czwartek, 16 września 2010

Nuncjusz zakończył "piknik pod krzyżem"

Awantura pod krzyżem była na rękę zarówno PO jak i PiS. Największym obrońcą temczasowego miejsca postoju krzyża smoleńskiego był p. Donald Tusk, bo dokąd trwała ta awantura, p. Tusk mógł spokojnie grać w piłkę zamiast rozwiązywać problemy Polski. Pozostali główni aktorzy sceny politycznej również korzystali (lub sądzili, że korzystają) z zamieszania: PiS integrowało swoich najzagorzalszych zwolenników a SLD oczekiwał na profity z rosnących nastrojów antyklerykalnych i antykatolickich.

Jeszcze wczoraj wydawało się, że ten show ma przed sobą kolejne obiecujące tygodnie. Bo JE abp Nycz jako przyjaciel p. Tuska i p. Komorowskiego zapewne dla podtrzymania zainteresowania tematem ogłosił poprzez swoich urzędników kurjalnych możliwość zasuspendowania legendarnego kapłana "Solidarności" i przyjaciela bł. x. Jerzego Popiełuszki - x. Stanisława Małkowskiego za trwanie na modlitwie ulicznej vis a vis krzyża smoleńskiego. Tak oto temat, którym ludzie byli już znużeni mógł nabrać kolejnego wymiaru.

Tymczasem dziś rano doszło do przeniesienia krzyża smoleńskiego spod Pałacu Namiestnikowskiego. Faktem tym zaskoczeni zostali zarówno "obrońcy krzyża" jak i kurja warszawska. Cóż takiego się stało, że podjęto nagle decyzję, która zalegała przynajmniej od 3 sierpnia ?

W polskiej polityce nic się radykalnie nie zmieniło, zatem sądzę, że główną siłą sprawczą jest nowy nuncjusz Stolicy Apostolskiej, JE abp Celestyn Migliore. W piątek 10 września rozpoczął on swoją misję w Polsce, zaś jak podały media, w dniu wczorajszym (15 IX) Xiądz Nuncjusz złożył listy uwierzytelniające u prezydenta Komorowskiego. Jestem przekonany, że przy okazji poprosił go o zakończenie żenującego spektaklu, który z winy Komorowskiego odbywał się w bezpośredniem sąsiedztwie Pałacu Namiestnikowskiego.

Skąd takie przypuszczenia ? Krzyż obecny na Krakowskiem Przedmieściu nie był jedynie symbolem religijnym. Dzielił a nie łączył. Był sposobem nacisku na rządzących Polską, by wyjaśnili okoliczności katastrofy smoleńskiej i godnie upamiętnili jej ofjary. Oznacza to ni mniej ni więcej, że był on wykorzystywany instrumentalnie. Nawet jeśli przyznamy, że intencja była ku temu szlachetna, to nie możemy na nią przyzwolić. Bowiem 96 ofjar "Drugiego Katynia" przysłaniało tu śmierć krzyżową Zbawiciela. Równocześnie, w skali niespotykanej w dziejach Polski, krzyż smoleński powodował nienawiść do religji chrześcijańskiej w Polsce i jej symboli. Antyklerykalna tłuszcza i kanalja organizowała się, by profanować znak Męki i Zmartwychwstania Pańskiego. Przy zupełnej bierności władz Warszawy i Polski przeprowadzano nocne happeningi podczas których wykrzykiwano "Krzyże na stos!", "Barabasza!", tudzież ustawiano krzyże z puszek po piwie "Lech".

Kanalja ta organizowała się rzekomo, by protestować przeciw nadmiernemu upamiętanianiu śp. Lecha Kaczyńskiego przez jego zwolenników. Teraz ma wytrącony z ręki koronny argument, zatem by kontynuować swą antykrucjatę, musi jednoznacznie się opowiedzieć przeciw chrześcijaństwu. Tak niewątpliwie zrobi i zyska pewną akceptację w tzw. "społeczeństwie".

Jednak im dłużej stałby krzyż smoleński na Krakowskiem Przedmieściu, tem szybciej i dotkliwiej byłaby laicyzowana Polska. Usunięcie głównego elementu sporu może ten proces zakończyć. Doskonale rozumiał tę prawidłowość goebbels stanu wojennego - Urban Jerzy, co możemy przeczytać w bieżącym (38/ 2010) numerze tygodnika "Wprost". Skoro z jego punktu widzenia korzystne byłoby pozostawienie krzyża w tem miejscu przez 20 najbliższych lat, to znaczy, że dla sił konttrewolucyjnych byłoby to skrajnie niekorzystne.

Pozostaje pytanie: czy tzw. "obrońcy krzyża" ustąpią ? Myślę, że i oni są zdeterminowani, by trwać. Bowiem znacznej części spośród nich nie chodzi o wiarę, lecz o działanie w pewnym interesie politycznym. Ten interes nie wygasł. Pozostaje mieć nadzieję, że Nuncjusz będzie konsekwentny w trzeźwej ocenie sytuacji religijno - politycznej i w skrajnej sytuacji ponownie zainterwenjuje. Zaś my, katolicy, przygotujmy się do obrony religji w polskiem życiu społecznem i publicznem, bowiem ten bój dopiero się rozpoczyna. O ile mogliśmy (powinniśmy) stać z boku awantury o krzyż smoleński, tu musimy stać w pierwszej linji konfliktu, naprzeciwko sił antykatolickich i stawić im czoła.

wtorek, 7 września 2010

Dlaczego tradycjonaliści szanują i kochają Benedykta XVI ?

Wszyscy wiemy, że nie ma szans na prosty powrót do Kościoła z 1958 roku. Zmienił się świat, jego mentalność, a przedewszystkiem – ludzie. Ówczesny katolicyzm fasadowo wyglądał na bardzo silny, jednak załamanie struktur dokonało się zaledwie w dekadę. Rację miał JE kard. Ratzinger formułując pod koniec XX wieku swe obawy, że nastąpić może znaczne zmniejszenie widzialnego Kościoła. Ewentualny zbyt szybki powrót do zasad trydenckich mógłby co najwyżej przyspieszyć ten proces; wierni nie zrozumieliby, czemu mają modlić się po łacinie i o co w tym wszystkim chodzi …

Państw katolickich nie ma i nic nie wskazuje, aby szybko mogły powrócić. W pewnym sensie rozwiązuje to najpoważniejszy problem wprost wynikający z dokumentów Soboru Watykańskiego II – wolność religijną. Dziś to nie my udzielamy jej innowiercom, ale raczej na tej podstawie dopominamy się swobody praktykowania naszej wiary. W XXI wiek katolicy, w każdym niemal państwie świata, wkraczają jako mniejszość. Mam tu na myśli faktyczną zgodność z przykazaniami Bożemi i kościelnemi, a nie tylko nominalną przynależność do Kościoła.

Po zapaści Kościoła przed 50 laty wiemy też, że trzeba odbudować na solidnych podstawach. Konieczne jest też wskazywanie przed wiernymi na ciągłość Kościoła, a nie na jego różne załamania. Nie można kontynuować szaleństwa meakulpizmu wojtyljańskiego, tym razem przepraszając za błędy posoborowe. To nie służyłoby niczemu dobremu.

Dlatego przypomnę słowa Kardynała Ratzingera wypowiedziane AD 1988:
„Drugi Sobór Watykański nie został potraktowany jako część całej, żywej Tradycji Kościoła, ale jako koniec Tradycji, nowy start od zera. Prawda jest taka, że sobór ten w ogóle nie zdefiniował żadnego dogmatu i świadomie wybrał skromną rangę soboru zaledwie pastoralnego. A jednak wielu traktuje go tak, jakby uczynił on z siebie superdogmat odbierający ważność wszystkim pozostałym.”

Opinję tę w pełni podtrzymuje Ojciec Święty Benedykt XVI, wskazując na zderzenie dwu sprzecznych interpretacji soboru, z których pierwszą określił jako “hermeneutykę zerwania”, a drugą jako “hermeneutykę ciągłości”.

Widzimy więc, że także w tej sprawie on i tradycjonaliści mają zdanie znacznie bliższe niż chorobliwi wojtyljaniści i kręgi postępowych posoborowców wzywających do organizacji kolejnego soboru i rewolucji w dziedzinie nauczania etyki i moralności.

Nie sugeruję bynajmniej, że Jego Świątobliwość jest kryptolefebrystą, ale sytuuję go w 5% najbardziej konserwatywnych kardynałów Kościoła. Maximum, czego możemy oczekiwać po bieżącym pontyfikacie, to uporządkowanie rewolucji. Wstrzymanie jej i odwrócenie procesu. Gdyby to się udało, możemy liczyć na powolną naprawę Kościoła.

Nasze najważniejsze oczekiwania względem Ojca Świętego realizują się w pełni:

  1. Pseudoekumenizm Jana Pawła II – konferencje, wspólne modły i sugerowanie zbawczej wartości fałszywych religij – został zastąpiony przez prawdziwy ekumenizm, czyli otwieranie Kościoła na grupy konserwatywnych chrześcijan. Najlepszym przykładem jest tu ostatnia decyzja względem anglokatolików.
  2. Koniec prześladowań tradycjonalistów. Mroczne lata, w których odmawiano nam prawa do obecności w Kościele i praktykowania jej zgodnie z naszymi preferencjami, nieodwołalnie się skończyły. Po polityce nominacyj Benedykta XVI widać też wyraźnie, że sympatja dla Tradycji katolickiej może pomódz, a nie zaszkodzić kandydatom na biskupów.
  3. Koniec tandety na Watykanie. Na śmietnik trafiły kiczowate stroje i świeckie melodyjki serwowane nam przez wojtyljańskich oprawców liturgicznych. Nasz Ojciec Święty wygląda pięknie i godnie. Jak nauczał prof. Pliniusz Correa de Oliveira kontrrewolucja w tendencjach jest konieczna i wpływa na realizację bardziej zaawansowanych form kontrrewolucji.
-------
Adnotacje:

1) znaczna część tego tekstu powstała AD 2006. Wciąż jest aktualny.
2) nie pisałem o oczywistościach, typu „kochamy Papieża, bo jest papieżem” czy też „kochamy Go, bo jest sympatycznym, ujmującym dżentelmenem”.

poniedziałek, 6 września 2010

Tadeusz A. Kisielewski – „Pierwszy „polski” papież ? – recenzja książki


Pogłoski o polskim pochodzeniu św. Piusa X relacjonowane były dotąd zazwyczaj pokątnie; choć od objęcia przezeń tronu papieskiego minęło 107, a śmierci 96 lat, niemal zawsze czas był niesprzyjający, by sprawą się zająć i ją spróbować wyjaśnić. Książka Tadeusza A. Kisielewskiego jest pierwszą próbą kompleksowego opracowania tematu przez popularnego publicystę, co bezspornie może pomóc w jego szerokiej recepcji w społeczeństwie.

Pan Kisielewski, autor głośnych publikacyj o zamachu na gen. Wł. Sikorskiego, został zainteresowany sprawą pochodzenia św. Piusa X przez p. Leszka Strojnego, pasjonata zbierającego materiały na ten temat i pragnącego zainteresować publicystów i środowiska naukowe. Zasługuje on na życzliwe wspomnienie w niniejszej recenzji jako ojciec chrzestny projektu.


Książka p. Kisielewskiego składa się z sześciu rozdziałów. Ponieważ niektóre z nich są dość luźno powiązane ze sobą, zawierają treści (delikatnie pisząc) niezbyt równe faktograficznie, uznałem za celowe odnoszenie się do każdego z nich osobno. Rozdział 1 nosi tytuł „Ostatnia ekskluzywa” i opisuje interwencję kard. Jana Puzyny podczas konklawe po śmierci Leona XIII, której celem było wykluczenie z elekcji osoby kard. Mariana Rampolli. Kisielewski przedstawia ekskluzywę na tle dziejów jako prawo przysługujące cesarzowi oraz królom Francji i Hiszpanii. Opisuje, jak wpłynęła na rozkład głosów podczas konklawe (wbrew pozorom: ekskluzywa miała nie wykluczać kandydata z elekcji); wahania kard. Sarto co do przyjęcia wyboru, wreszcie – jego zgodę i przyjęcie imienia Piusa X. Wszystkie te zdarzenia odbywały się podczas konklawe i objęte były tajemnicą, której złamanie łączyło się z ekskomuniką. Jest rzeczą problematyczną, czy którykolwiek z uczestników elekcji zdecydował się choćby na pozostawienie pośmiertnych zapisków z wrażliwymi, a szczegółowymi danymi. Znamy dziennik kard. Wyszyńskiego z 1978 r. i wiemy, że Prymas Tysiąclecia nie zawarł w nim nawet stwierdzenia, na kogo oddawał głosy. Nie jest zatem dla mnie jasne, czy należy w pełni ufać tak szczegółowej relacji, zwłaszcza jeśli Autor wskazuje na rozbieżności między danymi, z których korzysta. Znacznie lepiej udokumentowana jest część rozdziału poświęcona omówieniu polityki Leona XIII oraz poglądom politycznym kardynałów Rampolli i Puzyny, uprawdopodabniające niechęć arcybiskupa Krakowa do sekretarza stanu powołanego przez Leona XIII. Na zakończenie dodam jednak, jako kolejne „żółte światło”, iż według Kisielewskiego bezsporna jest przynależność kard. Rampolli do wolnomularstwa. Równocześnie Autor zastanawia się, czy sam papież mógł o tym wiedzieć i tolerować hierarchę – wniosek ten wskazuje na przykładanie współczesnych „standardów” do Kościoła wieku XIX, pozostającego w walce z „nowoczesną cywilizacją”.


Rozdział 2 – „Genealogia” zawiera rzetelną relację wszystkich źródeł wskazujących na polskie pochodzenie rodziny ojca kard. Józefa Melchiora Sarto. Nie ma sensu, bym przytaczał te źródła i odbierał czytelników p. Kisielewskiemu. Dość, że bardzo prawdopodobna wydaje się wersja wydarzeń, wedle której około 1790 r. pochodzący spod Gliwic Józef Krawiec miał przeprowadzić się do miejscowości Jemielnica koło Strzelców Opolskich. Tam niebawem narodził się jego syn Jan, który wywędrował za chlebem do Niemiec, a ostatecznie znalazł się w okolicach Wenecji (należącej podówczas do Cesarstwa Austriackiego). Założył rodzinę, a jego syn – Józef Melchior – został wyświęcony na kapłana, otrzymał godność biskupa, a następnie został obrany papieżem.


Rozdziały 3 i 4 są w ścisłym stopniu powiązane z poprzednim. Opisują one zacieranie śladów co do pochodzenia Piusa X, a więc zaginięcie danych odnoszących się do narodzin w latach 1792 – 93 na Górnym Śląsku; tworzenie fałszywej genealogii rodu Sarto aż do XV wieku oraz zniszczenie metryk i innych pamiątek po tej rodzinie w Riese – miejscu narodzin przyszłego Piusa X. W efekcie tych działań mamy szereg sprzecznych genealogij Papieża, którego ojciec miał być według jednych zamożnym ziemianinem, według drugich – chłopem małorolnym, a według jeszcze innych – wiejskim listonoszem. Kisielewski wskazuje też na zmieniające się motywy osób ukrywających wiedzę o polskim pochodzeniu ojca Piusa X. Początkowo był to zapewne spisek zaborców naszej Ojczyzny, dla których niewygodne byłoby przedstawianie Polski w jakimkolwiek pozytywnym świetle, jakie mogłoby się pojawić przez wzgląd na pierwszego od kilkuset lat nie w pełni włoskiego papieża. Równolegle, z polecenia samego Piusa X, mogło dojść do przeniesienia części dokumentów z Riese do Watykanu. Po jego śmierci prałaci i kardynałowie kurialni nie byli zainteresowani ujawnieniem informacji o częściowym przełamaniu monopolu Włochów, bowiem mogło to zachęcić kardynałów pochodzących z innych nacyj do zgłaszania własnych kandydatów. Z kolei w czasach Jana Pawła II ogłoszenie polskiego pochodzenia innego papieża byłoby potraktowane jako zrobienie mu przykrości. Do tego dodać należy problem doktrynalny, związany z powstaniem i funkcjonowaniem opozycyjnego względem Kościoła Posoborowego konserwatywnego bractwa kapłańskiego założonego przez arcybiskupa Marcelego Lefebvre’a, które za swojego patrona obrało właśnie św. Piusa X.


To właśnie Bractwo św. Piusa X (FSSPX) jest głównym bohaterem Rozdziału 5 książki. Jest to równocześnie zdecydowanie najsłabsza część opracowania. Autor stara się najpierw (na kilkunastu stronach) streścić pontyfikaty papieży od Piusa IX do Piusa XII, lecz widać, że swą wiedzę czerpie z zaledwie kilku źródeł, niekoniecznie najwyższych lotów (wywiad z Jackiem Prusakiem TJ w „Gazecie Wyborczej”, wywiad z Janem Genaro w „Polityce”, książka Jana Piotra Phama „Następcy świętego Piotra. Kulisy śmierci i wyboru papieży”), wskutek czego zupełnie umyka mu istota modernizmu potępionego przez św. Piusa X w „Pascendi Dominici Gregis”, a także ogół reform wewnętrznych Kościoła, znacznie istotniejszych dla referowanego tematu od polityki zagranicznej poszczególnych papieży.


Pojawiają się za to koszmarne błędy logiczne i rzeczowe. Autor uznaje apel Piusa XII o korzystanie z oryginalnych języków biblijnych przy tłumaczeniu Pisma Świętego na języki narodowe za „wąską ścieżkę modernizacji”, podobnie jak przypisuje temu samemu papieżowi wyrażenie zgody na częściowe używanie języków pospolitych w „liturgii Eucharystii i niektórych innych sakramentów”. Zdanie takie wskazuje, że p. Kisielewski nie ma pojęcia, jak wyglądały przedsoborowe ryty sakramentów i sama Msza. Czy wyobraża on sobie, że np. niepiśmienni polscy chłopi w XVIII w. zawierali sakrament małżeństwa recytując stosowne formuły w nierozumianym przez siebie języku łacińskim ?


Clou strzelonych przezeń bronków jest jednak zdanie ze str. 90: „20 października 1939 r. papież [Pius XII] uznał agresję na Polskę za „walkę interesów o sprawiedliwy podział bogactw, którymi Bóg obdarzył ludzkość””. Jest to cytat dosłowny z „opracowania”, które zalinkuję Państwu w całości. W rzeczywistości, ogłoszona tego dnia encyklika „Summi Pontificatus” wymierzona jest w oba totalitaryzmy najeżdżające Polskę, zaś „cytowany” przez Kisielewskiego fragment ma takie brzmienie: „Jeśli bowiem zło, przez które cierpi dziś ludzkość, pochodzi w części z zaburzenia porządku gospodarczego i z walki o sprawiedliwszy podział dóbr, które Bóg przydzielił ludziom jako środek do życia doczesnego i cywilizacyjnego postępu, to jest rzeczą zupełnie pewną, że główna przyczyna owego zła jest o wiele głębsza, gdyż sięga do dziedziny wierzeń religijnych i do moralnych norm postępowania, a one uległy zepsuciu i pogorszeniu na skutek tego, że ludzie stopniowo odchodzili od zasad godziwości oraz jedności wiary i nauki, kierujących niegdyś życiem dzięki niestrudzonej, dobroczynnej działalności Kościoła”. JEST TO CAŁKOWITA KOMPROMITACJA AUTORA.


Kisielewski stwierdza, że trudno jest ocenić pontyfikat Piusa XII w kontekście sporu między integrystami a modernistami; sam zaś stwierdza, że rządy tego papieża były zdominowane przez politykę i kwestie humanitarne. Mam dziwne wrażenie, ze Autor nie zapoznał się dotąd z encykliką „Humani Generis” z 1950 r. i odrzuceniem tzw. „nowej teologii” – najsilniejszym potępieniem błędów doktrynalnych od czasów „Pascendi”.


Na dalszych kartach rozdziału pojawia się opisuje on życiorys Arcybiskupa Lefebvre’a. Treść narracji wskazuje, jakby według Kisielewskiego był on głównym rozgrywającym pontyfikatu Jana XXIII: „[Jan XXIII] powołał do [Centralnej Komisji Przygotowawczej] byłego arcybiskupa Dakaru Marcela Lefebvre’a. (..) W opozycji do Lefebvre’a ukształtowała się tak zwana grupa reńska.” Następnie, opisując opór tradycjonalistów przeciw zmianom posoborowym zakłada, że zgodziliby się oni na wprowadzenie języków narodowych do liturgii tradycyjnej (wyraźna recepcja cytowanego Michała Barcikowskiego i „Christianitas”), lecz równocześnie stwierdza: „wydaje się, że lefebryści zrezygnowali z przeciwstawiania się ekumenizmowi i zasadzie wolności religijnej w państwach demokratycznych”. Słowem: ziarno i kąkol. Tak jest do końca tego rozdziału, w którym pojawia się jeszcze np. słuszna myśl obrazująca różnicę między dwoma ostatnimi papieżami: „Jan Paweł II spoglądał na tradycję Kościoła przez pryzmat Vaticanum II, a Benedykt XVI patrzy na ten sobór przez pryzmat tradycji Kościoła” tuż obok opisu lóż rytu szwedzkiego (sic!) i stwierdzenia, że niektórzy polscy biskupi bez wątpienia są ideowo po stronie lefebrystów.


Ostatni rozdział książki odnosi się do śmierci Piusa X. Autor sugeruje w nim, że Papież mógł zostać zamordowany. Teza ta jest rzadko przywoływana, co wpływa negatywnie na jej prawdopodobieństwo. Niemniej nie należy jej wykluczać, skoro jest relacjonowana przez osobę tak wiarygodną jak Pliniusz Correa de Oliveira (a przynajmniej taką tezę przypisuje mu strona internetowa założona przez rozłamowców z TFP)


Podsumowując tę recenzję, wypada pochwalić Autora za podjęcie tematu, nawet jeśli nastąpiło ono w wyniku przyjęcia zamówienia wydawniczego. Nieznajomość teologii i historii Kościoła sprawiły, że p. Kisielewski nie ustrzegł się skandalicznych błędów opisanych powyżej. Zapewne do tego by nie doszło, gdyby zdecydował się poświęcić tematowi nieco więcej czasu i przeczytać kilka encyklik Piusów X i XII, tudzież książki abpa Marcelego Lefebvre’a. Niestety, chciał nam sprzedać za wiele sensacyj w jednem opakowaniu (vide: hipoteza o zamordowaniu św. Piusa X). Czy nie wystarczyła ta jedna, wskazująca na bardzo duże prawdopodobieństwo polskiego pochodzenia ojca Józefa Melchiora kard. Sarto, czyli św. Piusa X ?


Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2010
ISBN 978-83-7510-490
Format 160x235, s. 140, oprawa twarda