środa, 29 grudnia 2010

O pochówku katolickim na drastycznym przypadku

Pozostańmy w podobnych klimatach, jak przy dwu ostatnich wpisach. Oto 16 grudnia br. zmarł Tomasz Dziubiński, zwany też niekiedy "Dziubą" lub "Tomaszem Dz.", wieloletni "manager" m.in. Kata; założyciel i właściciel wytwórni Metal Mind Records, zajmującej się dystrybucją muzyki metalowej i organizacją koncertów.



Polska poznała Dziubę w lutym 2004 r. przy okazji skandalu z koncertem satanistycznej norweskiej grupy Gorgoroth. Na scenie poza pomalowanymi na dziko pedałami (to nie żadna obraza, tylko stwierdzenie faktu odnoszącego się do niejakiego Gaahla) i feerją symboli satanistycznych mieliśmy jeszcze nagie "modelki" na krzyżach, poużynane świńskie i owcze łby oraz sztuczną krew. Dziuba nagrywał to całe widowisko na potrzeby DVD, które ukazało się pod tytułem "Black Mass Krakow 2004". Filmujący imprezę operatorzy kamer okazali się nieeuropejscy i pozwali Dziubę o obrazę uczuć religijnych. Typ nie przyznał się do winy, ale w 3 lata później został skazany przez sąd na karę 10 000 zł grzywny i obciążony kosztami sądowemi. Twierdził, że ostateczny projekt scenografji otrzymał od zespołu i nie miał możliwości jego zmiany. Ale przecież nikt mu nie przykładał pistoletu do głowy nakazując organizować ten "koncert". Poza tem, połowa sceny black metalowej ma identyczne pomysły i nie trzeba specjalnie bystrego intelektu, by przewidzieć, co będzie tłem występu. W rzeczy samej, każdy koncert grup black metalowych mógłby być odwoływany z uwagi na analogiczne przepisy prawa.

Tymczasem, W kilka dni po śmierci Tomasza Dz. można było przeczytać na stronie Metal Mind:

http://metalmind.pl/index.php?dzial=newsy&more=3026


Ceremonia pogrzebowa Ś.P. Tomasza Dziubińskiego

Uroczystości pogrzebowe odbędą się w najbliższy czwartek, 23 grudnia. O godz. 11.00 ma miejsce msza święta w Katedrze Chrystusa Króla przy ul. Powstańców w Katowicach. Pogrzeb rozpocznie się o godz. 12.00 na cmentarzu przy ul. Francuskiej.




Czytałem ten wpis z niedowierzaniem. Sam na wieść o śmierci Dziuby pomodliłem się za jego duszę i o to samo proszę czytelników niniejszego wpisu. Nie wszystko, co Dziubiński organizował i promował było chłamem czy dziełem wychwalającym szatana. Wręcz przeciwnie, znalazłoby się sporo dobrej i godziwej rozrywki, jaką dostarczył na polską pustynię kulturalną.

Ale oto umiera bez znaku publicznej skruchy facet, który jest jedną z maksymalnie 5 osób w Polsce skazanych za obrazę uczuć chrześcijan i żadnemu urzedasowi się nie chce w kurji katowickiej czterech liter z krzesła ruszyć, by wyjaśnić to i owo oraz nie ośmieszyć instytucji, dla której pracuje. Jeśli Dziuba nawrócił się przed śmiercią, to pięknie, ale powinno się to powiązać z publicznie dostępnem oświadczeniem z przeprosinami choćby za koncert Gorgoroth i wycofaniem się Metal Mindu z dystrybucji produktów antychrześcijańskich.

Zgoda na katolicki pogrzeb takiej osoby jak Zmarły nie jest niestety tryumfem krzyża - znaku, który Tomasz Dz. wielokroć pozwalał znieważać, by mieć z tego swoje 3 grosze.



Wasza Ekscelencjo,
Xięże Arcybiskupie Damianie,
chyba najwyższa pora podnieść się z tego pięknego krzesła i przejść po najbliższej okolicy katedry. Kanony 1184 i 1185 KPK 1983 powinny obowiązywać także w archidiecezji katowickiej.

niedziela, 26 grudnia 2010

"Oddech wymarłych światów"

Na tydzień przed Bożem Narodzeniem poszła po Polsce informacja, że w podwarszawskim Otwocku prezydent miasta zabronił występu zespołowi byłego wokalisty Kata pn. "Kat i Roman Kostrzewski". Weterani sceny thrashmetalowej mieli zagrać w miejscowym domu kultury. Czy słusznie im tego zakazano ?

Nie znam bardzo istotnego aspektu koncertu - czy Kaci mieli wynajmować salę na zasadach komercyjnych czy też odwrotnie, mieli być sprowadzeni do ośrodka jako gwiazda i dostać za to wynagrodzenie i zwrot kosztów podróży. Jeśli zaistniała druga alternatywa, to sprawa jest teoretycznie jasna: prezydent Otwocka Zbigniew Szczepaniak odpowiada za wydawanie grosza publicznego i ma prawo nie wydawać go na bzdury. Oczywiście byłoby dobrze, żeby postępował konsekwentnie i zgodnie z tą zasadą redukował wszystkie niekonieczne wydatki miejsce. Zebrałoby się tego przynajmniej z pół budżetu ... A skoro tak nie czyni, to traci nieco prawa do banowania Kostrzewskiego z przyczyn finansowych. Powinien więc raczej pojechać po premji dyrektorowi domu kultury, obniżając ją o koszt koncertu Katów. Jestem przekonany, że pracownik zapamiętałby tę nauczkę na długi czas.



Jeśli zaś mieliśmy do czynienia z próbą cenzury z uwagi na satanistyczne inklinacje Kata, to sprawa też nie jest dla mnie tak jasna. Nie dlatego, że brzydzę się cenzurą. Nic z tych rzeczy; uważam ją za uprawnione narzędzie, które może być stosowane przez władze z przyczyn światopoglądowych, obyczajowych czy politycznych. Jednak do Katów zastosowałbym je dopiero wtedy, gdybym miał racjonalne przekonanie, że będzie to narzędzie skuteczne.

Na ile znam polską scenę metalową (a poznaję ją od ... ok. 20 lat) nowy Kat Romka Kostrzewskiego stanowi bardzo niewielkie zagrożenie dla kogokolwiek. Dlaczego ? Bo jest niezbyt popularny i niezbyt kreatywny. Jest dziś "Oddechem wymarłych światów", że nawiążę do tytułu klasycznej płyty Kostrzewskiego i jego ówczesnych kolegów z kapeli. Zliczając ze strony zespołu znalazłem informację, że grupa daje rocznie nie więcej niż 20 koncertów odbywających się w przedewszystkiem w niewielkich klubach i salach. Na tle innych, aktualnie bardziej popularnych zespołów z tej niszy (Behemoth, Vader) zespół ten raczej nie szokuje, zaś jego teksty są raczej antyklerykalne niż stricte bluźniercze (inaczej niż u wyżej wymienionych). Są też czystą grafomanją, której nikt nie bierze na poważnie! Słowem, Kat & Kostrzewski jest przeciwnikiem bardzo słabym - nie bardzo można mu zaszkodzić. Nie bardzo warto mu zaszkodzić.

Ale to równocześnie oznacza, że łatwo można mu pomódz poprzez nieodpowiedzialne protesty !! Tak się składa, że ów Kat wydaje właśnie "debiutancką" płytę i będzie wdzięczny za każdą formę promocji. Póki zakazy występowania są jedynie lokalne (a zakaz ogólnokrajowy mógłby być wprowadzony jedynie poprzez ustawę dopuszczającą cenzurę), taki Kat powinien całować po rękach prezydentów miast zakazujących mu koncertów. Bowiem z każdego zakazu wychodzi kilka tekstów i innych materjałów prasowych, dzięki którym zapomniane słusznie i powszechnie ramole stają się znane młodszym pokoleniom spijaczy antykościelnych pożywek.

Zauważmy też drugą stronę sprzeczności. Prezydent miasta myśli lokalnie. Dla niego sprawa ryzyka ogólnokrajowego wzrostu popularności Katów jest nieistotna, bowiem podejmując decyzję o zakazaniu koncertu kieruje się w znacznie większym stopniu jej przełożeniem na własne relacje z rozmaitymi interesarjuszami ze swojego miasta. Bierzmy raczej przykład z naszych przeciwników. W takiej "Gazecie Wyborczej" części książek, artykółów czy innych dzieł po prostu się nie omawia. Nie krytykuje się ich, bowiem to byłoby już pewną formą reklamy. "Przemilczanie rzeczy ważnych to hołd dla ich ważności" - powiedział kiedyś nie bez racji śp. Stefan Kisielewski.

Środowiska katolickie rozważające poparcie inicjatywy p. Szczepaniaka powinny to wszystko przemyśleć. Bowiem o ile rewolucja może działać w sposób chaotyczny (czy może działać w sposób uporządkowany ? - nie jestem przekonany), to kontrrewolucja nie powinna. Przywitałbym ze znacznie większem zadowoleniem np. wystosowanie postulatu do tak dużej sieci jak Empik, by wycofała się ze sprzedaży bluźnierczych pseudoartystów. Taka akcja mogłaby mieć jakieś przełożenie finansowe, ewentualnie mogłaby zaowocować powołaniem jakiejś konkurencyjnej sieci sprzedaży mediów i rozrywki. W przypadku awantury o Kata, zyskać na niej mogą tylko 2 podmioty: prezydent Szczepaniak osobiście i ... zespół Romana Kostrzewskiego.

Jeśli za 2-3 lata ten Kat będzie zbierał choćby po 500 osób na swoich koncertach, to w podziękowaniach na następnym albumie powinien umieścić na 1. miejscu p. Szczepaniaka i jego ewentualnych naśladowców. Mam nadzieję, że przekonałem Państwa do swego zdania. Jeśli nie, zapraszam do dyskusji.

sobota, 25 grudnia 2010

Kardynał Nycz - pierwsza próba

W liście Jego Eminencji Kazimierza kardynała Nycza skierowanym z okazji Bożego Narodzenia 2010 do wiernych z archidiecezji warszawskiej możemy przeczytać m.in. :

Jestem świadom nałożonej na mnie odpowiedzialności. Przypominam mi o niej czerwony kolor kardynalskich szat, który w Kościele wyraża także gotowość poniesienia ofiary w obronie Chrystusowej Prawdy tak, jak dał tego przykład błogosławiony ksiądz Jerzy. Z głębi serca proszę o modlitwę za cały Kościół warszawski. Proszę Was również o modlitwę za mnie, abym potrafił dawać świadectwo aż do męczeństwa, gdyby zaszła taka potrzeba.


Słysząc te piękne i mądre słowa nie mogłem nie skonfrontować ich z informacją o zapowiadanym na 27 XII koncercie Chicka Corea, który ma się odbyć w Archikatedrze Warszawskiej. W tej samej świątyni, w której dziś miało miejsce dziękczynienie za kardynalską nominację Metropolity Nycza jest organizowana komercyjna impreza, za udział w której trzeba zapłacić 50 zł. Występ ten będzie miał świecki charakter i nawet jeśli muzyk wykona jedną lub dwie improwizacje na kanwie kolęd, impreza złamie Instrukcję Kongregacji Kultu Bożego (1987) „O koncertach w kościołach” choćby w pkt 10c. Winnymi tego stanu rzeczy będą: proboszcz parafji katedralnej x. Bogdan Bartołd oraz kardynał Nycz, którego rzecznik popisał się w tej sprawie skandalicznem i aroganckiem oświadczeniem:

W związku z planowanym na 27 grudnia br. koncertem w Archikatedrze Warszawskiej wybitnego pianisty jazzowego Chicka Corea pragniemy poinformować, że program koncertu będzie dostosowany do treści okresu liturgicznego Bożego Narodzenia i muzyka nie naruszy sacrum miejsca jakim jest archikatedra.

Istotą muzyki jazzowej jest improwizacja, która umożliwi muzykowi wykorzystanie motywów zaczerpniętych z muzyki polskiej, w tym szczególnie kolęd polskich.

Wszystkim uczestnikom życzymy wielu dobrych przeżyć związanych z koncertem.

Ks. prałat Rafał Markowski
Rzecznik Archidiecezji Warszawskiej


Pozostały jeszcze dwa dnie. Wciąż mam nadzieję, że słowa wyrażone w zacytowanym powyżej liście Xiędza Kardynała Nycza nie okażą się pustosłowiem i odważy się on w tej drobnej sprawie dać świadectwo katolickiej wiary i stanąć w obronie Chrystusowej Prawdy. Czego jemu i nam wszystkim życzę na tegoroczne Boże Narodzenie. Amen.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Julian Green nt kryzysu posoborowia (1974 - 1975)



19 stycznia 1974 - Kłopocze mnie dziś od rana list tyleż długi co cierpki, który napisał do mnie pewien integrysta. Lawina zarzutów, na niektóre z nich zasłużyłem, ale nie na wszystkie. Napisałem, że liturgia to nie rzecz zasadnicza. To jedna z moich głównych nieścisłości, lecz inne teksty ukazują jasno to , że chodziło mi o język liturgii: o francuszczyznę, która zajęła miejsce łaciny. Mea culpa. Autor listu wytycza proces nowej mszy nazywając ją dwuznaczną, to znaczy tak skomponowaną, że potrafi zadowolić katolików nie drażniąc protestantów. Przykłady są tu niepokojące: Najświętsza Dziewica jest na modłę protestancką nazywana Maryją Dziewicą, a nie błogosławioną Maryją zawsze Dziewicą, nazwa, którą uświęciły stulecia. Teksty francuskie modlitw nie wskazują jak teksty łacińskie na boskość Chrystusa. Masoni powiedzieliby: "Mamy naszą mszę i naszego papieża, pierwsza obali drugiego". Oto, co pisze ktoś do mnie, relata refero. Przyszły mi na myśl słowa matki Johna Brodericka, którą również dręczy nowa liturgia: "Może to nie jest msza, jaką lubimy, ale mimo wszystko to msza".

8 lutego 1974 - Zdumiewające decyzje Rzymu pogłębią jeszcze, obawiam się, rów, który oddziela Kościół posoborowy od integrystów. Kapłan będzie miał ponoć prawo pytać spowiadającego się penitenta, czy płaci podatki. Jest w tym ingerencja, którą należałoby zakwestionować, nie sądzę jednak, żeby te decyzje wprowadzono w życie. Kościół skłania się coraz wyraźniej ku zagadnieniom socjalnym. Zgadzam się absolutnie z tym, żeby interesował się sprawami socjalnymi, ale nie w konfesjonałach. A zresztą i konfesjonałowi grozi niebezpieczeństwo. W kościele będzie mogła odbywać się spowiedź publiczna i kolektywna zarazem (jakże więc mglista...) Rozgrzeszenie będą dawać za jednym zamachem, wszystkim i każdemu z osobna. Otóż, zważywszy na istotę natury ludzkiej, u wielu katolików położy to kres spowiedzi indywidualnej. Będzie się wraz z tłumem przystępowało do komunii, łudząc się, że otrzymało się rozgrzeszenie formalne i wystarczające - jak u anglikanów. Ale to tylko jeden z aspektów wielkiego ześlizgu Kościoła w stronę protestantyzmu. Gdzie się znajdziemy za dziesięć lat?

25 lutego 1974 - Księża nowego Kościoła dają dyrektywy w odniesieniu do spowiedzi takiej, jaką pojmuje się w przypadku spowiedzi indywidualnej. Oto kilka próbek, które znajduję w Esperance et vie. W momencie "wielkiego prania", penitent ma się zastanowić: "Czy jestem... indywidualistą? Jak ustosunkowuję się... do ekonomiki podziału? Czy interesuję się zagadnieniami politycznymi? Czy zgadzam się angażować w reformy strukturalne? Czy słucham interpelacji Ewangelii?"


7 marca 1974 - Myli się jakaś pani pisząc do mnie z pretensjami, że jestem przeciwny Kościołowi obecnemu. Kościół, jak trwał, tak trwa. Jestem przeciwny aberracjom zbzikowanych klechów - precz z gitarami i jazzem u stóp ołtarzy. Niech mi nie wmawiają, że wariackie innowacje kleru, który stracił głowę i nie słucha już papieża, to działalność Ducha Świętego. Jasne czy nie?

23 stycznia 1975 - Dowiaduję się z jakiegoś periodyku, ze mnisi tradycjonaliści z opactwa benedyktynów z Fontgombault skapitulowali i porzucają dawną liturgię, która była dla nich "racją bytu", jak powiada autor. Dalej mówi o Dziewicy nigdzie nie nazywanej świętą, przymiotnik, który odróżnia katolików od protestantów, a jest jeszcze zdanko niby to neutralne: "Każde zebranie winno rozpoczynać sie modlitwą cichą, wspierana przez Ojcze Nasz. Można dorzucić, jeśli kto chce, Zdrowaś Maryjo". Jeśli kto chce, ale nie za głośno! Chodzi o zebrania grupy Wierność i Tolerancja. Bez komentarzy.

25 stycznia 1975 - We wczorajszym "Le Figaro" ojciec Bruckberger wystapił z ostra reprymenda przeciw episkopatowi oskarżając go, ze faworyzuje wszystko co pochodzi od świata polityki, i prześladuje tradycjonalistów. Są tam zdania, które nie pozostaną bez echa. Napyskował im z furia. Chce, żeby za wszelką cenę zachować mszę św. Piusa V, której Paweł VI nigdy nie obłożył interdyktem, interdykt to wymysł episkopatu.

29 stycznia 1975 - Jean Denoel opowiada mi o księżach katolickich, co w niektórych kościołach obyczajem anglikańskim wkładają na siebie tylko albę i stułę, piękne to, lecz protestanckie. Dlaczego? Widziałem to przed wojną 1914 roku w kościele amerykańskim przy avenue George V. Na te dziecięce naśladownictwa protestanci mogą tylko wzruszyć ramionami.

30 marca 1975 - W telewizji benedyktyn pyta dominikanina: "Czy brat wierzy w Boga?" Odpowiedź: "Nie odpowiadam na pytania, które są workami na wszelkie szpargały". Słowa te wywoła wymiana poglądów na temat osoby Chrystusa. Ojciec Bruckberger był w białym habicie, co dało efekt znacznie silniejszy od wielu frazesów, ale Bruckberger zasługuje zawsze na to, żeby go wysłuchać. Rabin powiedział, że to prymitywny błąd brać Jezusa za rewolucjonistę, ponieważ nie sądził On, żeby ład ustalony za Jego czasów miał przetrwać, miał zniknąć prawie niebawem, jeśli więc był rewolucjonistą, to duchowo. Było kilka drżących wyznań wiary. Skoro ktoś ma odwagę powiedzieć: "Jezus jest Bogiem", ryzykuje, że okrzyczą go fanatykiem lub integrystą. Pytam ojca Dodin: "Gdzie jest Kościół?" Nie mogłem bowiem przypuszczać, żeby istniały dwa Kościoły i żeby pozostawiono nam wybór między nimi: między Kościołem soborowym a tradycjonalistycznym. Albo może mamy już schizmę? Spojrzawszy na mnie z powagą, wyszeptał, że obecny stan kościoła zobowiązuje nas do skupienia się w sobie i że będzie nam to policzone. Wierzy w schizmę de facto.

14 kwietnia 1975 - Odwiedziła mnie pewna panna wirtuozka, bardzo wierząca. Rozpacza nad strasznymi kłopotami Kościoła. W parafii zobaczyła na stole koszyczek wypełniony hostiami, a przy nim napis: "Jeśli chcesz przystąpić do komunii, weź hostię!" Bierze się hostię (nie konsekrowaną), trzyma się ją w palcach i podnosi w momencie konsekracji, a kiedy hostia zostanie tak na odległość konsekrowana, pożywa się ją.

20 kwietnia 1975 - Co do mszy francuskiej powiedział mi ojciec Dodin: "Nie może usiedzieć na miejscu: Nigdy jeszcze nie nadano jej formy, która pod każdym względem byłaby definitywna.

23 kwietna 1975 - Wróciwszy z mszy u klarysek, przy avenue de Segur, Denoel opowiada mi, co widział: w momencie komunii puszczano między obecnych koszyczek z konsekrowanymi hostiami. Każdy obsługuje się sam. Zobaczył, jak chłopiec mniej więcej szesnastoletni wziął ich garść i wsypał do kieszeni. "Zrobiło mi się słabo" - dodaje. Jeden z przyjaciół opowiada mi o biskupie Lefebvre, który w Szwajcarii prowadzi seminarium dla tradycjonalistów. Podobno wielu tam młodych.

4 maja 1975 - W "Le Figaro" wyjątek z książki Michela Mohrt „Les moyens du bord”, skąd przepisuję następujące słowa: "Haniebne kantyczki, jakie słyszę dziś w kościele, jeśli przypadkiem tam wstąpię, dają o religii pojęcie ogłupiające i wulgarne..." Otóż to. Nad tym co słyszałem dziś rano, można było zapłakać ze wstydu, chociaż uraczono wiernych bojowym Kyrie, tym razem gregoriańskim.

9 maja 975 - Seminarium integrystyczne biskupa Lefebvre zostało kanonicznie skasowane przez biskupa Lozanny, Genewy i Fryburga. Biskup Lefebvre, dawny biskup Tulle, protestuje przeciw neomodernizmowi i neoprotestantyzmowi w Kościele posoborowym.

19 maja 1975 - Eryk powiedział mi dziś, że wczoraj widział i słyszał w telewizji księży katolickich, pastorów protestanckich i ludzi świeckich rozprawiających o Duchu Świętym, duchowni coś tam bełkotali, a z wiarą, ogniem i bardzo dobrze przemawiał tylko człowiek świecki: był to Guitton.

21 maja 1975 - Dzisiejszy "Le Monde: przynosi z Rzymu wiadomość, od której ćmi się w oczach: charyzmatycy wyjednali dla siebie u papieża aprobatę i zachętę. To furtka otwarta dla wszelkich przejawów histerii kolektywnej lub indywidualnej. Na trzy dni przedtem - pisze Robert Sole, autor artykułu - jakiś biskup z Gwatemali, w czarnej sutannie i fioletowej piusce, w katakumbach św. Kaliksta "wciągnął kilki współbraci w szaleńczy taniec". Taka jest tonacja. Osobliwie to przypomina protestanckie reviwals, jakie przed wojną jeszcze widywano w Stanach wśród Czarnych. Religia jest gdzie indziej.

10 czerwca 1975 - Połowa katedry w Uppsali jest w remoncie. Ale widzieliśmy tę część dzięki przepustce. Za swoimi rusztowaniami i wielkimi jamami cienia przypomina las, gdzie śpią brodaci królowie w koronach statecznie leżąc na plecach, w długich futrzanych szatach, obok nich zaś małżonki - nareszcie milczące. Eryk chciał obejrzeć relikwiarz swojego świętego patrona; zazwyczaj tu jest, ale zabezpieczono go na czas robót. I to gdzie? W banku. Zdeponowali św. Eryka w banku.

10 sierpnia 1975 - Pewien duchowny przekazał mi deklarację księdza Coache, proboszcza Montjavoult (Oise), zdjętego ze swojej parafii za tradycjonalizm: "Pogodnie przyjmuję krzyż, który mi został ofiarowany, (ale) będziemy walczyć nadal o honor Pana naszego Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła świętego i niepokalanego... i nigdy nie pomylimy go z nową religią, która głosi szczęście ziemskie, uciechy, rewolucję i wolność wszelkich uczynków, która obala mszę, kapłaństwo, katechizm i wszystko, co nadprzyrodzone: to antyteza chrześcijaństwa". Takim tonem mówić trzeba o tych sprawach tak poważnych i tak niepokojących.

---
raz jeszcze dziękuję rebelyantom za przepisanie tych fragmentów. (Kr.)

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Boh z nami

A dziś mam dla Państwa ciekawostkę - zarazem religijną, cywilizacyjną i lingwistyczną. Zaprezentuję Państwu wybór tekstów z modlitewnika rzymskokatolickiego z czasów I wojny światowej spisanego łacinką w języku białoruskim. Język białoruski wywodzi się z języka ruskiego, oficjalnego we Wielkiem Xięstwie Litewskiem aż do roku Pańskiego 1699. Już w tamtych czasach na polonizującej się Litwie próbowano zastąpić cyrylicę alfabetem łaciński, by podkreślić związki tych ludzi i ziem z cywilizacją zachodnioeuropejską. Gdy powstał nowożytny język białoruski, zapisywano go oboma alfabetami, choć oczywiście w miarę russyfikacji ziem WXL przewagę zyskiwały wschodnie bukwy.



Jednak aż do XX wieku stosowano też łacinkę. Znam dwa modlitewniki rzymskie, w których była ona używana. Oba wydano we Wilnie, co dobrze świadczy o aktywności ówczesnych krajowców. Dla mnie, wielkiego miłośnika Wielkiego Xięstwa wydaje się ta kombinacja najwłaściwszą: katolicyzm rzymski, alfabet łaciński, język - "tutejszy" - przy tolerancji dla rozwiązań innych.

By dopełnić informacyj językowych, dodam, że w sowieckiej części Białorusi dokonano AD 1933 reformy ortografji i grammatyki. Jest ona podstawą współcześnie (nie)używanego języka białoruskiego w kraju rządzonym przez p. Łukaszenkę. Deforma 1933 zbliżyła białoruski do rossyjskiego, odebrała mu melodyjność wymowy. Zupełnie jak sanacyjna deforma języka polskiego z roku 1935 ... Co ciekawe, część środowisk opozycyjnych Białorusi używa do dziś języka klasycznego; Moi Przyjaciele z Ligi Monarchistycznej Wielkiego Xięstwa Litewskiego w obu wersjach - bukwowej i łaciną spisanej.

Chyba najwyższy czas przerwać te dygresje i wrócić do gomułkowskiego adremu. Obrazki z modlitewnika BOH Z NAMI nie wymagają komentarza. Myślę, że wszyscy polscy czytelnicy bez najmniejszych problemów rozumieją te teksty. Możemy zatem wpisać sobie w życiorys dobrą znajomość języka białoruskiego w formie klasycznej ;)



Pacierz



Ordo Missae



Różaniec

A oto link do pełnej galerji skanów z modlitewnika.

Gdyby ktoś miał życzenie zapoznać się z Ligą Monarchistyczną WXL, niech kliknie TUTAJ

sobota, 4 grudnia 2010

Recenzja książki: x. Alojzy Villa - Paweł VI - błogosławiony ?

Zebrany w książce materjał faktograficzny został podzielony na 8 rozdziałów odnoszących się do kluczowych idej pontyfikatu Jana Chrzciciela Montiniego (kult człowieka, otwarcie na świat, reforma Kościoła) oraz relacyj kierowanej przez niego wspólnoty z fałszywemi religjami, komunizmem i masonerją.



Pomijając drobiazgi o drugorzędnem znaczeniu, książka wiarygodnie przedstawia fakty. Podaje cytaty za źródłami, a więc wystąpieniami i oficjalnemi dokumentami podpisanemi przez Pawła VI. Opinję tę mogę odnieść do wszystkich rozdziałów za wyjątkiem traktującego o masonerji. X. Alojzy Villa opiera się tu na wielu zebranych osobiście świadectwach i artykułach gazetowych. Nie czuję się kompetentny w ocenianiu informacyj świadczących o masoństwie hierarchów takich jak Villot, Casaroli, Poletti, Baggio, Suenens, Koenig, Lienart, Bugnini czy Marcinkus. Nie potrafię ocenić sugestji, jakoby sam Montini został do wolnomularstwa przyjęty. Jednak w świetle pozostałych informacyj umieszczonych w tej książce i w innych źródłach, można z całą pewnością przyjmować, że ww. wdrażali w praktyce idee masońskie. Niczym innym nie jest "kult człowieka" proklamowany przez Pawła VI w dniu 7 XII AD 1965 w przemówieniu wygłoszonym na zakończenie Soboru Watykańskiego II.

Niewątpliwą wadą książki jest pewien chaos w przeprowadzaniu wywodu: niektóre cytaty i argumenty są kilkukrotnie powtarzane, a narracja nie jest prowadzona chronologicznie w omawianych obszarach. Oczywiście książka nie aspiruje do miana biografji Montiniego, Autor naświetla w niej niemal wyłącznie fakty świadczące na niekorzyść Montiniego, wywiązując się z konsekwentnie z przyjętej roli "adwokata diabła" w procesie beatyfikacyjnym. Pomija zatem np. relacjonowane przez innych tradycjonalistycznych autorów cierpienie Pawła VI z 2 połowy lat 70-tych i jego świadomość, że doprowadził Kościół na skraj upadku. Nie wiemy, czy był to czysto ludzki żal Judasza czy żal św. Piotra połączony z nawróceniem i zadośćuczynieniem. Ostatniego z wymienionych u Pawła VI nigdy się nie doczekaliśmy.

Polski wydawca dzieła, zacny Pan Marcin Dybowski, reklamuje tę książkę jako argument, który zatrzymał proces beatyfikacyjny Pawła VI. Jak wynika ze wstępu, w takim celu została ona napisana przez x. Alojzego Villę, b. współpracownika kardynała Ottavianiego a obecnie - konserwatywnego kapłana z włoskiej diecezji Brescia i wydawcę magazynu "Chiesa viva". Nie wydaje się jednak, by w czasach posoborowych jakiekolwiek argumenty rozumowe mogły być uznawane za decydujące.

Odpowiedź na pytanie, czy Paweł VI powinien być ogłoszony błogosławionym, nie jest chyba potrzebna w niniejszej recenzji. Już dziesiąta część argumentów przedstawionych przez x. Villę powinna być uznana za wystarczającą. Ciekawsze wydają się zatem inne pytania, jakie mogą wynikać dla czytelników dzieła, np. analiza porównawcza Pawła VI i jego duchowego syna Jana Pawła II. Szkicując odpowiedź wskazałbym na pobożność osobistą Jana Pawła II i zupełnie laickie myślenie Montiniego. Wskazałbym na wielką różnicę w charakterach: polski papież był osobą o wielkiej charyzmie osobistej, podczas gdy Pawła VI często i słusznie nazywano współczesnym Hamletem. Papież Montini miał świadomość klęski posoborowej wizji Kościoła już w 10 lat po Soborze Watykańskim II, podczas gdy Jan Paweł II do końca swojego pontyfikatu wypierał świadomość kryzysu Kościoła i wysławiał "Nową wiosnę Kościoła". Wreszcie, Jan Paweł II rozwijał wszelkie szkodliwe idee Pawła VI służące do zastąpienia katolicyzmu posoborowym "kultem człowieka" oraz kontynuował jego fatalną politykę kadrową, której jednym z głównych celów miało być wyrugowanie z urzędów kościelnych wszelkich hierarchów o poglądach tradycjonalistycznych.

Na koniec godzi się wspomnieć o błedach książki. Oto w Aneksie 1 przedstawiona jest papieska przysięga koronacyjna, jaką miał rzekomo złożyć Jan Chrzciciel Montini w dniu 30 czerwca 1963 r. Według mojej najlepszej wiedzy akt ten, zwany przysięgą św. Agatona nie jest składany przez papieży rzymskich przynajmniej od końca średniowiecza, nie ma żadnych śladów po niej np. w obrzędach koronacji Leona XIII AD 1878. Jest to typowy błąd części środowisk tradycjonalistycznych. Analogicznym jest powoływanie się na krytykujące "Kościół posoborowy" słowa, jakie miał wypowiedzieć kard. Wyszyński w homilji z dnia 9 kwietnia 1974 r. Instytut Prymasowski podaje inną wersję tego kazania, wskazującą, że według Kardynała pojawiają się interpretacje posoborowości, w których przeciwstawia się ją wcześniejszej postawie i dorobkowi Kościoła. Błędna, nieudokumentowana wersja cytatu pojawia się jedynie w polskiem wydaniu książki x. Villi, zatem obciąża ona wyłącznie Wydawnictwo "Antyk" i Marcina Dybowskiego.

p.s. wklejam ten archiwalny tekst, bo pasuje do tematyki innych wpisów na blogu. Oryginalnie pojawił się na Frondzie w kwietniu br.

czwartek, 2 grudnia 2010

Malachi Martin - The Final Conclave

Niedawno wydane po polsku „Klucze królestwa” o. Malachiasza Martina opisują pontyfikat Jana Pawła II. Zanim jednak zajmę się tą książką, postaram się przybliżyć Państwu inną publikację tego samego autora - The Final Conclave z 1978 r. Wpisuje się ona w nurt „clerical fiction” łącząc aspekt dokumentalny z fabularnym.



Pierwsza część Ostatniego konklawe to opis Kościoła czasów Pawła VI, układu sił pomiędzy poszczególnemi frakcjami oraz kilkuletnich przygotowań do konklawe mającego na celu wybór następcy Montiniego. X. Martin wyróżnia następujące grupy ścierające się w ówczesnym Kościele:

1) postępową, wśród której należy wskazać:
1.1) marxistów chrześcijańskich, optujących za sojuszem sierpa i młota z posoborowym stołem liturgicznym,
1.2) radykalnych teologów, pragnących zmian w praktycznie każdym obszarze nauczania Kościoła, począwszy od prymatu papieskiego i przyjmowania faktu Zmartwychwstania po nauczanie moralne nt. homoseksualizmu i aborcji,
1.3) charyzmatyków, polegających na osobistem doświadczeniu Ducha Świętego, komunikującego się bezpośrednio z każdym wiernym osobiście;
2) tradycjonalistyczną, pragnącą przywrócenia ładu kościelnego sprzed października 1958 r.;
3) konserwatywną, pragnącą zmian i modyfikacyj w Kościele, ale nie tak szybkich, jak wprowadzał Paweł VI;
4) radykalną – pragnącą odrzucenia wszelkiej doczesnej władzy przez papiestwo, oddzielenia się od dóbr materialnych instytucji na rzecz duchowości.

Na takiej mapie Kościoła Posoborowego samego Pawła VI należałoby zakwalifikować do … konserwatystów. Umiarkowanych. Miejmy to na uwadze.

Szkicując sylwetkę Montiniego x. Martin proroczo nazywa go pierwszym z papieży – pielgrzymów. Wskazuje, że poczynione przezeń innowacje w zakresie obecności głowy Kościoła w świecie, w mediach będą naśladowane przez jego następców i przyczynią się do wzrostu popularności katolicyzmu na świecie. Paweł VI był pielgrzymem, aby w inny niż dotąd sposób zainteresować religijnością ludzi na całym świecie. Skąd wynikała ta odmienność ? Z integralnego humanizmu, który przejął od swego przyjaciela Jakuba Maritaina. Wprawdzie w Ostatniem konklawe nie rozwinięto tego pojęcia, ale warto zauważyć, że idea ta była co do zasad tożsama z koncepcją „dobrego dzikusa” Jana Jakuba Rousseau, a więc zakładała, iż człowiek jest dobry z natury i będzie wybierał dobro oraz odrzucał zło, jeśli wskaże mu się różnice między nimi. W modelu tym Kościół miał więc skoncentrować się na czynieniu dobra i świadczeniu o prawdzie. To miało wystarczać do tryumfu Prawdy. Godzi się w tem miejscu zauważyć, że „humanizm integralny” ignoruje wpływ grzechu pierworodnego na duszę ludzką i na naturę człowieka. Rany te powodują skłonność do zła. Podsummowując tę postawę intelektualną należy stwierdzić, że ogół poglądów i działań papieża Montiniego wynikał z pobudek sprzecznych z misją papiestwa i Kościoła nauczającego, którą można w skrócie przedstawić dwoma zdaniami z Ewangelii: „Tyś jest Piotr, paś baranki moje” oraz „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody udzielając im chrztu w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen”.

Kluczowym problemem pontyfikatu Pawła VI była sprawa finansów watykańskich. AD 1969 zostały one powierzone przyjacielowi papieża z czasów mediolańskich Michałowi Sindonie. Drugą ważną na tym odcinku osobą był biskup Paweł Marcinkus. Panowie mieli za zadanie przetransferować aktywa Stolicy Apostolskiej z Włoch do USA i zarabiać na nich. Jak się to skończyło? Wprawdzie Montini aspirował do przywrócenia "kościoła ubogich" z pierwszych wieków katolicyzmu, ale wątpliwe jest, by spodziewał się, że sprawny dotąd w dziedzinie finansów Sindona tak bardzo przybliży go do tego ideału. X. Martin podaje, że łączne straty Watykanu mogły wynieść w tych aferach ok. miliarda dolarów. Afera Banku Ambrosiano, zasygnalizowana jedynie w książce, miała swoją kulminację w cztery lata po jej ukończeniu. Dodajmy dla porządku, że sam Sindona w 1979 r. zlecił zabójstwo prawnego likwidatora swoich banków a w marcu 1986 r. został otruty w więzieniu, w którym odsiadywał wyrok dożywocia. Nie od rzeczy jest wspomnieć, że duet Sindona - Marcinkus miał związki zarówno z włoską mafją jak i masonerią (słynną lożą P2). Czy wypłynęło z tej sprawy jakieś dobro? Niewykluczone. O. Martin podaje, że Paweł VI mógł rozważać rezygnację ze swej funkcji zgodnie z zasadami określonymi dla innych biskupów, to jest w wieku 75 lub 80 lat. Pierwotnym terminem zdarzenia wypadał zatem na rok 1972, a najpóźniej na rok 1977. Idea ta jednak nie mogła być zrealizowana z kilku powodów:
- po pierwsze, mimo tricku z cenzusem wiekowym, mającego na celu wyeliminowanie najstarszych i tradycjonalistycznych kardynałów, wciąż stanowili oni znaczącą frakcję, której przedstawiciel mógł osiągnąć większość podczas kolejnego konklawe;
- po drugie, już od 1972 r. rozwijała się afera Sindony;
- po trzecie, co łączy się ściśle z myślą pierwszą, rozwijał się na świecie ruch Tradycji katolickiej organizowany przez Arcybiskupa Lefebvre’a. Wypowiadał on to, co myśleli starzy kardynałowie, dostarczał nowych pokoleń wiernych podzielających poglądy uważane przez Montiniego za przestarzałe.

Nas jako tradycjonalistów szczególnie zainteresuje rys osoby Arcybiskupa Lefebvre’a Jawi się on w książce jako silny człowiek na trudne czasy. Sympatja Autora wydaje się być po jego stronie, choć stara się ją ukrywać za maską obiektywizmu. Uproszczenia teologiczne stosowane przez o. Martina są dopuszczalne i nie wypaczają obrazu rzeczywistości, podczas gdy szczegóły zanudziłyby 90 % czytelników. Możemy jednak wyczytać, że abp Lefebvre uznał 21 listopada 1974 r.” Sobór Watykański za fałszywy, Mszę Pawła VI za nielegalną a nauczanie posoborowych biskupów za obarczone błędami”. Wskazuję na tę konwencję, by uczulić potencjalnych czytelników i tłumaczy Ostatniego konklawe.

x. Malachiasz Martin streszcza począwszy od 1970 każdy kolejny rok przybliżający nas do konklawe. Opisuje je poprzez aktywności Pawła VI, jego najbliższych współpracowników oraz oponentów. Dowiadujemy się więc np. że AD 1973 sondował plan zmiany formy wyboru swego następcy poprzez z jednej strony: większą demokratyzację partycypacji przedstawicieli Kościoła Posoborowego – udział przedstawicieli Rad Stałych Episkopatów, z drugiej strony – udział w konklawe elektorów niekatolickich wywodzących się z kościołów prawosławnych. Propozycje te szczęśliwie nie spotkały się z niczyjem uznaniem, nie mogły też być dopracowywane i narzucone, bo wcześniej wywołane skandale angażowały dużo sił i uwagi Montiniego.

Zajmijmy się teraz nieco rozważaniami o układzie sił w kolegium kardynalskiem. Jednym z silniejszych sojuszy był pakt kardynałów z Europy Wschodniej i Ameryki Łacińskiej. Nie mamy wyjaśnienia, jak powstał, można tylko sądzić, że jego podstawą była akceptacja dla marxizmu; zatem tworzyli go z jednej strony latynoscy lewacy a z drugiej – sowiecka agentura. Układ ten został rozbity przez obawiających się marxizmu kardynałów amerykańskich, wśród których był Jan kard. Krol, abp Filadelfji. W naturalny sposób nawiązał on kontakt z rodakami, polskimi kardynałami i stworzył nowy ośrodek – Europy Środkowej . Polscy kardynałowie, w tem szczególnie wpływowy Wyszyński (nazywany złośliwie przez modernistów „papieżem Europy Centralnej”) i Wojtyła ciekawie uzupełniali się posiadając wpływy w innych grupach (odpowiednio: bardziej i mniej konserwatywnej) kardynałów z krajów sąsiednich. Amerykanie w oczywisty sposób nie wpływali natomiast na dobre relacje przedstawicieli Europy Środkowej z Afrykanami i Azjatami. Te głosy mogły się liczyć. Pakt ten wymierzony był przeciw kandydatowi włoskiemu. Dostrzeżemy tu pozorną sprzeczność, bowiem wśród Włochów było najwięcej tradycjonalistów, a animatorzy porozumienia - Krol i Wyszyński sami mieli podobne poglądy. Pakt ten był motywowany do działania przez samego Pawła VI, którego faworyt, kard. Pigdenoli rozwijał plan „otwierania” Kościoła na tak zwane: sprawiedliwość społeczną i prawa człowieka, które miały stać się integralną częścią Ewangelii.

We wrześniu 1977 r. odbył się w Rzymie synod, grupujący kardynałów, biskupów, prałatów oraz stanowiący również swoiste preludium do konklawe. Dominanta prezentowanych opinij uświadomiła kardynałom z krajów romańskich, jak poważnem zagrożeniem jest komunizm i jak wielu kościelnych VIPów jest jego paputczikami. Na niższych szczeblach hierarchji ludzi zarażonych tą chorobą było jeszcze więcej niż w kolegium kardynalskiem.

Na początku 1978 r. siły poszczególnych frakcyj przedstawiały się następująco:
- tradycjonaliści – 50,
- konserwatyści – 35,
- postępowcy – 26,
- radykałowie – 9,
co łącznie dawało liczbę 118 hierarchów posiadających czynne i bierne prawo wyborcze. O ile x. Martin trafnie ocenił, że tego roku Paweł VI umrze, to dodajmy, że podczas każdej z elekcyj papieskich owego roku głosowało 111 elektorów (kard. Jan Wright głosował jedynie w październiku).

W książce wskazano następujących papabili: Perykles Felici (tradycjonalista), Sergiusz Pigdenoli, Paweł Bertoli, Sebastjan Baggio (konserwatyści), Jan Willebrands (kandydat paneuropejski); frakcje postępowców i radykałów nie miały zatem jednoznacznych liderów, którzy mogliby aspirować do wyboru na Stolicę Świętą.

Druga, dłuższa część książki zawiera opis samego konklawe. Występują w niej kardynałowie ukryci pod fikcyjnemi nazwiskami, mający rysy charakterologiczne i poglądy rzeczywistych postaci. Nie bawiłem się w tworzenie kompletnej listy ułatwiającej odczytywanie książki, bowiem wiemy, że dialogi te są fikcyjne. Powstały przed sierpniowem konklawe. Napiszmy jednak, że część nazwisk łatwo jest dopasować, nawet jeśli nie jest się specjalistą od Kościoła lat 70-tych: Riccioni oraz Vasari to duet – Siri i Felici; Bonkowski – Wyszyński; Karewsky – Wojtyła; Franzus – König; Angelico – Chappi. Występujący bardzo często kard. Thule dobrze pasuje mi do Villota, ale z drugiej strony Villot powinien być utożsamiany z Kamerlingiem, który pełni w książce jedynie funkcję techniczną, nie ma własnych poglądów, choć cały czas rozmawia z wszystkimi na boku.

Części tej nie ma sensu streszczać, opisywane tu są rozmaite tricki, rozmowy i szantaże, które mogą być elementem każdego konklawe. Relacja x. Martina powinna być traktowana jako wiarygodna, bowiem on sam uczestniczył w dwu konklawe(1958-1963) jako tłumacz. Problemy, o których dyskutują kardynałowie, są bliskie tradycjonalistom, bowiem dotyczą spraw, o które walczymy (misja Kościoła, relacje z fałszywemi religjami, etyka chrześcijańska, doktryna społeczna, stosunek do komunizmu). Jednak dla przeciętnego współczesnego posoborowego katolika byłaby to dość niewdzięczna lektura. Nie rozumiałby reakcyjności kardynałów i ich zainteresowania „marginalnemi” problemami, np. Mszą trydencką. Pokazuje to również, jak zmienił się Kościół na przestrzeni tych trzydziestu kilku lat. Doświadczamy zatem, że Kościół nie poszedł w kierunku naszkicowanym przez x. Martina w Ostatniem konklawe. A jak skończyło się według niego to konklawe ? Nie chcę ujawniać szczegółów książki, ale zdradzę, że lepiej niż każde z konklawe roku Pańskiego 1978 …

wtorek, 30 listopada 2010

III confiteor - dozwolony !

Jednym z absolutnie żelaznych punktów sporów wewnątrztradycjonalistycznych była i jest sprawa tzw. III confiteor. Modlitwa ta, przekładając z naszego na polski, to spowiedź powszechna odmawiana podczas Mszy Świętej. W rycie klasycznym wypowiada ją na samym początku Mszy Katechumenów najpierw celebrans, a chwilę potem ministrant. W Mszałach potrydenckich aż po 1960 r. istniał też tzw. III confiteor, czyli ponowne wypowiadanie spowiedzi powszechnej przez wiernych tuż przed przyjęciem Komunji Świętej. W ostatnim Mszale potrydenckim, Mszale Jana XXIII obrzęd ten zdawał się być zniesiony (poza Mszą uroczystą, z diakonem i subdiakonem). Tyle, że rzeczywistość kościelna rządzi się tu swojemi prawami: zasadniczo cały Mszał trydencki został odesłany w próżnię tuż po objęciu Watykanu przez Pawła VI, zaś środowiska wierne Tradycji traktowały zniesienie III confiteor jako początek destrukcji liturgicznej. W praktyce więc opisywany obrzęd miał historję jak św. Józef w Kanonie: pojawił się w Mszałach i na papierze, a w parafjach - już nie.

Gdy po 1988 r. ruch Tradycji katolickiej ponownie podzielił się, tym razem na grupy tzw. indultowców i lefebrystów, pierwsi z wymienionych podchodzili do przepisów kościelnych na sposób, stwórzmy sobie taki neologizm, lewostronnie otwarty. Tzn. najważniejsza jest litera prawa, ale możliwe są również jej bardziej progresywne interpretacje. Jeśli był zatem zwyczaj powszechnie przyjmowany w danej świątyni niezgodny z literą prawa, to należało się do niej dostosować. Jeśli były niezgodne z literą prawa interpretacje komisji Ecclesia Dei odnoszące się do liturgji tradycyjnej, to można się było do nich dostosować, nawet jeśli byłyby one sprzeczne z duchem liturgji i przepisami z 1962 r. (np. użycie posoborowego lekcjonarza, posoborowego układu czytań). Mówiąc krótko: stosowanie III confiteor świadczyło o lefebrystowskich ciągotach i poglądach stosującego. Z tem walczono z uporem godnym lepszej sprawy.

Wyjaśnię tu, że III confiteor sam w sobie nie przynależy do istoty liturgji. Został włączony do Mszału raczej jako element rytu udzialania Komunji Świętej poza Mszą Świętą. Tam ma w pełni swoją logikę: wierny najpierw jest oczyszczany z grzechów powszednich, a dopiero potem przyjmuje Najświętszy Sakrament. Była to niegdyś znacznie częstsza praktyka niż obecnie: w czasach przedsoborowych było zwyczajem w wielu miejscach, w wielu wiekach, że podczas Mszy komunikował jedynie celebrans, a wszyscy inni, w niewielkiej dodajmy liczbie - w opisanym powyżej trybie, po "Ite, missa est". Znaczna część wiernych pozostających bez grzechu śmiertelnego na duszy poprzestawała na Komunji Św. duchowej. Jak wiemy, zalecał odchodzenie od tego tak naprawdę dopiero św. Pius X.

III confiteor ma szczególny sens we Mszy śpiewanej, w czasie której wierni nie wypowiadają modlitw wraz z ministrantem (jak może to mieć miejsce we Mszy recytowanej), lecz w tym czasie liturgji śpiewają (słuchają) pieśni na wejście lub Kyrie. Podobnie we Mszy cichej, wierni nie wypowiadają tych modlitw i raczej nie słyszą, jak szepczą je osoby w prezbiterjum. W takich przypadkach, z punktu widzenia tzw. aktywnego uczestnictwa, wierni nie mają kontaktu z rytem spowiedzi powszechnej, co należy ocenić raczej negatywnie niż pozytywnie.

Drugi praktyczny aspekt III confiteor związany jest z możliwością popełnienia przez wiernych grzechów powszednich podczas samej Mszy i oczywiście też jest dobrze, jeśli przed przyjęciem Najświętszego Sakramentu się z nich oczyszczą.

Piszę o tem wszystkiem dlatego, że uzyskawszy dziś radosną informację, którą podaję za forum krzyż. Ks. Konstantyn Najmowicz z Instytutu Dobrego Pastrza wystosował w dniu 24 sierpnia br. zapytanie do Komisji Ecclesia Dei, czy dopuszczalne jest użycie w Mszach śpiewanych i recytowanych Confiteor przed obrzędem Komunii wiernych? Uzyskał na nie odpowiedź pozytywną Stolicy Apostolskiej, co powinno zamknąć usta zwolennikom "lewostronności otwartej" i oswajać ich (Motyla noga ! powinni to już wiedzieć i rozumieć od pięciu lat!) z rzeczywistością "prawostronności otwartej".

Co do mnie samego, nie traktuję tego oświadczenia jako rewolucji. Sprawa jest, z punktu widzenia doktryny, podobnie marginalna jak równie legendarne niewieście mantylki. Komisja Ecclesia Dei od wielu lat udziela sprzecznych wyjaśnień i zapewne jeszcze nie raz zaskoczy nas negatywnie (jak mówią złośliwi: wiele w niej zależy od tego, kto stempluje i podpisuje list). Nie pełni zatem poprawnie funkcji wyspecjalizowanej komórki liturgicznej Stolicy Apostolskiej, podobnie jak wszystkie kongregacje rzymskie. Nienormalność jest normą w czasie kryzysu. Ale cieszy fakt, że możemy zamknąć tem orzeczeniem spór z lewostronnie otwartymi braćmi tradycjonalistami.

poniedziałek, 29 listopada 2010

Zapiski Juliana Greena (1970 - 1973)

A oto fragmenty "Dziennika" Juliena Greena odnoszące się do lat 1970 - 1973

6 grudnia 1970 - Oto słowa, które wyczytałem w nowym mszale w nagłówku drugiej niedzieli Adwentu: "W pragmatyzmie materialistycznym społeczeństwa dotkniętego bezwładem swoich struktur, decydujące mutacje mogą wyjść tylko z percepcji quasi profetycznej umysłów dociekliwych, zestrojone bardziej z przyszłością aniżeli z przeszłością, w której krystalizują się ukryte aspiracje całości". Ciekaw jestem, dla kogo przeznaczony jest ten abstrakcyjny żargon, i co może zeń zrozumieć ktoś o skromnym wykształceniu. Do kogo zwraca sie mszał? Do tak zwanych intelektualistów czy do maluczkich? Czy to język Ewangelii? Ale nie chcę zajmować się dłużej tymi okropnościami.

10 listopada 1970 - W Wersalu sześć tysięcy "milczących" manifestowało przeciw wyskokom niektórych księży, odśpiewując Credo po łacinie. Jacques Petit powiedział mi, że biorą mnie za integrystę; opinia sumaryczna, a więc nieścisła, lecz interesują mnie "milczący".

14 listopada 1970 - "La France catholique" opublikowała artykuł o knowaniach przeciw Kościołowi wewnątrz samego Kościoła. Jak zaprzeczyć, że Kościół dzisiejszy, we Francji przynajmniej, nie potwierdza już podczas mszy, iż Chrystus jest współistotny z Ojcem? Kościół mówił to i głosił w ciągu długich stuleci, a dziś spostrzegł się, że wierni nie rozumieją przymiotnika "współistotny". A czy rozumieją lepiej tajemnicę Świętej Trójcy albo tajemnicę Obecności Rzeczywistej? Ale mówi się coraz mniej o bóstwie Chrystusa i cudach, które czynił, aby swoją boskość potwierdzić. Ariusz dogląda swojej nauki katechizmu.

17 grudnia 1970 - Pięciu znakomitych teologów francuskich wystosowało do biskupów list - przed ich plenarną konferencją w Lourdes - prosząc, żeby w Credo nie zastępowali słowa "powszechny" słowem "katolicki". Bo i rzeczywiście, słowo "katolicki" to rodzaj granicy między Kościołem założonym przez Chrystusa a innymi Kościołami chrześcijańskimi, ale gdyby tę granicę zatrzeć, utworzyłyby już tylko jeden Kościół, w którym Kościół katolicki utraciłby swoje cechy odrębne. Tę powolną pracę wykonuje pewien odłam kleru, żeby Kościół rozszerzał się i rozpływał wśród mas.

22 grudnia 1970 - Dziś rano w "Le Figaro" notatka o liście zbiorowym - wspomnianym wyżej - na temat słowa "katolicki". Obawiają się, że nowy Kościół przyjmie słowo "powszechny". Zgadzając się wciąż na nowe ustępstwa, Kościół traci coś ze swojego autorytetu i zaciera się jego oblicze. Będzie to jedna z klęsk naszej epoki. Ta wędrówka ku protestantyzmowi, który nie żądał odeń aż tyle, skończy się rozdarciem świata katolickiego. Widzę, jak ono już się dokonuje, spoglądam z rosnącym niepokojem jak rozszerza się to zaślepienie.

19 lutego 1971 - Wczoraj w wielkiej księgarni. Książki poświęcone dzisiejszej religii. Unosi się z tych dziełek pisanych językiem chwiejnym i często nader pretensjonalnym zapach - mógłbym powiedzieć - odór niemal zwątpienia. Wszystko poddane wątpliwościom: Obecność Rzeczywista, bóstwo Chrystusa, nieomylność papieża. Nie widzę już dla siebie miejsca na tym świecie brutalnym i nudnym zarazem.

18 marca 1971 - Dziś rano rozmowa z ojcem Guissard, z gazety "La Croix". Usiłowałem określić dokładnie swoją obecną sytuację. Nie istnieją dwa Kościoły katolickie, istnieje tylko jeden, ten który nazywają nowym Kościołem, będącym jednak mimo wszystko Kościołem odwiecznym, tyle że ma nowe oblicze, w którym jeszcze rozeznać się trudno.

20 marca 1971 - Młody katolik powiedział mi, że przystąpił do komunii nie wyspowiadawszy się przedtem, chociaż miał grzechy na sumieniu; staje się to coraz częstsze. Dodaje, że utracił już poczucie grzechu...

26 marca 1971 - Ojciec Guissard przesłał mi tekst naszej rozmowy o Kościele. Nic dodać, nic ująć. Gdyby istniały dwa Kościoły, wybrałbym ten, którego głową jest papież. Nie chcę umrzeć jako schizmatyk.

13 sierpnia 1971 - Wczoraj około piątej po południu, w cudownej kaplicy przy rue du Bac, Anna wysłuchała mszy odprawianej przez azjatyckiego księdza w jakimś nie znanym jej języku. Czy ktokolwiek mógł tę mszę zrozumieć? Łacina dziś odrzucona, byłaby tu ogromnie pożyteczna. Wczoraj po południu, zakonnice od Świętego Wincentego a Paulo - była ich setka - zaintonowały głosami prześlicznie czystymi Adoro te, pieśń, która zawsze była mi droga. Następnie Tantum ergo, po czym błogosławieństwo Przenajświętszego Sakramentu. Z czułością słuchałem tych łacińskich hymnów, które przywróciły mi nagle Kościół mojej młodości...

21 października 1971 - Dziś rano u Świętego Tomasza z Akwinu, msza bliska tak jak to tylko możliwe dawnej mszy łacińskiej, a chór i organy powyżej przeciętności. Doznałem ogromnej radości, odnajdując wielkie fragmenty tej mszy tak mi drogiej, z ową zaś radością chwycił mnie nowy poryw. Powiedzą mi zapewne, że jestem sentymentalny, sądzę jednak, iż osiągając w ten sposób to, co zowią afektem, dotykamy czegoś głębszego.

10 grudnia 1971 - Jeśli chodzi o Kościół wstrząśnięty burzą, po której nie łatwo odzyskuje grunt pod nogami, powiem kiedyś - ale dlaczego nie miałbym powiedzieć nie czekając - że pozostanę mu wierny, dopóki papież będzie nauczał tego, w co wierzyliśmy zawsze.

17 grudnia 1971 - Rozmawiałem wczoraj z pewnym duchownym na temat dawnego Kościoła. "Kocham go i nikt mi tego nie wyperswaduje - powiedziałem. - Mnie też nie" - odparł. Dawny Kościół był piękny, surowy i miał wielki autorytet; nie wchodził w parantelę z żadnym innym Kościołem. Nowy nie ma jeszcze oblicz, wielkiego autorytetu nie zyskał jeszcze, jego siła przyciągania wydaje się wciąż słaba w porównaniu z tą jaką odznaczał się Kościół wczorajszy, możliwe jednak, iż to wszystko zmodyfikuje się z czasem.

Nowy Kościół... Nie kocha się dwa razy w życiu, tak jak ja kochałem Kościół dawny, o którym nie mówi się już nawet, gdyż milczy się w jego kwestii, i uważam to za przykre. Zupełnie jak gdyby się go wstydzono i chciano utopić w zapomnieniu.

24 grudnia 1971 - Ktoś powiada mi, że w jednym z największych kościołów paryskich jakiś ksiądz oznajmił, że Ewangelie nie są historyczne. Renan miałby skromniejsze wymagania. A wierni słuchali grzecznie. Mój informator, który doniósł mi o tym ważnym fakciku po prostu opuścił kościół (przez małe k). Mam wrażenie, że kler igra czasami z naszą wiarą.

31 stycznia 1972 - Przed kilkoma miesiącami wraz z setką pisarzy, artystów, muzyków, uczonych, duchownych protestanckich i katolickich (angielskich niemal bez wyjątku) podpisałem list do Ojca Świętego z prośbą, by nie dopuścił, żeby łacińska msza św. Piusa V zniknęła z naszego chrześcijańskiego patrimonium. Wśród sygnatariuszy był Henry de Montherland. Przed paroma dniami nadeszła odpowiedź na ręce, o ile wiem, arcybiskupa Westminsteru, pozwalająca na "okazjonalne" odprawianie rzeczonej mszy. Jeśli o mnie idzie, cieszę się mniemając, że za wszelką cenę należy zachować tę mszę zarówno piękną, jak szacowną.

12 lutego 1972 - Odwiedził mnie wczoraj pewien profesor, katolik, któremu zadałem pytanie tak często nasuwające mi się na myśl: "Co pan sądzi o tym, co dzieje się w Kościele?" Zasępił się i w odpowiedzi padły dobrze znane mi słowa: niepewność zamęt, smutek. Chyba spośród wszystkich katolików zapytanych o to, dwoje tylko wydało mi się całkowitymi zwolennikami dzisiejszego Kościoła.

6 marca 1972 - Byłby we mnie bogaty materiał na integrystę. Mam książkę dziś arcyrzadką, dawny mszał, Paroissien romain, a strzegę jej niczym smok strzegący skarbu. Szukam, i mam do tego prawo, kościołów, gdzie niektóre partie mszy odśpiewuje się jeszcze po łacinie, gdzie nie sroży się "muzyka" nowoczesna i gdzie odnajduję trochę owego Kościoła, ku któremu z miłością zdążałem za młodu, kiedy porzuciłem protestantyzm. Kościół, który stał się Kościołem wczorajszym, zapewne, pozostał żywy w najlepszej części mojej jaźni, składam więc hołd wiernego serca tej opuszczonej wielkości, to wszystko jednak, co uczynić mogę i nie posunę się dalej. Mogę powoływać się jedynie na Kościół, którego głową widzialną jest papież, bo tego właśnie nauczał mnie Kościół mojej młodości. Ale choćby najmocniejsze było moje przywiązanie do przeszłości, pokładam wielką ufność w Kościele dzisiejszym, gdyż jest dziedzicem obietnic Chrystusa. Niemniej, protestuję ze wszech sił przeciw machinacjom, jakich dopuszcza sie pewna część kleru, którą uważam, za nieodpowiedzialną: pragnę jej odejścia, bluźnierstwa tych ludzi budzą grozę. Moim przekonaniem jest, iż Kościół oswobodziwszy się od tych podejrzanych elementów, w których nie sposób rozpoznać katolicyzmu, odzyska pewnego dnia swój autorytet i swoje prawdziwe oblicze będące niekłamanym obliczem Chrystusa, wzniesie się ponad światem, skąd ja już zapewne odejdę.

6 kwietnia 1972 - Nie ma mowy, żebym oddalił się od Kośćioła, który Kościołem pozostaje, ale drogi, jakimi dziś podąża, dają mi do myślenia. Chcą rozdzielić Kościół i Ewangelię, Skoro Ewangelia wystarczy, po co właściwie Kościół? Tak rozumują ci, którzy chcą go zniszczyć. Nie uda im się, groźne jednak jest to, że wróg uderza na Kościół nie z zewnątrz, ale właśnie od wewnątrz. Istnieje w Kościele drugi Kościół będący kościołem Szatana.

1 maja 1972 - "La France Catholique" (koniec kwietnia 1972) cytuje słowa, jakie do uczniów klasy filozofii wypowiedział pewien ksiądz, który odprawiał dla nich mszę: "Święta Dziewica i święty Józef zdolni byli zrobić dziecko". Oto dlaczego rozsypuje się w gruzy i rozsypać się musi część Kościoła. Przetrwa Kościół prawdziwy lecz uszczuplony.

8 maja 1972 - Podobno Kościół usiłuje swoją liturgię zrekonstruować na wzór liturgii Kościoła pierwotnego, jak gdyby odtwarzając skutki miał nadzieję wskrzesić przyczynę: wiarę pierwszych czasów. A skądinąd tanio sprzedał bogactwa duchowe, jakie liturgia rozwijając się wnosiła w świat katolicki. Nie chciano Kościoła statycznego, zmumifikowanego, Kościoła z XIX wieku. Niebezpieczeństwem byłoby zastąpić go Kościołem statycznym z III wieku.

15 sierpnia 1972 - Poszedłem na mszę do Świętego Tomasza z Akwinu, odprawia się ją tam teraz po francusku. Celebrował młody ksiądz, Murzyn; o twarzy i głosie dziecka. Zagubił się w ogromnym mszale i nie mógł znaleźć Credo, przewracał kartki to w jedną, to w drugą stronę, trafił w końcu na właściwą i pojechał dalej. Co do muzyki wtórującej śpiewom wiernych, jest płaksiwa, brzydka, smutna.

22 października 1973 - Tej niedzieli na mszy w kaplicy cesarskiej Hofburgu. Mieliśmy na szczęście bilety, gdyż na paradnym dziedzińcu Fischera von Erlacha czekał bardzo długi ogonek. Dla mnóstwa wiedeńczyków bez względu na przekonania polityczne religią jest Mozart, Beethoven bądź Schubert. Kaplica jest spora i nader gotycka, lecz nazbyt odrestaurowana, jak mi się wydało. Wiele złoceń, wiele figur świętych. Jesteśmy o pięć, może sześć rzędów od ołtarza, a ścisk tu niebywały. Księża nadchodzą z głębi, bracia zakonni w czarnych sutannach i białych komżach. Celebrans ma na sobie prześliczny ornat gęsto haftowany w róże, ogród na piersi i na plecach; diakoni - zielone dalmatyki z zielonymi wstęgami u rękawów. Mszę odprawia się w całości po łacinie (z wyjątkiem modlitw za nasze czasy). Na lewo od ołtarza ze dwunastu młodzieńców w komżach intonuje śpiew gregoriański. Na chórze - dzieci i muzykanci. Gloria, Credo, etc. buchają wspaniałym wołaniem: to Msza koronacyjna Mozarta. Sopran w Glorii przypominał mi kosa z "schubertiady". Chóry, niemal nadludzko piękne, wydają się odsuwać grzeszników i wzywać jedynie sprawiedliwych, nie mają - zauważył Eryk - owej miłości dla grzeszników, jaką napotykamy u Schuberta. Wysłuchał mszy nieruchomo, nadzwyczaj uważnie, bo to taka msza, jaką lubi, msza kościoła "tryumfującego", z kwiatami i kadzidłem, i owym wzniosłym gromem śpiewu, który bije w stropy.

Jakże ja odnajduje w tym wszystkim moją młodość i jej wzloty! Ale przecież to zawsze msza. Nie można powiedzieć, że msza w języku potocznym zamiera na stopniach tego ołtarza, ona nie wchodzi tu nawet. Msza niemiecka stoi pod drzwiami, gdy tymczasem msza łacińska włada u Habsburgów.

25 listopada 1973 - Credo w Missa solemnins Bacha. Eksplozja Resurrexit, ten wybuch radości, który przyprawia o drżenie, wiara tryumfująca, uniesiona radością, jaką znaliśmy, a która jest dziś tak tragicznie zagrożona. Bronimy się wśród zmierzchu.

2 grudnia 1973 - Ojciec Dodin opowiada mi, jak pewien młody ksiądz z nowego Kościoła, ksiądz w golfie, pojawił się u komunistów i oznajmił, że chce wstąpić do partii. Odpowiedzieli, że nie chcą go, gdyż nie nosi ani krzyża, ani żadnej innej odznaki, po której dałby się rozpoznać. "My nie wstydzimy się naszej partii, przeciwnie."

wtorek, 23 listopada 2010

pamiętamy o Generale Franco

Organizacja Monarchistów Polskich i ich przyjaciele pamiętają o przypadającej na 20 listopada br. 35 rocznicy śmierci Regenta Królestwa Hiszpanji Generała Franciszka Franco. Męża niezłomnego, obrońcy cywilizacji chrześcijańskiej, jednego z ostatnich katolickich przywódców państw w Europie.

W ramach prywatnego hołdu, jaki chciałbym złożyć Caudillo, zamieszczam tu linka do niewielkiej galerji zdjęć przedstawiających główne miasto Wysp Kanaryjskich - Santa Cruz de Tenerife. Wprawdzie AD 2007 zapateryści za zgodą zdrajcy Jana Karola de Borbón przeforsowali ustawę nakazują usunięcie wszelkich publicznych symboli związanych z postacią Generała, ale leniwa atmosfera Canarias nie sprzyja błyskawicznemu wprowadzaniu przepisów prawa w życie. Będąc w Santa Cruz możemy zatem i dziś cieszyć oczy tabliczkami z innej, lepszej epoki oraz monumentalnym pomnikiem Franco przybywającego Hiszpanji z pomocą na skrzydłach anioła.



Jak wiemy z historji, w lutym 1936 r. gen. Franciszek Franco, dotychczasowy szef sztabu generalnego, został przesunięty na podrzędne stanowisko komendanta wojskowego Wysp Kanaryjskich. Rezydował w Santa Cruz, zatem w miejscowem muzeum wojska znajdującem się na tyłach pomnika możemy obejrzeć pamiątki z tamtego okresu, m.in. biurko Generała:



Muzeum stanowi do dziś piękny przykład polityki historycznej frankizmu, w tem wychowania patriotycznego



requiem aeternam dona eis domine et lux perpetua luceat eis



link do galerji zdjęć: KLIKNIJ TU

Post scriptum: klasyczny portret Caudillo zdobiący ścianę mojego gabinetu:

piątek, 19 listopada 2010

Z memuarów Juliana Greena (1964-69)

Dzięki uprzejmości bardzo zacnego Rebelya-nta Pana Antoniego i za jego ZGODĄ umieszczam tu szereg cytatów zaczerpanych z „Dziennika” znanego amerykańskiego pisarza i poety tworzącego w języku francuskim Juliena Greena (1900 – 1998). Twórca ten w wieku 16 lat nawrócił się na katolicyzm, był bardzo świadomy zarówno wyznawanej wiary jak i swoich ludzkich ułomności. Wiedział, jak bardzo jest mu potrzebne sacrum do utrzymania łaski uświęcającej i nie mógł pogodzić się z jego redukcją w tworzącym się na jego oczach Kościele Posoborowym.



Oto, co widział w Kościele francuskim (część pierwsza wyboru, lata 1964 - 1969; dalsze części doprowadzą nad do 1975 r.):

8 lutego 1964 - Kleryk zapytany przez mnie (dlaczego? Ależ musiałem coś powiedzieć, rozmowa się rwała) o lekturę mistyków, odpowiada bez namysłu: "Nie czytuję ich. Czytuję Rousseau". Jacy księża wyrosną z tych oszalałych romantyków?

6 czerwca 1964 - "Zajmij się konfesjonałem - powiedział Ariusz do Pelagiusza - a ja zajmę się katechizmem." W świecie roku 1964 mówią nam o moralności, energii, woli, odsuwając na bok nadprzyrodzone. Analizuje się teksty Ewangelii, by zbadać, jakim człowiekiem był Chrystus. Jego boskością interesują się mniej, interesują się mało. Nie mówię, że to objaw ogólny - ale często spotykany, to atak. "Odbóstwiają Boga" - powiedział mi Fumet. W tym tkwi istota prześladowań. Nie w tym rzecz, by wypowiedzieć katolikom wojnę. Nieprzyjaciel wetknął nogę (co najmniej) w drzwi i rozsiewa dywersję. Katolicyzm jest atakowany od wewnątrz. Nie trzeba obozów zagłady. Inaczej się do nas dobrano. Jad fałszywej ideologii wsącza nam się, kropla po kropli, do ucha - jak ojcu Hamleta wsączano truciznę, kiedy stary król drzemał.

12 kwietnia 1965 - Moja siostra powiedziała mi wczoraj, że w głowie jej się mąci od nowinek, które lęgną się w Kościele francuskim i że traci w nich rozeznanie. Odparłem, że chwilami trawi mnie taki sam niepokój i że nie jesteśmy w tym odosobnieni. Ciekaw jestem, czy to do tego właśnie Kościoła przystąpiłem jako konwertyta w 1916. Bernanos twierdził, że to błąd wpuszczać wszystkich tak łatwo do fortecy Kościoła, bo ryzykuje się wpuszczeniem piątej kolumny, i to niebezpiecznej.

6 maja 1965 - Jeden z przyjaciół mówi mi o zmianach posoborowych w Kościele i pośpiechu z jakim ich dokonano. "To - powiada - wynik czterech wieków skostnienia, rewolucja, która nastąpiła, obaliła zbyt wiele rzeczy, podobnie jak w roku 1789 ancien regime runął ze swoimi wadami i zaletami." Nie wydaje mi się, by msza w dwóch językach zdołała długo przetrwać…

19 października 1965 - Katoliczka spowiada się księdzu, że opuściła mszę. Odpowiedź: "To nie ma znaczenia". Powiedziała później, iż uczuła, jak chwieje się jej wiara.

17 czerwca 1966 - Odwiedził mnie młody zakonnik amerykański, po krótkim pobycie w Maastricht w Holandii. W tamtejszym klasztorze eksperymenty z mszą nowego stylu. Zaczyna się od ofiarowania. Do słów "To jest ciało moje" dorzuca się: "Dla tych, którzy w to wierzą" - a to jest już czysty kalwinizm. Skasowali spowiedź indywidualną. Wystarczy spowiedź powszechna, po niej przystępuje się do komunii jak u protestantów. Mój gość oświadcza, że niepokoi go przyszłość wiary - przynajmniej w Holandii.

16 lipca 1966 - Oto, co powiedział mi pewien ksiądz holenderski. Niedawno, pod koniec mszy, w jakimś mieście w Holandii, ksiądz ujrzawszy hostie pozostałe w cyborium rozkazał ministrantowi: "Wyrzuć je". Istotnie, według owego księdza obecność rzeczywista zanikła, skoro nie było już więcej przystępujących do komunii.
21 stycznia 1968 - Myślałem o dzisiejszym Kościele tak nagim, tak ubogim w porównaniu z dawnymi świetnościami. Przypomina coraz bardziej Kościół protestancki, taki jaki znalem za mojego dzieciństwa.

14 kwietnia 1968 - Antykwariaty w Nogent zapełnione przedmiotami pochodzącymi z kościołów - których nasi nowocześni proboszcze nie chcą już: stare jedwabne kapy, rzeźbione tabernakula z XVIII wieku, gipsowi święci, św. Antoni Padewski, św. Roch. Smutek tych przedmiotów wyrzuconych jak i wierzenia, których były symbolami, do lamusa.

21 września 1968 – Wspomniany wyżej benedyktyn, mówił mi, że od czasu Soboru protestanci nie postąpili ku nam ani kroku, ale śmieją się i powiadają: „Trzeba wam było czterech stuleci na przeprowadzenie tej waszej reformy, no, ale macie ją wreszcie!” Mówi mi także, iż w Holandii niektórzy katolicy żądają od swojego proboszcza formalnej deklaracji na piśmie, że wierzy w Obecność Rzeczywistą.

4 października 1968 - Wczoraj znajomy dominikanin pokazał mi w amerykańskim periodyku zdumiewającą fotografię. Dziewczyna przebrana za bajaderę, w powiewnych szarawarach i muślinowych szalach jak Loie Fuller, tańczy jak szalona, z głową odrzuconą do tylu i nogą zadarta pod sufit. Za nią długa ława, siedzą na niej księża w ornatach i przypatrują sie tancerce. Tańczy podczas Ofiarowania, tańczy Ofiarowanie. Jest zakonnica, nazywa sie sister Tina. Rzecz sie dzieje, jak należało sie spodziewać, w Ameryce, w Chicago, powiada mi zakonnik. I dorzuca łagodnie: "Powariowali".

8 listopada 1968 – Dziś rano w kościele ksiądz porównał mszę do auta: karoserię tworzy całość liturgiczna, a Kanon to silnik. Oto jak się dziś mówi.

29 grudnia 1968 – Dziś rano we wsi między Megeve a Sallanches msza jazzowa. Z pięciu młodych ludzi gra i odśpiewuje msze w rytmie tanecznym. Kołyszą się w biodrach i strzelają z palców śpiewają „Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu”. Mniejsza z tym, ci chłopcy na pewni mają wiarę i wierzą, że jej służą. Ale jak z odpowiedzialnością młodego proboszcza, który wygłaszając kazanie o nieszczęściach tego świata (Biafra etc.) ani razu nie wymienia Boga? Ograniczył się do dyskretnej aluzji na temat Przewodnika (skoro jesteśmy w górach) i zagadka ta oznacza Chrystusa. Podobnej muzyki słuchałem niegdyś w Waszyngtonie przechodząc – było to w letnie noce – obok kościołów, gdzie gromadzili się i śpiewali Czarni.

5 kwietnia 1969 - Trzy dni temu papież powiedział, ze istnieje w Kościele "ferment praktycznie schizmatycki". Słowa te szeptano, ale nikt nie ośmielał się wypowiedzieć ich głośno, on powiedział je wreszcie. Schizma jest tym, czego obawiam sie od lat. Zarzucano mi, ze nie powiedziałem nic osobliwego na temat otwarcia Vaticanum II, ale nie miałem podówczas natchnienia, by wyśpiewać alleluja, przewidując jakiś - nie wiedziałem jaki - nieład.

29 czerwca 1969 - Odwiedził nas Maritain, niebyt zadowolony z mszy odprawianej po francusku; modli się przez ten czas, powiada nam. Tak zresztą czyniono w średniowiecznej Francji. Powiada mi, ze tylko benedyktyni w Solesmes i Fontgombault pozostali wierni tradycji i ze powołania są tam nader liczne.

20 lipca 1969 - W książce Renaudina o Benedykcie z Canfeld relacja nader szczegółowa o jego nawróceniu i wizjach wyjątkowo enigmatycznych. Mówię o nim dlatego głównie, że Kościół przyciągnął go tym co dzisiaj próbują unicestwić: "Kiedy ujrzałem uroczysty ceremoniał sumy... Kiedy widziałem ołtarz starannie przystrojony i bogato ozdobiony, kiedy widziałem mnóstwo świec na ołtarzu... liczne i uroczyste procesje, nie mogłem nie zobaczyć niby w zwierciadle, ze szczególnym nabożeństwem, piękna, wspaniałości i majestatu waszego Kościoła świętego..." Mówi to protestant, protestant anglikański nawrócony za Elżbiety (...) Przybywszy do Francji w roku 1586, mieszkał w Douai, w Reims i w Paryżu, gdzie wywarł znaczny wpływ. O muzyce religijnej powiada tak: "Kiedy słyszałem jak brzmi niezrównana i boska harmonia dobrze nastrojonych organów i melodyjne głosy wyśpiewujące w kościele hymny i kantyki waszych aktów dziękczynnych, moje serce drżało z radości... Dzięki nim prawda rozlewała się w moim sercu." Renaudin wspomina, że św. Augustyn płakał słuchając śpiewania hymnów liturgicznych. Dziś płakałby może również, ale z innego powodu... Wyrzucono za płot ogromny skarb piękna muzycznego, piękna skłaniającego do nawróceń, piękna wciągającego i zastąpiono je melodiami haniebnie płaskimi.

15 września 1969 – Znajomy ksiądz powiada mi, że w Saint-Germain-des-Pres odbyła się prywatka, po której znaleziono w tabernakulum butelki od schweppesa.

22 listopada 1969 - Papież zachęca nas, żebyśmy "nowy rytuał przyjęli z radosną ciekawością... "Czytam w artykule Jeana Prasteau ("Le Figaro Litteraire"): "Wielu wiernych zżyma się na wygnanie dawnych ołtarzy.. A jednak wydaje się, iż większość katolików zaaprobowała te puste stoły z krzyżem i świecami jedynie..." Ja nie.

Pisze do mnie pewien zakonnik: "Tracimy właśnie młodzież, podobnie jak mówi sie, że w zeszłym stuleciu Kościół utracił klasę robotniczą. Młodzież, jako całość, odstępuje od Chrystusa... Jakie przed nami jutro? Dusza bowiem, która porzuci Chrystusa, nie ma już nic, co powstrzymałoby ją od rozpaczy".

28 listopada 1969 - Ojciec Cognet zaniemógł na serce, martwi mnie to. Śmieje się z rzadka, on niegdyś przecież taki wesoły, mówi wiele, sądzi, że w nowej mszy są momenty uzasadnione tym, że znajdujemy je w nabożeństwach luterańskich. "Ależ ja nie jestem luteraninem!" - Żachnąłem się na to. Nastąpiło uciążliwe milczenie. Zmienili religie.

2 grudnia 1969 - Czytam "La France catholique" z 28 listopada. Gerard Soulages pisze tam coś, co oddaje klimat naszych czasów. "Chrześcijaństwo jest mitem, a msza celebrowaniem mitu, nauczał pewien kapelan, d u s z p a s t e r z s t u d e n t ó w (podkreślenie moje). Pewien zakonnik zainaugurował rekolekcje słowami: "Moje siostry, jak widzicie, nie pokłoniłem się Przenajświętszemu Sakramentowi. To już należy do przeszłości". Przeorysza stuka kosturem, przerywając mówcy: rekolekcje skończone. Dalej wyjątek z listu: "Wyrzuca się dziś wiele balastu z łodzi św. Piotra, to zaś wywołuje wielki zamęt."

czwartek, 18 listopada 2010

ADIDAS jest podejrzany ;)

Na zaprzyjaźnionej stronie tradycjonalistów z Piaseczna pojawiło się zdjęcie liderki wspólnoty neokatechumenalnej p. Carmen Hernandez z audiencji u Ojca Świętego Benedykta XVI. Również stojący po lewej stronie Papieża neoński capo di tutti capi p. Franio Argüello nie wygląda, jakby przechodził przypadkiem z tragarzami koło Watykanu i wstąpił przypadkiem, tylko raczej - jakby właśnie był tragarzem.



Nie będę komentował niechlujności ubioru ww. osób. Ale zwracam uwagę na kolejną konotację negatywną firmy Adidas ...



uważajmy na Adidasa ;)

czwartek, 11 listopada 2010

o. Malachiasz Martin - "Klucze królestwa" - refleksja wstępna

Szef Wydawnictwa ANTYK, pan Marcin Dybowski powinien się spalić ze wstydu w związku z jakością wydania książki o. Malachiasza Martina "Klucze królestwa".

Pierwszą sprawą są ewidentne koszmarne bronki merytoryczne o. Martina, które powinny być przez edytora prostowane. Przykład: w książce można przeczytać przy okazji pierwszej wizyty Jana Pawła II w Polsce, że:
- wierni mogli podróżować tylko do miast znajdujących się w "ćwiartce" kraju najbliżej ich miejsca zamieszkania. Bzdura ! Władze PRLu nie mogły tego nawet proponować, bo w PRLu nie było "paszportów wewnętrznych" i po Polsce każdy jeździł jak chciał;
- kiedy Jan Paweł II skrytykował marxizm na Jasnej Górze, klasztor został otoczony przez czołgi (s. 130),
- o. Martin sugeruje, że gazety w PRLu nazywały Jana Pawła II "Panem Karolem Wojtyłą" (s. 126),

Drugą sprawą jest skrajna nieudolność tłomacza, niejakiego Jerzego Brzezińskiego. Człowiek ten, o ile w ogóle istnieje (niektórzy sądzą, że to xywa samego p. Marcina Dybowskiego), korzystał z automatycznego tłomacza google czy czegoś w tym rodzaju, bowiem nazywa Henryka Jabłońskiego "Prezydentem Polskiej Republiki Ludowej". Analogicznie pisze o jego "pałacu prezydenckim" itp.

Nie wiem, komu - o. Martinowi czy tłumaczowi - przypisać bronka ze strony 116, według którego św. Stanisław ze Szczepanowa został zamordowany przez Bolesława Krzywoustego. Boję się czytać dalej tę książkę, bo nic nie wskazuje, że jakość tłomaczenia i korekty jakkolwiek się poprawi.

Ostatnią sprawą, jaką tu poruszę, jest plagiat okładki polskiego wydania. Pan Dybowski przypisuje sobie jej autorstwo, podczas gdy bez trudu możemy to porównać względem anglojęzycznego oryginału:





Wydanie ksiażki w tej formie, bez komentarza odredakcyjnego i przypisów, kompromituje Wydawnictwo Antyk. Chciałem polecić przeczytanie "Kluczy królestwa" rozlicznym znajomym. Czyniąc to, skompromitowałbym się co najwyżej na podobieństwo p. Marcina Dybowskiego.

wtorek, 9 listopada 2010

KPK 1917 vs KPK 1983 - istotna różnica

Tym razem nie mam zamiaru przedkładać argumentów świadczących za wyższością KPK 1917 nad KPK 1983. Zajmę się jedynie szczegółowem rozwiązaniem - oceną przez kodeksy konsekracyj dokonywanych przez biskupa bez mandatu papieskiego.

W pierwotnej wersji CIC 1917 przestępstwo to było zagrożone suspensą. Jednak pod wpływem schizmy "kościoła patriotycznego" w Chinach Ludowych Stolica Apostolska AD 1951 zaostrzyła ten przepis wprowadzając karę ekskomuniki.

Jak można przeczytać w Podręczniku do Prawa kanonicznego x. Bączkowicza CM, wydanie: Wydawnictwo Diecezjalne Św. Krzyża w Opolu, rok 1958, tom III, str. 570-571:

Biskup, który udziela sakry biskupiej komuś, kto nie został przez Stolicę Apostolską biskupem mianowany ani wyraźnie zatwierdzony jak również ten, który przyjmuje sakrę biskupią, chociażby działali pod wpływem ciężkiej bojaźni, popadają w ekskomunikę zastrzeżoną Stolicy Apostolskiej w najspecjalniejszy sposób. Argument o ciężkiej bojaźni nie może być stosowany z uwagi na wzgardę władzy kościelnej.

Jest tu istotna różnica względem zapisów Kodeksu z 1983 r. Jak wiemy, działanie w bojaźni jest jednym z argumentów używanych przez JE abpa Lefebvre'a i jego zwolenników, uzasadniających przeprowadzenie konsekracyj biskupich AD 1988 bez mandatu Jana Pawła II, uznawanego przez nich za prawowitego papieża. Podstawowym argumentem jest zaś stan wyższej konieczności. Również i ten punkt jest nieco inaczej interpretowany przez KPK 1917. Jak stoi u x. Bączkowicza (s. 368, tom III), "wyższa konieczność to położenie, w którym człowiek nie może inaczej uchylić niebezpieczeństwa dobru własnemu lub cudzemu, jak tylko przez naruszenie prawa osoby trzeciej". Zagrażające niebezpieczeństwo nie zostało zaś wywołane przez ową osobę trzecią.

Wskazując na tę różnicę pragnę podkreślić, że pozostając na bazie KPK 1917 byłoby znacznie trudniej usprawidliwić nieposłuszeństwo Arcybiskupa Lefebvre'a Janowi Pawłowi II. O ile jest to łatwe i oczywiste w przypadku prawa posoborowego (por. choćby: http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/542) , sytuacja prawna sprzed 1983 r. wymagałaby odwołania się do konstrukcyj logicznych nieopisanych wprost przez przepisy, takich jak dbanie o dobro dusz powierzonych etc.

Zauważmy też, że łagodniejsze zapisy KPK 1983 dają się stosować również względem czynów podejmowanych przez postępowców. Są zatem wyrazem mentalności, którą krytykujemy, analizując zapisy odnoszące się do łatwości orzeczeń o nieważności małżeństw czy możliwości udzielania sakramentów niekatolikom. Posoborowe prawo składa się z przepisów i furtek służących do ich omijania.

Poświęcam ten wpis ku pamięci osób bezrefleksyjnie krytykujących tę niewielką część katolików odmawiającą jurysdykcji posoborowym papieżom. Nie twierdzę, że sedeprywacjoniści lub sedewakantyści mają rację. Ale być może na bazie KPK 1917 przyjęli oni jedyne spójne stanowisko umożliwiające im przetrwanie, wegetację w katolickiej rzeczywistości.

sobota, 30 października 2010

ku pamięci Józefa kardynała Mindszenty'ego

Chciałbym zaprosić Państwa do wizyty w małej galerji poświęconej niezłomnemu Prymasowi Królestwa Węgier Józefowi kardynałowi Mindszenty'emu.

Pierwsze zdjęcia pochodzą z wnętrza budapesztańskiej bazyliki św. Stefana, konkatedry diecezji Ostrzyhom-Budapeszt.


Wśród nich pragnąłbym wyróżnić relikwię prawicy świętego króla Stefana:


Następne zdjęcia pochodzą z wystawy pamiątek po Kardynale Mindszentym, która była prezentowana w bazylice w latach 2007-2009.


Ostatnie zdjęcia pochodzą z Ostrzyhomia i pokazują Bazylikę św. Wojciecha


LINK DO GALERJI

czwartek, 7 października 2010

"Zgoda buduje", czyli promocja książki „Marcel Lefebvre. Życie”


Promocja książki JE Biskupa Bernarda Tissiera de Mallerais „Marcel Lefebvre. Życie” była bez wątpienia tradycjonalistyczną imprezą roku 2010. Świadczyła o tem nie tylko prestiżowa lokalizacja iwentu - Sala Koncertowa Zamku Królewskiego w Warszawie, ale przedewszystkiem - zgromadzeni prelegenci. Bowiem obok Autora dzieła przy jednym stole zasiedli: prof. Jacek Bartyzel, dr Paweł Milcarek i x. Karol Stehlin FSSPX. Spotkanie prowadził red. Stanisław Michalkiewicz, głos zabierał również wydawca książki p. Bogusław Kiernicki. Po oficjalnej części spotkania odbył się mini recital p. Jacka Kowalskiego i towarzyszących mu muzyków oraz poczęstunek i rozmowy kuluarowe.

Choć pojawiłem się w Sali Koncertowej około pół godziny przed planowanem rozpoczęciem spotkania, zastałem już wiele zgromadzonych osób. Było zatem oczywiste, że wszyscy zainteresowani książką Biskupa nie zmieszczą się na przygotowanych miejscach. Uwagę zwracał również wystrój sali. Wchodzący na salę widzieli: wielki stół, na którym ustawiony był przodem do ludzi piękny krzyż, a obok mebla stała ... perkusja ekipy Jacka Kowalskiego. Wszystko to wyglądało, jakby Xiądz Biskup Bernard Tissier miał odprawić na tym stole pierwszą w życiu Mszę beatową. Koszmar ten szczęśliwie się nie zmaterjalizował i po drobnych zgrzytach początkowych spotkanie się rozpoczęło.

Autor biografji przemawiał jako pierwszy. Xiądz Biskup przedstawił słuchaczom mniej znaną część osobowości Arcybiskupa Lefebvre’a. Skupił się bowiem na jego młodości, na drodze do święceń, pierwszych latach kapłaństwa i pracy misjonarskiej w Afryce. Pokazał w ten sposób kierownika seminarjum duchownego, cierpliwego i oddanego wychowawcę wielu pokoleń kapłanów oraz człowieka wielkiej dobroci osobistej i miłosierdzia. Cechy te sprawiły również, że pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku Arcybiskup, choć zbliżał się wówczas do osiągnięcia wieku emerytalnego, zdecydował się założyć seminarjum w Ecône i Bractwo Kapłańskie Św. Piusa X. Nikt inny nie podjął się rozpoczęcia takiego dzieła, choć przynajmniej 400 ojców Soboru Watykańskiego II opowiadało się po stronie jednoznacznie konserwatywnej, choć ruch oporu względem nowinek posoborowych liczył w połowie lat sześćdziesiątych przynajmniej 6000 duchownych, nikt mu w tem istotnie nie pomógł. Biskup Tissier de Mallerais jest jednym z pierwszych seminarzystów studjujących w Ecône i naocznym świadkiem opisywanych zdarzeń.

Profesor Jacek Bartyzel podzielił się ze słuchaczami wrażeniami z przeczytanej książki. Były to refleksje historyka idej i politologa. Wystąpienie Profesora było chyba najbliższe oczekiwaniom zgromadzonego audytorium, bowiem zawierało najwięcej odniesień do tych form działalności Arcybiskupa Lefebvre’a, z których znamy go najlepiej: walki o czystość doktryny katolickiej, problemów z pacyfikacją konserwatystów w Kościele przez najwyższych hierarchów tegoż Kościoła i odniesień do aktu konsekracyj biskupich z 30 czerwca 1988 r. Pan Bartyzel stwierdził, że dopiero po wielu latach zaangażowania w Tradycję katolicką przyznał rację Arcybiskupowi co do konieczności tak wyraźnego działania wbrew woli urzędującego papieża.

Doktor Paweł Milcarek wskazywał, że z książki wyłania się prawdziwy obraz Arcybiskupa Lefebvre’a – dynamicznego organizatora i misjonarza, który w czasach posoborowych dążył do łagodzenia sporów z hierarchami i pragnął porozumienia z Janem Pawłem II. Msgr Lefebvre w ujęciu p. Milcarka jest biskupem, który pierwotnie podpisuje (akceptuje) wszystkie dokumenty Soboru Watykańskiego II oraz soborową reformę liturgiczną. Radykalizacja Arcybiskupa wynikała z rozmywania magisterjum Kościoła i postępów posoborowej rzeczywistości. To otoczenie usprawiedliwia według prelegenta decyzję o konsekracjach biskupich AD 1988, choć jego zdaniem właściwsze byłoby podążanie drogą porozumienia zawartego w dniu 5 maja tego samego roku. Dr Milcarek stwierdza, że wybór ten był wyborem nadludzkim i przedwczesne byłoby udzielanie odpowiedzi na pytanie, czy dokonanie konsekracyj bez zgody Jana Pawła II było znamieniem świętości wyznawcy, czy wyrazem ludzkiej słabości, pragnącej szybko osiągnąć zamierzony cel.

Ostatni z mówców, xiądz Karol Stehlin FSSPX, został wyświęcony na kapłana katolickiego w przededniu konsekracyj biskupich AD 1988. W krótkich słowach przedstawił swoje świadectwo odnoszące się do osoby Arcybiskupa.

Jak podkreślił red. Michalkiewicz, można powiedzieć, że Kościół przystał w końcu na postulat Arcybiskupa Lefebvre’a o przeprowadzenie „eksperymentu Tradycji”. Już samo to pojęcie pokazuje, w jak trudnym i kuriozalnych czasach przyszło żyć katolikom w 2 połowie wieku XX. Niemal całe duchowieństwo nie sprostało w jakikolwiek sposób tej próbie. Nie chciałbym kończyć tej relacji nieuprawnionym wnioskiem, że droga Arcybiskupa Marcelego Lefebvre’a i założonego przezeń Bractwa Św. Piusa X była i jest jedyną właściwą drogą. Ale dobrze się dzieje, że polscy katolicy mogą zapoznać się z najbardziej kompletną książką, jaka powstała na temat Arcybiskupa. Dobrze się dzieje, że także w Polsce środowiska tradycjonalistyczne zaczęły współpracować ze sobą. Nie wyobrażam sobie takiego spotkania jeszcze 10 czy choćby 5 lat temu. Dobrze, że zainteresowane strony zaczęły rozumieć, że trzeba wspólnie powiększać nasz tradycjonalistyczny tort, a nie walczyć o jego fragmenty. Pamiętajmy, że „zgoda buduje”. I pamiętajmy, komu zawdzięczamy szansę na to wszystko.

Merci, Monseigneur !! Et Merci, Benoît XVI !!

czwartek, 16 września 2010

Nuncjusz zakończył "piknik pod krzyżem"

Awantura pod krzyżem była na rękę zarówno PO jak i PiS. Największym obrońcą temczasowego miejsca postoju krzyża smoleńskiego był p. Donald Tusk, bo dokąd trwała ta awantura, p. Tusk mógł spokojnie grać w piłkę zamiast rozwiązywać problemy Polski. Pozostali główni aktorzy sceny politycznej również korzystali (lub sądzili, że korzystają) z zamieszania: PiS integrowało swoich najzagorzalszych zwolenników a SLD oczekiwał na profity z rosnących nastrojów antyklerykalnych i antykatolickich.

Jeszcze wczoraj wydawało się, że ten show ma przed sobą kolejne obiecujące tygodnie. Bo JE abp Nycz jako przyjaciel p. Tuska i p. Komorowskiego zapewne dla podtrzymania zainteresowania tematem ogłosił poprzez swoich urzędników kurjalnych możliwość zasuspendowania legendarnego kapłana "Solidarności" i przyjaciela bł. x. Jerzego Popiełuszki - x. Stanisława Małkowskiego za trwanie na modlitwie ulicznej vis a vis krzyża smoleńskiego. Tak oto temat, którym ludzie byli już znużeni mógł nabrać kolejnego wymiaru.

Tymczasem dziś rano doszło do przeniesienia krzyża smoleńskiego spod Pałacu Namiestnikowskiego. Faktem tym zaskoczeni zostali zarówno "obrońcy krzyża" jak i kurja warszawska. Cóż takiego się stało, że podjęto nagle decyzję, która zalegała przynajmniej od 3 sierpnia ?

W polskiej polityce nic się radykalnie nie zmieniło, zatem sądzę, że główną siłą sprawczą jest nowy nuncjusz Stolicy Apostolskiej, JE abp Celestyn Migliore. W piątek 10 września rozpoczął on swoją misję w Polsce, zaś jak podały media, w dniu wczorajszym (15 IX) Xiądz Nuncjusz złożył listy uwierzytelniające u prezydenta Komorowskiego. Jestem przekonany, że przy okazji poprosił go o zakończenie żenującego spektaklu, który z winy Komorowskiego odbywał się w bezpośredniem sąsiedztwie Pałacu Namiestnikowskiego.

Skąd takie przypuszczenia ? Krzyż obecny na Krakowskiem Przedmieściu nie był jedynie symbolem religijnym. Dzielił a nie łączył. Był sposobem nacisku na rządzących Polską, by wyjaśnili okoliczności katastrofy smoleńskiej i godnie upamiętnili jej ofjary. Oznacza to ni mniej ni więcej, że był on wykorzystywany instrumentalnie. Nawet jeśli przyznamy, że intencja była ku temu szlachetna, to nie możemy na nią przyzwolić. Bowiem 96 ofjar "Drugiego Katynia" przysłaniało tu śmierć krzyżową Zbawiciela. Równocześnie, w skali niespotykanej w dziejach Polski, krzyż smoleński powodował nienawiść do religji chrześcijańskiej w Polsce i jej symboli. Antyklerykalna tłuszcza i kanalja organizowała się, by profanować znak Męki i Zmartwychwstania Pańskiego. Przy zupełnej bierności władz Warszawy i Polski przeprowadzano nocne happeningi podczas których wykrzykiwano "Krzyże na stos!", "Barabasza!", tudzież ustawiano krzyże z puszek po piwie "Lech".

Kanalja ta organizowała się rzekomo, by protestować przeciw nadmiernemu upamiętanianiu śp. Lecha Kaczyńskiego przez jego zwolenników. Teraz ma wytrącony z ręki koronny argument, zatem by kontynuować swą antykrucjatę, musi jednoznacznie się opowiedzieć przeciw chrześcijaństwu. Tak niewątpliwie zrobi i zyska pewną akceptację w tzw. "społeczeństwie".

Jednak im dłużej stałby krzyż smoleński na Krakowskiem Przedmieściu, tem szybciej i dotkliwiej byłaby laicyzowana Polska. Usunięcie głównego elementu sporu może ten proces zakończyć. Doskonale rozumiał tę prawidłowość goebbels stanu wojennego - Urban Jerzy, co możemy przeczytać w bieżącym (38/ 2010) numerze tygodnika "Wprost". Skoro z jego punktu widzenia korzystne byłoby pozostawienie krzyża w tem miejscu przez 20 najbliższych lat, to znaczy, że dla sił konttrewolucyjnych byłoby to skrajnie niekorzystne.

Pozostaje pytanie: czy tzw. "obrońcy krzyża" ustąpią ? Myślę, że i oni są zdeterminowani, by trwać. Bowiem znacznej części spośród nich nie chodzi o wiarę, lecz o działanie w pewnym interesie politycznym. Ten interes nie wygasł. Pozostaje mieć nadzieję, że Nuncjusz będzie konsekwentny w trzeźwej ocenie sytuacji religijno - politycznej i w skrajnej sytuacji ponownie zainterwenjuje. Zaś my, katolicy, przygotujmy się do obrony religji w polskiem życiu społecznem i publicznem, bowiem ten bój dopiero się rozpoczyna. O ile mogliśmy (powinniśmy) stać z boku awantury o krzyż smoleński, tu musimy stać w pierwszej linji konfliktu, naprzeciwko sił antykatolickich i stawić im czoła.

wtorek, 7 września 2010

Dlaczego tradycjonaliści szanują i kochają Benedykta XVI ?

Wszyscy wiemy, że nie ma szans na prosty powrót do Kościoła z 1958 roku. Zmienił się świat, jego mentalność, a przedewszystkiem – ludzie. Ówczesny katolicyzm fasadowo wyglądał na bardzo silny, jednak załamanie struktur dokonało się zaledwie w dekadę. Rację miał JE kard. Ratzinger formułując pod koniec XX wieku swe obawy, że nastąpić może znaczne zmniejszenie widzialnego Kościoła. Ewentualny zbyt szybki powrót do zasad trydenckich mógłby co najwyżej przyspieszyć ten proces; wierni nie zrozumieliby, czemu mają modlić się po łacinie i o co w tym wszystkim chodzi …

Państw katolickich nie ma i nic nie wskazuje, aby szybko mogły powrócić. W pewnym sensie rozwiązuje to najpoważniejszy problem wprost wynikający z dokumentów Soboru Watykańskiego II – wolność religijną. Dziś to nie my udzielamy jej innowiercom, ale raczej na tej podstawie dopominamy się swobody praktykowania naszej wiary. W XXI wiek katolicy, w każdym niemal państwie świata, wkraczają jako mniejszość. Mam tu na myśli faktyczną zgodność z przykazaniami Bożemi i kościelnemi, a nie tylko nominalną przynależność do Kościoła.

Po zapaści Kościoła przed 50 laty wiemy też, że trzeba odbudować na solidnych podstawach. Konieczne jest też wskazywanie przed wiernymi na ciągłość Kościoła, a nie na jego różne załamania. Nie można kontynuować szaleństwa meakulpizmu wojtyljańskiego, tym razem przepraszając za błędy posoborowe. To nie służyłoby niczemu dobremu.

Dlatego przypomnę słowa Kardynała Ratzingera wypowiedziane AD 1988:
„Drugi Sobór Watykański nie został potraktowany jako część całej, żywej Tradycji Kościoła, ale jako koniec Tradycji, nowy start od zera. Prawda jest taka, że sobór ten w ogóle nie zdefiniował żadnego dogmatu i świadomie wybrał skromną rangę soboru zaledwie pastoralnego. A jednak wielu traktuje go tak, jakby uczynił on z siebie superdogmat odbierający ważność wszystkim pozostałym.”

Opinję tę w pełni podtrzymuje Ojciec Święty Benedykt XVI, wskazując na zderzenie dwu sprzecznych interpretacji soboru, z których pierwszą określił jako “hermeneutykę zerwania”, a drugą jako “hermeneutykę ciągłości”.

Widzimy więc, że także w tej sprawie on i tradycjonaliści mają zdanie znacznie bliższe niż chorobliwi wojtyljaniści i kręgi postępowych posoborowców wzywających do organizacji kolejnego soboru i rewolucji w dziedzinie nauczania etyki i moralności.

Nie sugeruję bynajmniej, że Jego Świątobliwość jest kryptolefebrystą, ale sytuuję go w 5% najbardziej konserwatywnych kardynałów Kościoła. Maximum, czego możemy oczekiwać po bieżącym pontyfikacie, to uporządkowanie rewolucji. Wstrzymanie jej i odwrócenie procesu. Gdyby to się udało, możemy liczyć na powolną naprawę Kościoła.

Nasze najważniejsze oczekiwania względem Ojca Świętego realizują się w pełni:

  1. Pseudoekumenizm Jana Pawła II – konferencje, wspólne modły i sugerowanie zbawczej wartości fałszywych religij – został zastąpiony przez prawdziwy ekumenizm, czyli otwieranie Kościoła na grupy konserwatywnych chrześcijan. Najlepszym przykładem jest tu ostatnia decyzja względem anglokatolików.
  2. Koniec prześladowań tradycjonalistów. Mroczne lata, w których odmawiano nam prawa do obecności w Kościele i praktykowania jej zgodnie z naszymi preferencjami, nieodwołalnie się skończyły. Po polityce nominacyj Benedykta XVI widać też wyraźnie, że sympatja dla Tradycji katolickiej może pomódz, a nie zaszkodzić kandydatom na biskupów.
  3. Koniec tandety na Watykanie. Na śmietnik trafiły kiczowate stroje i świeckie melodyjki serwowane nam przez wojtyljańskich oprawców liturgicznych. Nasz Ojciec Święty wygląda pięknie i godnie. Jak nauczał prof. Pliniusz Correa de Oliveira kontrrewolucja w tendencjach jest konieczna i wpływa na realizację bardziej zaawansowanych form kontrrewolucji.
-------
Adnotacje:

1) znaczna część tego tekstu powstała AD 2006. Wciąż jest aktualny.
2) nie pisałem o oczywistościach, typu „kochamy Papieża, bo jest papieżem” czy też „kochamy Go, bo jest sympatycznym, ujmującym dżentelmenem”.