lefebvre’a. Choć osobiście żałuję, że Xiądz Konstantyn podjął tę decyzję, szanuję ją i ufam, że pomnoży ona dobro i łaski Boże. Oby było to ostatnie przemieszczenie instytucjonalne sympatycznego wilniuka, kolejnego młodego Polaka związanego z Bractwem Św. Piusa X.
Z decyzji tej z pewnością mogą się cieszyć dwie grupy: piusowcy, którzy zyskują znakomitego kapłana oraz … moderniści, według których wszyscy indultowcy, a IBP w szczególności, są formacjami kryptolefebvrystycznemi. Ten wybór potwierdza ich hipotezę. Czy utrudni instalację któregoś z tradycyjnych instytutów w Polsce ? Obawiam się, że i bez tej „zmiany barw” jest ona niemożliwa w obecnej sytuacji kadrowej polskiego episkopatu.
Transfer x. Najmowicza jest dużem osłabieniem polskiego IBP. Dwaj kapłani umiejscowieni we Wrocławiu mogli prowadzić kompleksowe duszpasterstwo oraz uczestniczyć w projektach wyjazdowych. Teraz może być trudniej podtrzymać tę aktywność, choć należy mieć nadzieję, że wyrwę tę zapełni oczekujący na święcenia prezbiterjatu diakon Sergiusz Orzeszko.
Od początku pontyfikatu Ojca Świętego Benedykta XVI zwiększa się liczba kapłanów diecezjalnych celebrujących Mszę trydencką w polskich kościołach. Równocześnie (choć z innych, niezależnych powodów) wzmacniają się krajowe struktury piusowców. Trudno nazywać je gettem, skoro tak istotnie rosną o nowe przeoraty, kaplice i szkoły. Natomiast zdecydowanie najgorzej mają się w naszym kraju instytuty tradycjonalistyczne, które odwołują się do idej promowanych przez Papieża i jego najbliższe otoczenie. Nie chodzi mi oczywiście o ich recepcję ze strony wiernych, ale o postawę hierarchji kościelnej. Polscy biskupi ewidentnie torpedują lub, pisząc oględniej, ignorują idee naprawy liturgji posoborowej, do której mogliby się przyczynić duchowni z instytutów podlegających Ecclesia Dei, gdyby tylko pozwolono im działać.
Nie dziwię się dynamicznemu kapłanowi, że frustrowała go sytuacja, w jakiej się znajdował. Być może Instytut Dobrego Pasterza był dlań koniecznym etapem rozwoju duchowego. Lub doświadczeniem życiowem. Być może na decyzji zaważyły też inne czynniki, wszak różnic doktrynalnych między IBP a FSSPX praktycznie nie ma. Poglądy x. Najmowicza mieściłyby się w spektrum Instytutu, założonego przez bardzo wyrazistych uczniów abp. Lefebvre’a. Choć osobiście żałuję, że Xiądz Konstantyn podjął tę decyzję, szanuję ją i ufam, że pomnoży ona dobro i łaski Boże. Oby było to ostatnie przemieszczenie instytucjonalne sympatycznego wilniuka, kolejnego młodego Polaka związanego z Bractwem Św. Piusa X.
niedziela, 27 listopada 2011
Co oburza ? A co powinno oburzać ?
Pewnego internautę oburzył clip sygnowany logiem serwisu pyta.pl ...
Jest to rockowy (za słaba perkusja, by rzec: heavymetalowy ;p) cover znanej piosenki oazowej "Idzie mój Pan". Filmik oburza, bo "Pan Jezus jest w tym filmiku przedstawiony w sposób odzierający Go z powagi i majestatu, a za tak by wzbudzał śmiech, w komiczny sposób".
Mam inne odczucia na ten temat. Co do samego wideoclipu, to stanowi on raczej ilustrację infantylnego tekstu tej piosenki: dwóch młodzieńców spędza czas przy piwie i telewizorze i nie jest dla nich alternatywą posoborowa oferta dla młodzieży. Nie rozumieją jej i odrzucają ją. To nie jest szyderstwo, tylko smutne skomentowanie świata.
Znacznie łatwiej byłoby mi zakwalifikować jako szyderstwo ten clip:
Marnie wykonywany chałowy hałas, wykonywany ZAMIAST którejś z pieśni eucharystycznych PODCZAS liturgji Mszy Świętej przy akompaniamencie instrumentu, który nigdy nie był mile widziany w świątyni.
Zastanówmy się na spokojnie, jaka jest treść kanonu "IDZIE MÓJ PAN" ?
Jaką wiarę wyrażają te słowa ? Czy aby na pewno katolicką ? Czy są chociaż wezwaniem do oddania Bogu czci ?
Jeśli nie, to przestańmy się dziwić, że ludzie, którym od 6 do 15 roku życia prezentowano takie treści jako katolicyzm, odrzucili ten banał i płytką religijność. Bo każdy myślący o wierze człowiek uznałby, że urąga toto jego intelektowi oraz samemu Panu Bogu.
Być może ich religijność byłaby lepiej ukształtowana, gdyby od dzieciństwa kojarzyli Komunję Świętą poprzez pieśni takie jak ta:
Jest to rockowy (za słaba perkusja, by rzec: heavymetalowy ;p) cover znanej piosenki oazowej "Idzie mój Pan". Filmik oburza, bo "Pan Jezus jest w tym filmiku przedstawiony w sposób odzierający Go z powagi i majestatu, a za tak by wzbudzał śmiech, w komiczny sposób".
Mam inne odczucia na ten temat. Co do samego wideoclipu, to stanowi on raczej ilustrację infantylnego tekstu tej piosenki: dwóch młodzieńców spędza czas przy piwie i telewizorze i nie jest dla nich alternatywą posoborowa oferta dla młodzieży. Nie rozumieją jej i odrzucają ją. To nie jest szyderstwo, tylko smutne skomentowanie świata.
Znacznie łatwiej byłoby mi zakwalifikować jako szyderstwo ten clip:
Marnie wykonywany chałowy hałas, wykonywany ZAMIAST którejś z pieśni eucharystycznych PODCZAS liturgji Mszy Świętej przy akompaniamencie instrumentu, który nigdy nie był mile widziany w świątyni.
Zastanówmy się na spokojnie, jaka jest treść kanonu "IDZIE MÓJ PAN" ?
Idzie mój Pan,
idzie mój Pan,
On teraz biegnie,
by spotkać mnie.
Mija góry, łąki, lasy,
by komunii stał się cud.
On chce chlebem nas nakarmić,
by nasycić życia głód.
Jaką wiarę wyrażają te słowa ? Czy aby na pewno katolicką ? Czy są chociaż wezwaniem do oddania Bogu czci ?
Jeśli nie, to przestańmy się dziwić, że ludzie, którym od 6 do 15 roku życia prezentowano takie treści jako katolicyzm, odrzucili ten banał i płytką religijność. Bo każdy myślący o wierze człowiek uznałby, że urąga toto jego intelektowi oraz samemu Panu Bogu.
Być może ich religijność byłaby lepiej ukształtowana, gdyby od dzieciństwa kojarzyli Komunję Świętą poprzez pieśni takie jak ta:
1. Jezusa ukrytego mam w Sakramencie czcić,
Wszystko oddać dla Niego,
Jego miłością żyć!
On się nam daje cały, z nami zamieszkał tu:
Dla Jego Boskiej chwały,
życie poświęćmy Mu!
Wiarą ukorzyć trzeba zmysły i rozum swój,
Bo tu już nie ma chleba, ,
To Bóg, to Jezus mój!
2. Tu Mu ciągle Hosanna! śpiewa anielski chór
A ta cześć nieustanna, to dla nas biednych wzór.
Dzielić z nami wygnanie, Jego rozkosze są,
Niechże z Nim przebywanie będzie radością mą!
On wie co udręczenie, On zna, co smutku łzy:
Powiem Mu swe cierpienie,
bo serce z bólu drży.
3. O niebo mojej duszy, Najsłodszy Jezu mój;
Dla mnie wśród ziemskiej suszy,
Tyś szczęścia pełen zdrój.
Tyś w Wieczerniku Siebie raz tylko uczniom dał,
W ołtarzuś się, jak w niebie powszednim
chlebem stał.
Chciałbym tu być Aniołem, co śpiewa ciągle cześć
Z rozpromienionym czołem Tobie swe serce nieść
4. Pozwól jasnym płomieniem błyszczeć tej lampce mej,
Dopóki zimnym tchnieniem śmierć nie zgasi jej.
Niech Ci aż do dnia zgonu miłości pienie brzmi,
Tu u stóp Twego tronu wierność przysięgam Ci.
O cześć Twą ciągle dbały chcę pójść koniecznie tam,
Gdzie wśród niebieskiej chwały Tyś szczęściem wszystkich sam.
środa, 23 listopada 2011
Najlepszy Milcarek !!
Prawdziwym koszmarem recenzenta jest sytuacja, w której … nie ma co skrytykować w omawianej pozycji. Doświadczyłem tego dyskomfortu w trakcie refleksji po lekturze wywiadu – rzeki przeprowadzanego przez Jacka Laskowskiego i Bogusława Kiernickiego z Pawłem Milcarkiem. Książka nosi tytuł „Według Boga czy według świata” i zgodnie z ilustracją zawartą na okładce odnosi się głównie do zagadnień liturgji rzymskokatolickiej. Jako że liturgja zawsze wyraża wiarę, omawiana pozycja jest też refleksją nad stanem wiary współczesnych Polaków i ich duszpasterzy.
Przed lekturą książki znałem jej zarys z innych recenzyj i miałem wątpliwości, czy najszczęśliwszą formą książki będzie dialog. Okazuje się on jednak strzałem w dziesiątkę, ponieważ z jednej strony, przeciwdziała długim, hermetycznym wykładom stawiając na pewną lakoniczność wypowiedzi. A z drugiej strony odsłania nieco bardziej osobowość Autora, którego nie znałem dotąd, mimo lat lektury i polemik, z tak ciętego dowcipu (np. o uczczeniu „minutą ciszy” kazania we Mszy Novus Ordo).
Część pierwsza książki jest zatytułowana „Protokół strat”. Zawiera próbę inwentaryzacji posoborowych deform liturgicznych i ich skutków. Adresatami tych stron powinni być przedewszystkiem duchowni, którzy po lekturze być może zrozumieliby, czem nie jest „posoborowa prostota”, święcąca wciąż tryumfy w naszych świątyniach. Odczuwam pewne zakłopotanie, gdy czytam, jak świecki wyjaśnia poszczególne gesty wykonywane przez księdza podczas Mszy Świętej, bowiem sprawy te powinni poruszać w pierwszym rzędzie kapłani. Ale współczesny kryzys Kościoła obejmuje w szczególności duchowieństwo, więc jeśli zamilkną tacy świeccy jak Paweł Milcarek, może zaistnieć ryzyko, iż tylko kamienie o prawdzie wołać będą.
Druga część wywiadu zawiera próbę odpowiedzi na pytania, jak doszło do spustoszenia winnicy Pańskiej. Te rozdziały uważam za najcenniejsze i zawierające najwięcej nowych myśli i spostrzeżeń w dorobku Pawła Milcarka. Autor nigdy wcześniej nie formułował tak trafnych, wyrazistych i … kontrowersyjnych sądów. Przykład ? „Paradoks polegał na tym, że Pius XII ostrzegał [przed eksperymentami liturgicznemi – Kr.], a jednocześnie ustanawiał członkami swojej komisji liturgicznej ludzi, przed których mentalnością ostrzegał. Pamiętajmy, że ksiądz Hannibale Bugnini zaczął robić karierę w czasach papieża Piusa XII. Zresztą w latach sześćdziesiątych reformatorzy powoływali się na to, że te tendencje zaczynały się już w czasach Piusa XII”.
Część trzecia książki ma tytuł „Dokąd prowadzi droga?”. Główną ideą tych rozdziałów jest reforma Ojca Świętego Benedykta XVI, jej problemy i warunki możliwego sukcesu. Ale Autor, jak przystało na dobrego stratega, kreśli też scenarjusze negatywne, które mogą zaistnieć. Całość przekazu jest bardzo spójna i pozbawiona fałszywego optymizmu. „Optymizm nie zastąpi nam Kościoła” – że sparafrazuję Józefa Mackiewicza.
Z premedytacją nie zdradzam bliższych szczegółów książki Pawła Milcarka. Nie chcę bowiem odbierać czytelnikom przyjemności wynikającej z jej lektury. To nie jest książka wyłącznie dla tradycyjnych katolików, aczkolwiek nie nadaje się za specjalnie do lektury dla letnich katolików, o umiarkowanej wiedzy o Kościele. Czynię to zastrzeżenie dla wszystkich świętych mikołajów, gwiazdorów oraz dziadków mrozów i … dealerów coca coli, którzy w ciągu najbliższych tygodni będą wyszukiwać dobre prezenty w księgarniach realnych i wirtualnych. Miejcie proszę na uwadze książkę „Według Boga czy według świata?”. To najlepsza jak dotąd książka sygnowana nazwiskiem Pawła Milcarka!
Paweł Milcarek – Według Boga czy według świata?
Wydawnictwo Dębogóra, 2011 r. str. 295
p.s. polecam też lekturę tekstu wprowadzającego do książki autorstwa x. proboszcza Marcina Węcławskiego
Przed lekturą książki znałem jej zarys z innych recenzyj i miałem wątpliwości, czy najszczęśliwszą formą książki będzie dialog. Okazuje się on jednak strzałem w dziesiątkę, ponieważ z jednej strony, przeciwdziała długim, hermetycznym wykładom stawiając na pewną lakoniczność wypowiedzi. A z drugiej strony odsłania nieco bardziej osobowość Autora, którego nie znałem dotąd, mimo lat lektury i polemik, z tak ciętego dowcipu (np. o uczczeniu „minutą ciszy” kazania we Mszy Novus Ordo).
Część pierwsza książki jest zatytułowana „Protokół strat”. Zawiera próbę inwentaryzacji posoborowych deform liturgicznych i ich skutków. Adresatami tych stron powinni być przedewszystkiem duchowni, którzy po lekturze być może zrozumieliby, czem nie jest „posoborowa prostota”, święcąca wciąż tryumfy w naszych świątyniach. Odczuwam pewne zakłopotanie, gdy czytam, jak świecki wyjaśnia poszczególne gesty wykonywane przez księdza podczas Mszy Świętej, bowiem sprawy te powinni poruszać w pierwszym rzędzie kapłani. Ale współczesny kryzys Kościoła obejmuje w szczególności duchowieństwo, więc jeśli zamilkną tacy świeccy jak Paweł Milcarek, może zaistnieć ryzyko, iż tylko kamienie o prawdzie wołać będą.
Druga część wywiadu zawiera próbę odpowiedzi na pytania, jak doszło do spustoszenia winnicy Pańskiej. Te rozdziały uważam za najcenniejsze i zawierające najwięcej nowych myśli i spostrzeżeń w dorobku Pawła Milcarka. Autor nigdy wcześniej nie formułował tak trafnych, wyrazistych i … kontrowersyjnych sądów. Przykład ? „Paradoks polegał na tym, że Pius XII ostrzegał [przed eksperymentami liturgicznemi – Kr.], a jednocześnie ustanawiał członkami swojej komisji liturgicznej ludzi, przed których mentalnością ostrzegał. Pamiętajmy, że ksiądz Hannibale Bugnini zaczął robić karierę w czasach papieża Piusa XII. Zresztą w latach sześćdziesiątych reformatorzy powoływali się na to, że te tendencje zaczynały się już w czasach Piusa XII”.
Część trzecia książki ma tytuł „Dokąd prowadzi droga?”. Główną ideą tych rozdziałów jest reforma Ojca Świętego Benedykta XVI, jej problemy i warunki możliwego sukcesu. Ale Autor, jak przystało na dobrego stratega, kreśli też scenarjusze negatywne, które mogą zaistnieć. Całość przekazu jest bardzo spójna i pozbawiona fałszywego optymizmu. „Optymizm nie zastąpi nam Kościoła” – że sparafrazuję Józefa Mackiewicza.
Z premedytacją nie zdradzam bliższych szczegółów książki Pawła Milcarka. Nie chcę bowiem odbierać czytelnikom przyjemności wynikającej z jej lektury. To nie jest książka wyłącznie dla tradycyjnych katolików, aczkolwiek nie nadaje się za specjalnie do lektury dla letnich katolików, o umiarkowanej wiedzy o Kościele. Czynię to zastrzeżenie dla wszystkich świętych mikołajów, gwiazdorów oraz dziadków mrozów i … dealerów coca coli, którzy w ciągu najbliższych tygodni będą wyszukiwać dobre prezenty w księgarniach realnych i wirtualnych. Miejcie proszę na uwadze książkę „Według Boga czy według świata?”. To najlepsza jak dotąd książka sygnowana nazwiskiem Pawła Milcarka!
Paweł Milcarek – Według Boga czy według świata?
Wydawnictwo Dębogóra, 2011 r. str. 295
p.s. polecam też lekturę tekstu wprowadzającego do książki autorstwa x. proboszcza Marcina Węcławskiego
sobota, 19 listopada 2011
O stwierdzanych nieważnościach encore
Właśnie wczoraj dowiedziawszy się z wiarygodnych źródeł, że ponownie została PANNĄ pewna polska ministerka. O orzeknięcie nieważności wnioskował jej nie-mąż, porzucony przez nie-żonę w trakcie poprzedniej kadencji sejmowej. Para jest już po rozwodzie cywilnym; sąd w ramach równouprawnienia przyznał opiekę nad kilkunastoletnimi synami ich ojcu.
Jakby się dobrze zastanowić nad sprawą, to chyba każde małżeństwo zawierane, gdy dziecko jest "w drodze", posoborowcy mogliby uznać za nieważne ?! Przecież współżycie przed ślubem świadczy o pewnej niedojrzałości podejmującej je osoby ;)
Jakby się dobrze zastanowić nad sprawą, to chyba każde małżeństwo zawierane, gdy dziecko jest "w drodze", posoborowcy mogliby uznać za nieważne ?! Przecież współżycie przed ślubem świadczy o pewnej niedojrzałości podejmującej je osoby ;)
wtorek, 15 listopada 2011
Problem rozwodników
Współczesny świat usankcjonował tzw. rozwody i powtórne po nich "małżeństwa" - związki cywilne zawierane przed urzędnikiem stanu cywilnego. Teoretycznie ostoją reakcji pozostał Kościół katolicki broniący nierozerwalności związku małżeńskiego kobiety i mężczyzny. W praktyce, co cwańsi i bardziej zdesperowani "papierowi katolicy" potrafią sobie załatwić w sposób mniej lub bardziej legalny kościelne orzeczenie nieważności małżeństwa i ponownie stawać na ślubnym kobiercu, nierzadko po to, by tuż po zawarciu sakramentu wysłuchać Mszy w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego.
Napisałem owo zastrzeżenie, by wskazać, że mój dystans względem rozwodników nie ma charakteru absolutnego. Wyżej cenię postawę uczciwą, polegającą na staniu w prawdzie o sobie i swojem życiu niż chęć oszukania wszystkich dookoła, w tem - Pana Boga. Temniemniej przypadków unieważnień nie podważa się publicznie, bo zawsze nasza wiedza może być niepełna i nieprecyzyjna. Swoje możemy zaś myśleć, zwłaszcza jeśli nasi gorliwi "papierowcy" przed unieważnieniem doświadczyli związków na kocią łapę.
Kościół [posoborowy], jeśli prowadzi duszpasterstwo dla osób żyjących w związkach niesakramentalnych, [w teorji] czyni to w celu ich nawrócenia, czyli porzucenia przez nich grzechów śmiertelnych, w których się znajdują. Często przypomina to kwadraturę koła, bo trzydziesto- czterdziestolatkowie nie po to biorą "cywila", by tworzyć biały związek bez łączności seksualnej, ale być może uzyskają taką doskonałość przy końcu życia, np. po zakończeniu aktywności seksualnej.
Równocześnie rozwodnicy w ponownych związkach nie są przez Kościół dopuszczani do Sakramentów Świętych, są zachęcani do uczestniczenia biernego w życiu Kościoła. Jestem zdania, że podobnie powinno ich traktować społeczeństwo. Bowiem poza aspektem relacyj międzyludzkich, małżeństwo jest umową, w której obie strony publicznie przysięgają pewne rzeczy czynić, a od pewnych stronić. Jeśli ktoś nie czuje się na siłach, by składać uroczystą przysięgę, niech jej nie składa. Ale gdy złożył, musi ponosić konsekwencje. zauważmy, że kościelna formuła małżeństwa dopuszcza separację osób, w przypadku, gdy jedna z nich rażąco złamie przysięgę. Wystarczy do tego czyn raz popełniony, nie jest konieczna jego stałość. Czem innem jest separacja, a czem innem - jedno- lub dwustronne powtarzalne łamanie przysięgi.
Osoby łamiące notorycznie jakąkolwiek złożoną przysięgę nie mogą być wzorem dla kogokolwiek. Mogą być najpularniejszymi aktorami, sportowcami, pisarzami, celebrytami telewizyjnymi czy innymi gwiazdupciami, ale pozostaje na ich reputacji i honorze skaza, którą to skazę oni sami! notorycznie pogłębiają.
Czy nie powinna nas zawstydzać sytuacja, w której jedynemi instytucjami biorącemi dziś na poważnie ludzkie słowo i przysięgi są ... banki ?
Niestety, jeśli małżonkowie zaciągnęli wspólne zobowiązania finansowe, takie jak kredyt hipoteczny, to nawet po rozwiązaniu małżeństwa oboje są za nie nadal odpowiedzialni. (..) W momencie gdy wyznaczona osoba zaprzestanie spłaty kredytu, drugi współkredytobiorca może zostać wezwany przez bank, do uregulowania zobowiązań. Były współmałżonek będzie musiał w takiej sytuacji zapłacić zaległą sumę, ale może później dochodzić spłaty długu od byłego partnera.
To banki zachowują się normalnie względem rozwodników, a nie reszta świata.
Napisałem owo zastrzeżenie, by wskazać, że mój dystans względem rozwodników nie ma charakteru absolutnego. Wyżej cenię postawę uczciwą, polegającą na staniu w prawdzie o sobie i swojem życiu niż chęć oszukania wszystkich dookoła, w tem - Pana Boga. Temniemniej przypadków unieważnień nie podważa się publicznie, bo zawsze nasza wiedza może być niepełna i nieprecyzyjna. Swoje możemy zaś myśleć, zwłaszcza jeśli nasi gorliwi "papierowcy" przed unieważnieniem doświadczyli związków na kocią łapę.
Kościół [posoborowy], jeśli prowadzi duszpasterstwo dla osób żyjących w związkach niesakramentalnych, [w teorji] czyni to w celu ich nawrócenia, czyli porzucenia przez nich grzechów śmiertelnych, w których się znajdują. Często przypomina to kwadraturę koła, bo trzydziesto- czterdziestolatkowie nie po to biorą "cywila", by tworzyć biały związek bez łączności seksualnej, ale być może uzyskają taką doskonałość przy końcu życia, np. po zakończeniu aktywności seksualnej.
Równocześnie rozwodnicy w ponownych związkach nie są przez Kościół dopuszczani do Sakramentów Świętych, są zachęcani do uczestniczenia biernego w życiu Kościoła. Jestem zdania, że podobnie powinno ich traktować społeczeństwo. Bowiem poza aspektem relacyj międzyludzkich, małżeństwo jest umową, w której obie strony publicznie przysięgają pewne rzeczy czynić, a od pewnych stronić. Jeśli ktoś nie czuje się na siłach, by składać uroczystą przysięgę, niech jej nie składa. Ale gdy złożył, musi ponosić konsekwencje. zauważmy, że kościelna formuła małżeństwa dopuszcza separację osób, w przypadku, gdy jedna z nich rażąco złamie przysięgę. Wystarczy do tego czyn raz popełniony, nie jest konieczna jego stałość. Czem innem jest separacja, a czem innem - jedno- lub dwustronne powtarzalne łamanie przysięgi.
Osoby łamiące notorycznie jakąkolwiek złożoną przysięgę nie mogą być wzorem dla kogokolwiek. Mogą być najpularniejszymi aktorami, sportowcami, pisarzami, celebrytami telewizyjnymi czy innymi gwiazdupciami, ale pozostaje na ich reputacji i honorze skaza, którą to skazę oni sami! notorycznie pogłębiają.
Czy nie powinna nas zawstydzać sytuacja, w której jedynemi instytucjami biorącemi dziś na poważnie ludzkie słowo i przysięgi są ... banki ?
O tym, że kredyt bardziej wiąże niż milość, przekonało się tylko w minionym roku 61,3 tys. par. Małżeństwo się bowiem czasami kończy, kredyt - zawsze pozostaje...
Niestety, jeśli małżonkowie zaciągnęli wspólne zobowiązania finansowe, takie jak kredyt hipoteczny, to nawet po rozwiązaniu małżeństwa oboje są za nie nadal odpowiedzialni. (..) W momencie gdy wyznaczona osoba zaprzestanie spłaty kredytu, drugi współkredytobiorca może zostać wezwany przez bank, do uregulowania zobowiązań. Były współmałżonek będzie musiał w takiej sytuacji zapłacić zaległą sumę, ale może później dochodzić spłaty długu od byłego partnera.
To banki zachowują się normalnie względem rozwodników, a nie reszta świata.
sobota, 12 listopada 2011
W odpowiedzi Szczepanowi Twardochowi
Z ogromnem zdumieniem przeczytałem wypowiedź Szczepana Twardocha na temat nagrody i osoby Józefa Mackiewicza pt. "Mackiewicz jako atrapa".
Czytamy w niej m.in.:
Zaś podsummowaniem są słowa:
Ponieważ nagrody przyznaje Kapituła, uważam te słowa za atak w szczególności na Kapitulę składającą się z wielu zacnych i zasłużonych ludzi. Stanisław Michalkiewicz, Rafał Ziemkiewicz, Jacek Bartyzel, Włodzimierz Odojewski, Jacek Trznadel, Marek Nowakowski oraz pozostali jej członkowie w niczem nie zasłużyli sobie, aby potraktować ich jak grupę pętaków operujących stereotypami. Nie są to ludzie, którzy rozumują wyłącznie na opak Gazecie Wyborczej.
Jakkolwiek można wskazać, że osoba i twórczość tegorocznego laureata jest bardzo niemackiewiczowska, to nie przekreśla ona dekady funkcjonowania Nagrody w życiu literackiem i publicznem. Twardoch tworzy iluzję, jakoby kapitułą kierowało prymitywne niepodległościowe, poakowskie pisiactwo i dzielnie z tą iluzją walczy. Sam wyróżniłbym Nagrodą im. Mackiewicza raczej Twardocha niż Wojciecha Wencla, ale i Wencel, prócz poglądów, swój wysoki poziom zachowuje i reprezentuje.
Pozwolę sobie również nie zgodzić się z pewnemi tezami Twardocha odnoszącemi się do twórczości Józefa Mackiewicza.
1. "W skrajnych rejestrach brzmi publicystyka Mackiewicza z lat siedemdziesiątych, kiedy pisarz komunistów widział już wszędzie od Watykanu po Waszyngton, co kiedy spojrzeć chłodno wydaje się raczej obsesją, niż trzeźwą analizą".
Bynajmniej. Ówczesny świat tak bardzo poszedł w lewo, iż wymagał radykalnej oceny. Publikacje na tematy kościelne (W cieniu krzyża - 1972 oraz Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy - 1975) są bardzo cenne, zwłaszcza że miały charakter pionierski, jeśli chodzi o napisane w języku polskim. Jako wieloletni miłośnik twórczości Józefa Mackiewicza i tradycjonalista katolicki znalazłbym w nich pewną liczbę nieścisłości, błędów i niesprawiedliwych ugólnień, ale przenigdy nie nazwałbym tez tych obsesją. Jeśli Twardoch nie czuje problemów związanych z posoborowemi dziejami
Kościoła w ujęciu Mackiewicza, to powinien zaczerpnąć z innych książek wiedzy na te tematy i wtedy doceniłby pionierski charakter prac Ptasznika z Wilna.
2. "Twórczość Józefa Mackiewicza nie mieści się w panującym dziś modelu polskości etnicznej, na rzecz uhonorowania której maszerował dziś w Warszawie Marsz Niepodległości i który to model panuje na polskiej prawicy niepodzielnie. Nie mieścił się zresztą Mackiewicz w tym nurcie już przed wojną, skoro Wilno uważał za własność wilnian, nie zaś za miasto polskie czy litewskie."
Zawsze byłem i jestem jaknajdalszy od nacjonalizmu, traktując go jako bękarta rewolucji francuskiej i zapewne dzięki temu, jako monarchiście, miłośnikowi i patrjocie Wielkiego Xięstwa Litewskiego, było mi szczególnie blisko do Józefa
Mackiewicza, krajowców, tudzież żubrów wileńskich. Nie rozumiem wszakże, czemu Twardoch próbuje do swojej wizji śląskości przypiąć ... Józefa Mackiewicza: "przede wszystkim jestem Ślązakiem, który próbuje zdefiniować siebie, własną nienarodową tożsamość poza tą fałszywą dychotomią narodowych polskości i niemieckości - i między innymi z tego powodu tak bliski jest mi Mackiewicz, bo wizja Górnego Śląska, która wydaje mi się być słuszna, Górnego Śląska, którego współgospodarzami, a nie tylko niewygodnymi sublokatorami mogliby być Ślązacy, jest bliska wizji Wileńszczyzny przedwojennych krajowców, na których oskarżenia o zdradę padały równie często, jak często dziś zwolenników śląskiej odrębności oskarża się wśród stu innych inwektyw, o bycie "pseudo-volksdeutschami"". Proszę spróbować zrozumieć, że o ile państwo polskie można zorganizować autonomicznie i przyznać Śląskowi autonomję (czemu sprzyjałbym), to i wówczas sytuacja jego będzie nieporównywalna względem Wielkiego Xięstwa Litewskiego - osobnego wielonarodowego społeczeństwa, którego znaczna część się spolonizowała dzięki sile naszej kultury. Zastanówmy się, czy aby śląskość promowana przez Twardocha nie próbowała zerwać z polskością, owym pięknym i atrakcyjnym naskórkiem pojawiającym się na kresach wschodnich na tkance litewskiej, ruskiej, białoruskiej i ukraińskiej.
Wniosek mój jest następujący: Twardoch w jednym tekście dokonuje zupełnie niemackiewiczowskiego ataku na polską prawicę, pragnąc ją utożsamiać z pewnymi strukturami nacjonalistycznemi i "niepodległościowemi" oraz z drugiej strony, przemyca tezę o Józefie Mackiewiczu jako możliwym patronie Ruchu Autonomji Śląska. Niech Czytelnicy sobie sami odpowiedzą, czy to uczciwa postawa intelektualna.
Czytamy w niej m.in.:
Józef Mackiewicz jest dla mnie jednym z najważniejszych pisarzy XX wieku. A jednocześnie, nie znam innego pisarza, na którym dokonano by takiego gwałtu, jak na Mackiewiczu.
Gwałtem tym jest potoczne odczytanie Mackiewicza, chociaż trudno tutaj w zasadzie mówić o czytaniu, bo z powodów, o których napiszę zaraz, pozwalam sobie sądzić, że mało kto w ogóle zmierzył się z lekturą. (..)
Skoro więc środowiska lewicowo-liberalne przekreśliły Mackiewicza za jego bezkompromisowy antykomunizm, to prawica za ten antykomunizm go pokochała, zgodnie z infantylną zasadą, że pokocha każdego antybohatera łamów "Gazety Wyborczej".
Zaś podsummowaniem są słowa:
"I dlatego przekonany jestem, że prawdziwy, z krwi i kości Józef Mackiewicz, gdyby w jakimś wehikule przeniósł się w nasze czasy, nie mógłby otrzymać nagrody swojego imienia, będącej w dużej części emanacją postawy, którą próbowałem tu scharakteryzować."
Ponieważ nagrody przyznaje Kapituła, uważam te słowa za atak w szczególności na Kapitulę składającą się z wielu zacnych i zasłużonych ludzi. Stanisław Michalkiewicz, Rafał Ziemkiewicz, Jacek Bartyzel, Włodzimierz Odojewski, Jacek Trznadel, Marek Nowakowski oraz pozostali jej członkowie w niczem nie zasłużyli sobie, aby potraktować ich jak grupę pętaków operujących stereotypami. Nie są to ludzie, którzy rozumują wyłącznie na opak Gazecie Wyborczej.
Jakkolwiek można wskazać, że osoba i twórczość tegorocznego laureata jest bardzo niemackiewiczowska, to nie przekreśla ona dekady funkcjonowania Nagrody w życiu literackiem i publicznem. Twardoch tworzy iluzję, jakoby kapitułą kierowało prymitywne niepodległościowe, poakowskie pisiactwo i dzielnie z tą iluzją walczy. Sam wyróżniłbym Nagrodą im. Mackiewicza raczej Twardocha niż Wojciecha Wencla, ale i Wencel, prócz poglądów, swój wysoki poziom zachowuje i reprezentuje.
Pozwolę sobie również nie zgodzić się z pewnemi tezami Twardocha odnoszącemi się do twórczości Józefa Mackiewicza.
1. "W skrajnych rejestrach brzmi publicystyka Mackiewicza z lat siedemdziesiątych, kiedy pisarz komunistów widział już wszędzie od Watykanu po Waszyngton, co kiedy spojrzeć chłodno wydaje się raczej obsesją, niż trzeźwą analizą".
Bynajmniej. Ówczesny świat tak bardzo poszedł w lewo, iż wymagał radykalnej oceny. Publikacje na tematy kościelne (W cieniu krzyża - 1972 oraz Watykan w cieniu czerwonej gwiazdy - 1975) są bardzo cenne, zwłaszcza że miały charakter pionierski, jeśli chodzi o napisane w języku polskim. Jako wieloletni miłośnik twórczości Józefa Mackiewicza i tradycjonalista katolicki znalazłbym w nich pewną liczbę nieścisłości, błędów i niesprawiedliwych ugólnień, ale przenigdy nie nazwałbym tez tych obsesją. Jeśli Twardoch nie czuje problemów związanych z posoborowemi dziejami
Kościoła w ujęciu Mackiewicza, to powinien zaczerpnąć z innych książek wiedzy na te tematy i wtedy doceniłby pionierski charakter prac Ptasznika z Wilna.
2. "Twórczość Józefa Mackiewicza nie mieści się w panującym dziś modelu polskości etnicznej, na rzecz uhonorowania której maszerował dziś w Warszawie Marsz Niepodległości i który to model panuje na polskiej prawicy niepodzielnie. Nie mieścił się zresztą Mackiewicz w tym nurcie już przed wojną, skoro Wilno uważał za własność wilnian, nie zaś za miasto polskie czy litewskie."
Zawsze byłem i jestem jaknajdalszy od nacjonalizmu, traktując go jako bękarta rewolucji francuskiej i zapewne dzięki temu, jako monarchiście, miłośnikowi i patrjocie Wielkiego Xięstwa Litewskiego, było mi szczególnie blisko do Józefa
Mackiewicza, krajowców, tudzież żubrów wileńskich. Nie rozumiem wszakże, czemu Twardoch próbuje do swojej wizji śląskości przypiąć ... Józefa Mackiewicza: "przede wszystkim jestem Ślązakiem, który próbuje zdefiniować siebie, własną nienarodową tożsamość poza tą fałszywą dychotomią narodowych polskości i niemieckości - i między innymi z tego powodu tak bliski jest mi Mackiewicz, bo wizja Górnego Śląska, która wydaje mi się być słuszna, Górnego Śląska, którego współgospodarzami, a nie tylko niewygodnymi sublokatorami mogliby być Ślązacy, jest bliska wizji Wileńszczyzny przedwojennych krajowców, na których oskarżenia o zdradę padały równie często, jak często dziś zwolenników śląskiej odrębności oskarża się wśród stu innych inwektyw, o bycie "pseudo-volksdeutschami"". Proszę spróbować zrozumieć, że o ile państwo polskie można zorganizować autonomicznie i przyznać Śląskowi autonomję (czemu sprzyjałbym), to i wówczas sytuacja jego będzie nieporównywalna względem Wielkiego Xięstwa Litewskiego - osobnego wielonarodowego społeczeństwa, którego znaczna część się spolonizowała dzięki sile naszej kultury. Zastanówmy się, czy aby śląskość promowana przez Twardocha nie próbowała zerwać z polskością, owym pięknym i atrakcyjnym naskórkiem pojawiającym się na kresach wschodnich na tkance litewskiej, ruskiej, białoruskiej i ukraińskiej.
Wniosek mój jest następujący: Twardoch w jednym tekście dokonuje zupełnie niemackiewiczowskiego ataku na polską prawicę, pragnąc ją utożsamiać z pewnymi strukturami nacjonalistycznemi i "niepodległościowemi" oraz z drugiej strony, przemyca tezę o Józefie Mackiewiczu jako możliwym patronie Ruchu Autonomji Śląska. Niech Czytelnicy sobie sami odpowiedzą, czy to uczciwa postawa intelektualna.
wtorek, 8 listopada 2011
Jak żyć ?
Kolejna kadencja prac Sejmu RP rozpoczyna się od sporów o tematy zastępcze, przesłaniające tzw. zwykłemu człowiekowi zagrożenie kryzysem ekonomicznym, który najpewniej pojawi się niebawem także w naszej Ojczyźnie w stopniu porównywalnym z Grecją, Włochami, Hiszpanją i Portugalją. System finansów publicznych zmierza ku przepaści, zaś wojna nazywana umownie "polsko - polską" wkracza na obszary obyczajowe, na których "znają" się wszyscy.
Po niemądrych harcach z zeszłego roku, kiedy to przez tzw. "niepodległościowców" Krzyż Pański był używany jako subsytut pomnika ofiar tragedji smoleńskiej przyszła pora na ofensywę lewactwa. Palikociarnia chce zdjąć nasz najważniejszy symbol wiary z sali sejmowej. Być może jedyne sensowne rozwiązanie problemu polegałoby na ... zamianie miejsc rzeczonego krzyża i członków Ruchu Poparcia.
Skądinąd uważam, że kryzys może być jedyną szansą dla współczesnej Europy; może stać się catharsis dla naszego kontynentu udręczonego etatyzmem, socjalizmem i coraz Bardziej dławiącą nas polityczną poprawnością. Niemożliwe ? Dwie trzecie mojej rodzinie 50 lat temu modliło się o wojnę światową mówiąc: "Panie Boże, spuść ta bania, bo tu nie do wytrzymania" i traktując pax sovieticum jako gorszy od wojny. Obyśmy nie dożyli gorszego zamordyzmu, jeszcze zanim euromoloch runie na dobre. Bo ma tzw. potencjał do eksploatacji.
Żyjmy zatem oszczędnie i nie troskajmy się nadmiernie kryzysem. Jest mniej groźny od wojny kulturowej. Jak zakończyłby swą wypowiedź JE bp Ryszard Williamson, sadźmy jabłonie i ziemniaki w przydomowych ogródkach ;)
Po niemądrych harcach z zeszłego roku, kiedy to przez tzw. "niepodległościowców" Krzyż Pański był używany jako subsytut pomnika ofiar tragedji smoleńskiej przyszła pora na ofensywę lewactwa. Palikociarnia chce zdjąć nasz najważniejszy symbol wiary z sali sejmowej. Być może jedyne sensowne rozwiązanie problemu polegałoby na ... zamianie miejsc rzeczonego krzyża i członków Ruchu Poparcia.
Skądinąd uważam, że kryzys może być jedyną szansą dla współczesnej Europy; może stać się catharsis dla naszego kontynentu udręczonego etatyzmem, socjalizmem i coraz Bardziej dławiącą nas polityczną poprawnością. Niemożliwe ? Dwie trzecie mojej rodzinie 50 lat temu modliło się o wojnę światową mówiąc: "Panie Boże, spuść ta bania, bo tu nie do wytrzymania" i traktując pax sovieticum jako gorszy od wojny. Obyśmy nie dożyli gorszego zamordyzmu, jeszcze zanim euromoloch runie na dobre. Bo ma tzw. potencjał do eksploatacji.
Żyjmy zatem oszczędnie i nie troskajmy się nadmiernie kryzysem. Jest mniej groźny od wojny kulturowej. Jak zakończyłby swą wypowiedź JE bp Ryszard Williamson, sadźmy jabłonie i ziemniaki w przydomowych ogródkach ;)
sobota, 5 listopada 2011
Słabe teksty na tematy religijne w „Uważam Rze”
Nie chciałbym, aby zabrzmiało to generalizowanie, albowiem każdy numer tygodnika rządzi się swojemi prawami. Ale ostatnio nie mam powodów do zachwytów nad tekstami nt. chrześcijaństwa drukowanemi w moim ulubionym „Uważam Rze”. Bieżący numer zawiera aż trzy teksty religijne i chyba najkrótszem podsummowaniem może być zdanie, że najlepszym z nich jest artykół red. Czaczkowskiej.
Ta znana zwolenniczka „kościoła otwartego” napisała tekst o nierozkładających się przez wieki ciałach niektórych świętych. Ciekawie, nie za długo, odwołując się do przykładów osób, które wszyscy przynajmniej „średniozaawansowani” katolicy powinni znać (np. św. o. Pio, św. Jan od Krzyża, św. Andrzej Bobola). Na przeciwległym biegunie artykół x. Roberta Skrzypczaka, o którym wystarczająco dużo mówią pierwsze zdania:
Całość jest typową wojtyljańską agitką, w której pozytywnymi bohaterami są prominentni posoborowcy: Henryk de Lubac czy Franciszek König. Tekst zawiera szczegółową relację z konklawe, podczas którego kard. Wojtyła został wybrany na Jana Pawła II. Niestety, x. Skrzypczak ani nie podaje źródła swoich bardzo szczegółowych rewelacyj: wskazuje na „dziennik pisany przez jednego z elektorów”, ale nie precyzuje, przez którego. Oczywiście nawet nie piśnie słowa, że sekrety konklawe obwarowane są ekskomuniką zaciąganą przez tego z kardynałów, który ujawni konkretne szczegóły głosowania. Zaś cytuje dane podawane już AD 1983 przez dwóch zachodnich pisarzy Thomasa i Morgana-Wittsa w książce pt. ,,The Pontiff”. No i co ja mam myśleć o całości dziełka, a ??
Nie spodobał mi się również tekst Łukasza Adamskiego „Dlaczego musimy bronić Kościoła” Słuszność poglądów autora to za mało, by tekst można było rekomendować. Adamski to oczywiście „nasz człowiek”, szczery konserwatysta i katolik. Tyle, że brak mu jeszcze zdolności do syntezy faktów. Różne ciekawostki, które umieszcza, w nic się nie układają. Są raczej kontrowane przez inne myśli, dla których nie przedstawiono dowodów. Wymieńmy je:
1.Sukces palikotyzmu nie urodził się na pustyni, lecz jest oparty na budowanej w massmediach od wielu lat atmosferze akceptacji i wsparcia dla każdego pojawiającego się bluźnierstwa. Niestety myśl ta jest dyskontowana przez tezę, jakoby istniała korelacja pomiędzy ostatniem uniewinnieniem Nergala a dość powszechnem głosowaniem młodych ludzi na palikotów. Skąd ten wniosek panie redaktorze?
2.Błędy w komunikacji i relacjach pomiędzy wiernymi a klerem są jedną z głównych przyczyn sukcesu palikotów. Prawda. Ale po co pisać, że w Polsce są jacyś savonarole odstraszający młodych od Kościoła ?
3.Passus o niemożności traktowania jako alternatyw: obecności krzyża w życiu publicznem (przyjmijmy je jako: 1) bądź jego nieobecności (0) nie został zdyskontowany dopełnieniem, iż neutralność światopoglądowa zakłada implicite dopisanie i zniwelowanie wartości (-1), a więc ... odwróconego krzyża. Neutralność bez tego nie istnieje ! Jej częścią musi być w Europie postawa antychrześcijańska.
Adamski w irytujący sposób utożsamia Kościół i chrześcijaństwo. To oczywiście jest prawdą z punktu widzenia teologicznego, ale trudno uznać to podejście za poprawne w analizach socjologicznych, w których utożsamia się zbiór 1 mld ludzi ze zbiorem 2 mld ludzi. Tytuł „Dlaczego musimy bronić Kościoła” jest niezbyt odzwierciedlany przez treść, która odnosi się do obrony chrześcijaństwa. Ostatnia myśl wypowiedzi Adamskiego brzmi: „Chrześcijaństwo i tak przetrwa, bowiem jest dziś najszybciej rozwijającą się religią na świecie. Nie oznacza to jednak, że Europa musi pozostać jej skansenem”. Tyle, że może, proszę Szanownego Autora, nawet tym skansenem nie być....
Na szczęście w „Uważam Rze” poruszane są też inne zagadnienia. Polecam znakomity temat numeru, poświęcony zbrodni wołyńskiej. Jeszcze do 6 XI mogą Państwo zakupić ten numer w kioskach!
Ta znana zwolenniczka „kościoła otwartego” napisała tekst o nierozkładających się przez wieki ciałach niektórych świętych. Ciekawie, nie za długo, odwołując się do przykładów osób, które wszyscy przynajmniej „średniozaawansowani” katolicy powinni znać (np. św. o. Pio, św. Jan od Krzyża, św. Andrzej Bobola). Na przeciwległym biegunie artykół x. Roberta Skrzypczaka, o którym wystarczająco dużo mówią pierwsze zdania:
„Habemus Papam. Carolum Sanctae Romanae Ecclesiae Cardinalem Wojtyła!” – to obwieszczenie konklawe stało się jednym z najbardziej znamiennych zdarzeń historii XX w. Jakże trafna okazała się uwaga amerykańskiego kardynała z Chicago Johna Patricka Cody’ego wyrażona wobec dziennikarza „L’Osservatore Romano” w 1978 r.: „To będzie największy papież wszech czasów”.
Całość jest typową wojtyljańską agitką, w której pozytywnymi bohaterami są prominentni posoborowcy: Henryk de Lubac czy Franciszek König. Tekst zawiera szczegółową relację z konklawe, podczas którego kard. Wojtyła został wybrany na Jana Pawła II. Niestety, x. Skrzypczak ani nie podaje źródła swoich bardzo szczegółowych rewelacyj: wskazuje na „dziennik pisany przez jednego z elektorów”, ale nie precyzuje, przez którego. Oczywiście nawet nie piśnie słowa, że sekrety konklawe obwarowane są ekskomuniką zaciąganą przez tego z kardynałów, który ujawni konkretne szczegóły głosowania. Zaś cytuje dane podawane już AD 1983 przez dwóch zachodnich pisarzy Thomasa i Morgana-Wittsa w książce pt. ,,The Pontiff”. No i co ja mam myśleć o całości dziełka, a ??
Nie spodobał mi się również tekst Łukasza Adamskiego „Dlaczego musimy bronić Kościoła” Słuszność poglądów autora to za mało, by tekst można było rekomendować. Adamski to oczywiście „nasz człowiek”, szczery konserwatysta i katolik. Tyle, że brak mu jeszcze zdolności do syntezy faktów. Różne ciekawostki, które umieszcza, w nic się nie układają. Są raczej kontrowane przez inne myśli, dla których nie przedstawiono dowodów. Wymieńmy je:
1.Sukces palikotyzmu nie urodził się na pustyni, lecz jest oparty na budowanej w massmediach od wielu lat atmosferze akceptacji i wsparcia dla każdego pojawiającego się bluźnierstwa. Niestety myśl ta jest dyskontowana przez tezę, jakoby istniała korelacja pomiędzy ostatniem uniewinnieniem Nergala a dość powszechnem głosowaniem młodych ludzi na palikotów. Skąd ten wniosek panie redaktorze?
2.Błędy w komunikacji i relacjach pomiędzy wiernymi a klerem są jedną z głównych przyczyn sukcesu palikotów. Prawda. Ale po co pisać, że w Polsce są jacyś savonarole odstraszający młodych od Kościoła ?
3.Passus o niemożności traktowania jako alternatyw: obecności krzyża w życiu publicznem (przyjmijmy je jako: 1) bądź jego nieobecności (0) nie został zdyskontowany dopełnieniem, iż neutralność światopoglądowa zakłada implicite dopisanie i zniwelowanie wartości (-1), a więc ... odwróconego krzyża. Neutralność bez tego nie istnieje ! Jej częścią musi być w Europie postawa antychrześcijańska.
Adamski w irytujący sposób utożsamia Kościół i chrześcijaństwo. To oczywiście jest prawdą z punktu widzenia teologicznego, ale trudno uznać to podejście za poprawne w analizach socjologicznych, w których utożsamia się zbiór 1 mld ludzi ze zbiorem 2 mld ludzi. Tytuł „Dlaczego musimy bronić Kościoła” jest niezbyt odzwierciedlany przez treść, która odnosi się do obrony chrześcijaństwa. Ostatnia myśl wypowiedzi Adamskiego brzmi: „Chrześcijaństwo i tak przetrwa, bowiem jest dziś najszybciej rozwijającą się religią na świecie. Nie oznacza to jednak, że Europa musi pozostać jej skansenem”. Tyle, że może, proszę Szanownego Autora, nawet tym skansenem nie być....
Na szczęście w „Uważam Rze” poruszane są też inne zagadnienia. Polecam znakomity temat numeru, poświęcony zbrodni wołyńskiej. Jeszcze do 6 XI mogą Państwo zakupić ten numer w kioskach!
czwartek, 3 listopada 2011
Prof. Zoll o prawie aborcyjnem
Całkiem niedawno ukazał się w czasopiśmie „Imago” bardzo ciekawy wywiad z byłym prezesem Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzejem Zollem na temat niezgodności z Konstytucją RP aktualnie obowiązującej ustawy „antyaborcyjnej”.
Profesor Zoll odnosi się po kolei do przesłanek dopuszczających zabicie dziecka z różnych tytułów wymienionych w ustawie i wykazuje, jak mają się one do konstytucyjnej ochrony życia, gwarantowanej każdemu w Rzeczypospolitej Polskiej. Zachęcam do lektury ! Ubolewam wszakże, że w wywiadzie nie zapytano Profesora o najlepszą według niego drogę do wdrożenia w życie łamanych zapisów naszej ustawy zasadniczej.
Profesor Zoll odnosi się po kolei do przesłanek dopuszczających zabicie dziecka z różnych tytułów wymienionych w ustawie i wykazuje, jak mają się one do konstytucyjnej ochrony życia, gwarantowanej każdemu w Rzeczypospolitej Polskiej. Zachęcam do lektury ! Ubolewam wszakże, że w wywiadzie nie zapytano Profesora o najlepszą według niego drogę do wdrożenia w życie łamanych zapisów naszej ustawy zasadniczej.
środa, 2 listopada 2011
[OGŁOSZENIE] Kupujmy ... kalendarze !!
Jest bardzo duża szansa na wydanie kalendarza książkowego na rok 2012, którego zawartość byłaby zgodna z rokiem kościelnym w tradycyjnym rycie rzymskim. Każdemu dniu odpowiada strona na terminarz - jak widać na załączonych obrazkach
Koszt jednostkowy sztuki wraz z przesyłką to zaledwie od 22 do 30 zł (zależnie od liczby zamawianych egzemplarzy). Organizatorzy muszą szybko zgromadzić kwotę wystarczającą na druk, zatem pamiętajmy, iż kto szybko kupuje, ten dwa razy kupuje ;) Inicjatywa ma charakter non profit, a więc osoba projektująca kalendarz, kontaktująca się z drukarnią i - mam nadzieję - rozsyłająca potem kalendarze do nabywców, będzie to robić bezpłatnie.
Projekt obsługuje finansowo związana z Bractwem św. Piotra Fundacja Constitues Eos Na stronie internetowej http://kalendarz.staramsza.pl znajdą Państwo wszelkie podstawowe informacje związane z kalendarzem, w szczególności dane do przelewu.
Fundacja Constitues Eos
ul. Kraszewskiego 32/5 Kraków
33 1540 1115 2111 6011 8561 0001
WAŻNE! W opisie należy podać: „Ofiara na kalendarze książkowe” + imię i nazwisko + adres do wysyłki.
Apeluję do każdego tradycjonalisty o zakup kilku sztuk - będzie w sam raz na prezent dla osób potencjalnie zainteresowanych Tradycją katolicką. Oraz kapłana, który przyjdzie na coroczną kolędę :)
Koszt jednostkowy sztuki wraz z przesyłką to zaledwie od 22 do 30 zł (zależnie od liczby zamawianych egzemplarzy). Organizatorzy muszą szybko zgromadzić kwotę wystarczającą na druk, zatem pamiętajmy, iż kto szybko kupuje, ten dwa razy kupuje ;) Inicjatywa ma charakter non profit, a więc osoba projektująca kalendarz, kontaktująca się z drukarnią i - mam nadzieję - rozsyłająca potem kalendarze do nabywców, będzie to robić bezpłatnie.
Projekt obsługuje finansowo związana z Bractwem św. Piotra Fundacja Constitues Eos Na stronie internetowej http://kalendarz.staramsza.pl znajdą Państwo wszelkie podstawowe informacje związane z kalendarzem, w szczególności dane do przelewu.
Fundacja Constitues Eos
ul. Kraszewskiego 32/5 Kraków
33 1540 1115 2111 6011 8561 0001
WAŻNE! W opisie należy podać: „Ofiara na kalendarze książkowe” + imię i nazwisko + adres do wysyłki.
Apeluję do każdego tradycjonalisty o zakup kilku sztuk - będzie w sam raz na prezent dla osób potencjalnie zainteresowanych Tradycją katolicką. Oraz kapłana, który przyjdzie na coroczną kolędę :)
poniedziałek, 31 października 2011
Dziś halloween !!
Nie widzę sensu w przeszczepianiu do nas niepolskich zwyczajów takich jak walentynki (14 lutego) czy halloween (31 października). Mamy swoje święta i tradycje, które jakoś dotrwały do XXI wieku, więc pielęgnujmy je, topiąc marzannę, szukając kwiatu paproci czy kolędując z wizerunkami śmierci, turonia lub innego diabła.
Jednak pewna tegoroczna reakcja na halloween widoczna m.in. na facebook'u wydaje się być nietrafna i głęboko przesadzona: "Jestem chrześcijaninem, nie obchodzę halloween" - głosi zajawka tzw. wydarzenia, na które i mię zapraszano.
Spośród argumentów tam zaprezentowanych:
przemawia do mnie ostatni: przebieranki za wampiry i dynie na halloween same w sobie są znacznie dalsze od kultu szatana niż słowiańskie i bałtyckie dziady, podczas których przyzywano dusze zmarłych i karmiono je odrobiną pokarmu. Gdyby ktoś chciał dziś upowszechniać te gusła w Polsce, należałoby zaprotestować. Bowiem obrzęd dziadów jest kultywowany przez środowiska tzw. rodzimowieców, a więc pogan.
Etykietowanie każdej nowinki jako ataku na chrześcijaństwo nie wydaje się być dziś skuteczne. Zwłaszcza w bieżącym roku, którego swoistą gwiazdą jest x. Natanek mówiący sporo mądrych rzeczy o zagrożeniach duchowych, ale i sprowadzający rzecz do absurdu w sławetnem kazaniu o żelu na włosach, lakierze do paznokci i pokemonach. Jeśli chcemy skutecznie bronić się przed inwazją halloween, nie możemy z miejsca sprawiać, że 70% ludzi uzna nasz sprzeciw za natankizm.
Chyba najlepiej odpychać dzieci od halloween mówiąc im, że radosny charakter marszów i fest nie licuje z powagą nadchodzących zaduszek, zaś po cukierki będą mogły pochodzić jako kolędnicy już za dwa miesiące. Wbrew pozorom rozumowania dorosłych, do dzieci często najłatwiej trafiają argumenty logiczne...
Jednak pewna tegoroczna reakcja na halloween widoczna m.in. na facebook'u wydaje się być nietrafna i głęboko przesadzona: "Jestem chrześcijaninem, nie obchodzę halloween" - głosi zajawka tzw. wydarzenia, na które i mię zapraszano.
Spośród argumentów tam zaprezentowanych:
1) Obyczaje związane z Halloween ukazują zniekształcony obraz świata duchowego.
...
2) Obyczaje związane z Halloween stanowią nierzadko zagrożenie duchowe; nie trzeba bezpośrednio oddawać czci szatanowi, aby zapraszać go do swojego życia. Nie trzeba wierzyć w piekło, żeby się do niego dostać.
3) Obyczaje związane z Halloween zastępują atmosferę zadumy w którą wprowadza nas Kościół, oraz wypierają inicjatywy o charakterze wychowawczym (Np. konkursy na najlepszą dynię, zamiast wycieczki na cmentarz i ogarnięcia kilku zaniedbanych grobów..)
przemawia do mnie ostatni: przebieranki za wampiry i dynie na halloween same w sobie są znacznie dalsze od kultu szatana niż słowiańskie i bałtyckie dziady, podczas których przyzywano dusze zmarłych i karmiono je odrobiną pokarmu. Gdyby ktoś chciał dziś upowszechniać te gusła w Polsce, należałoby zaprotestować. Bowiem obrzęd dziadów jest kultywowany przez środowiska tzw. rodzimowieców, a więc pogan.
Etykietowanie każdej nowinki jako ataku na chrześcijaństwo nie wydaje się być dziś skuteczne. Zwłaszcza w bieżącym roku, którego swoistą gwiazdą jest x. Natanek mówiący sporo mądrych rzeczy o zagrożeniach duchowych, ale i sprowadzający rzecz do absurdu w sławetnem kazaniu o żelu na włosach, lakierze do paznokci i pokemonach. Jeśli chcemy skutecznie bronić się przed inwazją halloween, nie możemy z miejsca sprawiać, że 70% ludzi uzna nasz sprzeciw za natankizm.
Chyba najlepiej odpychać dzieci od halloween mówiąc im, że radosny charakter marszów i fest nie licuje z powagą nadchodzących zaduszek, zaś po cukierki będą mogły pochodzić jako kolędnicy już za dwa miesiące. Wbrew pozorom rozumowania dorosłych, do dzieci często najłatwiej trafiają argumenty logiczne...
czwartek, 27 października 2011
Assyż 2011: indyferentyzm zamiast synkretyzmu
Ojciec Święty Benedykt XVI oraz przedstawiciele fałszywych religij spotykają się dziś w Assyżu, by upamiętnić pierwsze spotkanie międzyreligijne, zorganizowane przez Jana Pawła II AD 1986 i ponowić „refleksję, dialog i modlitwy o pokój i sprawiedliwość na świecie”. Wprawdzie nie dojdzie do wspólnych modlitw do nieokreślonego (?) boga, wprawdzie bałwochwalcy nie będą mieli użyczonych kaplic katolickich (uprzednio pozbawionych naszych symboli religijnych), by w nich sprawować fałszywy kult, ale spotkanie nie zostanie też wykorzystane do złożenia świadectwa o jedyności zbawczej Kościoła Chrystusowego ani do odróżnienia pokoju Chrystusowego przynależnego ludziom dobrej woli od idej pacyfistycznych i irenistycznych.
Okoliczności spotkania są inne niż poprzednio, w latach 1986 i 2002. Tym razem Ojciec Święty nie jest inicjatorem spotkania, lecz, jak stwierdził w prywatnej korespondencji skierowanej do pastora Piotra Beyerhausa, jego uczestnikiem, który nie zamierza odejść od misji polegającej na umacnianiu w wierze w Jezusa Chrystusa swych braci i sióstr. Tyle, że będzie niemym świadkiem Chrystusa, tak jak pozostali uczestnicy będą niemymi świadkami fałszywych bogów.
Choć poganie nie postawią dziś na katolickim ołtarzu swojego idola, upamiętniającego Buddę i nie będą go wychwalać, to w naszych katechizmach pozostają zapisy przypominające o grzechach cudzych:
Bez wątpienia, dzisiejsze spotkanie stanie się paliwem do podtrzymania ogólnoświatowej praktyki spotkań międzyreligijnych, w których uczestniczą katolicy – świeccy, duchowni, w tem najwyżsi hierarchowie. Trudno byłoby skreślić którykolwiek z powyższych dziewięciu punktów z listy bardzo prawdopodobnego ryzyka i konsekwencyj dzisiejszego spotkania z Benedyktem XVI.
Czy powinniśmy się cieszyć, że tegoroczny skandal związany z Assyżem jest mniejszy niż poprzednio?
A czy cieszylibyśmy się, gdyby pożerający dziewice smok postanowił zadowalać się jedynie mężatkami lub w drodze szczególnej łaski – wdowami? Czy wyobrażacie sobie baśń, w której stan ten byłby zaakceptowany przez króla, rycerzy, poddanych?
Jeśli chcemy pozostać katolikami, musimy trzymać się nauki wyłożonej w Mirari vos Grzegorza XVI, Syllabusie Piusa IX oraz w Mortalium animos Piusa XI. Dołączmy się do intencyj tradycjonalistycznych wspólnot kapłańskich takich jak Bractwo Kapłańskie św. Piusa X czy Instytut Matki Bożej Dobrej Rady, które apelują do katolików o modlitwę, pokutę i zadośćuczynienie za obrazę i grzechy wyrządzone Bogu poprzez dzisiejsze spotkanie w Assyżu.
Okoliczności spotkania są inne niż poprzednio, w latach 1986 i 2002. Tym razem Ojciec Święty nie jest inicjatorem spotkania, lecz, jak stwierdził w prywatnej korespondencji skierowanej do pastora Piotra Beyerhausa, jego uczestnikiem, który nie zamierza odejść od misji polegającej na umacnianiu w wierze w Jezusa Chrystusa swych braci i sióstr. Tyle, że będzie niemym świadkiem Chrystusa, tak jak pozostali uczestnicy będą niemymi świadkami fałszywych bogów.
Choć poganie nie postawią dziś na katolickim ołtarzu swojego idola, upamiętniającego Buddę i nie będą go wychwalać, to w naszych katechizmach pozostają zapisy przypominające o grzechach cudzych:
1. Namawiać kogoś do grzechu.
2. Nakazywać grzech.
3. Zezwalać na grzech.
4. Pobudzać do grzechu.
5. Pochwalać grzech drugiego.
6. Milczeć, gdy ktoś grzeszy.
7. Nie karać za grzech.
8. Pomagać do grzechu.
9. Usprawiedliwiać czyjś grzech.
Bez wątpienia, dzisiejsze spotkanie stanie się paliwem do podtrzymania ogólnoświatowej praktyki spotkań międzyreligijnych, w których uczestniczą katolicy – świeccy, duchowni, w tem najwyżsi hierarchowie. Trudno byłoby skreślić którykolwiek z powyższych dziewięciu punktów z listy bardzo prawdopodobnego ryzyka i konsekwencyj dzisiejszego spotkania z Benedyktem XVI.
Czy powinniśmy się cieszyć, że tegoroczny skandal związany z Assyżem jest mniejszy niż poprzednio?
A czy cieszylibyśmy się, gdyby pożerający dziewice smok postanowił zadowalać się jedynie mężatkami lub w drodze szczególnej łaski – wdowami? Czy wyobrażacie sobie baśń, w której stan ten byłby zaakceptowany przez króla, rycerzy, poddanych?
Jeśli chcemy pozostać katolikami, musimy trzymać się nauki wyłożonej w Mirari vos Grzegorza XVI, Syllabusie Piusa IX oraz w Mortalium animos Piusa XI. Dołączmy się do intencyj tradycjonalistycznych wspólnot kapłańskich takich jak Bractwo Kapłańskie św. Piusa X czy Instytut Matki Bożej Dobrej Rady, które apelują do katolików o modlitwę, pokutę i zadośćuczynienie za obrazę i grzechy wyrządzone Bogu poprzez dzisiejsze spotkanie w Assyżu.
poniedziałek, 24 października 2011
Powiało "minioną epoką"
22 października Kościół Posoborowy obchodził wspomnienie Jana Pawła II. Zniósłbym to jakoś, gdyby JP2 wspominano tylko w ten jeden dzień w roku. Ale minął piątek, minął weekend, a dzisiejsze wiadomości eklezjalne nie chcą się przestroić. Oto czytam o pomyśle Papieskiej Rady Sprawiedliwość i Pokój (Iustitia et Pax), aby powołać Światowy Bank Centralny.
Postulowany organ miałby zastąpić uznany za bezwładnego Międzynarodowy Fundusz Walutowy i mieć za punkt odniesienia Organizację Narodów Zjednoczonych. Treść całego dokumentu jest jeszcze nieudostępniona, nie mogłem go znaleźć na stronie internetowej Rady.
Ale cytaty już nam znane zwiastują, że watykańskie leśne dziadki wróciły do formy:
Niby wszystko ładnie i pięknie, tylko zza tej troski o najbiedniejszych wyziera postulat w pełni zbieżny z ideami promowanemi przez wolnomularstwo: jeden rząd, jeden bank, jedna religja. Wprawdzie na trzeci z wymienionych tematów Iustitia et Pax się nie wypowiada, ale chyba nieprzypadkowo dokument i niusy są ujawniane w przededniu recydywy ze spotkań międzyreligijnych w Assyżu. I wprawdzie Ojciec Święty Benedykt XVI dołoży wszelkich starań, by podczas spotkania międzyreligijnego nie doszło do charakterystycznych dla jego poprzednika ekscesów synkretycznych, stanowiących grzech przeciw 1 Przykazaniu Bożemu, to wyraźnie widać, w co grają globaliści w szatach posoborowych: w grę pt. "Dłużej klasztora niż przeora" w odniesieniu do Benedykta XVI.
Powiedzmy sobie jasno: gospodarki światowej nie uratuje żadna międzynarodowa instytucja. Uratować ją może odejście od etatyzmu, od centralnego planowania, regulacyj i powszechnego przyzwolenia na psucie pieniądza.
Postulowany organ miałby zastąpić uznany za bezwładnego Międzynarodowy Fundusz Walutowy i mieć za punkt odniesienia Organizację Narodów Zjednoczonych. Treść całego dokumentu jest jeszcze nieudostępniona, nie mogłem go znaleźć na stronie internetowej Rady.
Ale cytaty już nam znane zwiastują, że watykańskie leśne dziadki wróciły do formy:
Ostrzeżono jednocześnie przed "technokratami", którzy ignorują dobro wspólne, oraz "bałwochwalstwem rynku".
trzeba powrócić do "prymatu polityki" nad gospodarką i finansami
przesłanką reformy systemu finansowego powinien być "podzielany przez wszystkich podstawowy zbiór koniecznych zasad zarządzania globalnym rynkiem finansów"
Krytycznie watykańska rada oceniła to, że strategię i politykę gospodarczą oraz finansową opracowuje się "wewnątrz klubu czy też grup obejmujących głównie kraje bardziej rozwinięte", co stanowi naruszenie wymogu, by reprezentowane były także państwa uboższe.
Z niepokojem odnotowali, że kryzys doprowadził do wzrostu nierówności na świecie, co stanowi zagrożenie dla pokoju.
Niby wszystko ładnie i pięknie, tylko zza tej troski o najbiedniejszych wyziera postulat w pełni zbieżny z ideami promowanemi przez wolnomularstwo: jeden rząd, jeden bank, jedna religja. Wprawdzie na trzeci z wymienionych tematów Iustitia et Pax się nie wypowiada, ale chyba nieprzypadkowo dokument i niusy są ujawniane w przededniu recydywy ze spotkań międzyreligijnych w Assyżu. I wprawdzie Ojciec Święty Benedykt XVI dołoży wszelkich starań, by podczas spotkania międzyreligijnego nie doszło do charakterystycznych dla jego poprzednika ekscesów synkretycznych, stanowiących grzech przeciw 1 Przykazaniu Bożemu, to wyraźnie widać, w co grają globaliści w szatach posoborowych: w grę pt. "Dłużej klasztora niż przeora" w odniesieniu do Benedykta XVI.
Powiedzmy sobie jasno: gospodarki światowej nie uratuje żadna międzynarodowa instytucja. Uratować ją może odejście od etatyzmu, od centralnego planowania, regulacyj i powszechnego przyzwolenia na psucie pieniądza.
środa, 19 października 2011
"Kremację dopuścił Sobór Watykański II" - twierdzi bp Pieronek
Czego to się człowiek nie dowie od bpa Pieronka ?! Ów emerytowany posoborowy celebryta zajął się właśnie kontestowaniem najnowszych wytycznych Stolicy Świętej w zakresie pochówku zmarłych. Polscy biskupi zniechęcają wiernych do kremacji, zaś bp Tadeusz oznajmia
Jeśli Sobór Watykański II wypowiadał się na temat kremacji, to winniśmy mieć na ten temat wzmiankę w którejś z soborowych konstytucyj. Może bp Pieronek będzie uprzejmy wskazać nam stosowny dokument, punkt i paragraf ?
Jeśli tego się nie dowiemy, komentarz narzuca się jeden: mówiąc językiem młodzieżowym bp Pieronek ponownie "dał do pieca".
Nawiasem mówiąc, sprowadzenie dyskusji "ad soborum" albo jest przyzwyczajeniem ze starych czasów, podczas których każdą bzdurę usprawiedliwiano "soborem" albo wyszukanym sabotażem przeciw Benedyktowi XVI, że znów sprzeciwia się Soborowi Watykańskiemu II i utrudnia życie zwykłym ludziom.
Kremację dopuścił Sobór Watykański II – wyjaśnia bp Pieronek. – Jest ona zakazana tylko wtedy, gdy jest wyrazem nienawiści do wiary lub niewiary w zmartwychwstanie
Jeśli Sobór Watykański II wypowiadał się na temat kremacji, to winniśmy mieć na ten temat wzmiankę w którejś z soborowych konstytucyj. Może bp Pieronek będzie uprzejmy wskazać nam stosowny dokument, punkt i paragraf ?
Jeśli tego się nie dowiemy, komentarz narzuca się jeden: mówiąc językiem młodzieżowym bp Pieronek ponownie "dał do pieca".
Nawiasem mówiąc, sprowadzenie dyskusji "ad soborum" albo jest przyzwyczajeniem ze starych czasów, podczas których każdą bzdurę usprawiedliwiano "soborem" albo wyszukanym sabotażem przeciw Benedyktowi XVI, że znów sprzeciwia się Soborowi Watykańskiemu II i utrudnia życie zwykłym ludziom.
wtorek, 18 października 2011
Sobór Watykański II - przeżytek
Kiedy mnie pytają o Sobór Watykański II, to odpowiadam:
Sobór ten był DUSZPASTERSKI i teoretycznie odnosił się do problemów DUSZPASTERSKICH świata katolickiego z końca lat 50tych XX wieku. Dziś jego wskazówki DUSZPASTERSKIE są po prostu NIEAKTUALNE i nie należy się niemi specjalnie zajmować. Być może jakieś są wartościowe, ale choćby z uwagi na konieczną ogólnikowość dokumentów, nie jest to oczywiste.
Co gorsza, w praktyce część dokumentów soborowych jest przynajmniej dwuznaczna, zawierając "bomby zegarowe", jak to określał np. śp. Michał Davies. Bomby te należy oczywiście rozbroić, a więc wyjaśnić wszelkie związane z niemi wątpliwości. Tak jak uczyniła to kurja rzymska względem nieszczęsnego zwrotu "Kościół Chrystusowy trwa w Kościele katolickim", zawartego w Lumen gentium. Wyjaśnienie z 2007 r. należy uznać za wystarczające.
Natomiast rozbrojone bomby nie powinny stać się ponownie częścią naszego wyposażenia. Bowiem przygotowano je nie dla ochrony Kościoła, lecz przeciwnie, z ideą jego destrukcji. Miejsce tych atrap jest zatem w archiwum. Są i będą świadectwem dziejów Kościoła, ale doprawdy nie widzę powodu, by szczególnie zważać na Dekret o ekumenizmie "UNITATIS REDINTEGRATIO", skoro reprezentuje on inną teologję (by wprost nie rzec: religję) niż Pius XI w encyklice MORTALIUM ANIMOS.
Nawet tak zdawałoby się konserwatywny dokument jak Konstytucja o liturgji świętej "SACROSANCTUM CONCILIUM" jest po 50 latach od uchwalenia bezużyteczna. Nie pasuje ani do liturgji klasycznej i tego, co się z nią działo w latach 1962 - 2011 ani do liturgji posoborowej i jej postępującego rozkładu. Zwracam Państwa uwagę, że w praktyce stanowisko takie podziela ... Benedykt XVI i kurja rzymska !!
Albowiem Instrukcja dotycząca zastosowania Listu Apostolskiego Motu Proprio Summorum Pontificum Jego Świątobliwości BENEDYKTA XVI z 30 kwietnia 2011 r. wskazuje iż:
na mocy swojego charakteru prawa specjalnego, we właściwym dla siebie zakresie, Motu Proprio Summorum Pontificum deroguje od rozporządzeń prawnych, dotyczących obrzędów świętych, wydanych począwszy od 1962 r. i później, a niezgodnych ze wskazaniami ksiąg liturgicznych obowiązujących w 1962 r.
Powtórzę: Benedykt XVI jednoznacznie zawiesił SACROSANCTUM CONCILIUM, dopuszczające szersze użycie języków narodowych, koncelebrę czy choćby uproszczenie obrzędów w odniesieniu do nadzwyczajnej formy liturgji rzymskiej. Wszystko to pojawiło się w tzw. Mszale soborowym z 1965 r. i ... obumarło.
Sobór ten był DUSZPASTERSKI i teoretycznie odnosił się do problemów DUSZPASTERSKICH świata katolickiego z końca lat 50tych XX wieku. Dziś jego wskazówki DUSZPASTERSKIE są po prostu NIEAKTUALNE i nie należy się niemi specjalnie zajmować. Być może jakieś są wartościowe, ale choćby z uwagi na konieczną ogólnikowość dokumentów, nie jest to oczywiste.
Co gorsza, w praktyce część dokumentów soborowych jest przynajmniej dwuznaczna, zawierając "bomby zegarowe", jak to określał np. śp. Michał Davies. Bomby te należy oczywiście rozbroić, a więc wyjaśnić wszelkie związane z niemi wątpliwości. Tak jak uczyniła to kurja rzymska względem nieszczęsnego zwrotu "Kościół Chrystusowy trwa w Kościele katolickim", zawartego w Lumen gentium. Wyjaśnienie z 2007 r. należy uznać za wystarczające.
Natomiast rozbrojone bomby nie powinny stać się ponownie częścią naszego wyposażenia. Bowiem przygotowano je nie dla ochrony Kościoła, lecz przeciwnie, z ideą jego destrukcji. Miejsce tych atrap jest zatem w archiwum. Są i będą świadectwem dziejów Kościoła, ale doprawdy nie widzę powodu, by szczególnie zważać na Dekret o ekumenizmie "UNITATIS REDINTEGRATIO", skoro reprezentuje on inną teologję (by wprost nie rzec: religję) niż Pius XI w encyklice MORTALIUM ANIMOS.
Nawet tak zdawałoby się konserwatywny dokument jak Konstytucja o liturgji świętej "SACROSANCTUM CONCILIUM" jest po 50 latach od uchwalenia bezużyteczna. Nie pasuje ani do liturgji klasycznej i tego, co się z nią działo w latach 1962 - 2011 ani do liturgji posoborowej i jej postępującego rozkładu. Zwracam Państwa uwagę, że w praktyce stanowisko takie podziela ... Benedykt XVI i kurja rzymska !!
Albowiem Instrukcja dotycząca zastosowania Listu Apostolskiego Motu Proprio Summorum Pontificum Jego Świątobliwości BENEDYKTA XVI z 30 kwietnia 2011 r. wskazuje iż:
na mocy swojego charakteru prawa specjalnego, we właściwym dla siebie zakresie, Motu Proprio Summorum Pontificum deroguje od rozporządzeń prawnych, dotyczących obrzędów świętych, wydanych począwszy od 1962 r. i później, a niezgodnych ze wskazaniami ksiąg liturgicznych obowiązujących w 1962 r.
Powtórzę: Benedykt XVI jednoznacznie zawiesił SACROSANCTUM CONCILIUM, dopuszczające szersze użycie języków narodowych, koncelebrę czy choćby uproszczenie obrzędów w odniesieniu do nadzwyczajnej formy liturgji rzymskiej. Wszystko to pojawiło się w tzw. Mszale soborowym z 1965 r. i ... obumarło.
poniedziałek, 17 października 2011
Fronda manipuluje Benedyktem XVI
Na stronach „portalu poświęconego” (coraz bardziej nie wiem wszakże, komu i czemu) Fronda.pl ukazał się nius:
Tyle, że lektura Listu Apostolskiego PORTAM FIDEI wskazuje, że dokument ten dotyczy wiary i katechizmu Kościoła katolickiego. Ujmując rzecz w skrócie, Ojciec Święty uznał, że stan wiary wielu milionów tzw. katolików (i ¾ duchowieństwa) jest tak zły, że zamiast zajmować się skomplikowanemi kwestjami teologicznemi, trzeba wrócić do podstaw, czyli do katechizmu.
Owszem Benedykt XVI wychwala Katechizm Kościoła Katolickiego podpisany przez Jana Pawła II i nazywa go autentycznym owocem Soboru Watykańskiego II. Ale sam "Supersobór" nie jest bohaterem nowego motu proprio, słowo to niemal nie pojawia się w jego treści! Zaś cytat "Sobór Watykański II należy ukazywać jako wielką łaskę, która stała się dobrodziejstwem dla Kościoła w XX wieku" jest cytatem z Listu apostolskiego Jana Pawła II Novo millennio ineunte z 6 stycznia 2001 r.
Zatem nie bójmy się! Ojciec Święty Benedykt XVI nie postradał rozumu, lecz nadal steruję łodzią Piotrową w tym samym kierunku, co przez siedem poprzednich lat. Habemus papam !!
Benedykt XVI: "Sobór Watykański II należy ukazywać jako wielką łaskę, która stała się dobrodziejstwem dla Kościoła w XX wieku"
Tyle, że lektura Listu Apostolskiego PORTAM FIDEI wskazuje, że dokument ten dotyczy wiary i katechizmu Kościoła katolickiego. Ujmując rzecz w skrócie, Ojciec Święty uznał, że stan wiary wielu milionów tzw. katolików (i ¾ duchowieństwa) jest tak zły, że zamiast zajmować się skomplikowanemi kwestjami teologicznemi, trzeba wrócić do podstaw, czyli do katechizmu.
Owszem Benedykt XVI wychwala Katechizm Kościoła Katolickiego podpisany przez Jana Pawła II i nazywa go autentycznym owocem Soboru Watykańskiego II. Ale sam "Supersobór" nie jest bohaterem nowego motu proprio, słowo to niemal nie pojawia się w jego treści! Zaś cytat "Sobór Watykański II należy ukazywać jako wielką łaskę, która stała się dobrodziejstwem dla Kościoła w XX wieku" jest cytatem z Listu apostolskiego Jana Pawła II Novo millennio ineunte z 6 stycznia 2001 r.
Sądzę, że inauguracja Roku wiary w związku z pięćdziesiątą rocznicę otwarcia Soboru Watykańskiego II może być dobrą okazją, aby zrozumieć teksty pozostawione przez ojców soborowych, które zdaniem błogosławionego Jana Pawła II "nie tracą wartości ani blasku. Konieczne jest, aby były należycie odczytywane, poznawane i przyswajane jako miarodajne i normatywne teksty Magisterium, należące do Tradycji Kościoła. Dzisiaj, po zakończeniu Jubileuszu, szczególnie mocno odczuwam powinność ukazywania Soboru jako wielkiej łaski, która stała się dobrodziejstwem dla Kościoła w XX wieku: został on dany jako niezawodna busola, wskazująca nam drogę w stuleciu, które się rozpoczyna". Chcę też mocno podkreślić to, co powiedziałem na temat Soboru kilka miesięcy po moim wyborze na Następcę Piotra: "Jeśli go odczytujemy i przyjmujemy w świetle prawidłowej hermeneutyki, może on być i coraz bardziej stawać się wielką mocą służącą zawsze potrzebnej odnowie Kościoła".
Zatem nie bójmy się! Ojciec Święty Benedykt XVI nie postradał rozumu, lecz nadal steruję łodzią Piotrową w tym samym kierunku, co przez siedem poprzednich lat. Habemus papam !!
Lutrzykom nie pasuje x. Piotr Skarga !!
Jak informuje dzisiejsza „Rzepa” „Kościół” luterański kontestuje uchwałę Sejmu Rzeczypospolitej ustanawiającą rok 2012 rokiem xiędza Piotra Skargi. Oto treść uchwały z 16 IX 2011 ...
A oto odpór lutrzyków:
Parę słów komentarza.
1. Trudno o większą nietolerancję religijną, niż zaprezentowana przez kacerzy. Oto bowiem jedynym argumentem przeciw uczczeniu x. Skargi jest to, że był czołową postacią kontrreformacji! Zaś argumentem za tem świadczącym ma być zasada wolności religijnej wpisana w Konstytucję Rzplitej. Czy zatem dla równowagi powinniśmy przemilczać wszelkich działaczy i zwolenników reformacji w Polsce, a więc Mikołaja Reja, Andrzeja Frycza Modrzewskiego, Szymona Budnego i innych ?
2. Czy kolejnym etapem tego szaleństwa miałoby być wymazanie z pozytywnej pamięci narodu wszelkich innych postaci, tylko dlatego, że byli duchownymi Kościoła katolickiego? Stracilibyśmy wówczas np. x. Pawła Włodkowica, który reprezentował nieco inną wizję państwa niż x. Skarga, ale na pewno działał w niezgodzie z art. 25 ust. 2 Konstytucji RP
3. Konsekwentne zastosowanie tej metody doprowadziłoby do wzorca zastosowanego obecnie we Francji
Czy tego chcecie ?
4. Bezczelność kacerzy luterańskich jest tem większa, jeśli zważy się na poglądy założyciela sekty, którą reprezentują. O ile xiądz Skarga słowem przeciwstawiał się m.in. tolerancji religijnej, a więc był zdania, że likwidacja obiektywnego zła w społeczeństwie jest bardziej opłacalna niż tolerowanie go, to poglądy upadłego zakonnika Marcina Lutra należy uznać za kompilację antysemityzmu i szowinizmu, „ozdobioną” promowaniem sławetnych „polowań na czarownice”. Można wręcz powiedzieć, że niedaleko padło to zgniłe jabłko od jabłoni. Chęci te same co u Lutra, tylko metody inne, bardziej "nowoczesne i cywilizowane".
5. Na zakończenie, by było śmieszniej i straszniej, inny wyjątek z Rzepy o działalności luterańskich kiepów (wszelkie podobieństwo do „KEPu” – przypadkowe!)
Pięknie! Zatem utopili jedynego faceta, który w tamtem gronie stara(ł) się w praktyce walczyć o to samo, o co xiądz Piotr Skarga: o naprawę moralną Rzeczypospolitej. Przyzwoitych ludzi im nie trzeba! Które kolejne grono w Polsce wybiera tę samą drogę? Czy taki kraj może nie upaść?
Nie obiecuję sobie za wiele po Roku Xiędza Skargi. Duch kontrreformacji jest nam niestety odległy, a budzenie sumień Polaków trwa powoli. Ale zwykle przy takich okazjach wznawiane są publikacje osób przypominanych i honorowanych. Xiądz Skarga funkcjonuje w świadomości Polaków jako autor Kazań sejmowych i Żywotów świętych, tymczasem jego dorobek piśmienniczy jest znacznie szerszy. Mam nadzieję, że pojawi się edycja dzieł zbiorowych z komentarzem krytycznym ułatwiającym zrozumienie pism przez dzisiejszego czytelnika, nieobytego ze staropolszczyzną. Jak wyglądają dawne wydania niektórych tekstów x. Skargi, możemy zobaczyć tutaj. A oto pojedyńczy skan:
Nie czyta się tego nayłatwiéy !!
„Która jest pierwsza i zasłużeńsza Matka, jak Ojczyzna, która jest gniazdem wszystkich matek i powinowactw waszych i komorą dóbr waszych wszystkich. (…) Oną miłując, sami siebie miłujecie” — ksiądz Piotr Skarga
W czterechsetną rocznicę śmierci Piotra Skargi, który dzielnie, słowem i czynem, zabiegał o szacunek dla Ojczyzny i lepszy byt dla rodaków, Sejm Rzeczypospolitej Polskiej, w uznaniu Jego zasług, postanawia oddać hołd Piotrowi Skardze.
Piotr Skarga, właściwie Piotr Powęski (1536—1612), był pisarzem, teologiem, jezuitą i kaznodzieją. Posiadał wielki talent krasomówczy, potrafił zdobyć posłuch wśród ludzi wszystkich stanów, słuchali go nawet królowie. Zapisał się na kartach historii jako czołowy polski przedstawiciel kontrreformacji, filantrop oraz Ten, który w trosce o Ojczyznę miał odwagę nazwać po imieniu największe polskie przywary. Nawoływał do zmian postaw rządzących, do reform, by nie doprowadzić Rzeczypospolitej do upadku.
Zdolności pisarskie Piotra Skargi oraz Jego kunszt zostały docenione przez innych artystów. Dzieło hagiograficzne „Żywoty świętych” Adam Mickiewicz nazwał najpoetyczniejszym ze wszystkich, które w języku polskim kiedykolwiek były napisane, a wizerunek Skargi proroka utrwalił Jan Matejko w znanym obrazie „Kazanie Skargi”.
Poza działalnością pisarską i kaznodziejską Piotr Skarga zajmował się wszechstronną działalnością filantropijną, zakładając m.in. Bractwo Miłosierdzia, Bank Pobożny i Skrzynkę św. Mikołaja.
Sejm Rzeczypospolitej Polskiej, przekonany o szczególnym znaczeniu dorobku Skargi jako jednego z najwybitniejszych polskich twórców epoki renesansu, ogłasza rok 2012 Rokiem księdza Piotra Skargi
A oto odpór lutrzyków:
„Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym.” (Art. 25 ust. 2 Konstytucji RP)
Synod Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP wraz z całym środowiskiem ewangelickim w naszym kraju wyrażają zaniepokojenie decyzją Sejmu RP o ogłoszeniu roku 2012 rokiem ks. Piotra Skargi.
Ks. Piotr Skarga był postacią publiczną, propaństwową. Bardzo dyskusyjne jest jednak jego wyobrażenie państwa - całkowicie niepasujące do współczesnej rzeczywistości i trudno określić, jakie wartości miałyby upamiętniać obchody tego roku. Trudno uznać za usprawiedliwione niektóre decyzje i działania ks. Skargi w odniesieniu do polityki wyznaniowej i polityki państwa. Ks. Skarga stanowczo opowiadał się za państwem jednowyznaniowym i wszelkie powodzenie naszego kraju widział w konsekwentnym realizowaniu tej idei, sprzecznej z polityką jagiellońską, w świecie której się wychował.
Nie jest zrozumiałe, dlaczego Sejm RP uznał za warte promocji dokonania tej postaci. Działań ks. Skargi nie sposób uznać za akceptowalne dla współczesnego myślenia o kształcie państwa. Są one zrozumiałe z perspektywy historycznej, rywalizacji Kościołów i rozumienia koncepcji stosunków Państwo - Kościół czterysta lat temu. Obecnie są one anachronizmem, choć mającym niekiedy swoje współczesne konsekwencje. Waśnie wyznaniowe i religijne dotyczą, niestety, i naszych czasów. Czy jednak przez swoją decyzję Sejm Rzeczypospolitej Polskiej - najważniejszy organ Państwa nie opowiedział się po stronie niedemokratycznej i kłócącej się ze współczesnością koncepcji postrzegania spraw religijnych?
Warto przypomnieć, że w burzliwej atmosferze wystąpień i tumultów wyznaniowych ks. Skarga działał radykalnie i stał się w pamięci historycznej postacią znaczącą, ale wspominaną przez różne kręgi wyznaniowe odmiennie. Swoją decyzją Sejm RP przypomina osobę bardzo kontrowersyjną i idee, które powinny być obce nowoczesnemu społeczeństwu. Decyzja ta jest dla nas niezrozumiała, zarówno w wymiarze neutralności państwa, jak i deklarowanego przez niektórych posłów otwarcia na inicjatywy ekumeniczne.
Parę słów komentarza.
1. Trudno o większą nietolerancję religijną, niż zaprezentowana przez kacerzy. Oto bowiem jedynym argumentem przeciw uczczeniu x. Skargi jest to, że był czołową postacią kontrreformacji! Zaś argumentem za tem świadczącym ma być zasada wolności religijnej wpisana w Konstytucję Rzplitej. Czy zatem dla równowagi powinniśmy przemilczać wszelkich działaczy i zwolenników reformacji w Polsce, a więc Mikołaja Reja, Andrzeja Frycza Modrzewskiego, Szymona Budnego i innych ?
2. Czy kolejnym etapem tego szaleństwa miałoby być wymazanie z pozytywnej pamięci narodu wszelkich innych postaci, tylko dlatego, że byli duchownymi Kościoła katolickiego? Stracilibyśmy wówczas np. x. Pawła Włodkowica, który reprezentował nieco inną wizję państwa niż x. Skarga, ale na pewno działał w niezgodzie z art. 25 ust. 2 Konstytucji RP
3. Konsekwentne zastosowanie tej metody doprowadziłoby do wzorca zastosowanego obecnie we Francji
Władca Franków Chlodwig I, król Ludwik IX Święty, Napoleon Bonaparte, Ludwik XIV. Wiedza o wszystkich tych monarchach, zdaniem Ministerstwa Edukacji, jest młodym Francuzom zupełnie niepotrzebna. Z programów nauczania historii dla gimnazjów (uczęszcza do nich młodzież w wieku 12 – 16 lat) zostali wyparci przez władców Indii, Afryki czy Chin.
Czy tego chcecie ?
4. Bezczelność kacerzy luterańskich jest tem większa, jeśli zważy się na poglądy założyciela sekty, którą reprezentują. O ile xiądz Skarga słowem przeciwstawiał się m.in. tolerancji religijnej, a więc był zdania, że likwidacja obiektywnego zła w społeczeństwie jest bardziej opłacalna niż tolerowanie go, to poglądy upadłego zakonnika Marcina Lutra należy uznać za kompilację antysemityzmu i szowinizmu, „ozdobioną” promowaniem sławetnych „polowań na czarownice”. Można wręcz powiedzieć, że niedaleko padło to zgniłe jabłko od jabłoni. Chęci te same co u Lutra, tylko metody inne, bardziej "nowoczesne i cywilizowane".
5. Na zakończenie, by było śmieszniej i straszniej, inny wyjątek z Rzepy o działalności luterańskich kiepów (wszelkie podobieństwo do „KEPu” – przypadkowe!)
Synod podtrzymał też decyzję władzy wykonawczej, czyli konsystorza, o przymusowym skierowaniu biskupa generała Ryszarda Borskiego w stan spoczynku. Bp Borski był zwolennikiem lustracji. Jego działania doprowadziły do tego, że poprzedni zwierzchnik luteranów bp Janusz Jagucki, który był tajnym współpracownikiem SB, musiał ustąpić.
Biskupa Borskiego najpierw pozbawiono stanowiska naczelnego duszpasterza wojskowego, a wczoraj – wszelkich praw duchownego.
Bp Borski jest w ostrym konflikcie z obecnym zwierzchnikiem ewangelików bp. Jerzym Samcem oraz w sądach cywilnych procesuje się z innym członkami władz kościelnych, oskarżając ich o wielokrotne zniesławienie. Biskup publicznie sprzeciwia się pełnieniu funkcji przez byłych współpracowników komunistycznych służb specjalnych.
Tydzień wcześniej luterański Synod diecezji katowickiej wybrał na swojego zwierzchnika bp. Tadeusza Szurmana, zarejestrowanego jako TW „Gustawa".
Pięknie! Zatem utopili jedynego faceta, który w tamtem gronie stara(ł) się w praktyce walczyć o to samo, o co xiądz Piotr Skarga: o naprawę moralną Rzeczypospolitej. Przyzwoitych ludzi im nie trzeba! Które kolejne grono w Polsce wybiera tę samą drogę? Czy taki kraj może nie upaść?
Nie obiecuję sobie za wiele po Roku Xiędza Skargi. Duch kontrreformacji jest nam niestety odległy, a budzenie sumień Polaków trwa powoli. Ale zwykle przy takich okazjach wznawiane są publikacje osób przypominanych i honorowanych. Xiądz Skarga funkcjonuje w świadomości Polaków jako autor Kazań sejmowych i Żywotów świętych, tymczasem jego dorobek piśmienniczy jest znacznie szerszy. Mam nadzieję, że pojawi się edycja dzieł zbiorowych z komentarzem krytycznym ułatwiającym zrozumienie pism przez dzisiejszego czytelnika, nieobytego ze staropolszczyzną. Jak wyglądają dawne wydania niektórych tekstów x. Skargi, możemy zobaczyć tutaj. A oto pojedyńczy skan:
Nie czyta się tego nayłatwiéy !!
wtorek, 11 października 2011
Pokolenie JP3
Fenomen wyborczy
Tegoroczne wybory objawiły nam ciekawe i niepokojące zjawisko socjopolityczne, które roboczo nazwę „Pokoleniem Janusza Palikota". Oto bowiem co dziesiąty spośród połowy dorosłych Polaków, biorących udział w głosowaniu, zdecydował się poprzeć t.zw. „Ruch Poparcia Palikota” – luźną strukturę kandydatów satelickich względem charyzmatycznego lidera, głoszących hasła antyreligijne i antycywilizacyjne bez jakichkolwiek pozytywnych propozycyj faktycznie służących nowoczesnemu państwu i społeczeństwu.
Poziom zastosowanego przekazu najlepiej obrazuje ten spot. Ludziom jakkolwiek kulturalnym może on co najwyżej przywieść uśmiech na twarz i dać pojęcie o sowieckiej propagandzie antychrześcijańskiej. Tymczasem motłochowi się spodobało i to bardzo!
Antyklerykalizm przekazu Palikota zdecydowanie przeważa nad postulatami legalizacji miękkich narkotyków czy promocją mniejszości seksualnych. I wprawdzie najgłośniejsi kandydaci RPP to Biedroń i transseksualista z Krakowa, którego nazwiska nie spamiętawszy, to pamiętajmy, że posłem – elektem z Łodzi został kapłan apostata Roman Kotliński, redaktor naczelny „Faktów i Mitów”. To być może nie pierwszy laicyzowany prezbiter w Sejmie Rzeczypospolitej, ale z pewnością pierwszy, który żyje z plucia na „KRK”.
Problem Kościoła
Zdawać by się mogło, że ujawnienie się „Pokolenie JP3” postawi na baczność polski Kościół instytucjonalny. Wielkość i intensywność tego ruchu przeraża zwłaszcza w młodem pokoleniu Polaków (18 – 25 lat), w którem RPP zdobył co czwarty oddany głos. Wnioski powinny być jednoznaczne, wskazujące na kompletne fiasko pracy katechetycznej z dziećmi i młodzieżą oraz na poważny kryzys rodziny i systemu edukacyjnego. Młodzi ludzie z tego przedziału wiekowego przeszli religję od klasy 1-szej do maturalnej i jeśli główną zaszczepioną im "wartością" jest nienawiść do instytucjonalnego Kościoła, to - jak powiedziałby x. Natanek - "wiedz, że coś się dzieje". Tak wygląda podsummowanie 20 lat nauczania katechetycznego w polskich szkołach.
Kościół powinien zatem zmienić, co może i promować autentyczne wartości. Czy tak się stanie, zobaczymy. Złym sygnałem jest wypowiedź bpa Pieronka, zakładającego, że „teraz więcej spokoju, ustaną teraz zajadłe ataki, okropne, dalekie od chrześcijaństwa”. To bezpodstawny optymizm. Po raz kolejny kult św. Spokoja może wygrać z minimalnym choćby samokrytycyzmem. Biskupi powinni wreszcie dostrzedz ten problem i zacząć nań reagować. Ich kalkulacja, jak mniemam, wynika z przywiązania do układu okrągłostołowego, dzięki któremu nieformalnie wbudowano Kościół w strukturę władzy. Władza zrealizowała część postulatów świata katolickiego, tj. ograniczyła prawo do aborcji, wprowadziła małżeństwa konkordatowe, religję do szkół, dała pensje katechetom, kapelanom szpitalnym, więziennym i wojskowym tudzież dokonała restytucji części mienia. Wzamian Kościół – również nieformalnie – zobowiązał się, czy raczej rozumiał, że pewnych postulatów nie należy podnosić. Jakich ? W szczególności odnoszących się do odbudowy państwa katolickiego. Na oportunizm powiązany z fruktami wynikającemi z udziału we władzy nakładał się „Duch Soboru Watykańskiego II” wykluczający integryzm i promujący herezję wolności religijnej w społeczeństwie w większości wciąż katolickiem. Rozumowanie biskupów miało zatem swoją logikę i dopóki trwa III RP, dopóty zawarty układ będzie w mocy. Nie zerwie go jakikolwiek rząd, od SLD po PiS, ponieważ wie, z jakiemi konsekwencjami społecznemi ze strony Kościoła mogło by to się wiązać. Autorytet biskupów w części społeczeństwa mógłby zmniejszyć legitymizację władzy. Ale pamiętajmy, że nadchodzący kryzys może zmieść III RP. Stanie się to prędzej czy później. Nastająca potem V RP będzie opierała się na zupełnie innych zasadach, ustalonych przez graczy, zależnie od siły, jaką będą dysponować. Na to wszystko KEPscy zupełnie nie są przygotowani. W szczególności, nie widzą własnych słabości i nie chcą z niemi walczyć.
Jako, że III RP chyli się ku upadkowi, pojawili się harcownicy. Nigdy nie rozstrzygają oni o przebiegu bitew, ale z pewnością wpływają na morale żołnierzy. Harcownikiem promowanym na niwie kulturalnej jest np. Nergal, zaś identyczną funkcję na niwie politycznej pełni Janusz Palikot, czyli JP3. Naprzeciwko Nergala wystąpił bp Wiesław Merling i wezwał do nieposłuszeństwa obywatelskiego polegającego na niepłaceniu abonamentu telewizyjnego. Jest to jednoznaczne naruszenie opisanych powyżej reguł układu między Kościołem a władzą III RP. Można powiedzieć, że w ten sposób strzelił bramkę wyrównującą na 1:1. Ale teraz Palikot podwyższył na 2:1 i jest bliski strzelenia kolejnych bramek. Trzeba dać mu odpór, jeśli nie chce się przegrać przynajmniej tego doczesnego pojedynku. Oczywiście, reakcja nie powinna polegać jedynie na napisaniu paru tekstów, na kilku dobrych homiliach itp., lecz na czynach. Przeciwwagą dla „Ruchu Poparcia” może być jedynie elita Kościoła wywodząca się z różnych wysp „archipelagu radykalnej ortodoksji”, który siedem lat temu dostrzegł i zdefiniował w najważniejszym chyba swoim tekście Paweł Milcarek. Do tej pory Kościół traktuje je raczej jako zagrożenie, będąc wiernym „Duchowi Soboru Watykańskiego II” i układowi III RP. Nie muszę chyba wyjaśniać, że o ile charyzmatycy i neokatechumenat cieszą się poparciem niektórych biskupów, to ich akceptacja dla zwolenników tradycji łacińskiej w zasadzie nie występuje. Laicyzmu nie pokonają świeccy, którzy są szeregowcami w Kościele Wojującym, lecz jego generałowie, kapitanowie i podoficerowie – czyli duchowieństwo. Tę elitę duchowieństwa i laikatu trzeba stworzyć. Nas, przedsoborowców, odróżnia od posoborowców bowiem nie łacina, lecz apologetyka, dyscyplina, wizja państwa i społeczeństwa. To powinniśmy przeciwstawić „Pokoleniu JP3” i dzięki tem zasadom nie powinno się ono odnawiać w młodszych rocznikach.
Janusz Palikot
Wbrew różnym rozgorączkowanym głosom jestem zdania, że Palikot nie jest diabłem wcielonym, lecz sprytnym cynikiem, który – jako zdolny i doświadczony manager – odnalazł w społeczeństwie niezagospodarowaną niszę i ulokował się w niej. Temniemniej nic nie wskazuje, aby w najbliższym czasie pojawiła się atrakcyjniejsza grupa wyborców, na których można by spróbować „przeskoczyć”, dla której byłoby się wiarygodnym. Bowiem celem Palikota jest władza a nie rewolucja. Ku niej będzie zmierzał stosując się do zasad zdroworozsądkowych i używając nowoczesnych narzędzi marketingu politycznego.
Zaledwie pięć lat temu Janusz Palikot próbował swoich sił w zupełnie innej części sceny politycznej. Finansował wydawanie prawicowo-katolickiego tygodnika „Ozon”, wraz z którym tworzył mit „Pokolenia JP2”. Okazało się wszakże, że nic takiego nie występuje w praktyce, nie ma wśród młodych Polaków jakiegoś szczególnego zainteresowania i atencji do nauczania i postaw moralnych promowanych przez polskiego papieża, Jana Pawła II. Ruch nie powstał, gazeta splajtowała. Nie ma po nich śladu na tyle, że zaledwie w dwa – trzy lata później mógł Palikot obrać przeciwny kierunek i stać się najprzód enfant terrible Platformy Obywatelskiej, a rok temu – inicjatorem święcącego dziś sukces ruchu. Palikot wie, że słabnący Kościół polski jest tym łatwiejszym celem ataków, gdyż zaczadził go Duch Soboru Watykańskiego II. Dokąd rządzą tu hierarchowie realizujący ultrazachowawczą strategję duetu Dziwisz – Kowalczyk, na jego harce zapewne nie będzie odpowiedzi.
Ale Palikot rozumie też, że jego aktualna nisza jest nietrwała. Odsetek kanalij itp. w każdem społeczeństwie, nawet najbardziej demokratycznem, jest skończony. Wprawdzie mogą go zasilać kolejne roczniki wyborcze, ale innym czynnikiem sukcesu była antysystemowość RPP. Efekt ten można osiągnąć na szerszą skalę tylko raz, zaś teraz stało się to po części z uwagi na „zbieg okoliczności”, poprzez który praktycznie wyeliminowano z wyborów listę Janusza Korwin – Mikkego. Bez mobilizacji tradycyjnych i potencjalnych korwinistów w szeregi RPP, osiągnięty wynik wyniósłby jakieś 7 % i nie byłby aż tak głośny medialnie.
Gdybym był na miejscu Palikota, spróbowałbym doprowadzić w tej kadencji do jednego sukcesu, np. legalizacji konopij indyjskich i nasiliłbym prace na odcinku walki z biurokracją, w której JP3 zupełnie poległ podczas poprzedniej kadencji, szefując sejmowej komisji Przyjazne Państwo. Inną ciekawą opcją byłoby zagranie karty eurosceptycznej, co równocześnie związałoby w jakiś sposób ręce prawicy. Sugerowane ruchy mogą dać mu znacznie ciekawszą niszę społeczną do zagospodarowania. Droga do niej wiedzie poprze zmianę zasad finansowania partyj politycznych, która petryfikuje aktualny układ tzw. „bandy czworga”. Paradoksalnie, najbardziej Palikotowi mogą zaszkodzić właśni posłowie. Obecny skład doszedł do lewej ściany: pederasta, transseksualist(k)a, kapłan – apostata, feministki. Jeśli ich oczekiwania będą formułowane za szybko, to raczej ośmieszą rewolucję niż ją zrealizują. Zwłaszcza, że jak wiemy choćby z poniższego materjału, odwaga nie musi być ich najmocniejszą stroną.
Głos lewicy
Polecam zapoznanie się z bardzo ciekawym tekstem Adama Ostolskiego „Nie ma postępu na skróty”, który w ustrukturalizowany sposób omawia, czemu prawdziwym lewakom jest nie po drodze z Palikotem. „Krytyka polityczna” doskonale wie, że JP3 nie jest dziś postacią z ich bajki. Oczywiście jest ryzyko, i to niemałe, że dotychczasowi potencjalni rywale na lewicy zewrą szeregi i ustalą wspólną linję. Niebezpieczeństwo z ich strony może zagrażać Polsce dopiero w V RP, jeśliby mieli istotny wpływ na jej kształt. Wszystko zależy od ewolucji RPP, ale równocześnie od tego, kiedy splajtuje III RP. Pamiętajmy też, że jakkolwiek RPP naruszył układ kontrolowany przez „Bandę czworga”, to Palikot może w następnych wyborach spaść z politycznego Olimpu równie boleśnie jak Grzegorz Napieralski – король wyborów prezydenckich AD 2010 i шут starcia tegorocznego.
Podsummowanie
Pokolenie Polaków liczących mniej niż 25 lat, a więc wychowanych w III RP, różni się istotnie od wcześniejszych. Znaczną jego część stanowią obcy nam barbarzyńcy. Replikacji tego stanu rzeczy służą narzędzia edukacyjne, a więc trójstopniowe szkolnictwo o coraz niższym poziomie nauczanie i coraz dłuższym czasie przymusu edukacyjnego. Nie mamy specjalnego wpływu na te procesy ani na ogłupiające i demoralizujące młodzież massmedia. Ale możemy mieć pewien wpływ na instytucję, przeciw której skierowana jest nienawiść tego motłochu, na Kościół katolicki. Antyreligijność Polaków może być bardziej trwała niż ruchacze Palikota, a zagrożenia z nią związane są szersze obejmując niż tylko wyborczy aspekt społeczeństwa. Trzeba budzić biskupów, dopóki nie jest za późno !
Tegoroczne wybory objawiły nam ciekawe i niepokojące zjawisko socjopolityczne, które roboczo nazwę „Pokoleniem Janusza Palikota". Oto bowiem co dziesiąty spośród połowy dorosłych Polaków, biorących udział w głosowaniu, zdecydował się poprzeć t.zw. „Ruch Poparcia Palikota” – luźną strukturę kandydatów satelickich względem charyzmatycznego lidera, głoszących hasła antyreligijne i antycywilizacyjne bez jakichkolwiek pozytywnych propozycyj faktycznie służących nowoczesnemu państwu i społeczeństwu.
Poziom zastosowanego przekazu najlepiej obrazuje ten spot. Ludziom jakkolwiek kulturalnym może on co najwyżej przywieść uśmiech na twarz i dać pojęcie o sowieckiej propagandzie antychrześcijańskiej. Tymczasem motłochowi się spodobało i to bardzo!
Antyklerykalizm przekazu Palikota zdecydowanie przeważa nad postulatami legalizacji miękkich narkotyków czy promocją mniejszości seksualnych. I wprawdzie najgłośniejsi kandydaci RPP to Biedroń i transseksualista z Krakowa, którego nazwiska nie spamiętawszy, to pamiętajmy, że posłem – elektem z Łodzi został kapłan apostata Roman Kotliński, redaktor naczelny „Faktów i Mitów”. To być może nie pierwszy laicyzowany prezbiter w Sejmie Rzeczypospolitej, ale z pewnością pierwszy, który żyje z plucia na „KRK”.
Problem Kościoła
Zdawać by się mogło, że ujawnienie się „Pokolenie JP3” postawi na baczność polski Kościół instytucjonalny. Wielkość i intensywność tego ruchu przeraża zwłaszcza w młodem pokoleniu Polaków (18 – 25 lat), w którem RPP zdobył co czwarty oddany głos. Wnioski powinny być jednoznaczne, wskazujące na kompletne fiasko pracy katechetycznej z dziećmi i młodzieżą oraz na poważny kryzys rodziny i systemu edukacyjnego. Młodzi ludzie z tego przedziału wiekowego przeszli religję od klasy 1-szej do maturalnej i jeśli główną zaszczepioną im "wartością" jest nienawiść do instytucjonalnego Kościoła, to - jak powiedziałby x. Natanek - "wiedz, że coś się dzieje". Tak wygląda podsummowanie 20 lat nauczania katechetycznego w polskich szkołach.
Kościół powinien zatem zmienić, co może i promować autentyczne wartości. Czy tak się stanie, zobaczymy. Złym sygnałem jest wypowiedź bpa Pieronka, zakładającego, że „teraz więcej spokoju, ustaną teraz zajadłe ataki, okropne, dalekie od chrześcijaństwa”. To bezpodstawny optymizm. Po raz kolejny kult św. Spokoja może wygrać z minimalnym choćby samokrytycyzmem. Biskupi powinni wreszcie dostrzedz ten problem i zacząć nań reagować. Ich kalkulacja, jak mniemam, wynika z przywiązania do układu okrągłostołowego, dzięki któremu nieformalnie wbudowano Kościół w strukturę władzy. Władza zrealizowała część postulatów świata katolickiego, tj. ograniczyła prawo do aborcji, wprowadziła małżeństwa konkordatowe, religję do szkół, dała pensje katechetom, kapelanom szpitalnym, więziennym i wojskowym tudzież dokonała restytucji części mienia. Wzamian Kościół – również nieformalnie – zobowiązał się, czy raczej rozumiał, że pewnych postulatów nie należy podnosić. Jakich ? W szczególności odnoszących się do odbudowy państwa katolickiego. Na oportunizm powiązany z fruktami wynikającemi z udziału we władzy nakładał się „Duch Soboru Watykańskiego II” wykluczający integryzm i promujący herezję wolności religijnej w społeczeństwie w większości wciąż katolickiem. Rozumowanie biskupów miało zatem swoją logikę i dopóki trwa III RP, dopóty zawarty układ będzie w mocy. Nie zerwie go jakikolwiek rząd, od SLD po PiS, ponieważ wie, z jakiemi konsekwencjami społecznemi ze strony Kościoła mogło by to się wiązać. Autorytet biskupów w części społeczeństwa mógłby zmniejszyć legitymizację władzy. Ale pamiętajmy, że nadchodzący kryzys może zmieść III RP. Stanie się to prędzej czy później. Nastająca potem V RP będzie opierała się na zupełnie innych zasadach, ustalonych przez graczy, zależnie od siły, jaką będą dysponować. Na to wszystko KEPscy zupełnie nie są przygotowani. W szczególności, nie widzą własnych słabości i nie chcą z niemi walczyć.
Jako, że III RP chyli się ku upadkowi, pojawili się harcownicy. Nigdy nie rozstrzygają oni o przebiegu bitew, ale z pewnością wpływają na morale żołnierzy. Harcownikiem promowanym na niwie kulturalnej jest np. Nergal, zaś identyczną funkcję na niwie politycznej pełni Janusz Palikot, czyli JP3. Naprzeciwko Nergala wystąpił bp Wiesław Merling i wezwał do nieposłuszeństwa obywatelskiego polegającego na niepłaceniu abonamentu telewizyjnego. Jest to jednoznaczne naruszenie opisanych powyżej reguł układu między Kościołem a władzą III RP. Można powiedzieć, że w ten sposób strzelił bramkę wyrównującą na 1:1. Ale teraz Palikot podwyższył na 2:1 i jest bliski strzelenia kolejnych bramek. Trzeba dać mu odpór, jeśli nie chce się przegrać przynajmniej tego doczesnego pojedynku. Oczywiście, reakcja nie powinna polegać jedynie na napisaniu paru tekstów, na kilku dobrych homiliach itp., lecz na czynach. Przeciwwagą dla „Ruchu Poparcia” może być jedynie elita Kościoła wywodząca się z różnych wysp „archipelagu radykalnej ortodoksji”, który siedem lat temu dostrzegł i zdefiniował w najważniejszym chyba swoim tekście Paweł Milcarek. Do tej pory Kościół traktuje je raczej jako zagrożenie, będąc wiernym „Duchowi Soboru Watykańskiego II” i układowi III RP. Nie muszę chyba wyjaśniać, że o ile charyzmatycy i neokatechumenat cieszą się poparciem niektórych biskupów, to ich akceptacja dla zwolenników tradycji łacińskiej w zasadzie nie występuje. Laicyzmu nie pokonają świeccy, którzy są szeregowcami w Kościele Wojującym, lecz jego generałowie, kapitanowie i podoficerowie – czyli duchowieństwo. Tę elitę duchowieństwa i laikatu trzeba stworzyć. Nas, przedsoborowców, odróżnia od posoborowców bowiem nie łacina, lecz apologetyka, dyscyplina, wizja państwa i społeczeństwa. To powinniśmy przeciwstawić „Pokoleniu JP3” i dzięki tem zasadom nie powinno się ono odnawiać w młodszych rocznikach.
Janusz Palikot
Wbrew różnym rozgorączkowanym głosom jestem zdania, że Palikot nie jest diabłem wcielonym, lecz sprytnym cynikiem, który – jako zdolny i doświadczony manager – odnalazł w społeczeństwie niezagospodarowaną niszę i ulokował się w niej. Temniemniej nic nie wskazuje, aby w najbliższym czasie pojawiła się atrakcyjniejsza grupa wyborców, na których można by spróbować „przeskoczyć”, dla której byłoby się wiarygodnym. Bowiem celem Palikota jest władza a nie rewolucja. Ku niej będzie zmierzał stosując się do zasad zdroworozsądkowych i używając nowoczesnych narzędzi marketingu politycznego.
Zaledwie pięć lat temu Janusz Palikot próbował swoich sił w zupełnie innej części sceny politycznej. Finansował wydawanie prawicowo-katolickiego tygodnika „Ozon”, wraz z którym tworzył mit „Pokolenia JP2”. Okazało się wszakże, że nic takiego nie występuje w praktyce, nie ma wśród młodych Polaków jakiegoś szczególnego zainteresowania i atencji do nauczania i postaw moralnych promowanych przez polskiego papieża, Jana Pawła II. Ruch nie powstał, gazeta splajtowała. Nie ma po nich śladu na tyle, że zaledwie w dwa – trzy lata później mógł Palikot obrać przeciwny kierunek i stać się najprzód enfant terrible Platformy Obywatelskiej, a rok temu – inicjatorem święcącego dziś sukces ruchu. Palikot wie, że słabnący Kościół polski jest tym łatwiejszym celem ataków, gdyż zaczadził go Duch Soboru Watykańskiego II. Dokąd rządzą tu hierarchowie realizujący ultrazachowawczą strategję duetu Dziwisz – Kowalczyk, na jego harce zapewne nie będzie odpowiedzi.
Ale Palikot rozumie też, że jego aktualna nisza jest nietrwała. Odsetek kanalij itp. w każdem społeczeństwie, nawet najbardziej demokratycznem, jest skończony. Wprawdzie mogą go zasilać kolejne roczniki wyborcze, ale innym czynnikiem sukcesu była antysystemowość RPP. Efekt ten można osiągnąć na szerszą skalę tylko raz, zaś teraz stało się to po części z uwagi na „zbieg okoliczności”, poprzez który praktycznie wyeliminowano z wyborów listę Janusza Korwin – Mikkego. Bez mobilizacji tradycyjnych i potencjalnych korwinistów w szeregi RPP, osiągnięty wynik wyniósłby jakieś 7 % i nie byłby aż tak głośny medialnie.
Gdybym był na miejscu Palikota, spróbowałbym doprowadzić w tej kadencji do jednego sukcesu, np. legalizacji konopij indyjskich i nasiliłbym prace na odcinku walki z biurokracją, w której JP3 zupełnie poległ podczas poprzedniej kadencji, szefując sejmowej komisji Przyjazne Państwo. Inną ciekawą opcją byłoby zagranie karty eurosceptycznej, co równocześnie związałoby w jakiś sposób ręce prawicy. Sugerowane ruchy mogą dać mu znacznie ciekawszą niszę społeczną do zagospodarowania. Droga do niej wiedzie poprze zmianę zasad finansowania partyj politycznych, która petryfikuje aktualny układ tzw. „bandy czworga”. Paradoksalnie, najbardziej Palikotowi mogą zaszkodzić właśni posłowie. Obecny skład doszedł do lewej ściany: pederasta, transseksualist(k)a, kapłan – apostata, feministki. Jeśli ich oczekiwania będą formułowane za szybko, to raczej ośmieszą rewolucję niż ją zrealizują. Zwłaszcza, że jak wiemy choćby z poniższego materjału, odwaga nie musi być ich najmocniejszą stroną.
Głos lewicy
Polecam zapoznanie się z bardzo ciekawym tekstem Adama Ostolskiego „Nie ma postępu na skróty”, który w ustrukturalizowany sposób omawia, czemu prawdziwym lewakom jest nie po drodze z Palikotem. „Krytyka polityczna” doskonale wie, że JP3 nie jest dziś postacią z ich bajki. Oczywiście jest ryzyko, i to niemałe, że dotychczasowi potencjalni rywale na lewicy zewrą szeregi i ustalą wspólną linję. Niebezpieczeństwo z ich strony może zagrażać Polsce dopiero w V RP, jeśliby mieli istotny wpływ na jej kształt. Wszystko zależy od ewolucji RPP, ale równocześnie od tego, kiedy splajtuje III RP. Pamiętajmy też, że jakkolwiek RPP naruszył układ kontrolowany przez „Bandę czworga”, to Palikot może w następnych wyborach spaść z politycznego Olimpu równie boleśnie jak Grzegorz Napieralski – король wyborów prezydenckich AD 2010 i шут starcia tegorocznego.
Podsummowanie
Pokolenie Polaków liczących mniej niż 25 lat, a więc wychowanych w III RP, różni się istotnie od wcześniejszych. Znaczną jego część stanowią obcy nam barbarzyńcy. Replikacji tego stanu rzeczy służą narzędzia edukacyjne, a więc trójstopniowe szkolnictwo o coraz niższym poziomie nauczanie i coraz dłuższym czasie przymusu edukacyjnego. Nie mamy specjalnego wpływu na te procesy ani na ogłupiające i demoralizujące młodzież massmedia. Ale możemy mieć pewien wpływ na instytucję, przeciw której skierowana jest nienawiść tego motłochu, na Kościół katolicki. Antyreligijność Polaków może być bardziej trwała niż ruchacze Palikota, a zagrożenia z nią związane są szersze obejmując niż tylko wyborczy aspekt społeczeństwa. Trzeba budzić biskupów, dopóki nie jest za późno !
Subskrybuj:
Posty (Atom)