W zaledwie pięć dni po opublikowaniu dekretu J. Em. Stanisława kard. Dziwisza suspendującego x. Piotra Natanka pojawił się w drukowanym „Tygodniku Powszechnym” tekst p. Tomasza Ponikły pt. „Fałszywy prorok”. Artykuł ten nie wnosi nic do sprawy, może co najwyżej poprawić samozadowolenie krakowskich kurialistów, którzy zapewne chętnie sięgają po to „lub czasopismo”.
Cóż zatem pisze p. Ponikło ?
„Zgodnie z przepisami prawa kanonicznego [suspendowany] ksiądz ma zakaz sprawowania wszelkich czynności kapłańskich i wykonywania władzy związanej z obowiązkami duszpasterza. Jednak ks. Natanek już następnego dnia oraz w niedzielę w pustelni w Grzechyni odprawił – nieważne, bo sprawowane niegodnie – Msze”.
Msze kapłana suspendowanego są ważne, ale niegodziwe, co dość jasno i całkiem trafnie wyjaśnił x. Natanek w swojej odpowiedzi po zasuspendowaniu.
Drugi cytat z „Obłudnika”:
„Nie tylko nie podjął możliwych starań o cofnięcie kary, ale wybrał drogę, na której z punktu widzenia Kościoła kolejnym krokiem może być przeniesienie do stanu świeckiego”
Nie. Po suspensie za działania przeciw jedności Kościoła może być nałożona exkommunika. Laicyzacja jest decyzją, karą stosowaną w kontekście przestępstw przeciwko celibatowi. W ostatnich latach nałożono ją po zagrożeniu suspensą i obłożeniu exkommuniką na byłego arcybiskupa Lusaki Emmanuela Milingo, po tem jak ów związał się z sektą Moona, zawarł w niej małżeństwo oraz wyświęcał prezbiterów i biskupów dla wspólnot niezależnych. Nie znam jakichkolwiek przesłanek wskazujących na konieczność czy choćby możliwość laicyzowania x. Piotra Natanka.
Trzeci cytat, najmocniejszy:
„Nikt nie przerwał Mszy, które ks. Natanek odprawiał niegodnie. A do tego, co wyjaśnił metropolita w komunikacie dla diecezjan, zobowiązani są wierni poinformowani, że kapłan jest suspendowany”.
Metropolita i opracowujący jego komunikaty nie są na szczęście aż takimi ignorantami jak p. Ponikło. Nikt na świecie nie jest upoważniony do przerywania trwającej Mszy świętej, jeśli kapłan rozpoczął modlitwy Offertorjum. W kontekście tej konkretnej sytuacji: świadomi wierni po prostu opuściliby pustelnię w Grzechyni i nie uczestniczyliby w sakramentach sprawowanych przez suspendowanego xiędza. Przy zadeklarowanej personalnie suspensie nie stosuje się bowiem art. 1335 KPKzawieszającego cenzurę, ilekroć wierny prosi o sakrament lub sakramentalia bądź o akt rządzenia; wolno zaś o to prosić z jakiejkolwiek słusznej przyczyny.
Swoją drogą, zapamiętajmy sobie: jeśli w Polsce dojdzie kiedykolwiek do zakłócenia sprawowania obrzędów niekatolickich, to pierwszym podejrzanym o sprawstwo, a przynajmniej o podżeganie, powinien być p. Tomasz Ponikło i redakcja „TP”. Pomysł, ażeby wierni przerywali jakiekolwiek nabożeństwo sprawowane niegodnie winien być z całą mocą piętnowany. Bowiem nawet w religji fałszywej to kapłan odpowiada za sacrum, a nie ludzie postronni. Wyjątki przeciw tej regule byłyby niezwykle rzadkie obejmując np. mordy rytualne lub inne obrzędy satanistyczne, np. prostytucję sakralną. Że też trzeba takie rudymenty wyjaśniać awangardzie dialogu akukumenicznego i międzyreligijnego !
Druga połowa („większa”) tekstu p. Ponikły nie robi już takiego wrażenia jak początek. Choć może wychodzi tu moja znieczulica. Albowiem reporter „Obłudnika” kwalifikuje do szuflady pt. „schorowana wyobraźnia” informację, iż x. Natanek według własnej relacji dostępuje prywatnych objawień. Oczywiście i to jest możliwe, ale niepokój budzi, że nominalnie katolicki dziennikarz nie rozważa nawet możliwości, że objawienia te mają miejsce i mogą być prawdziwe lub fałszywe.
Tymczasem dla mnie jako obserwatora sytuacji, od chwili, gdym się dowiedział o owych mniemanych objawieniach, stają się one centrum dramatu x. Natanka i muszą być zweryfikowane. Jeśli ktoś zechce mu pomódz, od tego powinien zacząć. Oczywiście mam na myśli wyłącznie duchownych. Rozpoznawanie objawień prywatnych nie jest obszarem, w którym powinni się udzielać świeccy.
Istotą dobrej dezinformacji jest pomieszanie 90 % prawdy i 10 % fałszu. Zwróćmy uwagę, że wszystkie znane fałszywe objawienia przekazują zasadniczo treści promujące prawowierny katolicyzm i praktyki pobożnościowe. Nawet w Medjugorju nie promuje się Komunji na rękę, kapłaństwa kobiet czy pobłażliwości dla aborcji. Diabeł nie traci na to czasu ni zasobów. Nie musi udawać Boga, by to promować, skoro ma w tych zakresach wielu gorliwych ziemskich sług. Natomiast bardzo często łączy w ten sposób większość rzeczy dobrych z punktu widzenia swoich przeciwników (opowiadanie się przeciw deformom posoborowym, przeciw Komunji na stojąco itp.) z jakimś aspektem antykatolickim. Polecam lekturę tekstu nt. fałszywych objawień w Garabandal, jaki kilkanaście lat temu opublikowano w „Zawsze Wiernych”.
Jeśli ktoś chce przekonać wiernych ufających x. Natankowi, że tkwi w błędzie, musi przeprowadzić analogiczną argumentację jak o. Warszawski TJ w Garabandal. Wielokrotne powtarzanie „ks. Natanek błądzi, ks. Natanek nieposłuszny, ks. Natanek zdradził” nic posoborowcom nie da. Muszą się wznieść ponad swoje ograniczenia intelektualne, jeśli faktycznie chcą uniknąć rozłamu w Kościele krakowskim.
Portal Rorate Caeli doniósł wczoraj o bardzo smutnym ekscesie, jaki miał miejsce we włoskiej Toskanji: oto miejscowy posoborowiec pobił proboszcza, bo ów był dlań zbyt tradycyjny! Ponieważ ostrzeżenia słowne nie robiły wrażenia na duchownym, bandyta przeszedł do rękoczynów i poturbował kapłana.
Xiądz Ferdynand Garcias Pardo z parafji pw. św. Michała w Ronta, gm. Borgo San Lorenzo naraził się wiernemu (?) następującemi grzechami:
- odprawiał Mszę trydencką,
- udzielał Komunji Świętej na język, wymagając, aby wierni przyjmowali ją w pozycji klęczącej,
- wypędził gitary z kościoła, w ich miejsce przywracając chorał gregoriański.
Módlmy się o szybki powrót do zdrowia dla czcigodnego proboszcza. A także o silnego ciałem i duchem wikarego, który mógłby mu pomódz w porządkowaniu spustoszonej winnicy Pańskiej.
Ostatnim tygodniom w życiu xiędza Piotra Natanka towarzyszył olbrzymi rozgłos. Stał on się swoistą gwiazdą internetu dzięki poniższemu kazaniu
… a sławę swą podbudował klątwą rzuconą na TVN
Przekleństwo zdaje się być całkiem skuteczne, skoro w zaledwie miesiąc później właściciele stacji oznajmili, że z uwagi na kłopoty finansowe muszą ją odsprzedać. Wydaje się jednak, że nabożne umiłowanie św. Spokoju, kultywowane w tej i innych sprawach zazwyczaj bardzo skutecznie przez J.Em. Stanisława kard. Dziwisza musiało zostać pokonane przez fragment kazania poświęcony niedawno zmarłemu abp. Józefowi Życińskiemu:
W sugestywnym obrazie naszkicowanym przez x. Natanka pojawia się zmarły jako piekielnik, wyjący tak głośno, że słychać go aż w niebie oraz przywiązany wspólnym łańcuchem z Mahometem. Prawda, że Kościół Łagiewnickokatolicki musiał stanąć w obronie jednego ze swoich najważniejszych niekanonizowanych świętych ?
Co zaś może myśleć o tej decyzji i samym x. Piotrze Natanku zwykły wierny Kościoła katolickiego ?
Podtrzymuję zdanie sformułowane na blogu niemal dwa miesiące temu. W chwili obecnej x. Piotr prezentuje nauczanie Kościoła z błędami oraz okazuje nieposłuszeństwo swoim przełożonym kanonicznym. Przyznam, że problemem nie jest dla mnie sprawa Życińskiego sama w sobie. Rozmaici płomienni kaznodzieje pozwalali sobie na takie figury retoryczne jak świat światem. Nie ma też sensu wskazywać, że w niebie nie słychać płaczu ni skarg grzeszników. Wszystko są to sprawy drugorzędne.
Prawdziwym problemem tego kapłana jest niewłaściwa struktura i proporcja źródeł objawienia Bożego. Katolikowi powinno wystarczać wszystko, co jest zawarte w Piśmie Świętem i Tradycji jako nierozłącznym depozycie wiary, objaśnianym i przekazywanym przez Kościół. Objawienia prywatne, jeśli zaaprobowane przez hierarchję, mogą stanowić doń dodatek pielęgnowany ze względów pobożnościowych. Wizjoner, niezależnie od prezentowanych mu słów, musi pamiętać, że to również biskupi (i papież) będą rozliczani przez Boga z niewypełnienia jakiegoś objawienia. On ich wszystkich nie zastąpi. Wszystko, co musi robić, to wiernie oddawać przekazywaną mu treść i czekać w posłuszeństwie. Zauważmy zatem, że o ile posłuszeństwo rozmaitym nakazom biskupa czy papieża naruszającym wiarę może być złem czy wręcz grzechem (np. nakaz odprawiania Nowej Mszy, nakaz udzielania Komunji na rękę), to analogiczne posłuszeństwo tym samym ludziom odmawiającym uznania prawdziwości prywatnego objawienia jest zasadne i konieczne, albowiem oznacza nie więcej niż brak ubogacenia wiary a nie zubożenie jej. Temniemniej objawienie publiczne zostało zamknięte wraz ze śmiercią ostatniego z apostołów i do końca świata nie zajdzie potrzeba dodania doń nowej treści, której wyznawanie byłoby konieczne do zbawienia któregokolwiek człowieka.
Słuchając kazań x. Piotra Natanka odnoszę często wrażenie, że rozmaite objawienia stanowią dla niego podstawę wiary katolickiej. Być może dlatego, że nie nabył on jeszcze odpowiedniej wiedzy („przedsoborowej”) na tematy teologiczne; być może wciąż układa ją sobie próbując połączyć wszystko, co czyta w logiczną całość. Z przyczyn tych, jak mniemam, stara się on połączyć rzeczy tak sprzeczne jak objawienia Rozalji Celakówny, Gospy z Medjugorje, Weroniki Lucan z Bayside oraz Mieczysławy Kordas z Chicago. Zauważa w objawieniach prywatnych rzeczy dobre, a nie dostrzega ich wewnętrznych sprzeczności czy ataków na Kościół. Pokusa związana z niemi wynika z faktu, że zawierają one zawsze jedną prostą receptę na bieżącą sytuację. Podążając za objawieniem katolik może działać na rzecz konkretnej sprawy, czy to będzie Intronizacja Pana Jezusa na króla Polski, czy poświęcenie Rossji Niepokalanemu Sercu Maryi przez papieża w łączności z biskupami świata czy ogłoszenie, że papież Montini był więźniem masonów na Watykanie. Celowo pomieszałem powyżej rzeczy prawdziwe (zatwierdzone przez Kościół) i zalatujące fantastyką, by pokazać, że katolicyzm oznacza integralność poglądów, a nie działanie na rzecz jednej rzeczy, choćby orędzia fatimskiego, do którego jestem osobiście niezwykle przywiązany. X. Piotr jako charyzmatyczny kapłan o wielkiej sile duchowej uważa, że może i powinien równocześnie zajmować się kilkoma różnemi przesłaniami, które traktuje jako równoległe, a zatem spójne, a nie przeciwstawne.
Spójrzmy teraz na drugą stronę sporu, a więc na dekret kard. Dziwisza, w którym nałożona została kara suspensy.
Przekazuję Księdzu do wiadomości, że niniejszym dekretem, zgodnie z kanonem kan. 1371, 2º Kodeksu Prawa Kanonicznego wymierzam Księdzu karę suspensy za ostentacyjnie okazywane nieposłuszeństwo, mimo decyzji i upomnień, jakie były do Księdza kierowane. Oznacza to, że nie może Ksiądz sprawować żadnych czynności kapłańskich jak też i wykonywać władzy rządzenia.
Powyższą karę otrzymuje Ksiądz, ponieważ nie zastosował się do poleceń dyscyplinarnych zawartych w dekretach z dnia 28 stycznia 2010 r. (nr 213/2010 oraz 214/2010), zignorował upomnienia kanoniczne z dnia 25 maja 2007 r. (nr 1519/2007), z dnia 23 lutego 2009 r. (nr 392/2009) oraz z dnia 9 kwietnia 2010 r. (nr 867/2010), nie zareagował na wielokrotne wezwania do rozmowy z przełożonymi, kontynuuje szkodliwe wystąpienia, które zostały Księdzu zakazane, szerzy nieaprobowane przez Kościół poglądy, publicznie podważa autorytet pasterzy Kościoła, mimo zakazu w dalszym ciągu prowadzi działalność duszpasterską w Grzechyni, bezprawnie próbuje organizować nowe struktury kościelne, a ostatnio dopuścił się nieważnego asystowania przy zawarciu małżeństwa mimo braku stosownych uprawnień. Niech Ksiądz ma też na uwadze szkody, jakie swoim działaniem wyrządza gromadzonym wokół siebie wiernym i całej wspólnocie Kościoła.
Kara suspensy ma charakter poprawczy. Jeśli Ksiądz podporządkuje się decyzjom przełożonych kościelnych, podejmie drogę pokuty i naprawy wyrządzonego zła, może prosić o zwolnienie z kary.
Wskazane powyżej fakty – nieposłuszeństwo, nieważne asystowanie przy zawarciu małżeństwa – są wystarczającemi powodami dla nałożenia kary suspensy. Szkoda jednak, że sam dekret jak i towarzyszący mu komunikat relacjonują niewłaściwe zachowania i poglądy x. Natanka w sposób, który nazwałbym adekwatnym do dokumentacji wpisów na blogach:
Podstawą niniejszej decyzji jest ostentacyjnie okazywane przez ks. Piotra Natanka nieposłuszeństwo, polegające na uporczywym głoszeniu przezeń niezgodnych z nauką Kościoła poglądów dotyczących królowania Jezusa Chrystusa, opartych na prywatnych objawieniach oraz inspirowanych obcymi nauce Kościoła doktrynami sekt eschatologicznych. Ksiądz Piotr Natanek przeinacza w ten sposób nie tylko ugruntowaną naukę o skuteczności zbawienia w Kościele, ale nadto swoje specyficzne głoszenie kultu Matki Bożej, aniołów i świętych miesza z magicznie pojmowaną wiarą, co prowadzi do ośmieszania wyznania Kościoła. W swoim przekazie, rozpowszechnianym przez media elektroniczne, publicznie podważa autorytet biskupów i kapłanów, pomawiając ich o niewiarę i współdziałanie z wrogami Kościoła.
Tak streszczone stanowisko dałoby radę z powodzeniem uzasadnić, a nawet rozwinąć, aby osoba tkwiąca w błędach została przekonana argumentami logicznemi i teologicznemi, że nie miała racji. Nie chce mi się wierzyć, że wcześniejsze pisma kurji krakowskiej kierowane do x. Natanka zawierały analizy w ww. zakresach. Niedawny komunikat był równie lakoniczny co powyższe słowa. Zauważmy, jakie problemy stwarza działalność kard. Dziwisza. Niektóre osoby biegłe w teologji katolickiej, jak np. zacny kolega Dextimus mogą spojrzeć na to streszczenie i przyjąć z ulgą, że kardynał rozwiązał problem nieposłusznego kapłana i potępił jego błędy. Lecz sam x. Natanek raczej do takich wniosków nie dojdzie. Gdzie są konkretne zarzuty przeciw jego błędom ?
1.Królowanie Jezusa Chrystusa samo w sobie nie jest błędem. Wręcz przeciwnie. Naukę o społecznem królowaniu Jezusa Chrystusa wyłożył Ojciec Święty Pius XI w encyklice Quas Primas i obstawiałbym, że raczej to kard. Dziwisz a nie x. Natanek miałby kłopot z przyjęciem jej treści.
2.Prywatne objawienia – karygodnym błędem jest nie wspomnienie, że chodzi o niezatwierdzone przez Kościół objawienia oraz nie wskazanie, w których miejscach znajdują się w nich błędy i kto je stwierdził.
3.poglądów (..) inspirowanych obcymi nauce Kościoła doktrynami sekt eschatologicznych. Ksiądz Piotr Natanek przeinacza w ten sposób nie tylko ugruntowaną naukę o skuteczności zbawienia w Kościele – zapewne wysłuchałem za mało kazań ks. Natanka, bo niestety nie rozumiem tego fragmentu komunikatu.
4.nadto swoje specyficzne głoszenie kultu Matki Bożej, aniołów i świętych miesza z magicznie pojmowaną wiarą, co prowadzi do ośmieszania wyznania Kościoła. – Jakoś mało przekonująco wygląda ten argument w ustach człowieka objeżdżającego całą Polskę z puklami włosów śp. Jana Pawła II, które są umieszczane w różnych kościołach, jakby nie było wystarczająco dużo relikwij I klasy kanonizowanych świętych Kościoła. W tej dziedzinie kudy x. Natankowi do swojego arcybiskupa !!
5.publicznie podważa autorytet biskupów i kapłanów, pomawiając ich o niewiarę i współdziałanie z wrogami Kościoła. Rzeczywiście, dyscyplina jest wielkim problemem x. Piotra Natanka, ale nasi hierarchowie solidnie pracują na brak autorytetu u współbraci w kapłaństwie i wiernych.
Dextimus pisze:
Ks. dr Natanek znany jest z chaotycznych, nielogicznych i wydumanych homilii i przesłań umieszczanych w internecie, symulowania sakramentów (np. chrztu) czy też propagowania "orędzi z Medjugorje"
tymczasem nigdzie nie znalazłem potępienia ani orędzia Gospy z Medjugorja, ani przesłania pani Mieczysławy z Chicago, choć nadarzyła się świetna okazja ku temu. Ale wówczas, aby być konsekwentnym kard. Dziwisz powinien upomnieć choćby o. Rydzyka i Radio Maryja, które przoduje w promocji fałszywych objawień Gospy. Nawet w sprawie tak ewidentnej jak chrzest dzieci nienarodzonych kurja archidiecezjalna krakowska milczy. Ale zapewne milczy nieprzypadkowo, bo gdyby chciała być konsekwentna, to powinna zareagować na niedawne heretyckie ekscesy abp. Michalika. Czem się różni abp Michalik bezpodstawnie głoszący czyjeś zbawienie od x. Natanka bezpodstawnie głoszącego czyjeś potępienie ?
Podsummowując: już choćby pobieżne zagłębienie się w "affaire Natanek" wskazuje, że kard. Dziwisz działa jak zawsze, aż chciałoby się napisać, „tradycyjnie’ dla siebie. Czyli niszczy kapłanów pragnących na miarę swego rozeznania, wiedzy i gorliwości służyć Bogu, prawdzie i człowiekowi. Wcześniej postępował tak z zacnym x. Tadeuszem Isakowiczem Zaleskim, teraz kolej na krzyż x. Natanka. Obaj wymienieni duchowni nie są idealnymi wzorcami dla tradycjonalisty katolickiego, ale zasługują w pełni na szacunek za walkę z systemem Świętego Spokoja, który ma się nijak do wiary i prawdy katolickiej.
Suspensa powinna mieć charakter poprawczy. Ale jeśli kapłan ma problem z uznawaniem autorytetu przełożonego, to ów powinien wykazać mu swoją rację teologiczną. W takiej chwili argument z siły nic nie da, bo nie odbudowuje autorytetu. Myślę, że z powodzeniem można określić karę nałożoną na x. Piotra Natanka jako ważną, ale niegodną. Posoborowie traktuje posłuszeństwo jako superdogmat, ważniejszy od wszystkich prawd wiary. W sprawie x. Natanka mamy na to kolejny dowód, jakby komu nie wystarczała analiza przyczyn uzurpacji kar kościelnych względem śp. Arcybiskupa Lefebvre'a.
Mnie jako tradycjonalistę katolickiego boli w szczególności, że karany jest kapłan, który chce walczyć z największymi wrogami wiary – masonerią i laicyzmem; który rozwija w sobie zainteresowania katolicką liturgją przedsoborową oraz nauczaniem społecznem papieży wieków XIX i XX. Zaś bezkarni czuć się mogą zarówno zlaicyzowani duchowni, sprzymierzeńcy tzw. salonu, osobnicy notorycznie łamiący celibat jak i regularni heretycy.
Oby dobry Bóg, który dał x. Piotrowi Natankowi żarliwość w wyznawaniu wiary i wiele talentów duszpasterskich, zesłał mu również łaskę rozpoznania błędów doktrynalnych, w których się aktualnie znajduje oraz znalazł sposób, dzięki któremu będzie on mógł pełnić posługę duszpasterską zgodną z zasadami wiary rzymskokatolickiej. Te rogamus Domine, audi nos !!
Po niemal roku funkcjonowania w blogosferze postanowił zmienić nazwę na bardziej chwytliwą i lepszą marketingowo. Zresztą ten blog rzadko kiedy bywa ugrzeczniony, więc nowa nazwa powinna lepiej pasować do zawartości.
Mam dziś Państwu do zaoferowania skany przedsoborowej książeczki do nabożeństwa dla małych dzieci pt. "Msza Święta w obrazkach". Do każdej części Mszy jest dołączona rymowanka, która ma ułatwić dzieciom zapamiętanie i skojarzenie każdej czynności oraz wyrobić w nich prawidłowe nawyki.
Na przykład:
WITAM PANA JEZUSA
Idę przed ołtarz
Gdzie w domku małym
Pan Jezus w Hostii
Ukrył się białej.
Klękam uważnie
Na dwa kolana,
Witam pobożnie
Jezusa Pana.
Książeczka ta kierowana jest do dzieci pięcio- sześcioletnich, które dopiero uczą się czytać lub młodszych, zapamiętujących treść pamięciowo. Zwracam Państwa uwagę, że w tak lakonicznej treści zawarto prawdę o Rzeczywistej Obecności Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie oraz pouczono, jak należy ją uczcić.
W sobotę 16 lipca br. w Wiedniu odbyły się uroczystości pogrzebowego patriarchy rodu Habsburgów, Ottona (20 listopada 1912 - 4 lipca 2011). Zmarły pozostawał do 2007 r. głową Domu Habsburgów (jako Otton I - oficjalnie zrzekł się praw do tronu austryjackiego AD 1966), zaś do śmierci - pretendentem do tronu Węgier (jako Otton II).
O Zmarłym można powiedzieć, że przeżył kilka epok. Urodził się u schyłku La Belle Époque, doświadczył rozpadu Austro-Węgier, odmowy uznania ojcowskich praw do tronu Węgier przez regenta Horthy'ego i wieloletniej emigracji. Po drugiej wojnie światowej Szef Państwa Hiszpańskiego i regent Królestwa Franciszek Franco proponował Mu tron swojej ojczyzny, a niezłomny Prymas Węgier Józef kard. Mindszenty, monarchista i legitymista, został skazany przez komunistycznych bandytów za zdradę stanu na karę dożywotniego więzienia między innemi za mniemane spiskowanie z królem Ottonem II. Wreszcie, drugą połowę życia poświęcił Otto Habsburg promowaniu idei integracji europejskiej. Po zakończeniu życia spoczął w krypcie cesarskiej kościoła oo. kapucynów w Wiedniu. Paradoksalnie, trudno byłoby znaleźć w całej Europie miejsce, w którem nasz kontynent wyglądałby na bardziej zjednoczony.
Nigdy nie byłem przesadnym admiratorem Domu Habsburgów. Ale dziś wyrzucam sobie, że kilka miesięcy temu, gdy bratankowie nasi Węgrzy pracowali nad nową konstytucją, nie wyszedłem poza niezobowiązujące rozmowy przeprowadzone w kręgu polskich monarchistów nad odezwą wzywającej Węgrów do zwrócenia tronu prawowitemu władcy de iure. Krzywda wyrządzona bł. Karolowi IV czeka już 90 lat na naprawienie.
Austryjacka telewizja ORF transmitowała uroczystości pogrzebowe śp. Ottona i przedstawiła szereg filmów dokumentalnych odnoszących się do Habsburgów. Są one dostępne w całości w serwisie Youtube.
Wieczne odpoczywanie racz Mu dać Panie, a światłość wiekuista niechaj Mu świeci. Niech odpoczywa w pokoju wiecznym. Amen.
O ile wiemy, że Kościół katolicki zawsze nawracał i przyjmował do swych struktur powracających braci chrześcijan - ormiańskich, rusińskich czy - ostatnio - angielskich, to mało kto wie, że w ostatniem stuleciu nasiliła się analogiczna działalność prawosławnych. Nie aspiruję w niniejszym wpisie do rzetelnego przedstawienia historji tzw. "prawosławia rytów zachodnich", ale chciałbym podzielić się z Państwem kilkoma myślami na ten temat.
Termin "prawosławia rytów zachodnich" odnosi się do wspólnot pozostających w komunji eklezjalnej z rozmaitymi kościołami autokefalicznymi, które uznają osiem pierwszych soborów powszechnych Kościoła (sprzed schizmy 1054 r.) oraz korzystają z liturgij trydenckiej, anglokatolickiej, anglikańskiej czy gallikańskiej. Wspólnoty te - jak całe prawosławie - są bardzo różnorodne.
Jednym z katalizatorów przyczyn powstania tej formy prawosławia był Sobór Watykański Pierwszy i dogmat o nieomylności papieskiej. Odszczepieńcy od Kościoła katolickiego utworzyli sekty starokatolickie, nawiązujące właśnie do owych soborów pierwszego millenium chrześcijaństwa. Panował wtedy wielki zamęt pojęciowy, personalny i organizacyjny. Na przełomie wieków XIX i XX z tą formą prawosławia kojarzone mogą być nazwiska dwu słynnych episcopi vagantes Józefa Vilatte'a i Arnolda Mathewa, od których wywodzi się większość współczesnych "biskupów tułaczy" na całym świecie. Mamy również i polski akcent w tej historji: AD 1926 współpracujący od kilku lat z hodurowcami (Polskim Narodowym Kościołem Katolickim) rzymskokatolicki apostata x. Andrzej Huszno tworzy efemeryczny Polski Narodowy Kościół Prawosławny, który istnieje do 1949 r.
Ale wszystko to margines prawosławia rytów zachodnich. Idea ta rośnie w siłę i znaczenie po rewolucji bolszewickiej, kiedy to różne grupy białych emigrantów osiadają w Ameryce Północnej oraz Europie Zachodniej. Kultywowane przez nich prawosławie przyciąga ludzi na znacznie wyższym poziomie etycznym i intelektualnym od wspomnianego x. Huszny. O ile emigranci i ich potomkowie pozostają przy naturalnym dla nich obrządku wschodnim, to ściągnięci przez nich do prawosławia anglikanie pogłębiają swoje tradycje liturgiczne.
Aktualnie prawosławie rytów zachodnich obejmuje:
- Bożą Liturgję Św. Tichona, opartą o ryt anglikański - Book Of Common Prayers w edycji z 1928 r.; jej patron to patrjarcha Tichon niezłomny świadek wiary prawosławnej i antykomunista;
- Bożą Liturgję św. Grzegorza Wielkiego, czyli naszą Mszę rzymską;
- ryt Sarum, anglokatolicką średniowieczną odmianę rytu rzymskiego;
- ryt angielski, wynikający z klasycznej Book Of Common Prayers z 1549 r. zaakceptowanej przez Synod Cerkwii Rossyjskiej w 1907 r. z pewnemi modyfikacjami;
- liturgję św. Germanusa - zrekonstruowaną liturgję gallikańską sprzed ponad tysiąca ;
- liturgję św. Jana Apostoła - zrekonstruowaną liturgję celtycką dla Wysp Brytyjskich sprzed ponad tysiąca.
Dwie ostatnie z wymienionych trudno trakować inaczej niż jako dziwactwo i archeologizm liturgiczny. Wskrzeszanie liturgij gallikańskich we Francji przez duchowieństwo odwołujące się do nieco innego obszaru kulturowego nie budzi zaufania. Dla mnie osobiście bardziej wiarygodni są prawosławni rytów zachodnich ze Stanów Zjednoczonych. Europejscy przedstawiciele tych ruchów za bardzo sięgają w przeszłość. Rekonstrukcje gallikańskie tudzież próby oczyszczenia klasycznej liturgji łacińskiej ze średniowiecznych naleciałości za bardzo kojarzą się z metodologją Hannibala Bugniniego, aczkolwiek rezultaty tych prac nie charakteryzują się takim rozmachem. Jeśli nasza rodzima sekta słowiańskokatolicka cokolwiek osiągnie, to zapewne będzie to wynik podobny do prac ww. wskrzesicieli Mszy gallikańskiej we Francji.
Prawosławni rytów zachodnich obsługują bardzo wartościową stronę internetową.
W zakładce liturgicznej znajdziemy na przykład Mszę rzymską w języku starocerkiewnosłowiańskim. Jest to zasadniczo Msza trydencka, ale z "nieznanych" dla mnie przyczyn zawiera w Kanonie zapis "una cum famulo tuo Patriarcha nostro et Antistite nostro". Jestem pewien, że księża rzymskokatoliccy celebrujący Mszę w starocerkiewnosłowiańskim w Czechach i Chorwacji wiedzą, co mają powiedzieć w tym momencie Mszy.
Pamiętajmy zatem przy lekturze tekstów zawartych na tamtej stronie, że "kontrola jest najwyższą formą zaufania".
Wprawdzie polskie prawo odnoszące się do ochrony płodu ludzkiego i dopuszczalności przerywania ciąży jest jednem z najbardziej restrykcyjnych w Europie, ale kilka lat temu, AD 2007, została przegrana wielka szansa na optymalne rozstrzygnięcie problemu ochrony życia poczętego. Przypomnę, że sprawa została rozegrana instrumentalnie przez niesławnego przywódcę LPR Giertycha, który grając kartę aborcyjną liczył na poróżnienie przywódców Prawa i Sprawiedliwości, marszałka Marka Jurka i premiera Jarosława Kaczyńskiego. Wist Giertycha udał się znakomicie: p. Jurek dał się podpuścić jak pięciolatek i poddał pod głosowanie projekt poprawki do ustawy zasadniczej, dla którego nie została zbudowana większość kwalifikowana 2/3 głosów. Akapity zakładające zmianę Konstytucji RP przepadły 13 kwietnia 2007, a sam Marek Jurek zrezygnował ze stanowiska i odszedł z PiSu budując marginalną Prawicę Rzeczypospolitej. Wraz z tą sprawą zakończyła się budowa pisowskiej „IV Rzeczypospolitej” – Sejm RP podjął w dniu 7 września decyzję o samorozwiązaniu, a następne wybory wygrała Platforma Obywatelska. Przy nowej większości parlamentarnej szansa zmiany prawa aborcyjnego została znacznie zredukowana.
W niniejszem opracowaniu nie mam zamiaru zajmować się poglądami na aborcję braci Kaczyńskich: ani chwalić ich za pozytywną ewolucję, jaka w ich poglądach niewątpliwie zaszła od czasu głosowania nad senackim projektem ochrony życia poczętego w kadencji 1989 – 91, ani ganić za występujący AD 2007 brak zgodności z nauczaniem Kościoła. Obaj politycy Porozumienia Centrum /PiS nie byli nigdy bohaterami z mojego snu i po żadnym z nich nie spodziewałem się czegoś więcej niż „nowoczesnej chadeckości”. Bardziej interesują mnie błędy popełniane przez ludzi uważających się za kontrrewolucjonistów, ich przyczyny i następstwa.
Prawodawca powinien mieć świadomość, że – zwłaszcza w kraju takim jak Polska – litera prawa to zaledwie pierwszy krok, aby zapewnić wypełnianie owego prawa. Ustawa, nawet konstytucyjna, musi mieć wsparcie instytucjonalne opierające się o działalność konkretnych ludzi. Bez tego przepis pozostanie martwy na papierze i nie będzie komu go egzekwować i aplikować. Patrząc na faktyczną ochronę życia nienarodzonych w Polsce należy spoglądać na wiele mierników i zagadnień:
1. Liczbę istot ludzkich pozbawianych życia corocznie w majestacie prawa.
2. Liczbę osób corocznie skazywanych za dokonanie aborcji.
3. Szacowaną wielkość podziemia aborcyjnego, w tem: dostępność i penalizację metod farmakologicznych (kombinacja leków dostępnych na recepty) powodujących aborcję
4. Dopuszczalność prawną stosowania metod aborcyjnych pod szyldem antykoncepcji.
5. Regulacje prawne w dziedzinie zapłodnień „in vitro”.
6. Akceptację społeczną dla aktualnego prawa oraz dla jego ewentualnego „zaostrzenia”.
Znamy wartość pierwszego miernika, który wynosi ponad 500 istnień i ma tendencję rosnącą. Niestety, z kolei drugi z prezentowanych wskaźników ma stałą wartość zerową: z punktu widzenia statystyk sądowych nikt lub niemal nikt nie łamie ustawy o ochronie płodu ludzkiego. Wpływa to z pewnością na zwiększające się podziemie aborcyjne, bo nic tak nie demoralizuje ludzi jak nieegzekwowane prawo. Jaka jest jego skala, nie wiadomo, ale zapewne jest to kilka - kilkanaście tysięcy „zabiegów” i nieznana bliżej liczba poronień farmakologicznych, wynikających z tabletek „do 72 h po stosunku” oraz innych metod antykoncepcyjno – aborcyjnych uniemożliwiających zagnieżdżenie się zapłodnionej komórki jajowej w macicy. Osobną stroną podziemia są nielegalne aborcje farmakologiczne oraz turystyka aborcyjna.
Zauważmy też, że egzekwowanie prawa antyaborcyjnego nie poprawiło się w czasach współrządzenia Polską przez Marka Jurka i Romana Giertycha. Ściganie „ginekologów” oraz babek – szamanek miało miejsce jedynie w libertyńskich kabaretach, które upodobały sobie szydzenie z działań mających na celu egzekwowanie ochrony życia. We współczesnej Polsce nie powstało też prawo jakkolwiek regulujące zagadnienia związane z zapłodnieniem pozaustrojowem, co oznacza, że wszystko jest dozwolone, włącznie z tworzeniem hybryd zwierzęco ludzkich, gdyby tylko komuś przyszło to do głowy. Dopełniając ten obraz dodajmy, że obecne prawo aborcyjne cieszy się akceptacją społeczną. Z drugiej strony, relatywnie niewielki odsetek tzw. „wyborców” czuje potrzebę zmniejszenia faktycznej dopuszczalności przerywania ciąży.
Jak jest zatem w Polsce z problemem zabijania nienarodzonych dzieci ?
Niewątpliwie sytuacja jest lepsza niż dwadzieścia lat temu. Przez ten czas podniosła się świadomość społeczna, że życie ludzkie rozpoczyna się w chwili połączenia plemnika ojca z komórką jajową matki i mamy do czynienia z nową istotą ludzką. Równocześnie zbudowano całkiem zadowalającą sieć instytucyj wspierających samotne i nieletnie matki, pojawiły się tzw. okna życia w rozmaitych klasztorach. Zmiana nastawienia społecznego jest wyraźna i trwała. Jest w tem duża zasługa Kościoła katolickiego i jego struktur, choć hierarchja kościelna wydaje się być usatysfakcjonowana obecnem status quo w dziedzinie aborcji i szuka analogicznego kompromisu w dziedzinie in vitro. Trudno chwalić niniejszą postawę mając w pamięci choćby słowa Chrystusowe „cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili", ale mając na uwadze przedstawione powyżej luki w ochronie nienarodzonych, należy stwierdzić, że wyjątki wynikające z ustawy o planowaniu rodziny i ochronie płodu ludzkiego są tą mniej istotną wadą polskiej infrastruktury instytucjonalnej służącej naszym najsłabszym bliźnim. Zaś wadą najistotniejszą jest fasadowość i selektywność prawa zgodnie z najgorszą polską tradycją: przepis jest po to, by go omijać. Podsumowując zatem: podczas gdy w PRLu aborcja była opóźnionym środkiem antykoncepcyjnym, dziś postrzegana jest jako „zło konieczne”, dopuszczalne w sytuacjach wyjątkowych. Np. gwałtu lub małoletniości matki („nie można zmuszać zgwałconej trzynastolatki do rodzenia” – jak się miał wyrazić śp. Lech Kaczyński). Płód ludzki jest człowiekiem nawet w argumentacji wielu przeciwników całkowitego zakazu aborcji, a publiczne rozmawianie o przeprowadzonych aborcjach odnosi się wyłącznie do przeszłości, nie jest tematem rozmów koleżanek z pracy czy nawet „celebrytek”.
Być może świadomość na temat wczesnych faz rozwoju życia człowieka jest dziś lepsza niż w II Rzeczypospolitej, w której to, zwłaszcza w dużych miastach, aborcja była dość powszechnie tolerowana i przeciętny człowiek nie traktował jej jako zbrodnię. Nie chcę wprowadzać tu dodatkowego wątku dygresyjnego, ale przekonują mnie świadectwa wskazujące na II wojnę światową i powstanie warszawskie jako kary za grzech dzieciobójstwa nałożone przez Boga na Polskę i Warszawę. Ówczesny kodeks karny z roku 1932, choć przewidywał karę więzienia za spędzanie płodu w wysokości do lat pięciu (kobieta miała być karana aresztem do lat trzech), pozostawał wyłącznie na papierze – zupełnie jak regulacje ustawowe nam współczesne. Dodajmy, że zawierał on wyłączenia od penalizacji aborcji, jeśli zabieg był konieczny ze względu na zdrowie kobiety ciężarnej lub ciąża była wynikiem przestępstwa: gwałtu, stosunku z nieletnią, ubezwłasnowolnioną, względnie kazirodztwa. Katalog ten był zatem szerszy niż w aktualnem polskiem prawie i stawiał II Rzeczpospolitą w awangardzie fałszywego postępu tuż za Sowietami.
Warszawska (a ściślej: warszawsko- warszawsko-praska) grupa wiernych Tradycji Łacińskiej przeniosła się do położonego na Woli kościoła pw. św. Klemensa. O ile trudno było być zachwyconym ze stylu, w jakim doszło do przenosin (przypomnę, że lokalizacja ta „wymsknęła się” J.Em . Kazimierzowi kard. Nyczowi podczas spotkania ze studentami na UW przed oficjalnem ogłoszeniem jej przez naszego duszpasterza), nie uważałem, że z uwagi na inne miejsce oraz zmienioną godzinę celebracji Mszy Świętej (14:00 zamiast 10:00) zmniejszona zostanie liczebność grupy słuchającej Mszy Świętej.
No i właśnie tak się stało. Setka osób, które z trudem mieściły się u świętego Benona, od razu powiększyła się do jakichś dwustu pięćdziesięciu osób przy ul. Karolkowej. Widać, że pomimo znacznie większego kościoła, w miesiącach roku akademickiego brakować będzie miejsc siedzących, bowiem już teraz zajmujemy ich niemal 100 %. Co to znaczy ?
1. Podzielona pomiędzy dwie diecezje Warszawa jest miastem blisko dwumilionowem. Dwie lokalizacje z Mszą trydencką w tak dużem mieście (obecnie: ul. Karolkowa 49 i ul. Garncarska 32, przeorat św. Piusa X) oraz kilka w najbliższem otoczeniu metropolji (Zielonka, Józefów, Brwinów) to zdecydowanie za mało, jak na potrzeby konserwatywnych katolików. Patrząc na 20 lat od przywrócenia Mszy Św. w Polsce i setki osób, które przez jakiś czas tejże Mszy słuchały, zaryzykowałbym twierdzenie, że na dziś osób potencjalnie zainteresowanych uczestnictwem jest w mieście nie mniej niż 10 000, jako 1 % od miliona praktykujących katolików.
2. Ludzie ci nie zgromadzą się co niedzielę w jednem miejscu o jednej porze. Są bardzo różnorodni. Oddanie im nawet największej świątyni pw. Wszystkich Świętych czy Placu Defilad na Mszę polową mogłoby być co najwyżej złośliwym półśrodkiem. Ludzie ci natomiast z chęcią zapełniliby już dziś 10 – 15 ośrodków, gdyby tylko kościelnym mocodawcom zechciało się udzielić zgody na ich powstanie.
3. Można przewidywać, że nie wszyscy z wyżej wymienionych wiernych dojeżdżaliby na Mszę regularnie, w każdą niedzielę. Ale z pewnością osoby te obecnie we Mszy NIE UCZESTNICZĄ, ponieważ: mają za daleko, nie odpowiadają im godziny celebr lub celebransi. Każda zmiana oznacza fluktuację. Ale wzrost liczby osób zainteresowanych można osiągnąć tylko przez upowszechnienie.
4. Utworzenie wzmiankowanych kilkunastu ośrodków liturgji tradycyjnej w różnych częściach Warszawy, w godzinach porannych, popołudniowych i wieczornych umożliwiłoby faktyczne wypełnianie woli Ojca Świętego Benedykta XVI zawartej w Summorum Pontificum i mogłoby stanowić przyczynek dla odnowy liturgicznej w szerszych kręgach katolickich, związanych z odmianą posoborową rytu rzymskiego.
5. W nowych ośrodkach bardzo szybko pojawiliby się nowi wierni – zwykli dotąd parafianie, którzy skorzystaliby z tej możliwości, przez co możliwa byłaby pożądana reorientacja ruchu tradycyjnego w kierunku od relatywnie wąskiej i zamkniętej grupki intelektualistów do silnego ruchu osadzonego (ponownie osadzonego!) w katolicyźmie ludowym. Pięknym przykładem takiego rozwoju sytuacji jest Msza Św. w Zielonce, na której przynajmniej 2/3 stanowią parafjanie i inni wierni, którzy nie byli zainteresowani Tradycją katolicką przed 2009 okiem.
6. Co do samego św. Benona i zwiększenia frekwencji, sprawę można było wytłumaczyć bardzo łatwo. Z uwagi na niewielkie rozmiary kościółka już na 20 minut przed Mszą zajęte były wszystkie miejsca siedzące w nawie głównej. Mnie nie przeszkadzało miejsce w nawie bocznej, sporo „weteranów” oraz osób z dziećmi też się tam znajdowało, ale rozumiem, że osoby uczestniczące we Mszy od kilku miesięcy nie chciały uczestniczyć w niej wyłącznie duchowo. Odrobina komfortu fizycznego jest istotna dla skupienia umysłu i duszy. Ludzie, którzy nie mogli go sobie zapewnić, nie dojeżdżali do kościoła.
Warszawscy tradycjonaliści muszą dołożyć wszelkich starań, aby działalność naszej grupy u św. Klemensa nie ograniczała się jedynie do Mszy Świętej. Sam celebrans wszystkiego nie zorganizuje. Korzystając z życzliwości i zaangażowania Ojca Krzysztofa Stępowskiego CSsR powinna skupić się wokół niego grupa świeckich i wspierać go w rozmaitych inicjatywach. Ośrodek tradycyjny przy kościele św. Klemensa może i powinien stać się polskim odpowiednikiem paryskiego Centrum Świętego Pawła. To będzie jego przewaga nad wszystkiemi innemi parafjami Warszawy, w których celebrowana będzie Msza Święta w Nadzwyczajnej Formie Rytu Rzymskiego. Przyjęcie takiego rozwiązania powinno zaowocować ścisłą współpracą pomiędzy grupkami tradycjonalistów zamieszkujących różne części i diecezje Warszawy i pozwoli na uniknięcie ewentualnej niepotrzebnej rywalizacji.
Sezon wakacyjny rządzi się swojemi prawami. Po pierwsze, wpisy na blogu pojawiają się rzadziej, bo w tej leniwej porze roku mniej czasu spędzamy (my - piszący i czytający) przed komputerami; po drugie – ogórkowość lata selekcjonuje, jeśli nie narzuca pewne tematy.
Oto jak donosi Super Express znany piosenkarz sceny bardzo młodzieżowej, a w wolnym czasie: biskup pomocniczy archidiecezji częstochowskiej, JE Antoni Długosz zadeklarował chęć wspólnego występu z … Dodą. Ta informacja może być niestety czemś więcej niż tylko plotką, bowiem biskup Antoni na co dzień i od święta przełamuje kolejne tabu kreując swoją pozycję numeru jeden na scenie religijnej piosenki dziecięcej, o którą walczy chyba tylko z Arką Noego.
Ewentualna współpraca bpa Długosza i Doroty Rabczewskiej byłaby zatem czemś na podobieństwo kooperacji światowej sławy pianisty jazzowego Leszka Możdżera z zespołem byłego konkubenta Dody, Nergala – Behemothem. Mało kto wie, ale na płycie o wdzięcznym tytule „Apostazja” Możdżer udziela się w kompozycji „Inner Sanctum”.
Metody ewangelizacyjne biskupa Długosza wydają się oddziaływać na dzieci – faktyczne lub mentalne, bowiem ludzie dorośli poszukują w religji czegoś więcej niż radosnej atmosfery i poczciwości. Gdyby nie daj Bóg przekonał on Dodę, że właśnie tem jest współczesne chrześcijaństwo, jej droga do nawrócenia mogłaby się znacznie wydłużyć. A zdaje się, że jej rzekomy satanizm to głównie kreacja marketingowa. Świadczy o tem działalność charytatywna Dody, która w latach 2007-8 przeznaczyła 110 000 zł na renowację dwu świątyń.
Z drugiej strony, dla Dody ewentualny wspólny występ z bp. Długoszem mógłby być ciekawem otwarciem nowego rynku. Sacro-polo ma w Polsce wielu wielbicieli, a uwiarygodniona przez biskupa Rabczewska mogłaby ten rynek spokojnie eksplorować. Zwracam też uwagę, że znacznie łatwiej kogoś sobą uwiarygodnić, niż się później od takiej sprawy ewentualnie odciąć.
Żaden z naszkicowanych powyżej scenarjuszy nie byłby nazbyt optymistyczny. Ale prawdziwą tragedią byłoby, gdyby biskupowi Długoszowi zamarzyło się zajęcie miejsca opuszczonego niedawno przez Nergala. Oby tylko nie doszło do rotacji, bo Nergala jako biskupa śpiewającego dzieciom chyba nikt nie zdzierży. Zważywszy na fakt, że w Polsce wieloletniemi kryterjami, jakie musieli spełniać kandydaci na biskupów było: bycie mężczyzną, ochrzczonym, z Krakowa (przyczem dwa pierwsze kryterja traktowano jako dodatkowe, lecz nieobowiązkowe), uważajmy z niepokojem na ewentualne niusy oznajmujące przeprowadzkę Adama „Nergala” Darskiego znad Bałtyku pod Wawel.
No i stało się - wszyscy uczęszczający stale lub sporadycznie na Mszę trydencką do kościoła pw. świętego Benona na Nowem Mieście muszą pogodzić się z wolą decydentów, którzy wskazali wolski kościół pw. św. Klemensa na kolejne, wciąż JEDYNE w lewobrzeżnej Warszawie miejsce celebracji Nadzwyczajnej Formy Rytu Rzymskiego.
Począwszy od dziś Msze będą tam sprawowane: w niedziele i inne dnie wolne od pracy o godz. 14:00 a w wyznaczone dnie powszednie o 19:30. Wszelkie informacje na ten temat znajdować się będą na stronie nowopowstającego Duszpasterstwa Wiernych Tradycji Łacińskiej w Archidiecezji Warszawskiej.
O ile postawa nasza jako gości kościoła św. Benona w ostatnim tygodniu wyrażana była przez piękną przedwojenną piosenkę "Ta ostatnia niedziela"
to można przypuszczać, że środowiska posoborowe, które "odzyskały" tę świątynię mają zapewne diametralnie inne nastawienie. Z przykrością należy odnotować, że tak jak żaden dygnitarz czy "miś kurialny" nie pamiętał o 15-tej rocznicy warszawskiego indultu, to i analogicznie nikt z ww. nie pofatygował się, by podziękować naszej grupie za 10 lat współfinansowania kościoła czy choćby za zapełnianie go. Bowiem o ile podczas Mszy trydenckiej św. Benon wielokroć pękał w szwach, to NOMy gromadzą w nim kilka - kilkanaście dusz. Najwyraźniej u naszych posoborowych braci panuje duch innej piosenki z niedzielą w tytule.